Poprzednie częściWieczny Wędrowiec

Wieczny Wędrowiec Rozdział Pierwszy: Wyspa Fargrave

Rozdział Pierwszy:

 

Wyspa Fargrave

 

Rok 1661, dotarłem do Fargrave, wyspy Umarłych. To tutaj dziesiątki tysięcy lat temu bogini Katiana złożyła w ofierze czterystu najlepszych żołnierzy swojego plemienia. Jej planem było zyskać aprobatę Boga Śmierci Xarota który dzięki ofierze miał uczynić ją nieśmiertelną. Grupa buntowników pod moim dowództwem miała zapobiec wiecznych rządów tej podłej, brutalnej i bezwzględnej bogini. Niestety wszystko posypało się w mgnieniu oka...

 

-Kara: Nad Czym tak rozmyślasz Robercie?

 

-Robert: Przepraszam, zamyśliłem się. To wszystko zdarzyło się tak dawno temu a wciąż pamiętam jakby to było wczoraj.

 

-Kara: Wyczuwam to. Złe moce krążą wokół Ciebie im bliżej brzegu jesteśmy. Nie martw się. Już niedługo będziesz bogaty.

 

Uśmiechnąłem się chwytając ją za rękę, lecz nie czułem takiej pewności jak ona.

 

-Davy: Robercie, Pani. Dotarliśmy do brzegu. Ostatni raz zabieram Was w to przeklęte miejsce! Ta burza niemal doszczętnie zniszczyła moją łajbę!

 

-Robert: Daj spokój Davy. Bardziej zniszczona nie może być niż przed podróżą. Sam jestem w szoku, że daliśmy radę dopłynąć tym wrakiem

 

-Davy: No, no!! Z szacunkiem do mojej kochanej Kapibary. Ta ślicznotka opłynęła cała Ziemię czternaście razy! Zamiast gadać, lepiej dawaj złoto! Tak jak się umawialiśmy!

 

-Robert: Masz, dorzucę nawet kilka klejnotów! Nikt inny nie byłby na tyle głupi, żeby zabrać mnie na tą wyspę.

 

-Davy: Dziękuję. Zaraz, nazwałeś mnie głupcem? Lepiej wychodź z mojej Kapibary! Zaczekam na Was tak długo aż nie skończy mi się rum. Potem odpływam!

 

Kara popatrzyła na mnie śmiejąc się pod nosem z Daviego i razem wyszliśmy ze statku. Powietrze wokół było zupełnie inne niż w każdym innym miejscu na Ziemi.

 

Wyspa Fargrave pojawia się tylko podczas zaćmienia Słońca, sama lokacja wyspy zmienia się za każdym razem. Dotarcie tutaj było olbrzymim wyzwaniem. Dzięki astronomom z Utah oraz znajomościom, które zawarłem, udało nam się ustalić, gdzie pojawi się wyspa tym razem. Samo postawienie nogi tutaj to jedno. Teraz musimy przedostać się do świątyni, skąd mam nadzieję uda się wszystko zakończyć. Kara ostrzegała mnie o sługach bogini Katiany, którzy wiernie strzegą świątyni przed ludźmi. Nie mogłem trafić na lepszego kompana do podróży niż ona. Jej magiczne zdolności nie tylko pomogą nam w potencjalnej walce ale i pokonaniem terenu wyspy. Wspinanie się na pięćdziesięciu metrowe klify byłoby sporym wyzwaniem, ale gdy możesz wznieść się w powietrze zajmie to chwilę. Z tego co zdążyłem się dowiedzieć studiowała w Utah. Od zawsze interesowała się starą magią używaną przez nielicznych. Nie tylko przez wzgląd na to jak niedostępne są księgi starszej magii, ale i faktem jak ciężko ją opanować. Sam osobiście brzydzę się magią głównie ze względu na to co mi się stało.

 

-Kara (wskazując palcem): Robert! Kryj się. Widzisz to? To słudzy Katiany! Legendy okazują się prawdziwe! Fascynujące. Przeżyli tyle lat, lecz ich ciała nie uległy rozkładowi. Nie widzę innej drogi, nie przejdziemy dalej nawet latając. Zauważą nas. Musimy się ich pozbyć

 

-Robert: Zostaw to mnie.

 

Wyszedłem na środek drogi ujawniając się sługom. Wyposażeni w włócznie oraz miecze przypięte do pozostałości pasów przy ciele zaczęli biec prosto na mnie rycząc nieludzko. Było ich trzech więc nie czułem zbyt dużego zagrożenia. Jeden z nich stojący najdalej rzucił włócznie precyzyjnie w moim kierunku. Złapałem ją tóż przy moim ciele i odrzuciłem ją w kierunku najbliższego z nich przybijając go do skały. Kolejny rzucił włócznię, która z łatwością odbiłem mym mieczem. Podbiegając do mnie, wyciągną miecz. Zatrzymałem się czekając na odpowiedni moment. Gdy był już w zasięgu, zamachną się na mnie a ja jednym sprawnym ruchem odciąłem mu rękę razem z bronią. Złapałem jego miecz w powietrzu i odrzuciłem w stronę ostatniego z nich stojącego najdalej, trafiając go bezpośrednio w głowę. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Zauważyłem ze przybity do ściany sługa wciąż żył i próbował wyciągnąć włócznie ze swojego ciała. Ostatni z nich szarżował z mieczem z głowie w moim kierunku. Zauważyłem, że ten odcięta ręką zwija się z bólu więc odpowiedź była jasna. Są odporni na wszystko nie licząc mojego miecza zahartowanego w smoczym ogniu. Wbiłem miecz w serce konającego sługi zabijając go po czym rozpadł się z proch. Biegnący na mnie potwór z mieczem w głowie był już blisko, ale jednym ruchem oddzieliłem głowę od jego ciała po czym również zamienił się w proch. Spojrzałem w bok a ostatni z nich oswobodził się i brał zamach by rzucić włócznię w moim kierunku. Na jego głowę spadł olbrzymi głaz miażdżąc go na miejscu.

 

-Robert: Dzięki Kara. Jak zauważyłaś nie działały na nich żadne bronie nie licząc mojego miecza, ale myślę, że dwu tonowy głaz z nieba też powinien wystarczyć.

 

-Kara (ze zdenerwowaniem): Zawsze tak walczysz? Wychodzisz bez przygotowania na kilku przeciwników na raz?

 

-Robert: Wierz mi. Chciałbym, żeby ta walka inaczej się zakończyła. Ale nie mogłem dać im wygrać, ponieważ Ty nie dałabyś im rady.

 

-Kara: Żartujesz? Gdyby nie ja ten ostatni przebiłby Cię na wylot!

 

-Robert (zadziorczo): A gdyby nie ja tamta dwójka smażyłaby Cię teraz na ognisku.

 

-Kara (z uśmiechem): Nie bądź taki pewny. Potrafię o siebie zadbać.

 

-Robert (z uśmiechem): Niech Ci będzie. Dzięki za pomoc.

 

Słudzy Katiany według legendy to żołnierze, których poświęciła podczas rytuału. Mające zerową kontrole nad swoim ciałem, zmutowali przez czary Boga śmierci Xarota skazani na wieczną służbę ochrony świątyni przez napastnikami. Ci których spotkaliśmy są tylko namiastkom tego co czekało wewnątrz świątyni. Unosząc się niedaleko wejścia, magia Kary przestała działać przez co mieliśmy nieprzyjemne lądowanie.

 

-Robert (podnosi się): Nic Ci nie jest?

 

-Kara (otrzepując płaszcz): Lekko się poobijałam.

 

Jednym ruchem ręki Kara uleczyła swoje rany. Widocznie tylko bardziej zaawansowana magia nie działa w okolicy świątyni jak i zapewne w jej wnętrzu.

 

-Kara: Słyszałam o zaklęciu zaniknięcia. To jedno z najpotężniejszych zaklęć znane ludzkości i podobno nie jest możliwe do opanowania przez śmiertelników. Wyłącza ono magię każdego rodzaju na danym obszarze. Ten kto to rzucił jest bardzo potężnym magiem. Domyślałem się kto mógł rzucić ten czar, lecz nie mogłem powiedzieć Karze. Nie teraz, gdy byliśmy tak blisko celu. Wiedziałem, jak bardzo ją narażam, lecz chciała iść ze mną. Poznałem ją w Utah, podsłuchała moją rozmowę z przyjacielem profesorem na temat Fargrave. Czarodziejce, wyspa była znana. Większość magów dałaby się zabić za zdobycie rzekomych manuskryptów z głównej sali świątyni na wyspie. Według wierzeń zawierają one dokładne inskrypcję starożytnej zakazanej magii, tak potężnej i znanej tylko tym którzy zadawali się z samym Bogiem Śmierci. To on stworzył tą konkretną magię. Niewielu wie jak działa, lecz wiadomo, że została użyta podczas ludobójstwa w Nagani w 2000 roku przed nasza erą. Jeden czar zniszczył Czterysta tysięcy kilometrów kwadratowych Ziemi nie pozostawiając kamienia na kamieniu. Wszystkie żywe istoty w promieniu rażenia czaru zmieniły się w różnego rodzaju bestię na służbie u samego Xarota. Rozprzestrzeniły się one na cały świat siejąc spustoszenie i zarazę. Nie brakuje dzielnych wojowników walczących z potworami, lecz większość nie ma z nimi szans. Zlecenia na te bestie są dobrze opłacane więc wielu ludzi zajmowało się tym jako główny środek swoich dochodów, w tym również ja.

 

Byliśmy już niedaleko wejścia do świątyni. Powinienem powiedzieć Karze po co tutaj naprawdę przybyłem, ale bałem się jak zareaguje gdy usłyszy prawdę. Wejście do świątyni prowadziło przez olbrzymie drzwi. Były one bardzo ciężkie, lecz wspólnymi siłami daliśmy radę.

 

-Kara: Robert wiem, że to złoto Ci się przyda, lecz naprawdę uważasz, że podróż tutaj tylko dla wzbogacenia się była tego warta? Może to hipokryzja, ale ja chociaż chcę zdobyć czary dostępne tylko w tym miejscu. Zarobić możesz na szlaku, mniej ryzykując.

 

-Robert (kłamiąc): Wole iść na łatwiznę. Podobno w tej świątyni są skarby, które ustawiłyby mnie do końca życia.

 

-Kara: Rozumiem, ale....

 

-Robert (wskazując na przeciwników): Cicho! Popatrz!

 

Wyglądali dokładnie tak samo jak Ci których pokonaliśmy w drodze do świątyni. Jego zobaczyłem na samym końcu pomieszczenia. Wielki, człeko-podobny i zakapturzony. Stał tyłem do nas przygotowując coś na ołtarzu ofiarnym.

 

-Kara (z zaciekawieniem): Wiesz kto to może być?

 

-Robert: Zostań tutaj i pod żadnym pozorem nie idź za mną, zrozumiałaś?

 

Wyglądała na zszokowaną na moją odpowiedź, ale patrząc na moją twarz kiwnęła głową ukrywając się za wazami. Wyszedłem na środek cichym krokiem w stronę zakapturzonego. Nie wydałem żadnego dźwięku.

 

-Nieznajomy (prostując się i unosząc głowę): Znalazłeś mnie. Znowu. Gratulacje. Myślisz, że tym razem inaczej się to skończy?

 

Szybkim ruchem rzuciłem mój miecz celnie trafiając go w plecy przebijając go na wylot. Kara widziała co zrobiłem i nadal została w ukryciu. Odwrócił się, niewzruszony z mieczem w plecach po czym cala sala sług stanęła w gotowości do ataku. Nie wierzyłem, że nic mu się nie stało. Wyciągną miecz ze swojego ciała po czym go powąchał.

 

-Nieznajomy (trzymając w ręku miecz): Smoczy Ogień. Ciekawy wybór. Pewnie niełatwo było zdobyć taką broń

 

Uśmiechną się lekko po czym stopił mój miecz we własnych dłoniach.

 

-Robert: Niemożliwe, jak!

 

-Xarot: Naprawdę myślałeś, że broń śmiertelników może mnie pokonać? Jakieś marne rzemiosło ludzkie, może zabić mnie, MNIE?? BOGA ŚMIERCI?!!

 

-Robert: Zdejmij ze mnie klątwę. Przestanę Cię szukać i dam Ci spokój, ale zdejmij ze mnie tą cholerną klątwę! Nigdy tego nie chciałem i dobrze o tym wiesz! Zrób to albo w końcu znajdę sposób, żeby Cię zabić!!!

 

-Xarot: Klątwę? Jaką klątwę? To dar! Wielki dar, którego nie otrzymał żaden inny człowiek! Jak śmiesz nim gardzić! Będziesz mój. W końcu przekonasz się, że jesteś moim wybrańcem!!!

 

-Robert: Nigdy w życiu nie dopuszczę do tego co się stało w Nagani. Twoja armia traci liczebność i dobrze o tym wiesz. Gdy wybiję Was co do jednego przyjdę po Ciebie.

 

-Xarot: Urocze. Zobaczymy jak długo wytrzymasz. Może przydałby Ci się mały powrót do formy? Jak Twoje umiejętności walki? Może czas obudzić tą bestię? Muszę iść. Mam ważniejsze sprawy niż kolejne bezcelowe walki z Tobą. Ale nie martw się pozostawię Ci towarzystwo.

 

Powiedział dotykając ręką ciało żołnierza na piedestale ofiarnym. Xarot znikną po czym żołnierz powstał z martwych. Był dwu, trzy krotnie większy niż reszta z nich. Trzymał dwa olbrzymie młoty większe niż ciała reszty sług. Krzykną słowo w nieznanym mi języku i cała armia wojowników Katiany zaczęła biec na mnie.

-Kara: Robert! Uważaj!

 

-Robert: Uciekaj stad! To nie Twoja walka!!

 

-Kara: Pomogę Ci!

Cała armia biegła prosto na mnie. Było ich ze trzystu, może czterystu. Nie miałem żadnej broni, więc chwyciłem za świecznik stojący obok i przewracając go podpaliłem najbliższego z nich. Kara zaczęła strzelać magicznymi pociskami w plecy wroga. Powaliłem jednego z nich, miażdżąc mu głowę. Złapałem jego miecz. Wstając zostałem dźgnięty włócznią w ramię. Uciąłem głowę przeciwnikowi i zabrałem drugi miecz. Przebijałem kilku z nich, lecz te bronie nie były na nich efektywne. Zostałem dźgnięty drugi, trzeci i czwarty raz. Tym razem w płuco. Upadłem na ziemie po czym słudzy utworzyli wokół mnie okrąg. Przyszedł generał wszystkich wojowników trzymając swoje wielkie młoty. Podszedł na sam środek. Wziął potężny zamach i uderzył mnie prosto w klatkę piersiową.

 

-Kara: Robert!!!!

 

-Robert (ostatnim tchem): Uciekaj!

Zginąłem... Lecz czarne demoniczne oczy otworzyły się ponownie. Paznokcie wypadły a w ich miejscu pojawiły się szesnastu calowe szpony ostre jak brzytwa. Mięśnie powiększyły się kilkukrotnie a skóra zmieniła się w ciężki łuskowaty pancerz. Z głowy wyrosły zwinięte do środka rogi a rany zagoiły się natychmiast. Kara patrzyła na sytuacje z niedowierzaniem i przerażeniem. Podniosłem się. Generał armii patrzył z uśmiechem. Krzykną coś w demonicznym języku i cała armia skoczyła na mnie. Przeciąłem siedmiu z nich jednym zamachem szponów a ich ciała zmieniły się w popiół. Dwudziestu doskoczyło, przewracając mnie na ziemie unieruchamiając ręce. Podniosłem się mimo tego. Wpadłem w szał. Nie panowałem nad sobą. Zabiłem z czterdziestu z nich nie wiedząc kiedy. Reszta skoczyła na mnie, lecz nie mieli żadnych szans ich bronie nie mogły nawet przebić się przez moją skórę. Krzyknąłem na resztę demonicznym głosem po czym zaczęli uciekać. Nie dałem im tej okazji. Skoczyłem kilkadziesiąt metrów w górę w stronę jedynego wyjścia blokując drogę ucieczki. Wybiłem ich co do jednego. Każdy zamach ręką był jak przecinanie się gorącego noża przez masło. Wszyscy zmieniali się w popiół. Został tylko generał. Chwycił z ziemi jeden ze swoich młotów i rzucił nim z wielką siłą prosto we mnie. Wziąłem zamach i przeciąłem szponem obuch młota jak i trzon równo przez środek. Generał patrzył z niedowierzaniem. Skoczyłem w jego stronę biorąc zamach w powietrzu. Przebiłem się całym ciałem przez wnętrzności generała robiąc olbrzymią dziurę w jego brzuchu. Stanąłem cały we krwi po czym generał upadł na kolana zmieniając się w proch. To jednak nie koniec. Nie panowałem nad tym. Moja demoniczna forma była silniejsza niż ludzka. Spojrzałem na Kare i ryknąłem głośno w jej kierunku doskakując do niej. Nie mogłem przerwać szału. Kara w ostatniej chwili rzuciła zaklęcie dzięki któremu schowała się w bańce ochronnej. Biłem i szarpałem się by ją dorwać.

 

-Kara(przerażona): Robert przestań!! To ja, Kara! Wygrałeś już. Przestań!!!

 

Próbowałem przebić się przez jej czar, który słabł i stawał się coraz bardziej przeźroczysty.

 

-Kara (desperacko): Robert! Błagam przestań! Wiem ze mnie słyszysz!

 

Myślę, że dzięki jej słowom zdołałem przerwać mój szał. Walczyłem sam ze sobą by jej nie zabić.

 

-Robert (demonicznym głosem): NIEEE!! Nie ją!!

 

Zacząłem wracać do ludzkiej formy. Ciało kompletnie się zregenerowało i zacząłem zmieniać się w człowieka. Leżałem na ziemi. Ledwo przytomny. Kara podeszła do mnie niepewnie chwytając mnie za rękę.

 

-Kara (przerażona): R-Robert? Wszystko w porządku?

 

-Robert (bijąc pięścią w ziemię): Nic nie jest w porządku. Nigdy nie było i nie będzie!

 

-Kara: Chodźmy stąd.

 

Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Nie spytała co się stało tylko zaczęła kierować się ze spuszczoną głową w stronę wyjścia.

 

-Robert: Zaczekaj!

 

Powiedziałem, wstając i idąc w stronę poległych resztek generała armii. Z jego pozostałości wyciągnąłem papiery zwinięte w rulon.

 

-Robert (wręczając zwoje): Przed tym gdy mnie zabił, zobaczyłem to przy jego pasie. To chyba te zaklęcia po które tu przybyłaś.

 

Spojrzała na nie i po chwili włożyła je do swojej torby.

 

-Kara: Dziękuje. Wiesz co?... Może nie stój goły?

 

Ruszyła ręką wyczarowując mi nowe ubrania. Lekko się uśmiechając

 

-Robert (speszony): Dzięki. Ciągle zapominam, że ubrania niestety nie robią się większe razem ze mną.

 

Kara poszła za mną do wyjścia oświetlając drogę magią. Przeszliśmy z połowę drogi pieszo, nie było nam pośpiesznie do portu i czułem ze Kara nie miała nawet ochoty używać magi. Nie wydawała się obecna w tej chwili tylko zamyślona tym co się stało.

 

-Robert: Pewnie masz wiele pytań, śmiało.

 

-Kara (niepewnie): Nie musisz mi o tym mówić, jeżeli nie chcesz choć umieram z ciekawości

 

-Robert: Już i tak większość widziałaś więc nie muszę niczego przed Tobą kryć. Ten którego widziałaś w świątyni to Xarot, Bóg Śmierci. Wiele, wiele lat temu zostałem przez niego przeklęty. Przypadkowo został na mnie rzucony jeden z jego potężnych czarów.

 

-Kara: Xarot?!

 

-Robert: Tak. Zapewne słyszałaś o rytuale Katiany. Próbowała ona zyskać nieśmiertelność i upodobać się Bogowi Śmierci. Byłem jednym z tych którzy chcieli temu zapobiec za wszelką cenę. Gdy zjawił się Xarot a jej rytuał był na ukończeniu, jako dowódca buntowników rzuciłem się w jej kierunku by ją zabić przed zakończeniem. Odepchnąłem ją a czar, który miał na nią rzucić Bóg Śmierci trafił prosto we mnie. Wtedy pierwszy raz.... Zmieniłem się.

 

-Kara (smutna): Na pewno chcesz dalej o tym mówić?

 

-Robert (kontynuując): Gdy się zmieniłem, było gorzej niż tutaj w świątyni. Kompletnie nie mogłem zapanować nad sobą, zabiłem Katianę, jej obstawę, nawet swoich towarzyszy. Wszyscy zginęli. Xarot stał tam śmiejąc się. Mówił, że będę tym który sprowadzi zniszczenie. Już w tamtych chciał zrobić to co stało się w Nagani, lecz na znacznie większą skalę. Sam Bóg Śmierci nie może ingerować w losy na Ziemi, ale może mieć swojego “wybrańca” który ma to zrobić za niego

 

-Kara: To straszne. Więc jak udało Ci się uciec z jego klątwy i uratować świat przed katastrofą?

 

-Robert: Nasza grupie buntowników została pobłogosławiona przez potężnego maga czystej krwi- Veriona. Był jednym z pierwszych magów na świecie. Jego czary były potężniejsze niż jakiegokolwiek z obecnych czarodziejów.

 

Kara spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakby chciała coś powiedzieć, lecz powstrzymała się.

 

-Kara: Rozumiem. Więc dzięki temu błogosławieństwu mogłeś zwalczyć swoją drugą formę, tak?

 

-Robert: Dokładnie. Tylko dzięki temu magowi wciąż jestem człowiekiem. Lecz jak widzisz klątwa która rzucił Xarot naprawdę daje nieśmiertelność. Nie mogę zginąć bo moja druga forma mi nie pozwoli. Mimo, że tego chcę...

 

-Kara (zdziwiona): Zaraz, chcesz zginąć? Dlaczego?

 

-Robert (zamyślony): Wiesz jak dawno był ten rytuał? Mimo że wyglądam na trzydzieści lat moje życie trwa dłużej. Znacznie dłużej. Tak długo ze sam nie pamiętam jak. Wieczne życie to nie jest dar jak mawia Xarot, to klątwa, straszna klątwa.

 

-Kara (lekko przerażona): Rozumiem.

 

-Robert: Nie pozwolę by to co stało się w Nagani się powtórzyło. Będę walczył z armią Xarota a potem zabiję i jego.

 

-Kara: Może...może w tych zwojach znajdę więcej informacji. Może jest jakieś zaklęcie, które może cofnąć Twoją klątwę.

 

-Robert (zdziwiony): Chcesz mi pomóc? Dlaczego?

 

-Kara (stanowczo): Czuję, że to moje powołanie. Myślę ze moim celem jest przerwać Twoja klątwę a potem zabić Xarota, razem z Tobą.

 

Czuję, że Kara może coś ukrywać. Żyję na tyle długo i wiem jak ludzie powinni reagować na moją klątwę. Widziałem to kilka razy. Nie raz chcieli mnie zabić tylko gdy wspomniałem, że jestem demonem stworzonym przez czary Boga Śmierci. Jednak... Jest w niej coś innego. Zachowuje się jakby naprawdę ją to przejęło. Muszę mieć Karę na oku. Jeżeli w tych zwojach może kryć się odpowiedź na moją klątwę, lub cokolwiek o zabiciu Xarota, muszę ją mieć blisko siebie.

 

-Kara: Nikomu nie powiem co się stało w świątyni. Powiemy, że nie było tam nic oprócz pajęczyn i starych bandaży. Musimy wrócić do Utah. Tam są wszystkie księgi jakie posiadam. Musimy odkryć więcej informacji jak Ci pomóc. Szybciej Robert!

 

Po dłuższym czasie dotarliśmy do portu.

 

-Davy (sepleniąc): Noooo w końcu jesteście! I czo! Macie szkarby z wyspy za które kupię więcej rummmu?

 

-Kara: Niestety nic ciekawego nie było w środku. Starocie, rupiecie i nic błyszczącego, przykro mi Panie Davy.

 

-Davy: Jaaasne pewnie wszystko chcecie zachować dla siebie. Niech Wam, będzie jestem i tak zbyt pijany żeby się kłócić. Ale nie zbyt pijany by nie wypłynąć moją Kapibarą na pełne morze HA HA HA!!

 

-Robert (rzucając pełną sakiewkę w stronę kapitana): Wracamy do Utah Davy.

 

-Davy (łapiąc sakiewkę): Ma się rozumieć!!!! Czała na przód!

 

Idąc korytarzem statku zobaczyłem przez dziurkę od klucza Karę przeglądająca z zaciekawieniem zwoje które zdobyła w świątyni. Nie wiem czy mogę jej zaufać, ale obecnie to jedna z nielicznych osób która wie o mojej klątwie. Być może uda się coś odnaleźć. Od setek lat pojawia się kolejna szansa na zdjęcie klątwy. W Utah będę musiał zdobyć nową broń oraz zarobić coś złota na zleceniach. Koszt podróży był olbrzymi. Czas iść spać i czekać na port w Utah.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • MKP 2 miesiące temu
    "-Kara: Nad Czym tak rozmyślasz Robercie?" - tak nie zapisujemy dialogów. To nie jest sztuką teatralna

    "Dzięki astronomom z Utah oraz" - wiesz, że to jest nazwa stanu w USA? Użycie tej nazwy w fantasy w odniesieniu do lokalizacji daje spory dysonans poznawczy. Czy jesteśmy w naszym czy inny uniwersum ?

    "-Nieznajomy (trzymając w ręku miecz): Smoczy Ogień. Ciekawy wybór. Pewnie niełatwo było zdobyć taką broń"

    Smoczy Ogień. Ciekawy wybór - powiedział nieznajomy trzymając w ręku miecz. - pewnie niełatwo.

    Przepraszam ale ten zapis dialogów jak w sztuce czy w scenariuszu filmowym uniemożliwia mi czytanie, rozprasza.

    Być może to celowy zabieg ale nie dla mnie. Jeśli chcesz pisać beletrystykę to polecam konwencjonalny zapis dialogów - on też daje sporo możliwości na wyrażenie własnego stylu😉

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania