Pokaż listęUkryj listę

Wieczorne przemyślenia - filmowość życia, jego sens i temu podobne rozważania

    W końcu wrzucam coś, co nie ma co najmniej roku od upłynięcia daty przydatności do publikacji, ale cóż. Chciałbym dziś poruszyć temat, który był wielokrotnie roztrząsany, zarówno przez wielkich filozofów, tak jak i przez zwyczajnych Kowalskich. Pytań jest wiele, odpowiedzi nie ma żadnej. Czy życie jest tym, co uznawaliśmy dotychczas i uznajemy co dnia za życie? Co tak naprawdę kryje się pod definicją tego słowa? Zapraszam do dyskusji, bo tak naprawdę dopiero ten temat może ją otworzyć.

 

   Nie ryzykowałbym stwierdzenia, że KAŻDY z nas miał takie wrażenie, bo przypominam, że w dzisiejszym społeczeństwie "funkcjonują" przypadki z ilorazem IQ równym puszce. Chodzi mi o wrażenie, że moje życie jest z góry zaplanowane, że jest filmem, w którym to ja jestem głównym bohaterem, najbliższa rodzina odgrywa rolę postaci pobocznych, jeszcze inni mają w scenariuszu krótki rozdział, a statyści pojawią się tylko raz, może dwa w zasięgu naszego wzroku, żebyśmy za chwilę o nich zapomnieli, albo nawet zwyczajnie ich nie dostrzegli. Ja zawsze rozkminiając tą sprawę, staram się pójść o pół kroku dalej. Spójrz na tego człowieka, który właśnie idzie po drugiej stronie ulicy z psem na smyczy. Jak wygląda jego film? Jak dobrym aktorem jest? No właśnie - aktorem. Jestem zdania, że ludzie, którzy mają choć minimalne priorytety, większe niż te parę podstawowych czynności koniecznych do przeżycia i przedłużenia i tak zbyt długo panującego gatunku, powinni starać się nie być aktorem w swoim własnym filmie, który nazywa życiem, ale reżyserem. Scenarzystą. Dźwiękowcem. Czasem też asystentem reżysera, który tylko lata po pączki w Hollywood, w Polsce prędzej po wódkę.

 

   No dobrze, ale skoro pogadałem już o tym, jak to niektórzy są w swoim życiu Johnnym Deppem z "Piratów z Karaibów" a inni jedynie Żebrowskim z rodzimego serialu o Wiedźminie, pora zapytać o coś głębszego, coś jednocześnie bardziej trywialnego, bo poddanego dyskusji wiele więcej razy. Kto ogląda nasz film? Czy w ogóle ktoś go ogląda? Jak to możliwe, że wiemy więcej o skałach dryfujących w próżni , niż o tym, co nas czeka i kim jesteśmy (przypominam, że większość ludzkiego DNA jest niezbadane, ponieważ lekarze odrzucili 98% jak zwykłe śmieci)? Każdy z nas przyszedł na świat w dobrze wszystkim znanym procesie poczęcia, aby doczekać jednego, z góry nam narzuconego celu, który jednocześnie jest jedyną pewną w otaczającym nas świecie - śmierci. Świat nie będzie pamiętał o mnie, o Tobie, prędzej czy później, obojętnie czego ktokolwiek z nas nie dokona, bo za paręset tysięcy lat umrą ludzie, którzy pamiętali o ludziach, którzy pamiętali o nas, o ile sami nie zdegradujemy naszej rasy i nie cofniemy się do początku łańcucha pokarmowego, wracając ewolucyjnie do poziomu Australopiteka. Nie mam zamiaru przekazać tym, że każdy z nas umrze, więc życie nie ma sensu, chciałbym jedynie podkreślić tym, że nieważne, czy jesteś pracownikiem fabryki, pielęgniarką w szpitalu, prawnikiem, prezydentem, czy jebanym władcą świata (moim zdaniem prędzej czy później jakaś jednostka znów będzie tego próbowała), Kostucha prędzej czy później poklepie cię po plecach i przypierdoli ci prawego prostego na szczękę, poprawiając solidnym kopem w żebra, jak już będziesz leżał, więc przeżyj swoje życie tak, żebyś mógł powiedzieć jej w twarz wypluwając zęby i zbierając się z gleby, że nie żałujesz tego jak nakręciłeś swój film, no i bądź człowiekiem dla człowieka.

 

    Fajnie by było, gdyby ktokolwiek albo podzielał mój pogląd, albo chociaż trochę go zmienił po moich słowach, chociaż nie mam wrytej w banie misji zmieniania świata i ludzi, bo nie mam mocy tego dokonać. Po prostu lubię dzielić się z ludźmi tym co myślę, a jeszcze bardziej lubię widzieć efekty takiego działania. Miłego wieczoru.  

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania