Poprzednie częściWielka Czwórka: Początek - Prolog

Wielka Czwórka: Początek - Rozdział 1

Fryderyk objął władzę w dniu swoich dwudziestych urodzin. Był wówczas najmłodszy ze wszystkich dotąd panujących. Jako, że nie był doświadczonym królem stworzył pewne stowarzyszenie – Ł.Ą.K.I czyli „Łączność Kolejnych Istot”. Istniało sześć Łąk. Każdą Łąką władał jeden król, poszczególnej rasy. Owi władcy pomagali Fryderykowi pełnić rządy nad wszystkimi rasami.

Łąką elfów władał Yourself. Elfy wybrały go na swojego władcę kierując się jego mądrością oraz bystrością. Yourself wyglądał jak przeciętny elf. Wyróżniał go jedynie złoty kolczyk w jednym z uszu.

Krasnoludy zwracały uwagę na szybkość i zwinność. Najlepszy z dziedziny wysportowania okazał się Bord. Był wysoki (jak na krasnoluda) i niesamowicie silny.

Duszki przyrody wybrały Marie widząc jej dobre kontakty z naturą. Była prawa, mądra i dobrze dogadywała się z ludźmi.

Boginki wybierały wśród swoich zwracając uwagę jedynie na wygląd. Najpiękniejsza z nich miała sądzić o ich losach. Na szczęście wybrały dość trafnie. Violett oprócz urody miała też i te bardziej przydatne cechy – była mądra, rozważna, jednak nie grzeszyła ufnością.

Karły natomiast jak mówiły „wiedziały swoje”. Uważały, iż im niższy jest karzeł tym więcej ma w głowie. Wybrały na swojego pana Michaela, który jako najniższy z nich mierzył zaledwie pół metra.

 

Fryderyk był wilkołakiem. Władał swoją Łąką jak również wszystkimi innymi. Jak głosił jeden punkt prawa: „Słuchaj władcy swej rasy, jednakże miej szacunek i dla wilkołaka”. Znaczyło to tyle, że twoim władcą był król twojej rasy, ale oprócz tego mają się słuchać i Fryderyka. Ludzie w tamtych czasach byli bardzo słabi. Żyli najkrócej ze wszystkich innych ras (jedyne sto dziewięćdziesiąt lat) i nie mieli wtedy prawa głosu.

W końcu po piętnastu latach ludzie zbuntowali się. Źle im się wiodło ponieważ Fryderyk i Łąki dbali o nich najmniej. Po wielu kłótniach, po rozpatrywaniu wszystkich za i przeciw w końcu zgodzili się stworzyć siódmą Łąkę, ale tylko po to jak mówili, by na świecie nie wybuchł jeszcze większy bunt.

Władcą siódmej Łąki stał się Christoper Armstrong. Ludzie wybrali go patrząc na jego siłę przywództwa. Jego inne, gorsze cechy bowiem nie zostały ujawnione, a nawet gdy ktoś je poznał znikał tajemniczo i nikt o nim więcej nie słyszał.

Władcy pierwszych pięciu Łąk jak i sam Fryderyk władali pięcioma mocami – ogniem, wodą, ziemią, powietrzem i magią. Każdy mag miał swój własny kolor, co było mało przydatne gdy ktoś chciał działać z ukrycia. Yourself miał kolor czerwony, Bord błękitny, Marie, zielony, Violett biały, a Michael szary. Fryderyk mógł czarować za pomocą wszystkich tych barw.

Christoper nie miał żadnej mocy. Fryderyk widząc jego rządzę włazy i chciwość okłamał go, iż ludzki organizm jest za słaby na ich przyjęcie. Christoper dopiero po siedemdziesięciu latach odkrył prawdę. Rozwścieczony ukradł Łąką i liczącemu już sto pięć lat Fryderykowi ich moce i zbiegł z królestwa.

Christoper zbiegł na wschód, do Czarnych Gór. Tam, zamieszkał z rodziną i zbudował dom. Po pięciu latach stwierdził jednak, że zbyt boi się kary, która go czeka. Postanowił zwrócić moce swoim dawnym przyjaciołom. W przeddzień samobójczej wyprawy Christoper zerknął ten ostatni raz na moce chowane w kufrze i ze zgrozą zauważył, iż w jakiś sposób moce połączyły się. Teraz już na pewno nie będzie mógł ich oddać. Wszystkie moce razem złączone stały się jeszcze potężniejsze niż pierwotnie.

Christoper oddał moce znanemu alchemikowi, Tomowi Muerte i znów ukrył się w Czarnych Górach. Po pięciu latach Tom zdecydował się odnaleźć rodzinę Christopera i zwrócić mu moce. Znalazł jego dorosłego już syna – Karnego – i z krótkimi wyjaśnieniami co do zawartości kufra zniknął jak kamfora. Karny długo go szukał. Dopiero po dwunastu latach odnajduje piętnastoletniego syna Toma – Raya. Dowiaduje się, iż Tom zmarł z ręki Fryderyka i uciekł z myślą, że i jego czeka taki koniec.

Ray trzymał moce najdłużej – trzynaście lat. Miał już żonę i trójkę dzieci. Najstarsza – dwuletnia miała na imię Julie, bliźniaki – Madge i Clark właśnie się narodziły.

Gdy Ray zrobił coś strasznego z mocami, coś co już na zawsze je zmieniło oddał moce Bloomowi – synowi Karnego i zbiegł przed gniewem Łąk, na prośbę jego żony bez niej i dzieci. Bloom okazał się najrozsądniejszy. Co prawda decyduje się na krok oddania mocy Łąką dopiero po dwunastu latach, lecz to już zawsze coś. Jednak i tu wkracza kwestia genów. Jego brat bliźniak, Wither rządny władzy tak samo jak ich dziadek Christoper wykrada moce bratu, ogłasza się królem i zmusza tym samym Fryderyka i Łąki o schronienie się pod ziemią.

Wykradzenie mocy przez Withera miało miejsce zaledwie miesiąc temu. Łąki żyją niemal wiecznie dzięki zaklęciu, które na nie padło, także dzisiejszy stu pięćdziesięcioletni Fryderyk ma się całkiem dobrze.

Jednak i Witherowi nie dane było długo cieszyć się mocami. Jego dwoje z czworga dzieci – Gerard i Anne zbuntowały się przeciw złemu władcy. Wraz ze swoim mistrzem Horacym Eustachym III wykradły moce swojemu ojcu i wystrzeliły je w powietrze z nadzieją, że tym razem same wybiorą sobie godnego władcę, który w niedalekiej przyszłości wysadzi ich ojca z siodła. Coś jednak podczas ich operacji poszło nie tak, a Horacy był tego świadkiem. Moce rozszczepiły się i zamiast do jednej osoby, trafiły do czterech, zaledwie dwunastoletnich dzieci.

 

~*~

 

Czarny, nieduży konik zatrzymał się ostro przed bramą wielkiego, czarnego, starego zamczyska. Mieszkał w nim nie kto inny, ale sam król Wither wraz z rodziną. Człowiek na koniu ubrany był w beżowe palto ubrudzone błotem i beżowy kapelusz. Wielki barczysty mężczyzna odziany w zbroję ruszył śmiało do nowo przybyłego.

Wyciągnął włócznię i stanął naprzeciw jucznego konika.

- Czego chcesz i dokąd idziesz? – spytał bdry strażnik.

- Idę do zamku spotkać się z panem Gerardem – odparł tamten i odniósł wrażenie, że widzi tego strażnika po raz pierwszy w życiu.

- Zejdź z konia – rozkazał, a przybysz zrobił to choć z niejaką niechęcią.

- W jakiej sprawie? – spytał rycerz bardziej opryskliwie.

- Muszę przekazać mu wiadomości, o które mnie prosił. – odpowiedział po prostu.

- Jakie… - przerwano mu.

- Poufne, proszę pana, poufne.

Strażnik spuścił głowę. Wszyscy rycerze chcieli dowiedzieć się co też teraz knuje młody pan Armstrong. Zreflektował się jednak szybko i spojrzał przybyłemu w oczy.

- No dobrze – powiedział trochę milszym tonem. – A jak cię zwą?

- Nazywam się Horacy Eustachy III – odparł Horacy z dumą.

- Ach, nasz sławny nauczyciel – rzucił drwiąco rycerz.

Horacy tylko się uśmiechnął, więc strażnik spojrzał na niego z błyskiem zainteresowania w oku.

- No dobrze wejdź – powiedział otwierając bramę. Horacy przywiązał konia i nakazał mu czekać. – Ale masz pójść prosto do jego komnaty – powiedział surowo strażnik.

- Obiecuję.

- Ty mi tu nie obiecuj znam takich, którzy…

Ale Horacy już zniknął w bramie zamykając ją za sobą. Strażnik mruknął coś jeszcze pod nosem i usiadł ciężko na swojej ławeczce.

 

Horacy wszedł do zamku owijając się szczelniej płaszczem. Wewnątrz było zimno i wilgotno – jak w lochu. Korytarze były długie, okrągłe i zatopione w wszechobecnej ciemności. Widok ten nie był zachęcający. Wither zadbał, aby pierwsze wejście do jego zamku nie było dla nikogo miłym wspomnieniem. Pałac stawał się przytulny dopiero na piętrze mieszkalnym, a także tym dla przyjaciół rodziny. Pokazywało to w dość symboliczny sposób, że żaden obcy nie może czuć się tu bezpiecznie. Przed każdymi drzwiami stało dwóch strażników z kopiami w dłoniach. Horacy pozdrawiał ich wszystkich kiwnięciem głowy, a oni odpowiadali serdecznymi uśmiechami. Przynajmniej ci, którzy go znali. Horacemu jednak nie było do śmiechu - misja, którą zaplanował wraz z Fryderykiem, Gerardem i Anne nie do końca się powiodła.

Horacy szybkim krokiem skręcił w prawo i zatrzymał się w zamyśleniu. Przed nim wydrążone było pięć odnóg, które prowadziły każda w inny coraz mroczniejszy korytarz. W dwóch pierwszych nie paliła się żadna świeca. Prowadziły one do lochu więziennego. Strażnicy schodzili tam z pochodniami, aby nie spaść przypadkiem z wąskich schodów, które nie były w ogóle widoczne w ciemności. Czwarta trwała w półmroku. Nikt tak dokładnie nie wiedział co tam się znajduje. Niektórzy mówią, że jest tam pomieszczenie na broń, niektórzy twierdzili, że kuchnia. Wither nigdy nie zdradził co znajduje się tam naprawdę. Horacego nie interesowało to, aż tak żeby miał tam schodzić i patrzeć. Był nawet pewien, że dzieci Withera nie wiedzą co tam jest. Ostatnia wnęka była najlepiej oświetlona. Schody mieszczące się w niej prowadziły w górę na półpiętro. Mieszkali tam wszyscy zaufani strażnicy króla. Nie na tyle zaprzyjaźnieni z królem, żeby mieli osobne pokoje na piętrze, ale na tyle, żeby w ogóle jakiś pokój mieć. Sprawy inaczej się miały na przykład dla nadwornego myśliwego Fishera, który trwa w przyjaźni z Witherem od wielu lat.

Horacy stwierdził, iż zastanie Anne w bibliotece. Z tą myślą wkroczył do trzeciej odnogi od lewej strony. Korytarz nie był ani ciemny, ani jasny. Według Withera biblioteka nie była ważnym pomieszczeniem w zamku dlatego upchnął je w tak niedogodnym dla księżniczki miejscu. Miały tu swoje zajęcia wszystkie dzieci mieszkające w tym pałacu – Gerard, Anne, Marvol ale także Jennifer i Hayley, córki przyjaciół rodziny.

Zamek był wielki, a lochy jeszcze większe. Horacemu wiele miesięcy zajęło zapoznanie się z każdym zakamarkiem tego domu. Teraz mógłby się po nim poruszać z zamkniętymi oczami – zawsze trafiłby tam gdzie chciał. Korytarz w trzecim tunelu był prosty i krótki. Nie wyróżniał się od pozostałych niczym. Drzwi były wykonane z jasnego drewna i jedyne co przyciągało wzrok to klamka w kształcie srebrnego anioła unoszącego ręce w geście triumfu. Horacy niechętnie korzystał z tej kołatki. W dotyku była zimna i mokra.

Tak jak sądził – córka Withera siedziała na jednym z wysokich krzeseł i studiowała jakieś opasłe tomiszcze. Czarne, długie włosy dziewczyny opadały jej na twarz, gdy pochylała się nad książką. Sięgały jej niemal do pasa, ale nigdy ich nie ścięła, ani nie związała. Lubiła odstawać od norm, które narzucał jej ojciec. Wither jej nie rozkazywał, wiedział, że z Anne nie wygrałby żadnej kłótni. Jeśli chodzi o rodzinę bezwzględny jak dotąd król staje się wyrozumiały. Kocha to co jest dla niego ważne. Niestety wlicza się w to również chęć władzy i okrucieństwo dla innych ras.

Strażnicy spojrzeli na niego obojętnie. Horacy widział w ich oczach znudzenie. Zapewne uważali, że ochrona biblioteki nie jest szczytem ich marzeń. Skoro niemal przez cały czas to pomieszczenie stało puste mogliby się czegoś z tych ksiąg nauczyć. Na przykład jak dobrze ukrywać emocję przed kimś kto jest ważny. Gdyby na miejscu Horacego był ktoś inny z przyjaciół Withera, zapewne król dowiedziałby się już o ich wzgardzeniu do pracy, którą im oferował. Horacy taki nie był. Doskonale rozumiał strażników i raczej nie życzył im – ani komukolwiek innemu – aby Wither się na nich zezłościł.

Horacy odchrząknął cicho co zwróciło uwagę księżniczki. Przez chwilę patrzyła na jego twarz bez wyrazu – pewnie myślała, że to kolejny człowiek, który przekaże jej rozkazy od ojca. Po chwili jednak jej oczy zmieniły wyraz i wstała odsuwając z niemiłym dla uszu zgrzytem krzesło. Długa suknia, którą miała na sobie opadała lekko na podłogę. Anne zarzuciła włosy do tyłu i rzuciła się Horacemu na szyję.

- Horacy, jak dobrze cię widzieć – powiedziała odsuwając się o pół kroku. – Czy wszystko się…

Horacy uniósł dłoń widząc, że strażnicy nagle odzyskali kolory i nadstawili uszu, aby dosłyszeć jak najwięcej.

- Chodź, Anne… porozmawiamy gdzieindziej – rzucił i odwrócił się naprędce.

Anne wzruszyła lekko ramionami i odniosła księgę którą czytała na miejsce. Wracając do drzwi nakazała strażnikom, aby znaleźli dla niej kilka interesujących ją książek. Wszystkie tytuły brzmiały dla Horacego obco. Księżniczka szybko dołączyła do niego i dała się poprowadzić swojemu mistrzowi. Horacy z każdym mijanym strażnikiem przyspieszał. Czuł na sobie ich wzrok, coś było mocno nie w porządku. Horacy i Anne prawie biegiem dotarli do komnaty Gerarda. Straż zastąpiła im drogi, jakby w ogóle nie zauważyli księżniczki. Horacy zmarszczył brwi, a Anne westchnęła jakby to wszystko nie było dla niej nowością.

- Odsuńcie się… chcę wejść z wizytą do mojego brata.

Rycerze przypatrywali jej się przez chwilę, po czym odsunęli się od wejścia nic nie mówiąc. Spuścili jedynie wzrok jakby ta pomyłka miała świadczyć iż to była ich wina. Horacy podejrzewał, że tak nie było. Zapewne Wither nie przeszkolił ich tak jak powinien i kazał im sprawdzać każdego.

Horacy i Anne otworzyli z impetem drzwi i równie szybko odskoczyli do tyłu, aby uniknąć śmierci. Ostry miecz zatrzymał się o centymetr od serca dziewczyny. Brązowe, żywe oczy wpatrywały się w nich z zaskoczeniem.

- Oj, wybaczcie – powiedział Gerard Armstrong. – Ćwiczyłem nowy cios i akurat otworzyły się drzwi…

- Gerardzie – syknęła Anne odtrącając klingę. – Mógłbyś uważać.

Gerard zbył jej słowa machnięciem ręki i spojrzał na Horacego bez zaskoczenia.

- Horacy! Dowiedziałeś się czegoś?

Ich mistrz miecza zamknął z trzaskiem drzwi przed kolejnymi ciekawskimi strażnikami. Doprawdy w tym zamku nie ma miejsca na dyskrecję.

- Owszem, dowiedziałem się czegoś – rzekł.

Gerard ponaglił go ruchem ręki, ale Horacy zmarszczył brwi.

- Ale teraz coś innego zaprząta mi myśli, Gerardzie.

- Co takiego? – spytał Gerard niecierpliwie przewracając oczami. Wsunął miecz za pas i stanął w pozie wyrażającej uprzejme oczekiwanie.

- Strażnicy – odparł Horacy wskazując ruchem ręki na drzwi.

- Tak? Co z nimi?

Horacy rozłożył ręce.

- Nie zauważyłeś ich zachowania? Wszyscy są nowi, nie znają mnie, a nawet Anne. Co się tu u was dzieję?

Księżniczka westchnęła.

- To przez naszego ojca. No wiesz… miesiąc temu wykradł moce wujkowi … boi się, że ktoś może je ukraść i jemu. Zatrudnił nowych rycerzy i przeczulił ich na każdego kto wchodzi do zamku – powiedziała nie bez goryczy w głosie.

Horacy gwizdnął cicho.

- To się zdziwi jak odkryje brak mocy.

Gerard uśmiechnął się posępnie. Horacy nie mógł się nadziwić jak ten chłopak tak szybko wyrósł. Gerard miał zaledwie czternaście lat, rok mniej od siostry, a już był jego wzrostu. Czarne, zawsze zmierzwione włosy kontrastowały z jego bladą cerą. Gerard zasiądzie kiedyś na tronie za Withera. Tak, to właśnie było. Gerard miał jeszcze starszego o cztery lata brata Olivera i młodszego o rok brata Marvola. Oliver wyjechał dwa lata temu, twierdząc, że nie wróci już nigdy. Wszyscy byli zdziwieni kiedy wtedy Wither ogłosił, iż to Gerard, nie Anne jest jego prawowitym następcą tronu. Wither usłyszał kiedyś ostatni wers swej przepowiedni – A kto posiadł jego moc, posiądzie jego tron. Wither miał pewną niezwykłą moc odziedziczoną, po swym dziadku – czarną magię. Tę moc posiadł również Gerard. Wither słysząc ostatni wers swej przepowiedni ustanowił już kto będzie jego dziedzicem, nie zważając na to, że przepowiednie zwykle są dwuznaczne.

- No to jak? – spytała podekscytowana Anne. – Czego się dowiedziałeś?

Horacy podskoczył zaskoczony.

- Zupełnie… zapomniałem, usiądźcie.

Podekscytowane rodzeństwo usiadło naprzeciw swego mistrza.

- Przybyłem do wioski trochę wcześniej i prawdę mówiąc nie zauważyłem żadnej osoby godnej mocy.

- No tak, ale nie widziałeś wszystkich – stwierdziła Anne. – Poza tym nie mogłeś przewidzieć kogo wybierze los.

- Może i nie – wzruszył ramionami. – W każdym razie cóż, coś poszło nie tak jak chcieliśmy.

Gerard zmarszczył brwi, a Anne zaczęła machać rękoma w powietrzu.

- Co poszło nie tak? – spytali jednocześnie.

- No widzicie moce… nie trafiły dokładnie tam, gdzie miały trafić.

- Jakże to… - zaczął Gerard, ale Horacy przerwał mu niecierpliwym ruchem ręki.

- Widzicie – mruknął. – Moce zrobiły coś o co bym ich nigdy nie podejrzewał. W trakcie lotu zaczęły się odłączać. Zawisły nad wioską w kilku nieregularnych kulkach.

Gerard spojrzał na siostrę, a ta na niego. Oboje mieli zaniepokojone miny. Po chwili księżniczka przeniosła wzrok na mężczyznę.

- Więc ile osób otrzymało moc? – spytała łamiącym się głosem.

- Czwórka – odparł Horacy opadając z westchnieniem na oparcie fotela. – Los dał nam czterech nowych bohaterów.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Angela 28.10.2015
    Ten rozdział niestety nie był już napisany tak lekko, jak poprzedni. Zdarzyło się również bardzo wiele powtórzeń.
    Zostawiam 4
  • Bandit 928 28.10.2015
    Wiem, długo siedziałam nad tymi powtórzeniami i nie wiem co z nimi zrobić c: Dzięki za ocenę, spróbuję poprawić i mam nadzieję, że będziesz czytać dalej ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania