Wstawaj, szkoda nocy!

Pierś znowu tchnęła, lecz pierś lodowata,

Usta i oczy stanęły otworem.

Na świecie znowu, ale nie dla świata:

Czymże ten człowiek? - Upiorem.

 

Cmentarz. Nekropolia. Lapidarium. Smyntorz. Jak zwał, tak zwał, mniejsza oto. Nikt przecież nie pisze o tym elaboratów naukowych, bo i po co? I tak chodzi tylko o miejsce pochówku. Buch zwłoki do pudełka i wio do piachu. Tak to już jest, że zmarłymi trzeba się jakoś zająć. No, niektórzy są jeszcze trochę jakby żywi. I jak truposze wychodzą na wierzch, to robi się problem.

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, była ciepła noc i księżyc miał pełną gębę, którą jakby z dziką satysfakcją podglądał świat i żeby lepiej widzieć, świecił jasno po całej okolicy. Gdzieś w oddali grupa wracających z meczu białych patriotów śpiewała o uprawianiu miłości fizycznej z pewną drużyną piłkarską.

Alfred właśnie wstał ze swojego grobu i przeciągnął się leniwie głośno przy tym ziewając. Jako iż miejsce jego pochówku znajdowało się blisko bramy cmentarnej, ziewnięcie to dało się usłyszeć na chodniku. Przypadkowy przechodzeń profilaktycznie przyspieszył kroku.

– Nudy – stwierdził Alfred. Już od dłuższego czasu nie wyglądał na powierzchnię. Nabrał powietrza do płuc i zakaszlał. Stężenie benzopirenu przekraczało normę pięciokrotnie, ale kto by zwracał na to uwagę.

– Witaj Alfredzie. Dawno cię nie widziałam – przywitała go gruba kobieta, za życia zwana Beatą. – Ładną dziś mamy noc, nieprawdaż?

– W istocie, ładną – potwierdził szczerząc sztuczne zęby. – Nie za wygodna ta moja trumna, przydałaby się nowa...

– Oj, Alfredzie! Jesteś tu już dwadzieścia cztery lata i wciąż niczego się nie nauczyłeś! Trumnę ma się jedną na całe pożycie...

– Zupełnie jak żonę. Tsa, znam to, skończ truć, bo mnie w uszach świerzbi – pogrzebał palcem w uchu i wyciągnął z niego robaka.

Skierował się ku bramie. Dobrze wiedział, że wychodzenie jest niezalecane, ale jak powtarzał, "niezalecane, to jest popijanie gruszek maślanką". Miał ochotę skoczyć do kina, lub z kina, byle tylko zwalczyć tę cholerną nudę.

Ale to nie była jego szczęśliwa noc. Ledwo co opuścił teren cmentarny, a siedmiotonowa ciężarówka pędząca dziewięćdziesiąt na godzinę zgniotła go na placek. Kierowca, może gdyby był trzeźwy, spróbowałby go jakoś ominąć, ale z trzema promilami we krwi nawet tego nie zauważył. Poirytowany Alfred zebrał się do kupy. Jego ciało było dosyć dobrze zakonserwowane, a zwłaszcza wątroba, toteż poradził sobie z tym w miarę sprawnie. Wtem zobaczył, że przygląda mu się dwóch nastolatków palących jakieś świństwo.

– Co się gapicie? – warknął.

– Stary, mocne to zioło – jeden z małolatów zwrócił się do drugiego, a ten kiwaniem głowy przyznał mu rację.

Trupy nie mogą umrzeć, bo już przecież nie żyją, ale to wcale nie oznacza, że lubią być potrącane przez ciężarówki.

Alfred dzielnie kontynuował wyprawę po mieście. Trafił do dzielnicy zwanej czasem delikatnie uboczem, a częściej bezpośrednio zadupiem.

– Ej, ty – zagadnęła do niego młoda dziewczyna w krótkiej spódniczce i z dużym dekoltem. – Nie wyglądasz na dzianego, ale może... możesz?

– Przykro mi, jestem impotentem – odpowiedział grzecznie domyślając się, co dziewczę ma na myśli. Te słowa chyba nawet jej zaimponowały i była zainteresowana jeszcze bardziej niż wcześniej, ale nie miała czasu rozwinąć tematu, bo akurat wtedy podjechała czarna limuzyna.

– O, pan poseł – przywitała człowieka w samochodzie.

„Mam nadzieję, że jak taka umrze, to jej nie skremują..." – pomyślał Alfred – "bo nawet moje meble miały mniej tworzyw sztucznych, a to nieekologiczne palić takie plastiki".

Nie widząc powodu ku dalszemu pobytowi na tejże ulicy, nasz bohater udał się do mekki wszystkich spragnionych wrażeń: osiedlowego baru. Najwyraźniej zbliżała się godzina zamknięcia, bo większość stałych klientów już spała.

– Piwo – zamówił i wygrzebał z kieszeni kilka monet – najtańsze jakie macie.

Kobiecina o krągłych kształtach i co najmniej dziesięciu kilogramach nadwagi podała mu białą puszkę. Zrobił łyk i gorzko tego pożałował.

– Te szczochy nazywacie teraz piwem?! – z obrzydzeniem wypluł zawartość. Na puszce lśnił czerwony napis brytyjskiej sieci marketów, której nazwy litościwie nie przytoczę. Alfred porządnie się wkurzył. Zgniótł puszkę i rzucił nią o ścianę. Dopadł bodaj śpiącego tu od wczoraj klienta i wykopał go za drzwi. Złapał stołek i chciał nim cisnąć przez okno, ale coś mu strzyknęło głośno w kręgosłupie i na kilka długich sekund znieruchomiał. Jako że nie był z natury złym człowiekiem, jeśli słowo "człowiek" nie jest tu nadużyciem, spróbował się uspokoić.

– Przepraszam. Ile płacę? – zapytał grzecznie.

– Na koszt firmy – odpowiedziała znudzonym tonem barmanka.

Myślicie pewnie, że bycie żywym trupem jest fajne? Otóż niezupełnie. Wyobraźcie sobie życie (że się tak wyrażę), w którym nie można umrzeć, a w dodatku jest się impotentem? Spanie w niewygodnej trumnie, podgryzające robaki. Przebywanie na słońcu paraliżuje. I to wcale nie tak, że nie muszą jeść. No, właściwie to akurat tak, ale za to zaleca się pić dużo wody, inaczej można się posypać.

Zrezygnowany Alfred usiadł na ławce w parku. Czuł się nieszczęśliwy.

– Nieżycie mnie mnie – westchnął ciężko i znów zakaszlał. Gdyby żył, być może popełniłby samobójstwo, taka depresja go nagle napadła.

Obok na ławce drzemał sobie kloszard. W prawej ręce trzymał wczorajszą gazetę, a w lewej dzisiejszą butelkę. Jego stan wskazywał wyraźnie, że trudy tego świata szumiały mu w głowie od kilku godzin. Otworzył jedno oko i rozejrzał się czujnie.

– Kierowniku, nie wyglądacie najlepiej. Napijcie się – podał Alfredowi wino marki wino.

– Smaczne – zażartował. Po wypiciu zrobiło mu się lżej na duszy, jeśli jeszcze ją posiadał.

– Masz dwa złote na chleb, bo pić się chce? – zapytał kloszard odruchowo. Taki już miał nawyk.

– Aż mam ochotę zaśpiewać, znam taki jeden hit – podał kloszardowi ostatnie grosze. – Leciało to mniej więcej tak:

O północy wszystkie duchy poszły spać

Tylko jeden nasz bohater na cmentarz poszedł srać.

Wtem mogiła się otwiera i wychodzi zimny trup

Łap za dupsko bohatera: czemuś nasrał na mój grób?

Usłyszawszy te dźwięki, pijaczek poczuł, jak coś świdruje mu niemiłosiernie w głowie i cichaczem oddalił się w krzaczki za grubszą potrzebą. Gdy Alfred skończył śpiewać, zorientował się, że siedzi sam na ławce. Zauważył, że zrobiło się późno. Udał się więc z powrotem w stronę cmentarza.

Niestety, znów nie miał szczęścia. Ci sami patrioci z szalikami, których słyszał wcześniej, otoczyli go.

– Masz jakiś problem, frajerze? – zapytał jeden z nich. Cóż, jakiś problem by się znalazł, ale nie wierzył, że pomogą mu go rozwiązać.

– O w mordę – skomentował pod nosem. Nieco się pomylił, bo pierwszy cios wymierzony był w brzuch. Drugi już trafił od tyłu w głowę.

Obudziło go łagodne łaskotanie. Leżał na czymś wygodnym. Słyszał ciche pikanie.

– Tracimy go! – ktoś krzyknął. Chwilę później Alfreda kopnęło kilka voltów.

– Panie doktorze... – zwrócił się uprzejmie i wyjął sobie z ramienia duży kawałek szkła – proszę się o mnie nie martwić, szkoda czasu.

W karetce zapanowała grobowa cisza. Lekarz złapał się za serce i delikatnie osunął.

– To ja już pójdę – skłonił się Alfred, otworzył drzwi i wyskoczył. Powoli wschodziło słońce i jego ciało nie czuło się dobrze. Pospiesznie udał się na cmentarz, a poruszanie się sprawiało mu coraz większe trudności.

– Co za noc – mruczał pod nosem. – Kiedyś wychodziło się i wszyscy ludzie uciekali, zamykali drzwi na siedem spustów. A dziś? Piraci drogowi, naćpani nastolatkowie, prostytutki i kibole. I to ohydne piwo! Leży sobie człowiek spokojnie i bach go do karetki. Co za podłe czasy!

Ułożył się do snu i zadowolony, że nie przyszło mu żyć w takich czasach, zasnął snem spokojnym.

Następne częściWstawaj, szkoda nocy! (II)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Tjeri 10.10.2020
    I pierwsza część dobra! A to, rozbrajające:
    "Gdzieś w oddali grupa wracających z meczu białych patriotów śpiewała o uprawianiu miłości fizycznej z pewną drużyną piłkarską.". Zresztą jest więcej uśmiechających momentów.
    Widać jednak mniejszą staranność przy pisaniu. Sporo przecinków uciekło, brakuje spacji po kropkach. Drobiazgi, ale tym bardziej warto dopracować.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania