Wielkie wojny z wielkiej płyty: Noc przedszkolaków (2/3)
Teraz zacznie się wyliczanka. Wieść niosła, że tutejsza władza oprócz szydełkowania i dokarmiania cuchnących gołębi lubowała się w tym. Była kolejna okazja na dość prostą grę, która zarazem w skomplikowany sposób pomagała takim delikwentom jak on odejść z tego świata. I choć to jedynie plotki, każdy zdrowo myślący człowiek raczej w nie wierzył, a na pewno nie podważał ich prawdziwości.
Wlekli go niedbale, obijając i tak posiniaczone ciało o liczne kamienie czy ostre końce uszkodzonego krawężnika. Starał się nie krzyczeć, choć ból narastał i mnożył się na całym ciele. Skręcili nagle, tak niespodziewanie, że jego wpół bezwładne nogi wygięły się nienaturalnie niczym zrobione z plasteliny. Zacisnął zęby. Krople potu spływały nieustannie po bladych policzkach. Spuszczona głowa i nieobecny wzrok. W dziwnym milczeniu szli dalej. Trójca szła na przedzie. Zatrzymali się pod budynkiem biblioteki.
— Do środka. Za godzinę zawyją syreny — Ochrypły głos zniedołężniałego staruszka przerwał głuchy pogłos ciszy.
Weszli do środka szybko i od razu przeszli do rzeczy. Posadzili go na jednym z najbliższych krzeseł, po czym cała Trójca usiadła naprzeciwko niego. Reszta obstawy sztywno sterczała pod drzwiami albo zniknęła w labiryncie półek z książkami.
Związali go jeszcze mocniej niż wtedy. Widocznie uznali, że posiada niezwykłą, nadludzką siłę. Ale widząc ich szydercze uśmiechy sztucznego politowania, ta teoria nie miała sensu. Staruszek i dwie chyba młodsze od niego baby przyglądali się mu z zaciekawieniem. Albo nie widzieli jeszcze tak skatowanego człowieka, albo mieli na niego jakiś pomysł. Poddanie recyklingowi i zrobienie bardziej użytecznej jednostki wchodziło w rachubę.
— Imię. Przyda nam się — usłyszał. Babsztyl po jego prawej stronie w filetowym płaszczu przypominającym szlafrok klauna rozpoczęła rozmowę.
— Nie mam imienia. Nie jest mi potrzebne.
— Bezimienny? Nie umiesz kłamać. Ile masz lat młody człowieku? — Staruch tym razem ocieplił swój głos, nadając mu łagodną aurę, wręcz skłaniającą do odpowiedzi.
— A na ile wyglądam? Teraz. Skatowany, naćpany.
— Gdzież tam. Od razu skatowany. Przecież to tylko drobne siniaki. Wyolbrzymianie wszystkiego to hobby twoich zwierzchników — Dziwny, zwierzęcy chichot babki po jego lewej stronie początkowo zastopował go. Milczał i myślał. O co chodzi?
— Katowanie, to pojęcie względne. Dla nas odbyłeś jedynie podstawową karę za wtargnięcie na teren osiedla — warknął staruch. - Zgadzacie się ze mną? — zwrócił się do reszty Betonowej Trójcy.
— To była zabawa. Zwykła zabawa. Nasi strażnicy mają stresującą pracę i takie rozrywki są im potrzebne — Piskliwym głosikiem odpowiedziała ta z prawej.
—Jak dla mnie to obojętność jest najlepszą odpowiedzią — dodała babka z lewej.
Dyskusja, prawdopodobnie jego ostatnia, teraz przerodziła się w przesłuchanie. Spowiedź trwała długie minuty, które piętrzyły się i przed jego oczami rosły i rosły. Wolałby już zasnąć i więcej się nie obudzić. Najlepiej od razu. Jedna kulka, żadne marnotrawstwo i tak w końcu go zarżną w wyliczance. Jakby tak sprowokować jakiego strażnika, co by zrobił? Przyłożył mu gnata do skroni i bezdusznie pociągnął za spust.? Nawet na oczach Trójcy? Abstrakcyjne, ale gdzieś tam w zakurzonym zakątku możliwości prawdopodobne.
Odeszli od niego dopiero widząc, jak oczami łka w natłoku skondensowanych myśli. Zadawali mu pytania na raz, jeden organizm w trzech odrażających powłokach. Abominacja, z jaką nigdy dotąd się nie spotkał. Wyglądali wręcz bezsilnie bez siebie. Jak gniew, obojętność i psychoradość. Ta ostatnia działała jak równoważnik dwojga pozostałych. Szaleńczym niekiedy wyrazem twarzy i sztucznymi próbami osuszenia ze złowrogiej zgnilizny atmosfery zwracała na siebie uwagę, stawiając w cieniu resztę.
Obstawa czarnych garniturów zniknęła razem z nimi. Na zewnątrz gęsta mgła pomieszana ze smrodem spalin i dymem z kominów otuliła plac i bloki aż po sam parter. Kilku strażników zostało z nim w bibliotece. Trwali w zatrważającym milczeniu. Byli niemowami? Obcięli im języki? Nie zdziwiłby się. Nagle jeden z bardziej uzbrojonych facetów podszedł do niego, uprzednio spoglądając na zegarek i sprzedał mu soczysty cios nienaturalnie dużą pięścią. Padł zwiewnie na podłogę z kolejną krwawą raną. Reszta uśmiechnęła się porozumiewawczo. Kolejni dwaj wyszli z biblioteki, zostawiając na warcie z pojmanym trzech najsilniejszych.
Ciche, delikatne głosiki zaczęły rozbrzmiewać w gęstej pierzynie. Coraz głośnie i wyraźniej. Rosły w liczbę. Mdłe światła mały latarek migały i ginęły we mgle równie szybko, jak się pojawiły. Nadal był nieprzytomny, a doroczny festiwal czystki właśnie się rozpoczynał.
Komentarze (8)
Znajomo brzmi.
4
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania