Wstawaj, szkoda nocy! (II)
„Serce ustało, pierś już lodowata,
Ścięły się usta i oczy zawarły;
Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata!
Cóż to za człowiek? - Umarły.”
Kap. Kap. Kap.
Krople deszczu stukały o wieku trumny. Alfred obudził się z dwutygodniowego snu.
– O, pada – stwierdził z radością. Bardzo lubił deszcz. Leniwie wyszedł na powierzchnię.
Wyjątkowo dużo trupów było tej nocy na cmentarzu. Znaczy się, trupów zawsze na cmentarzu jest dużo, ale chodzi o te bardziej żywe trupy.
– Alfredzie, miło cię widzieć! – przywitał go ciepło wysoki i elegancki umarlak. – Zgadnij, co dziś świętuję?
– Hm... Rocznicę śmierci?
– Tak! Osiemdziesiąt trzy lata temu profesor Aleksander Brawnicki wyzionął ducha, i tak się tu znalazłem.
– No to zdro... najlepszego! – złożył mu życzenia.
Aleksander był najlepszym kumplem Alfreda, i w zasadzie jedynym, gdyż resztę trupów uważał za nieodpowiednie dla siebie towarzystwo.
– Świetnie się trzymasz. Ja dopiero dwadzieścia cztery lata i proszę: palec u lewej dłoni mi odpada. – Zademonstrował.
– Mam na to sposób. Posmaruj go krwią z tłuszczem. Kilka lat temu miałem ten sam problem z lewą stopą. Parę tygodni smarowania i do dzisiaj mam spokój.
– Siema 'Eksander, siema 'Fred – powitał ich drobny staruszek z długą siwą brodą mknący na deskorolce.
– Ci nowi, dopiero dwa lata tu są, a już zero szacunku dla starszych – oburzył się Aleksander.
I tak szli sobie powoli w deszczu. Gdy się już nie żyje, nie trzeba się spieszyć i zbytnio zamartwiać .Należy tylko dbać, by ciało nadawało się do użytku. Czyli właściwie zupełnie tak jak w życiu, pod warunkiem, że jest się rozsądnym człowiekiem.
Nagle usłyszeli z oddali krzyk.
– Słyszałeś to? – zapytał Alfred.
– Chyba się nie przestraszyłeś, co? – zażartował kolega.
Znowu krzyk. Zazwyczaj panowała błoga cisza, więc ten przerażony wrzask zwiastował coś niecodziennego. Bez trudu zlokalizowali, skąd dobiegało wołanie. Była to świeża mogiła, właściciel zmarł pięć dni temu.
– Ratunku, wyciągnijcie mnie stąd! – odezwał się stłumiony głos.
Musieli się trochę przy tym namęczyć, a gdy tylko otworzyli trumnę, trup z ulgą wyskoczył na powierzchnię.
– Chwała Bogu, już myślałem, że tam umrę – powiedział i przytulił swoich wybawców.
– Raczej kiepski żarcik – odparł Alfred. Nienawidził być przytulanym. To niehigieniczne dotykać kogoś, kto od pięciu dni nie żyje. Umył więc ręce w kałuży.
– Jaki żart? – zdziwił się nowy. – Jestem Stefan. W każdym bądź razie, dzięki za ratunek. Muszę szybko lecieć do żony, bo jak nie dam znaku życia, to mnie zabije.
– Proszę zaczekać... Alfredzie, on chyba nie wie.
– Czego nie wiem? – zapytał Stefan.
– Czego nie wie? – zapytał Alfred.
– Widzisz, szanowny Stefanie, to na pozór ździebko skomplikowana sprawa, ale w rzeczywistości jest bardzo prosta. Bądź mężczyzną i nie rób z tego afery, ale ty już nie żyjesz. – Aleksander starał się to delikatnie wytłumaczyć.
– Grozisz mi? – Nie zrozumiał. – Ja nic nie widziałem, nie wiem, co robicie w nocy na cmentarzu – rozejrzał się nerwowo – i oczywiście nie chcę wiedzieć.
Zapadła kłopotliwa cisza. A potem niespodziewanie Stefan wybuchnął śmiechem.
– Czaję, taki żarcik. Miłe z was chłopy, ale na mnie już czas.
– Poczekaj – powstrzymał go Alfred. – Powiedz, co pamiętasz jako ostatnie?
– No... ten tego... wyszłem z domu do pracy... i wtedy... nie potrafię teraz sobie spomnieć.
– Zawsze tak jest, nikt nie pamięta momentu swojej śmierci – wyjaśnił Aleksander i wskazał palcem na nagrobek, a że był to ten felerny palec, to upadł po chwili na zimną płytę nagrobną. – To twoje imię i nazwisko, prawda?
– Nie, nie, nie – zaprzeczył nerwowo, co chyba oznaczało, że kamieniarz się nie pomylił. – To jakiś żart. Przecież ja wiem, że żyję. Trupy się nie ruszają, a ja się ruszam. Ktoś mnie robi w konia.
– Spokojnie, już nie żyjesz, rząd już cię nie robi w konia. Po śmierci jedni są sztywni na amen, ale inni mają się całkiem nieźle.
– Jaja se robicie? Jestem w prankowym kanale na internecie?
– Jakim czym? – zdziwił się Aleksander.
– Dobrze – powiedział Alfred tracąc cierpliwość. Porzucił nadzieję na racjonalne wyjście z tej sytuacji. Podszedł do Stefana, złapał go od tyłu i szybkim ruchem skręcił mu kark. – Widzisz? Gdybyś żył, umarłbyś.
Stefan leżał na ziemi z wywalonym jęzorem i nie ruszał się.
– On chyba nie żyje – odczekawszy chwilę, stwierdził Aleksander.
– No co ty nie powiesz. – Alfred machnął ręką. Kopnął Stefana, żeby go obudzić. – Co do...
Zapadła grobowa cisza. Zrobiło się tak jakoś niezręcznie. Dopiero po dłuższej chwili Stefan się ocknął. Przetarł zdziwione oczy i rozejrzał się nerwowo po okolicy.
– Ja cię...! Co to...? Jak...?
Biedny Stefan nie miał już nic na obronę swojego człowieczeństwa. Usiadł zrezygnowany na grobie.
– Orzeszku... – mruknął pod nosem.
– Gdy ja się obudziłem, nie wiedziałem, że umarłem. Poszedłem odwiedzić żonę. Tydzień później sama tu trafiła. Zeszła na zawał, gdy mnie zobaczyła – pocieszył go Aleksander.
– Koniec tych czułości. Jak chcesz, to chodź z nami na piwo. Dla żywego czy martwego, piwo dobra rzecz – zaproponował Alfred.
I tym razem się nie pomylił.
Komentarze (2)
Fajny, zabawny tekst. Lekko napisany, poprawnie (choć nie wczytywałam się jakoś bardzo pod tym kątem). Jedynie w dwóch miejscach w dialogach dostrzegłam potknięcia:
"– Świetnie się trzymasz. Ja dopiero dwadzieścia cztery lata i proszę: palec u lewej dłoni mi odpada – zademonstrował. "
Powyżej kropka po "odpada" i "zademonstrował" wielką literą.
"Bądź mężczyzną i nie rób z tego afery, ale ty już nie żyjesz – Aleksander starał się to delikatnie wytłumaczyć."
A tu, kropka po "żyjesz".
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania