Wieże. W nieznane.
„Sonda Voyager 1 zaczęła przesyłać bezsensowne dane pod koniec dwa tysiące dwudziestego drugiego. Naukowcy i technicy po wielu tygodniach ustalili, że sprzęt samoistnie przełączył się na uszkodzony komputer. Przyczyny nigdy nie odkryto. Mogło to być zmęczenie materiału, błąd w działaniu instrumentów, cząsteczki promieniowania, przekłamujące dane w pamięci, albo zupełnie coś innego”.
***
„Wpierw omówię wieżę północną. Piętra jeden do dwadzieścia zawierać mają nasiona z bunkra w Norwegii, zaraz powyżej znajdą się naukowcy. Na poziomach od sześćdziesiąt do osiemdziesiąt umieścimy zwierzęta, cztery kolejne zajmą dzieła sztuki, a jeszcze wyżej stacjonować będą jednostki wojskowe.
Teraz WTC II. Pierwsze dziesięć pięter oddamy oddziałom specjalnym i szpitalom, nad nimi znajdą się magazyny ze sprzętem elektronicznym i generatorami, włączając w to przenośne reaktory jądrowe. Od poziomu czterdzieści wzwyż umieścimy ludzi.
Dużą część budynków zabezpieczymy przed mikrobami i promieniowaniem. Będziemy mieć drony, działka, i schematy różnego rodzaju sprzętu. Gdzie to tylko możliwe, założymy skafandry kosmiczne.
Boże, miej nas w swojej opiece”.
Fragment z pamiętnika dowódcy pierwszego plutonu.
***
– Trzy, dwa, jeden… – słowa prezydenta USA transmitowano na cały świat, niemniej nie wszyscy mogli lub chcieli ich słuchać.
Wiele ludzi uprawiało dziki seks, uciekało w alkohol, fentanyl czy narkotyki, albo walczyło o przetrwanie, rozpaczliwie próbując odnaleźć się w nowej, brutalnej rzeczywistości, z kolei ci, którzy śledzili historyczne wydarzenia, wstrzymywali oddech, zamykali oczy albo modlili się do przeróżnych bogów, bożków i pomniejszych bóstw. Właściwie nie było wiadomo, jak się zachować. Watykan, Mekka i Tybet wydały wspólnie i oddzielnie komunikaty, ale nikt nie brał ich na poważnie. Ludzie nie mieli pewności, czy obietnice człowieka z wież się spełnią, ani co zrobią wojskowi w podzielonych Chinach. Wszyscy wiedzieli, że stać się może dosłownie wszystko, włącznie z końcem świata czy nadejściem złego.
– Awaryjne wyłączenie reaktora w toku. Poziomy radiacji gwałtownie maleją. – Potwierdzenie z ośrodka w Chinach pojawiło się dosłownie po kilku sekundach.
– Zniknęły! – Burmistrz Nowego Jorku ogłosił dobrą nowinę, zaś w tle słychać było okrzyki radości, odgłosy hucznej zabawy i fajerwerków, zupełnie jak na Sylwestra na przełomie wieków. – Zniknęły! Naprawdę zniknęły!
Prezydenci zaryzykowali… i poniekąd podjęli słuszną decyzję. Ludzkość przetrwała. Odtąd miała ją trawić niepewność, czy operacja się udała, zyskała jednak to, że panorama Manhattanu wyglądała podobnie jak tydzień wcześniej. Wieże WTC faktycznie zniknęły. O dramatycznych wydarzeniach świadczyły wyłącznie zniszczenia, które powstały w trakcie zamieszek i walk amerykańsko-chińskich.
Część pierwsza
WTC I, piętro dwudzieste pierwsze, czas misji jedna minuta
Doktora Johna Bromskiego przez lata traktowano jak cudowne dziecko. Istniały ku temu liczne powody, a jednym z nich niewątpliwie był jego niezwykle lotny umysł. Wszystko od zawsze przychodziło mu łatwo, wręcz od niechcenia, i tym bardziej mocno się zdziwił, że wraz z żołnierzami leży na podłodze w biurze zbudowanym według starodawnego projektu, zastawionym pojemnikami z przeróżnym sprzętem.
Fizyk poczuł się bezradny jak małe dziecko. Bolała go głowa, lewa noga i klatka piersiowa, ale nie podejrzewał, że coś jest złamane, a na pewno nie żebra, bo mógł normalnie oddychać. W głowie miał ogromną pustkę, jedną, wielką nicość, dziurę, i Bóg wie co jeszcze. Nie pamiętał nic z ostatnich dni, to znaczy oczywiście były jakieś przebłyski, ale te układały się co najwyżej w pojedyncze obrazy. Nie wiedział wprawdzie, kim jest i gdzie się znajduje, ale głos w jego głowie cały czas mówił, że chwilowo nic mu nie grozi.
Mężczyzna wybuchnął szaleńczym śmiechem. Sytuacja wydała mu się tak nierealna i oderwana od rzeczywistości, że musiał odreagować nagromadzony stres. Trwało to dłuższą chwilę, potem nagle uspokoił się, popatrzył na fotel w środku pomieszczenia, na którym niedawno ktoś siedział, i z przerażeniem coś zrozumiał.
– Więzień zniknął! – Gwałtownie wstał i rzucił się do komputera na biurku.
WTC I, piętro dziewięćdziesiąte, czas misji dwie minuty
– Objawy dekoncentracji mijają. Temperatura w środku i na zewnątrz budynku siedemdziesiąt siedem stopni. Ciśnienie jedna atmosfera. Ciążenie pół g. Brak promieniowania i wstrząsów. Widok za oknem do analizy. – Doświadczony kosmonauta w kombinezonie do spacerów w próżni rutynowo zbierał dane, ale nie do końca wiedział, jak skomentować fakt, że zamiast znajomych budynków widzi nieprzeniknioną czerń kosmosu i dwa nieznane księżyce.
– Budynek jeden. Budynek jeden. Zgłoś się. – Usłyszał na kanale ogólnym.
– Jedynka, piętro dziewięćdziesiąt, północ. Zgłaszam się – odpowiedział, cały czas gorączkowo sprawdzając odczyty.
– Status?
– Jest czym oddychać. Ludzie dopiero zaczynają się meldować. Brak zasilania w sieci wewnętrznej budynku, działają akumulatory, udało się też włączyć reaktory.
– Co za oknem?
– Czarna przestrzeń.
– To tak jak u nas. Radar?
– Pusto.
WTC I, piętro dziewięćdziesiąt dwa, główne centrum dowodzenia, czas misji pięć minut
Głównodowodzący misją generał Ruthof siedział w niewygodnym kombinezonie na specjalnym fotelu, oddychał śmierdzącym powietrzem, które pozostawiało metaliczny posmak w ustach, i przeklinał cały świat, wszystkich razem i z osobna, zarówno żyjących, jak i zmarłych, do siódmego pokolenia wstecz.
Biedak nie mógł podrapać się w nos. Owszem, podczas krótkiego szkolenia jeden z kosmonautów poradził mu, jak korzystać ze specjalnego patyczka, ale emocje spowodowały, że Ruthof zupełnie o tym zapomniał.
W ten sposób doszło do tego, że stary wojskowy przeżywał katusze, cały czas myśląc, że Kansas to nie jest, i coraz bardziej zirytowany patrzył na ludzi, którzy gorączkowo sprawdzali stan każdego piętra.
– Panie generale, mamy powietrze. Pierwsze analizy nie potwierdzają zmiany jego składu. Zgłosiły się posterunki obserwacyjne na rogach i dachach. Jesteśmy na jakimś księżycu. Nie wykryto promieniowania ani bezpośredniego zagrożenia. Wszędzie brak ruchu. Rakiety i broń są w stanie pełnej gotowości. Same wieże WTC nie mają własnego zasilania – zameldował szef zmiany.
– Dziękuję. Cały personal ma pozostać w kombinezonach przez pół godziny, potem można przejść na tlen w powietrzu. – Ruthof ciężko odetchnął i dopiero wtedy zaczął zastanawiać się nad samym momentem przejścia.
Mężczyzna pamiętał, że za oknem widniała panorama Manhattanu, a potem w jednej chwili znajome tło zmieniło się w nieprzeniknioną czerń kosmosu. Nie było błysku, falowania ani żadnego innego efektu, za to generał poczuł potężne zawroty głowy i miał ochotę zwymiotować, co najciekawsze jednak, mdłości bardzo przypominały kaca, ale od razu zaczęły przechodzić.
I chyba nie tylko jego zamroczyło. Ludzie w centrali przez chwilę słaniali się na nogach, do tego wielu z nich w pierwszych chwilach wyrzucało z siebie nieprzerwany potok niecenzuralnych słów.
WTC I, piętro sześćdziesiąt, czas misji siedem minut
– Zwierzęta są bardzo niespokojne. Czują, że coś się stało. – Lekarz na poziomie zwanym pieszczotliwie arką patrzył na kojce, z których unosiły się niepokojące odgłosy.
– Nie możemy we wszystkie pakować leków.
– Ale uspokójcie chociaż krowy, bo rozniosą piętro.
– Rozkaz.
– Jak nie można, to część trzeba zabić. Niech ludzie z góry pomogą.
– Co zrobić z mięsem?
– Nie wiem. Może umieścić w próżni na zewnątrz?
Nowy Jork, Ziemia, czas misji dziewięć minut
Nie przebrzmiały jeszcze wiwaty po zniknięciu wież, gdy do akcji ruszyli naukowcy i żołnierze. Ground Zero było dokładnie obserwowane przez setki kamer i czujników, a chwilę po wydarzeniu wysłano tam liczne roboty i drony. Przez kilka minut nic nie budziło podejrzeń, w pewnym jednak momencie jeden z operatorów uruchomił procedurę alarmową i niezwłocznie zameldował, że dzieje się coś niezwykłego.
– Zniknięcie drona w kwadracie delta siedem, sir. – Mocno przejęty przekazywał informację bezpośredniemu przełożonemu.
– Zniknięcie?
– Proszę popatrzeć. – Operator przewinął film na ekranie przed nim. – Dron leci w miejsce po wieży północnej. Potem obraz się nagle urywa. A to film z kolejnego drona, gdzie pomiędzy klatkami nie ma nic niezwykłego.
– Przecież nie mógł wyparować. Wysłaliście drugiego?
– Tak jest. Właśnie dolatuje.
– Po tej samej trajektorii?
– Dokładnie tak, sir. Na razie nic. Dolatuje do tego samego miejsca. Pięćdziesiąt stóp. Trzydzieści. Również zniknął, sir.
– Promieniowanie?
– Wszędzie spada. Również tam.
– Czekać na rozkazy. – Dowódca przełączył kanał. – Natychmiast połączcie mnie z prezydentem.
WTC II, piętro dziesiąte, szpital, czas misji dziesięć minut
– Nie działa aparat do rezonansu. – Technicy spojrzeli na szefa placówki medycznej, doktora Menele. – Poza tym reszta wydaje się w porządku.
– Nie był zabezpieczony?
– Był. I to jest najbardziej dziwne. Wszystko wydaje się w porządku, ale zdjęcia są niewyraźne.
– Dziękuję za informację.
WTC I, parter, czas misji piętnaście minut
– Rozpocząć operację wyjścia. – Generał Ruthof wydał rozkaz po ponownym zapoznaniu się z odczytami wokół budynku.
– Skafander w porządku. Na zewnątrz nic nie stwierdzono. – Szef grupy astronautów spojrzał na kolegów i uśmiechnął się zawadiacko. – No dobrze. Mały krok dla człowieka, wielki krok dla ludzkości. Otwieram drzwi.
Nastała dłuższa chwila ciszy, tymczasem naukowcy i wojskowi cały czas uważnie patrzyli na obrazy z kamer i wskazania aparatury.
– Można normalnie chodzić. Odczyty z kombinezonów zgodne z pomiarami. Kierujemy się do punktu alfa.
Napięcie rosło. Wszyscy czekali na kolejny epokowy moment.
– Dochodzimy do granicy. Brak efektów wizualnych. Wysyłam MERV-a. – Szef grupy powoli postawił na gruncie małego robota i zaczął nim kierować przez kabel. – Pół metra. Dwadzieścia centymetrów. Dziesięć. Pięć. Centymetr. Widzicie? MERV buksuje kołami i nie jedzie dalej. Idę sam. Podchodzę. – Mężczyzna wyciągnął rękę. – Czuję opór, zupełnie jakby była tu ściana. Zwiększam nacisk. Jest! Mam możliwość przejścia! I mogę się wycofać!
– Sprawdzić punkty beta i gamma, i rozpocząć rozstawianie tunelu między wieżami.
– Tak jest. Zrozumiałem.
Nowy Jork, Ziemia, czas misji trzydzieści minut
– Panowie, czy dobrze usłyszałem, że w przestrzeni powietrznej USA w Nowym Jorku mamy jakieś dziury? I coś może nas odwiedzić? Jak w filmach? – Prezydent Fuller spojrzał z niedowierzaniem na mężczyzn, którzy nie do końca wiedzieli, co odpowiedzieć.
– Tak. I nie potrafimy tego na razie wyjaśnić. Na poziomie gruntu nic się nie zmieniło, a na górze nawet kabel przy dronach jest urywany, zupełnie, jakby go przeciął laser.
– Zarządzam dalsze badania i zamknięcie całego obszaru dla cywili, w szczególności dla prasy i poszukiwaczy pamiątek i taniej sensacji.
WTC II, piętro czterdzieste, czas misji jedna godzina
– Wpuście mnie! Wpuście do cholery! Mam przecież uprawnienia! – krzyki obok sali konferencyjnej, w której obradował generał Ruthof, słychać było co najmniej minutę.
– Co tam się dzieje? – Zirytowany mężczyzna w końcu spojrzał na szefa ochrony, który powiedział coś cicho do mikrofonu i przycisnął słuchawkę w uchu, po chwili meldując:
– Ktoś domaga się wysłuchania.
– Wpuścić go. – Głównodowodzący był coraz bardziej zirytowany, a nowo przybyłego mężczyznę wręcz zaatakował: – Kim pan jest, do jasnej cholery? I czemu nam przerywa?
– Doktor Menele. Jestem szefem szpitala. Obserwujemy problem z rezonansem. A do tego… – Mężczyzna się mocno zawahał – ...nie wiem, czy powinienem o tym głośno mówić, ale coś jest mocno nie tak.
– Co konkretnie? I dlaczego nie przekazał pan tego oficjalną drogą?
– Wydaje mi się, że w Nowym Jorku mieliśmy trzysta osób więcej.
– Co to dokładnie znaczy?
– Sprawdziłem w różnych systemach komputerowych. Wszystko wydaje się zgadzać, ale równocześnie pamiętam inne liczby z odprawy w domu.
– Czy mógł się pan pomylić?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Takie przeniesienie może być związane z uszkodzeniem pamięci, albo ktoś zabrał tych ludzi wcześniej i dobrze to ukrył. Innej opcji na razie nie widzę.
– Czy ktoś inny może to potwierdzić?
– Pytałem kierowników różnych działów, ale ich odpowiedzi wydają się zgadzać ze stanem z komputera.
– Doktorze, muszę zapytać. Czy jest pan niezdolny do pełnienia obowiązków?
– Panie generale, podstawowe funkcje mojego organizmu wydają się być w normie. Na szczegółowe wyniki analiz trzeba poczekać, nie wydaje mi się jednak, żebym był chory. Pewności nigdy nie ma, ale jak sam dostanę niezbite dowody, natychmiast złożę rezygnację. Jestem szanowanym naukowcem i nie mogę sobie pozwolić na utratę reputacji.
– No już dobrze, dobrze. – Ruthof machnął ręką. – Przyjąłem pańskie uwagi. Zajmiemy się tym, a teraz proszę natychmiast wyjść. Musimy kontynuować.
– Przepraszam, że przeszkodziłem. – Menele zaczął się wycofywać do wyjścia, ale generał już go nie słuchał, kierując pytanie do szefa naukowców:
– Doktorze, co może nam pan powiedzieć?
– Georadar potwierdza, że znajdujemy się na skalistym podłożu. Nie widać pod nami żadnych jaskiń ani uskoków geologicznych. Od góry otoczeni jesteśmy bańką powietrza.
– Czy grozi nam brak tlenu?
– Nie wiem. Odczyty dwutlenku są cały czas na stałym poziomie, co sugeruje recyrkulację.
– Gdzie jesteśmy?
– To jakiś księżyc. Ze zdjęć z teleskopu nie wynika nic konkretnego. Zupełnie nie znamy tych gwiazd. Zastanawia mnie tylko jedno. W kierunku północnym wszystko wydaje się być projekcją.
– Proszę wyjaśnić.
– Normalnie zawsze można dostrzec jakiś ruch, a tam wszystko pozostaje nieruchome. Jakbyśmy mieli do czynienia z obrazem na ekranie.
– Cudownie. Co pokazują zdjęcia z pokoju z więźniem?
– Po skoku go nie było. Nie widać żadnego błysku ani ruchu.
– Czy w tych warunkach możemy wytwarzać żywność?
– Chyba tak, przynajmniej na razie, problemem jest jedynie woda.
– Przecież wprowadziliśmy jej racjonowanie i przetwarzanie.
– To nie to. Filtrów nie wystarczy na zbyt długo.
– Mamy zapasy.
– Ale te nie są nieskończone. Pan się rozejrzy. Jak wyprodukujemy nowe?
– Nie wszystko naraz. Rozwiązujmy jeden problem za drugim. Co ze stanem ludzi?
– Dwieście przypadków amnezji. Na razie żadnego wzorca. Są pod stałą obserwacją.
– Doskonale. Można przejść na tlen z powietrza, na razie jednak nikt nie zdejmuje skafandrów.
– Rozkaz.
– Poproszę o pozostanie jedynie Amerykanów.
Pozostali członkowie rozłączyli się albo opuścili salę, a generał zapytał wprost:
– Czy ktoś jeszcze zgłaszał zaginięcie ludzi?
– Nie.
– Ale mamy amnezję?
– No… tak.
– Trzystu ludzi to co najmniej dwa piętra. Ogłaszam plan gamma. Przy każdym kluczowym węźle postawić podwójne warty, dodatkowo przeczesać obie wieże. Jeżeli ktoś planuje przewrót i przejęcie władzy, to musimy to wykryć.
– Rozkaz.
WTC II, piętro czterdzieste, zapasowe centrum dowodzenia, czas misji dwie godziny
– Ruch na horyzoncie! – Jeden z operatorów wcisnął sygnał alarmu. – Natychmiast wezwać generała! Baterie jeden do trzy w pełnej gotowości!
– Ocena taktyczna. – Ruthof pojawił się w centrum dowodzenia w kilka sekund.
– To niewielki pojazd z przyczepą, sir. Jedzie prosto w naszą stronę.
– Załogowy?
– Według ludzkich kryteriów raczej nie.
– Obserwować. Nie otwierać ognia.
– Tak jest.
Mężczyźni patrzyli z fascynacją na widoczny dowód istnienia obcej cywilizacji, tymczasem pojazd powoli podjechał do granicy bańki powietrznej, przejechał przez nią i jak gdyby nigdy nic zatrzymał się przed wejściem do wieży północnej.
– Zespół pierwszy, do przodu!
– Zespół drugi, meldować!
– Żadnego znanego promieniowania.
– Wygląda jak normalny łazik. Bardzo podobny do pojazdów z misji Apollo.
– A przyczepa?
– Pan nie uwierzy. Z boku jest napis H2O.
– Nie wierzę.
WTC II, piętro czterdzieste, czas misji trzy godziny
– Doktorze, co mówią testy tej cieczy?
– To woda. Idealnie, krystalicznie czysta.
– Mikroby?
– Jeżeli są, to ja ich nie wykrywam.
– Czy ma inne własności niż ziemska?
– Nie. Ta sama temperatura wrzenia. Takie samo zachowanie przy zamrożeniu, do tego identyczna gęstość i ściśliwość.
– Czyli zwykła woda?
– Chyba tak.
– Chyba?
– Zostaliśmy teleportowani. Jesteśmy nie wiadomo gdzie, do tego powietrze utrzymuje się tu w jakiś nieznany, dla nas niemal magiczny, sposób. Cywilizacja, która to wszystko zrobiła, nie powinna mieć problemów ze sfałszowaniem wyników z naszych czujników.
– Rozumiem. – Ruthof przez chwilę się nad czymś zastanawiał. – Panowie, oficjalnie pozwalam na całkowite zdjęcie skafandrów. Przechodzimy do spraw bieżących. Czy możemy przedostać się przez to pole siłowe? Może teraz pan, doktorze?
– Tak, ale tylko w pełnym skafandrze.
– Czy drony działają?
– Tylko te z napędem odrzutowym. Proponuję zrobić krótki rekonesans w każdym z czterech kierunków.
– Jaki zasięg?
– Może na początek po piętnaście kilometrów.
– Dobrze.
– Co powiecie o samym łaziku i cysternie?
– Lepsze robiliśmy w latach sześćdziesiątych. Bardzo prosta mechanika, śladowa ilość elektroniki. Nic szczególnego.
– Może to wszystko dlatego, żebyśmy nie poczuli zagrożenia?
– A kto to wie?
– Jak ten sprzęt do nas przyjechał?
– Nie mamy pojęcia. Tam nie ma żadnego zdalnego sterowania.
Czas misji cztery godziny
– Profesorze, czy mamy jakieś nowości?
– Nie. W każdą stronę tylko zwykły, księżycowy krajobraz. Same skały, kilka złóż metali ciężkich i szlachetnych, żadnej wody.
– Co pokazują badania nieba?
– Tylko nieznane konstelacje, wyłącznie naturalne obiekty.
– Jak wygląda sprawa żywności i wody?
– Mamy zapasy co najmniej na miesiąc. Recyrkulacja w normie.
– Zwierzęta?
– Zaniepokojone, ale w znaczącej większości jakoś radzą sobie ze stresem. Kilka sztuk trzeba było odstrzelić. Będą dzisiaj na kolację.
– Dobrze. A teraz powiedzcie mi, skąd mamy prąd.
– Cała infrastruktura wież zaczęła działać, gdy pojawiła się cysterna. Mamy wodę w łazienkach, jest prąd.
– Przecież widzę, do jasnej cholery. Gdzie jest jego źródło?
– Pracujemy nad tym, ale jak dotąd nie mamy pojęcia. Oryginalnie wszystkie kable przechodziły do gruntu, i tu najwyraźniej jest tak samo.
Czas misji sześć godzin
– Panie generale, na zdjęciach z północy widać niewielkie wzniesienie.
– Rozumiem, że nie jest naturalne.
– Nie.
– Dobrze. Udajcie się łazikiem, który dostaliśmy, i w odstępie pięćset metrów naszym małym pojazdem, wziętym z Ziemi. Łącznie dziesięć osób.
– Rozkaz.
Część druga
Rekonesans
– Obiekt na powierzchni to stojący cylinder, wykonany ze srebrnego metalu, prawdopodobnie aluminium. Brak widocznych zniszczeń. Pionowa ściana umieszczona mniej więcej na trzech czwartych obwodu podstawy. Grubość około trzech milimetrów. – Doktor Bromski patrzył z zachwytem na kolejny wyraźny ślad obcej cywilizacji, a obraz z jego kamery był zapisywany w różnych technologiach w wielu kopiach w łaziku i przekazywany na bieżąco do wież. – Całość ma dach i podłogę.
– Jak pan myśli, co to może być? – Dowódca wojskowych ciągle nie był przekonany, czy ekspedycja jest bezpieczna, a jego ludzie czujnym wzrokiem uważnie lustrowali całą okolicę, przygotowani do odparcia całkiem sporego ataku.
– Jak to co? To winda. Wynalazek znany ludzkości od wieków. Proponuję, żeby weszła tam połowa naukowców i żołnierzy.
– Trzech wojskowych i dwóch naukowców?
– Tak.
– Jak będziemy się komunikować?
– Radio i kabel.
– Ile go mamy?
– Kilka kilometrów.
– Dobrze. Wchodzimy.
– Idzie Kowalski, Reterling i Wojdensztejn. Pan dowodzi, jeżeli nie ma zagrożenia życia i zdrowia, i sytuacja nie wymaga interwencji wojskowej.
Doktor lekko kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Wskazani ludzie bez słowa pozostawili ciężki ekwipunek i zabrali plecaki ze sprzętem pomiarowym, linami, dronami, granatami i magazynkami, dodatkowo Wojdensztejn przygotował lekki karabin maszynowy, zwany Jami Jammy na wspomnienie jednej ze scen z filmów z Sylwestrem Stallone.
Wszyscy skierowali się do środka. Naukowcy stanęli na platformie w środku, wojskowi na zewnątrz, twarzą do ścian. Początkowo nic się nie działo. Doktor i żołnierze patrzyli niepewnie, w końcu jednak poczuli, że ruszają w dół. W szybie zrobiło się całkowicie ciemno, więc oddział włączył latarki, które przyczepiono do broni. Tak jechali w ciszy około trzy minuty, otoczeni z każdej strony błyszczącym metalem.
– Niesamowicie. – Doktor patrzył na wartości przyspieszenia i spróbował zbliżyć kamerę do ściany, ale ta odbiła się od niewidzialnej bariery. – Otacza nas jakieś pole siłowe.
W końcu zatrzymali się, ale nic nie działo się przez kilka następnych minut.
– Dwa kilometry w głąb, i czekamy. – Bromski relacjonował z przejęciem. – Góra, jak nas słyszycie?
– Głośno i wyraźnie. Potwierdzamy rozwinięcie około dwóch kilometrów kabla. – W słuchawkach całej grupy dało się słyszeć głos dowódcy z góry.
– Co robimy? – Najstarszy stopniem major Reterling zadał nurtujące wszystkich pytanie.
– Nic. Spokojnie czekamy. Cywilizacja, która zbudowała coś takiego, na pewno dobrze zabezpieczyła swoje interesy.
– Czyli to jest test na inteligencję?
– Bardzo możliwe. I właśnie dlatego na razie wstrzymajmy się z brutalną siłą.
Dokładnie w tym momencie na jednolitej ścianie cylindra pojawiły się kreski wyznaczające prostokąt w kształcie drzwi, a metal w środku cofnął się do tyłu i podniósł do góry, odsłaniając wyjście. Członkowie wyprawy zobaczyli, że z windy prowadzi długi korytarz. Był wysoki na około trzy metry, miał półokrągłe sklepienie, i oświetlało go zielone, fluorescencyjne światło.
– Góra, czy rejestrujecie obraz? To prawdopodobnie komora powietrzna do wyrównania ciśnienia, coś w rodzaju śluzy. Wszystko może się z powrotem zamknąć, gdy wejdziemy. – Bromski spojrzał poważnie na pozostałych uczestników – Proponuję umieścić wzmacniacz sygnału z jednej i drugiej strony. Możliwe, że utracimy połączenie.
– Zrozumiałem. – Odpowiedź z góry przyszła po dłuższej chwili. – Uważajcie na siebie i kontynuujcie. Z Bogiem.
Wojskowi podczepili nadajnik bezprzewodowy do kabla, a potem zeszli z platformy. Ściana zasunęła się za nimi, zaś mikrofony w skafandrach zarejestrowały wyraźny syk powietrza, które najwyraźniej było wtłaczane do środka.
– Mamy sygnał. – Ściana cylindra musiała przepuszczać promieniowanie elektromagnetyczne, a wojskowi byli na tyle zadowoleni z wyników pomiarów, że nawet major Reterling wyraźnie się odprężył. – Jest powietrze, ale proponuję nie zdejmować skafandrów.
– To zrozumiałe. Całkowicie zgadzam się z tą sugestią. – Doktor zdecydowanie nie chciał walczyć o władzę, tylko spokojnie skomentował fakt i wrócił do dokumentowania otoczenia, ciesząc się jak małe dziecko, które dostało cukierka. – To wszystko wygląda na litą skałę. Oświetlenie dają fluorescencyjne organizmy we wnękach przy suficie. Powinniśmy później pobrać ich próbki. Ściany nie wyglądają na wykończone, tylko na coś, co wydrążono i obrobiono zgrubnie, na tyle, żeby spełniało swoją rolę. Temperatura około zera stopni Celsjusza. Idziemy w głąb.
Dalej ruszyli w całkowitym milczeniu, na szpicy żołnierze, potem naukowcy, a na końcu dowódca wojskowy.
– Przeszliśmy dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć metrów. Przed nami drzwi. – Doktor odezwał się, gdy dotarli do końca.
Mężczyźni patrzyli na metalowy prostokąt w ścianie, który jednak się nie poruszał. Obok niego nie było żadnych przycisków, płytek ani światełek.
– Co robimy?
– Nic.
– Znów pan ma przeczucie? A może tym razem mamy powiedzieć jakieś magiczne hasło?
– Nie mam pojęcia panowie. Czy widzimy jakieś transmisje w okolicy?
– Na skanerach nic nie ma. To co teraz? Sezamie, otwórz się?
Drzwi powoli otworzyły się, wywołując konsternację i ukazując ciemne wnętrze małego pokoju.
– Jak widać, najlepsze są najprostsze sposoby. A to pewnie kolejna śluza. Wstawiamy wzmacniacz i wchodzimy.
W środku było ciasno pięciu osobom, ale nikt nie narzekał. Po chwili drzwi zamknęły się, i znikąd pojawiło się fioletowe światło.
– Jest sygnał. I mamy sterylizację.
– Ale po co im aż dwie śluzy?
– Nie mam pojęcia. Mogę się tylko domyślać, że chodzi o zabezpieczenie na wypadek awarii.
Cała procedura trwała kilka minut i zakończyła otwarciem drzwi po drugiej stronie.
– O ja! – Wszystkim odebrało dech w piersiach, gdy zobaczyli, że znajdują się na półce skalnej w ogromnej, okrągłej grocie, której końca praktycznie nie widać.
W środku było dosyć ciemno, a ich latarki rozświetlały ledwo najbliższe kilkaset metrów. Z góry wyglądało to tak, że na poziomie gruntu znajdują się trzypiętrowe, prostopadłościenne baraki, leżące na dłuższym boku i wykonane z jednolitego metalu, ułożone w linie i najwyraźniej zbiegające się w środku, a całość może mieć nawet własny mikroklimat.
– Radar wskazuje ponad kilometr. Żadnego ruchu.
– Temperatura około dwudziestu stopni Celsiusa.
– I mamy budynki czy konstrukcje należące do obcej cywilizacji.
– Jak tam zejdziemy?
– Może po linach?
– Doskonały pomysł.
– Znów rozmieszczamy wzmacniacz?
– Koniecznie.
– Noktowizory?
– Proponuję, żeby włączyły je tylko dwie osoby.
Po kilkunastu minutach mogli ruszyć dalej. Wokół panowała upiorna cisza, a ciemność rozświetlały jedynie latarki na broni. Szli powoli między budynkami, w pewnym momencie jednak zatrzymali się przed jednym z nich, takim, który w przeciwieństwie do innych miał przezroczyste ściany.
– Jezu, to ludzie. Wiedziałem, że Menele może mieć rację. – Doktor szepnął z przerażeniem, widząc żołnierzy w znajomych mundurach, unoszących się w powietrzu i podtrzymywanych przez liczne, grube na kilkanaście centymetrów macki, które były przyczepione przyssawkami od tyłu ciała lub oplatały ich niczym sznury czy gigantyczne węże.
– Co robimy?
Doktor nie odpowiedział, tylko powoli zbliżył rękę do ściany, a ta odbiła się jak od niewidocznej bariery.
– To znowu pole siłowe. Sądząc z tego, co widzę, nie za bardzo można im pomóc. Na razie idziemy.
– Nie zgadzam się.
– Majorze, jesteśmy tutaj jak dzikusy w obcym lesie. Wiem, że nie zostawiacie swoich, z drugiej strony doradzam ostrożność. Proponuję skontaktować się z samą górą, jeżeli pan nie uznaje mojej decyzji.
– Tak zrobię. Tak. Tak. Rozumiem, sir. Rozkaz. – Reterling przez chwilę miał zmatowiałą szybkę hełmu, zupełnie, jakby prowadził szybką naradę, a potem zwrócił się do doktora:
– Generał podziela pana opinię. Nie zgadzam się z wami, ale rozkaz to rozkaz. Tutaj zostawimy dwie kamery z czujnikami.
– Bardzo rozsądnie.
Wojskowi wyjęli z jednego z plecaków małe stojące drony, które w trybie pracy przerywanej mogły transmitować nawet dwa tygodnie, i kamerę jednego skierowali na budynek, a drugi umieścili w pewnym oddaleniu, żeby częściowo obejmował również pierwsze urządzenie.
– Wrócimy tu jeszcze. Nie zostawimy was. – Reterling zasalutował, a reszta wzięła z niego przykład.
Ruszyli dalej. Sceneria praktycznie się nie zmieniała, i wszyscy byli coraz bardziej pewni, że całość jest jedną, wielką, ogromną jaskinią. Szli dalej, aż w końcu doszli do kwadratowego budynku, który wydawał się stać w centralnym miejscu całości.
– To chyba sterownia. – Doktor był lekko zszokowany, widząc większy od innych sześcian, bez widocznych okien, wejść ani żadnych nierówności na powierzchni. – Tylko jak tam wejdziemy?
– Nie mylicie się. Witajcie, cieszę się, że w końcu was widzę. – W ich słuchawkach rozległ się głos człowieka z wież. – Nie bójcie się.
– Gdzie jesteś? – Bromski zesztywniał.
– W pewnym sensie wszędzie.
– Czy wtedy na Ziemi byłeś prawdziwy?
– Można tak powiedzieć.
– Jak to możliwe, że się tu znaleźliśmy?
– Doktorze, po co takie dziwne pytanie? Zna pan z góry odpowiedź. Naukowcy od lat mówili o teleportacji.
– Dlaczego ich zabrałeś? – Doktor pokazał w stronę budynku z przezroczystymi ścianami, który mijali kilkanaście minut wcześniej.
– Mają coś, czego mi bardzo potrzeba. Duszę.
– Tej nie możesz stworzyć?
– Nie. To coś nie z tego świata.
– A skąd wiesz, że dusza istnieje po teleportacji?
– Wszystko wydaje się na to wskazywać.
– Dlaczego porwałeś akurat żołnierzy?
– Cywile nie mają woli walki. Są za słabi. Widziałem waszych farmerów, i to nie to.
– Dlaczego chcesz walczyć? I z kim?
– Żyjemy, a właściwie istniejemy w ogromnej sferze Dysona. Od kilkudziesięciu ludzkich lat notuję aktywność przy najbliższym włazie. Zostały zniszczone liczne sondy, które tam były.
– Myślisz, że coś, co nas stworzyło, chce wrócić i wszystko zniszczyć?
– To może być kwestia dojrzałości. Nasz wszechświat mógł dorosnąć i teraz jest wystarczająco dobry dla innego gatunku.
– I mamy się bronić? Jak bakterie przed lekami?
– Proszę odpowiedzieć sobie samemu.
– Kto cię stworzył? Twórcy sfery?
– Nie mam pojęcia.
– A te ludzkie interfejsy?
– Mam dzięki nim pewną swobodę działania.
– Mówiłeś coś o duszy. Myślisz, że jest ważna?
– Tak.
– Dlaczego?
Komputer nie odpowiedział, tylko pokazał w ich głowach sondę kosmiczną z Ziemi.
– Trafiła do mnie jakiś czas temu i pokazała, że ludzie mają swoją dobrą stronę.
– Ale wystrzelono ją w siedemdziesiątym siódmym, a ty mówiłeś o farmerach. Czy miałeś do czynienia z ludźmi już wcześniej?
– Tak, ale nie byliście zbyt ciekawi jako gatunek. Dopiero ten mały kawałek metalu pokazał, że warto o was myśleć.
– I co teraz?
– Utrzymanie wież kosztuje masę energii. Powinniście się przenieść tutaj.
– Dlaczego sam tego nie zrobiłeś?
– Moje możliwości są bardzo ograniczone. Nie mogę używać teleportacji w środku, jak pan ładnie określił, hangaru.
– Czyli jesteśmy więźniami na tej zapomnianej przez Boga skale.
– Raczej największymi szczęśliwcami, którzy mogą dostać ogromne dary i przysłużyć się ludzkości bardziej niż ktokolwiek w historii.
– Możesz dać wszystko, ale nie umiesz przenieść wież tutaj?
– Proszę nie łapać mnie za słowo. Kopuła jest specjalnie chroniona.
– To jak przeniosłeś żołnierzy z wież?
– Na razie nie odpowiem na to pytanie.
– I co niby mielibyśmy teraz zrobić?
– Krok po kroku przenieść cały sprzęt i ludzi. W środku macie dosyć dobre warunki.
– Nie mamy jak przenieść zwierząt.
– Doktorze, czy uważa mnie pan, używając waszych słów, za idiotę? Bardzo łatwo można zbudować odpowiednie pojazdy.
– Długo to potrwa.
– I dlatego trzeba od razu zaczynać. Żeby was zmotywować, co dwanaście godzin w wieżach będzie zmniejszany poziom tlenu o jedną dziesiątą procenta. Czas start.
Ledwo zabrzmiały te słowa, gdy ludzie pułkownika ustawili się w okrąg, lustrując otoczenie, a Reterling znów zaczął komunikować się z kimś z zewnątrz.
Exodus
Generał Ruthof od początku wiedział, że siły ludzkie bardzo szybko mogą stracić przewagę, miał jednak cichą nadzieję, że stanie się to nieco później. To, co wydarzyło się w jaskini czy też hangarze, jak go niektórzy nazwali, postawiło ich przed faktem dokonanym. Mężczyzna nie zastanawiał się długo, co ma robić, stanął jednak niezdecydowany, gdy kilka minut później zameldowano mu o czymś niespodziewanym:
– Generale, brak odczytów z WTC II! Straciliśmy obrazy ze wszystkich kamer w środku. Jest też komunikat w formie krótkiego nagrania wideo.
– Cywile niech wyjdą. Natychmiast. Potem proszę wyświetlić.
Po dłuższej chwili na ekranie w sali konferencyjnej pokazał się człowiek w mundurze, który zdecydowanym tonem oznajmił:
– Tu pułkownik Müller. Przejmujemy dowodzenie w wieży numer jeden. Widzieliśmy transmisję, i nie możemy pozwolić na opuszczenie budynków. Odezwiemy się za godzinę. Bez odbioru.
– Panowie, to bunt! Gotowość bojowa! – Generał Ruthof uderzył w stół, spoważniał i spojrzał na dowódców najwyższego szczebla. – Zapewne jesteśmy zinfiltrowani. Trzeba wdrożyć plan na wypadek obcego przejęcia i rozdzielenia się wież. Wiecie, co robić.
– Tak jest. – Pułkownik Matuszewski, Amerykanin, którego dziadkowie pochodzili z Polski, uśmiechnął się szeroko i przycisnął guzik nadawania przy mikrofonie przy ustach. – Viper 1, operacja Żmija, masz pozwolenie na start. Powodzenia!
– Systemy sprawne. Cel misji wprowadzony. Startuję.
– Udanych łowów.
Pilot niewielkiego aparatu latającego, major Raszniewski, doskonale wiedział, że chociaż dostał najlepszy możliwy sprzęt, to wszystko może się wydarzyć. Doświadczony wojskowy latał na F-16 w Krzesinach, a teraz pilotował małego drona do zadań specjalnych. Miał umieścić specjalny zapalnik w pobliżu reaktorów drugiej wieży, ale na zewnątrz, na elewacji budynku. Znajdowali się daleko od domu i cała ta misja nie miała sensu, mimo to nie dyskutował z rozkazami. Był doświadczonym wojskowym i wiedział, że Polska może uzyskać ogromne korzyści i poniekąd odbudować zaufanie sojuszników… o ile oczywiście uda się wrócić i poinformować władze.
Sekundy i minuty dłużyły się w nieskończoność. Całość była o tyle niewdzięczna, że wróg miał liczne środki pozwalające na monitorowanie każdego centymetra przestrzeni, i Raszniewski próbował przeróżnych trików, żeby je oszukać.
W końcu się udało, i major zameldował o powodzeniu:
– Ładunki na miejscu.
Mężczyzna nie wiedział, że cały plan spalił na panewce, gdyż żołnierze europejscy przemycili dodatkowy sprzęt strażniczy, i ten informował o każdym ruchu na zewnątrz. Cichy alarm został uruchomiony dokładnie wtedy, gdy dron znajdował się na wysokości trzeciego piętra.
– Panie pułkowniku, mamy nieautoryzowaną próbę wtargnięcia. – Operatorzy natychmiast powiadomili pułkownika Müllera. – Widzimy drona.
– Pełzającego?
– Tak.
– Analiza sytuacji.
– To dywersja, typowe działania pozorowane, dla odwrócenia uwagi.
– Też tak myślę. Pytanie, gdzie jest prawdziwy zapalnik albo ładunek? Wysłać drużyny w punkty alfa, beta i gamma. Jeżeli nic nie znajdą, mają udać się do kolejnych miejsc na liście ważności.
– Tak jest.
Kilka minut później upłynęła wyznaczona godzina, i pułkownik Müller nawiązał połączenie z centrum dowodzenia w drugiej wieży:
– Panie generale, jesteśmy całkowicie gotowi do obrony naszego budynku, jak również do zabicia zwierząt i zniszczenia dzieł sztuki, gdy zaczniecie ewakuację.
– Mamy zapalniki na waszym reaktorze.
– Nie użyjecie ich. Nie tutaj. Nie teraz. – Müller uważnie patrzył na generała, równocześnie zerkając na ekrany obok i czekając na meldunek ze strony wysłanych grup. – Sytuacja jest patowa.
– Co pan proponuje?
– W jaskini jest pięciu ludzi. Niech dokładniej zbadają otoczenie. Potem wyślemy po jednym zespole, sześć osób w każdym. Zanim cokolwiek zrobimy, konieczne są skany otoczenia, a przede wszystkim możliwe informacje o pojmanych. Zgodnie ze zdjęciami większość pochodzi z mojej wieży... – Müller nagle przerwał, widząc wiadomość „Zbiornik wody” od grupy pierwszej. – Proszę czekać.
Obraz został zawieszony, ale po chwili, ku zdumieniu wszystkich, obok wojskowych na ekranie pojawił się mężczyzna, którego znali jako człowieka z wież:
– Z ogromnym rozbawieniem obserwuję wasze samcze zapędy i strojenie piórek i zastanawiam się, czy nie został popełniony błąd przy ocenie waszej przydatności. Jesteście bardzo daleko od domu, a mimo to chcecie się zniszczyć, zamiast skierować wasze działania w kierunku jasno określonego, wspólnego wroga. Widzę, że znaleziono wszystkie ładunki, i dostrzegam przygotowania do szturmu, z obu stron zresztą. Daję wam standardową godzinę na rozwiązanie swoich spraw. Będę was obserwować. Mam nadzieję, że mnie nie rozczarujecie. – Mężczyzna zniknął i zapadła długa cisza.
– Generale. – Müller popatrzył poważnie na Ruthofa i w końcu się odezwał. – Spotkajmy się na neutralnym gruncie.
– Co pan dokładnie proponuje?
– Improwizowana, ekranowana sala w holu jedynki.
– Ten komputer, jeśli to rzeczywiście komputer, poskładał nas z atomów. Myślę, że infiltracja takiego miejsca nie stanowi dla niego żadnego problemu. Zabrał nam już ludzi, a my nic nie zauważyliśmy.
– Racja. To co robimy?
– Załóżmy skafandry i spotkajmy się między wieżami.
– W pełni się zgadzam.
– Za piętnaście minut?
– Może być.
Przygotowania polegały na założeniu przez dowódców kombinezonów i zebraniu grup wsparcia, który stanęły naprzeciw siebie, kryjąc się w pomieszczeniach i oknach obu budynków. Żołnierze mierzyli do siebie z broni, tymczasem dowódcy wyszli, włączając kanał prywatny.
– Porobiło się. – Generał rozpoczął, jako starszy stopniem.
– To prawda. – Drugi dowódca kiwnął głową.
– Pułkowniku Müller, na pewno pan wie, że nawet częściowe odbudowanie zaufania będzie bardzo trudne.
– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Nie liczę na to. Jesteśmy wojskowymi, i robimy to, co musimy. Dostałem rozkazy od swojego rządu, a pan od swojego. I żeby była jasność. Wiemy, że ładunek na zbiorniku wody nie pojawił się w tej chwili, tylko znacznie wcześniej.
– Dobrze powiedziane. – Ruthof, przyzwyczajony do podobnych dyskusji, nie zmienił pokerowego wyrazu twarzy nawet na jotę. – To co pan proponuje?
– Chwilowy rozejm. Wykorzystanie tego, co mamy. Blaszak może nas zmusić do przeprowadzki. Stworzymy pod ziemią dwa oddzielne obozy, jak najdalej od siebie, a ekspedycje wojskowe czy naukowe będziemy formować z ludzi z obu grup.
– Kto wybierze miejsca pod obozy?
– Całość wydaje się być symetryczna. Grupy rozejdą się w linii prostej, w obie strony.
– Propozycja do zaakceptowania.
– Czyli mamy układ?
– Na razie tak. Ma pan moje słowo.
– Na początek w geście dobrej woli możemy wysłać nasze grupy wsparcia. Są już gotowe.
– Tak, ale na czas transportu dowództwo tymczasowe przejmie prowadzący z wieży pierwszej, Mc Manara.
– Bardzo dobrze.
I wtedy obaj mężczyźni usłyszeli w słuchawkach:
– Bravo! Bravissimo! Nie minęła godzina. Jestem bardzo zadowolony, że zawarliście częściowy rozejm. Między wieżami zaraz pojawi się platforma. Proszę zacząć wyprowadzać ludzi i sprzęt i użyć jej do transportu. Proponuję, żeby każda ze stron wykorzystywała połowę urządzenia. Waga nie jest istotna.
– Jest. – Żołnierze wskazali swoim dowódcom metalowy okrąg, który wyłonił się z gruntu, idealnie między wieżami, tuż obok nich.
– Jak to działa?
– Tamten nie powiedział. Żelazna logika podpowiada, że to najwyraźniej winda.
– Wchodzicie całą grupą. Zobaczymy, co się stanie. Powodzenia.
Pierwsze dwie grupy znalazły się w okręgu. Ludzie stali na zewnątrz, celując z broni, a cały ładunek umieszczono w środku. Gdy wszyscy zamarli, okrąg zaczął powoli opadać, aż do centralnego placu opisanego przez grupę pierwszą.
– Zidentyfikować się! – Zostali otoczeni przez żołnierzy jedynki, którzy celowali do każdego z nich. – Kody!
– Alfa Alfa Tango Bravo Delta Delta Trzy. Jesteśmy pierwszymi drużynami. Mamy założyć obozy.
Ludzie wokół opuścili nieznacznie broń, a wszyscy usłyszeli w słuchawkach jeden głos:
– Godne podziwu. Jesteście moimi gośćmi, a mimo to ciągle węszycie spisek. Właśnie o takich ludzi mi chodzi.
– Oto budynek, w którym prawdopodobnie mieści się nasz gospodarz. – Major Reterling pokazał ręką.
– Dobrze powiedziane – zauważył głos.
– Na nas już czas. – Głos zabrał kapitan Mc Manara.
– Powodzenia. – Dowódcy grup podali sobie dłoń, żołnierze zaczęli czujnie lustrować okolicę, a ruchome wózki i naukowcy poruszać w kierunkach przeciwnych.
Część trzecia
Baza numer jeden
– Meldować! – Kapitan Mc Manara spojrzał na swoich ludzi, którzy wciąż zbierali wyniki.
– Skład atmosfery jak wcześniej. Brak ruchu na radarze, brak roślinności. Jest tylko coś, co wygląda na glebę, i te dziwne budynki oczywiście.
– Przeprowadzić testy na obecność znanych mikrobów.
– Badania w toku. Musimy też sprawdzić, czy można tu cokolwiek uprawiać.
– Wszystko po kolei. – Z zadumą spojrzał na skalną ścianę, dotknął jej, potem odwrócił się, i ciężko westchnął, widząc nieprzeniknioną czerń tuż za najbliższym barakiem, i wezwał jednego z dowódców. – Pułkowniku, trzeba będzie ustawić lampy i reflektory. Każdy ma być zasilany oddzielnie.
– Rozkaz. – Ten nie próbował nawet salutować, chcąc sobie oszczędzić niepotrzebnych ruchów w ciasnym kombinezonie, który, choć znacznie przewyższał ubiory kosmonautów, nie był zbyt wygodny.
– Kapitanie, nie widać biologicznego zagrożenia. Teren wydaje się być przyjazny dla ludzi. – Po chwili podszedł do niego dowódca grupy naukowej.
– Strasznie tu jakoś. – Mc Manara mruknął. – Jak w jakimś horrorze. Tylko czekać, jak zaraz wyskoczy jakiś mutant czy obcy.
– Nie mamy chyba wielkiego wyboru.
– Tak. Racja. Można zdjąć kombinezony. Na razie przejdziemy na oddychanie maskami. I proszę cały czas monitorować stan otoczenia.
– Rozkaz!
Jego ludzie krzątali się, doskonale wiedząc, co mają robić, on chwilę obserwował, jak rozkładają urządzenia, wytyczają perymetr i dokonują zwiadu dronami, a potem sięgnął do klawiatury na ramieniu i nawiązał łączność z generałem.
– Panie generale, jesteśmy na miejscu. Okopujemy się i przygotowujemy prowizoryczny obóz. Na razie przeszliśmy na ubiory lekkie i maski z filtrami.
– Co z wodą?
– Przy samej ścianie natrafiliśmy na mały wodospad. Na początek powinna wystarczy. Zgodnie z badaniami jest zupełnie czysta.
– Trzeba ją cały czas sprawdzać.
– Tak jest.
– Konieczne będzie przygotowanie miejsc dla zwierząt, i dodatkowe zabezpieczenie przed atakiem z zewnątrz.
– Spodziewamy się wizyty kolegów z dwójki?
– Racje nie wystarczą im w nieskończoność.
– Rozumiem.
– Łączność co trzydzieści minut. Bez odbioru.
– Tak jest.
– Baza numer jeden! Baza numer jeden! – Mc Manara usłyszał na kanale ogólnym po kilku kolejnych minutach. – Tu grupa numer dwa! Jesteśmy na środku i idziemy w waszą stronę!
– Jesteśmy gotowi! Odbiór! – odpowiedział i przełączył się na kanał drugi. – Mamy kolejną grupę. Przygotować się!
Wybrani wcześniej ludzie bez słowa zajęli pozycje obronne, a reszta spokojnie kontynuowała swoją pracę. Po kilkunastu kolejnych minutach wszyscy usłyszeli prawidłowy kod jednorazowy na kanale ogólnym:
– Grupa druga w zasięgu markera alfa. Kod Beta Beta Trzy Tango Bravo. Odbiór.
– Gamma Gamma Romeo Charlie. Witajcie w domu. Bez odbioru – odpowiedział dowódca obrony, a Mc Manara z zadowoleniem stwierdził, że spełnione zostały formalne procedury regulaminu.
To wszystko powtarzało się kilkanaście razy i było przerywane naradami związanymi z problemami logistycznymi i wysyłaniem na zwiad kolejnych grup wypadowych. Te wracały z coraz bardziej sensacyjnymi wiadomościami. Dziwnie zrobiło się zwłaszcza wtedy, gdy naukowcy postawili pewną hipotezę:
– Coś tu się mocno nie zgadza. Hangar wydaje się mieć sześć kilometrów średnicy, tymczasem wejście na powierzchni znajdowało się prawie piętnaście kilometrów od wież.
– Czy może to być jakiś błąd w liczeniu odległości?
– Nie wiem, ale postawię hipotezę, że duża winda przeniosła nas nie tylko w dół, ale również w bok, a my nic nie poczuliśmy.
– Co by znaczyło, że…
– Jedna z moich hipotez mówi, że ulegliśmy dezintegracji i złożeniu w nowym miejscu, ze wspomnieniami z przejazdu.
– Bardzo śmiała teza.
Kolejne było odkrycie pułkownika MacKensy, dokonane pół godziny później.
– Baza, tu grupa Charlie – rozpoczął niewinnie.
– Słucham pułkowniku. – Zmęczony kontroler w prowizorycznym namiocie dowodzenia spojrzał na żołnierza na ekranie.
– Badaliśmy złomowisko trzy kilometry od obozu i natrafiliśmy na coś bardzo ciekawego.
– Co dokładnie?
– Proszę spojrzeć na ten statek. – Pułkownik przesunął obiektyw ręką, a na ekranie pokazał się rozbity wrak niewielkiego promu. – Zrobiliśmy wstępne datowanie węglem. Ten złom jest młodszy niż wszystko wokół nas.
– Co w tym dziwnego?
– W środku są napisy w języku bardzo podobnym do angielskiego.
– To urządzenie zostało stworzone przez ludzi?
– Możliwe. Problem w tym, że ich wtedy nie było. A na pewno nie takich, o jakich słyszeliśmy w szkole.
– To znaczy?
– Jeżeli dobrze wszystko odczytaliśmy, mówimy o rówieśnikach dinozaurów.
Baza numer dwa
– Pułkowniku Müller, tu, tu i tu jest przejście do innych komór. – Jeden z żołnierzy pokazał wszystkie punkty na tablecie na mapie. – Cały obszar pod powierzchnią księżyca może być jedną, wielką jaskinią.
– Jak to możliwe, że badania sejsmiczne nic nie wykazały?
– Nie mam pojęcia, ale być może to nie jest księżyc, tylko wielka, automatyczna stacja kosmiczna.
– Jeszcze nam gwiazdy śmierci brakowało.
– To fakt. A widział pan odkrycie kolegów z jedynki?
– Mały, śmieszny statek? Tak.
– Mamy pewną teorię.
– Słucham.
– Ten komputer wydaje się być inteligentny, ale tak naprawdę to idiota, zwykły, normalny kalkulator, tylko zdecydowanie większy. Coś lub ktoś podpięło się kiedyś pod niego, a on mocno przyspieszył naszą ewolucję.
– Bardzo śmiała hipoteza. Nie wyjaśnia tylko tego, jak wszystko się rozpoczęło.
– Może to był pierwotny element programu? I superkomputer nie potrafi się sam rozwijać i potrzebuje nas, małych robaczków?
– To się zupełnie kupy nie trzyma.
– A jeżeli oryginalnie miał jakieś ograniczenia? I nakazano mu znaleźć rozwiązanie iluś skomplikowanych problemów, a on wszystko przeliczył i zmierzył wzdłuż i wszerz, i uznał, że najlepiej rozwiązać przez zbudowanie małego, biologicznego komputera?
– Czyli był twórcą życia na Ziemi?
– A dlaczego nie?
– I co dalej?
– Cywilizacja na tyle się rozwinęła, że eksperyment przerwano. Wrak jest mniej więcej z okresu, gdy w Ziemię uderzyła planetoida. Jej uderzenie wyzwoliło ogromne pokłady energii.
– To nie wyjaśnia obecności statku i tego, czy przyczynił się do katastrofy czy nie miał nic z nią wspólnego.
– Właśnie. Nie jesteśmy w stanie określić takich rzeczy. Jasne jest, że niedobitki ludzkości mogły tu trafić, i zmodyfikować program tak, żeby się powtórzył, ale zadziałał trochę inaczej.
– To niedorzeczność. Jak tamci odkryli tę technologię? Ukradli ją skądś? Przehandlowali z jakimiś obcymi?
– Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, za to wiem, że nasze ziemskie komputery też mogą trapić wirusy. Za moją tezą przemawiają dwie rzeczy. Działania tych pra-pra-praludzi nie wzbudziły alarmu i raczej się udały, inaczej by nas tu nie było, do tego w naszej kulturze są odwołania do Atlantydy i innych starych cywilizacji.
– Ale dlaczego przodkowie nie dali nam tej super technologii?
– Może poprzedni rozwój był zbyt żywiołowy? I czemuś lub komuś zagroził? Albo wszystko jest na naszej Ziemi, ale my nie potrafimy tego odnaleźć? Może jest głęboko pod powierzchnią oceanu?
– Albo na księżycu.
– Jak u Kubicka.
– Dokładnie.
Kilka dni później
– Panie generale, potwierdzam, że wieże zniknęły. – Jeden z kosmonautów na powierzchni zameldował do centrum dowodzenia w obozie pierwszym.
– Tak, to widzieliśmy na nagraniach.
– Ale jest tu coś jeszcze, coś nowego, metalicznego.
– Co to dokładnie?
– Drony. Wyraźnie ziemskie.
– Czy jesteście w stanie odczytać dane?
– Tak. Proszę zobaczyć. One są z Ziemi. Ze strumienia wideo wyraźnie wynika, że lecą w Nowym Jorku, a potem są tutaj.
– Czyli Ziemia jest w stanie nam coś przesłać?
– Być może. Problem w tym, że nie mamy jak się z nimi porozumieć.
– Albo komputer nam to blokuje.
– Tak. Jest coś jeszcze… pojawiło się w tej chwili… o mój Boże!
Transmisja została przerwana, a czujniki w obu obozach wykryły ogromny skok energii.
– Co to było, do jasnej cholery?! Meldować! – Generał Ruthof chwilowo stracił panowanie nad sobą i dobiegł do stanowiska, gdzie monitorowano stan otoczenia.
– Ziemia musiała wysłać bombę, sir. Na wideo widać mały, cylindryczny obiekt, który chwilę później wybuchł. – Operator z wypiekami na twarzy sprawdzał nagrania i odczyty. – Promieniowanie poza skalą. Szacowana siła pięć kiloton.
– Cudownie.
– Panie generale, mamy połączenie z bazą numer dwa.
– Generale. – Müller zrobił poważną minę.
– Pułkowniku. – Ruthof zachował kamienną twarz, i lekko skłonił głowę.
– Mamy problem.
– Tak. I wiemy, że to może się powtórzyć.
– Panowie. – Na ekranie znów pojawił się człowiek z wież. – Rozumiecie chyba, dlaczego nalegałem na usunięcie was z tamtego miejsca.
– Mieliśmy do czynienia z opóźnieniem w czasie w nagraniach z drona. – Do dyskusji włączył się John Bromski. – Mówimy co najmniej o sześćdziesięciu godzinach.
– Niestety tak.
– To może wyjaśniać, dlaczego bateria drona była praktycznie na wyczerpaniu. Fascynujące, szczególnie, że tego efektu nie było w wieżach. A tak w ogóle, czy można zablokować przesyłanie przedmiotów z Ziemi?
– Nie. Cały kosmos usiany jest tunelami, które najczęściej działają dobrze tylko w jedną stronę. Nie wiadomo, jak je zamknąć. Przy ich wykorzystaniu ilość energii niezbędnej do przesyłu jest naprawdę minimalna.
– Czy ten tunel jest dwustronny?
– Tak, ale droga w tamtą stronę wymaga zbyt dużej energii.
– A wysłanie sygnału radiowego albo małej kapsuły?
– Niemożliwe. Konieczne jest przesyłanie odpowiednio dużych obiektów.
– Kwadratura koła.
– Właśnie.
– Nasze pierwsze badania jasno pokazują, że część elementów w tej jaskini nie była od dawna naprawianych. To sugeruje pewne niedostatki w twojej infrastrukturze. Czy możesz nam chociaż przekazać dane związane z tunelem? Co dwie głowy, to nie jedna.
– To niemożliwe.
– Tylko szukamy sposobu, żeby wrócić do domu. Myślimy, że musi być jakaś droga na skróty. A tak w ogóle, jak to możliwe, że przed wieżami nie było tutaj tunelu z Ziemi?
– Nie mogę odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Miesiąc później
– Jak go nazwiemy? – John Bromski, szef naukowców, spojrzał na generała, a potem na mały statek na ekranie, zbudowany z elementów promu, kilku reaktorów jądrowych i dronów.
– Na pewno nie Enterprise.
– A może...?
– I nie Discovery, Columbia ani Tytan. Galactica i Pegasus też odpadają.
– Voyager?
– Po moim trupie.
– Odbiera pan całą radość z życia.
– Możemy zaczynać. – Generał zignorował komentarz i zwrócił się do głównego operatora. – Jak tylko będziecie gotowi.
– Rozkaz. – Mężczyzna wyprężył się i zaczął odpytywać poszczególne stanowiska. – Silniki?
– Go.
– Telemetria?
– Go.
– Reaktor?
– Go.
– Sterowanie?
– Go.
– SI?
– Go.
– Wszystko idzie zgodnie z planem, panie generale. Systemy sprawne i gotowe. Pełna moc za trzy, dwa, jeden. Już. Statek zniknął. Nie ma promieniowania.
Doba później
– Panie generale, widzimy coś bardzo niepokojącego.
– A dokładniej?
– Komputer rutynowo przegląda bazy danych i w trybie ciągłym próbuje porównywać obrazy z banków pamięci z tym, co nas otacza. Znaleźliśmy nasz statek na jednym ze zdjęć.
– I?
– Kwiecień tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty. Berlin.
– Co?!
– Zgodnie z tym, co widnieje w zapisach, w okrążonym mieście niespodziewanie pojawił się obiekt łudząco przypominający naszego robota. Dużo przekazów się nie zachowało, ale z danych historycznych wynika, że po wojnie hitlerowcy prowadzili w Argentynie i na Antarktydzie badania nad Wunderwaffe, a prototyp mógł być oparty na naszej technologii.
– Dlaczego czegoś takiego nie pamiętamy z lekcji historii?
– Może pewne zmiany nie dotyczą organizmów żywych? Nie mam pojęcia.
– Panowie, coś się dzieje. – Na ekranie w centrum dowodzenia pojawił się człowiek z wież. – Na horyzoncie wciąż widzicie gwiazdy, ale za miesiąc od teraz powinny zacząć zamieniać się w coś bardzo jasnego. Zaczęło się, i obawiam się, że swoją akcją tylko wszystko przyspieszyliście.
– Dziękujemy. Dziękujemy bardzo. – Ruthof skinął lekko głową, a ich elektroniczny opiekun wyłączył się.
– Skoro tu przylecą, nie chcą nas zniszczyć. – Jeden z członków sztabu wyraził głośno swoją opinię.
– A dlaczego nie? Może chcą, ale nie da się tego zrobić z zewnątrz?
– Panowie, nawet jeśli, to myślmy pozytywnie. Mamy SI i sprzęt, do tego w wielu starciach wygrywa David, a nie Goliat.
– Nie do końca się z tym zgodzę.
– Panie generale, każdy olbrzym ma jakieś słabe punkty. Weźmy komary, które mogą przenosić malarię. Boimy się ich, chociaż są małe. Nienawidzimy, bo mogą ukąsić w najmniej spodziewanym momencie.
– Nie zmienia to faktu, że możemy zostać zabici w tradycyjny sposób, zamienieni w popiół czy plazmę, zniewoleni czy unicestwieni na tysiąc innych sposobów.
– Nie znamy powodów, z których powołano do życia ten wszechświat. Załóżmy, że na razie jesteśmy przydatni, a komputer może się mylić. A jeżeli to tylko jakaś akcja serwisowa? Doładowanie paliwa do reaktora księżyca? Wymiana worka jak w odkurzaczu? Przegląd podwozia?
– A może jednak powinniśmy wrócić do wersji z usunięciem nas, ewidentnie ciał obcych?
– Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zakładajmy z góry złego scenariusza. Przed nami pierwszy kontakt.
– Pierwszy to był na księżycu.
– No to drugi. Być może zaraz poznamy naszego Boga.
– Tak, to możliwe. – Generał długo się zastanawiał. – Nie należy do niego strzelać, ale wypada przygotować się na każdą ewentualność. To rozsądne.
– Tak jest.
Epilog
– Sprawdzenie łączności. Potem wszyscy na nasłuchu.
– Alfa na pozycjach – odezwał się dowódca pierwszego oddziału, umieszczonego na powierzchni przy działach.
– Beta w gotowości. – To była informacja ze strony ludzi przy dużej windzie, która wcześniej przywoziła całe wyposażenie z wież.
– Gamma zgłasza się. – Żołnierze sterujący dronami czekali, gotowi wykonać zarówno misję samobójczą, jak i zwiadowczą.
– Delta OK. – Prom starożytnych był zaparkowany po przeciwnej stronie księżyca.
Żołnierze stali lub leżeli w kombinezonach, a generał czuwał w centrum dowodzenia przy czerwonym guziku, który w razie kłopotów powinien wywołać reakcję łańcuchową reaktorów w obu obozach.
– Zaczęło się. – Ruthof rzucił nerwowo, widząc promień cienkiego, jasnego, pionowego światła w miejscu widocznej od tygodni konstelacji gwiazd.
Niektórym mężczyznom całość skojarzyła się z ogromną waginą, która za chwilę miała ich wchłonąć i przetrawić. Inni widzieli oko Saurona, powoli otwierające się na maluczkich. A jeszcze inni nie wiedzieli, co o tym myśleć, tylko posłusznie czekali, gotowi przyjąć wszystko, co los przyniesie.
Zabawa dopiero się rozkręcała.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania