Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

WUJEK

WUJEK

 

 

 

 

Przychodził zawsze „nie w porę” – jak mówiła mama. 

 

-Rysiek ty zawsze nie w porę, ja do hotelu muszę-. Mama pracowała popołudniami. W hotelu robotniczym przy Kasztanowej. Nie bardzo wiedziałem, na czym praca mamy polegała, dopóki tego nie zobaczyłem. Mama siedziała w świetlicy hotelu i wydawała robotnikom, którzy przychodzili tam po pracy, warcaby, szachy, „chińczyka”. Na porozrywanym i poplamionym pudełku od „chińczyka” był napis: „człowieku nie irytuj się”. Długo nie wiedziałem, czego człowiek nie powinien robić i dlaczego jacyś inni ludzie radzą mu, żeby tego nie robił akurat na pudełku gry, która polegała na przesuwaniu pionków po planszy i rzucaniu kostką. Dopiero wujek, pewnego dnia, przychodząc do nas jak zwykle „nie w porę”,  wytłumaczył mi, że „irytować się” znaczy to samo co „denerwować się”.

 

Lubiłem przesiadywać w hotelowej świetlicy.

 

Kiedy mama oświadczała wujkowi, że musi iść do pracy,  wujek Rysiek mówił: 

 

- To zrób mi kawki, a ja tu posiedzę-.

 

Wujek był bratem mojej mamy i moim chrzestnym. Nigdy nie przyniósł mi żadnego drobiazgu. A może kiedyś coś słodkiego przyniósł, a ja nie pamiętam?

 

Mama szła do pracy, do hotelu. Przedtem stawiała na stole przed wujkiem mocną, sypaną kawę w szklance. Ja szedłem na podwórko i wujek zostawał w domu z moim tatą albo sam, gdy taty nie było. Zdarzało się, że i ja towarzyszyłem wujkowi przy kawie.  Lubiłem patrzeć, jak wujek brał łyżeczkę w mocno pożółkłe od papierosów palce. Jak nabierał cukier. Jedną czubatą, potem drugą i sypał na grubą warstwę zmielonej kawy, która nie opadła jeszcze na dno szklanki, mieszał.  Po chwili wyciągał szklany talerzyk spod szklanki i nakrywał nim naczynie. 

 

- Tak się lepiej zaparza – mówił niby to do mnie, niby do siebie. Prawie zawsze, czekając, aż kawa się zaparzy, wyjmował z tylnej kieszeni spodni, plastikowy, czarny grzebyk i zaczesywał włosy. Rzadkie, cienkie, tłuste.  Najgrubszym ząbkiem  grzebyka wydłubywał brud spod paznokci. Był to raczej pewien ceremoniał, bo nie pamiętam, aby te pożółkłe palce miały  paznokcie z czarnymi obwódkami brudu.  Potem wujek zapalał papierosa. Palił – pamiętam – „Sporty”. Oczywiście bez filtra. Zanim wypił kawę, wypalał ze trzy papierosy.

 

Wujek, przychodząc  „nie w porę”, przychodził najczęściej po pieniądze. Mama wiedziała, na co mu te pieniądze. Ja zresztą też. I tata. Na wódkę. Przychodził do nas zawsze w tej samej siwej, jednorzędowej marynarce, siwych spodniach i brązowych  półbutach na gumowej podeszwie. Jeżeli mama dawała mu parę groszy, od razu jak przyszedł, nie zostawał na kawie. A jeśli mama wychodziła do pracy, wypijał kawę i tak długo siedział, aż  tata udręczony jego prośbami, albo mama, która wpadała do domu na krótką przerwę –  dali mu kilkadziesiąt złotych. Wtedy szybko się żegnał i wychodził.

 

Wujek był artystą. Za takiego się przynajmniej uważał. Bywało, że przyjeżdżał do nas z   czarną, dość dużą walizką i zostawał na noc. Spał na podłodze, przy kaflowym piecu w pokoju rodziców. Walizka i jego nocowanie, oznaczało, że moja mama i wujek jadą, skoro świt „na kukiełki”.  Rano pod  nasz blok podjeżdżała samochodem pani Parczewska. Wujek mi powiedział, że ten samochód to „moskwicz”.  W bagażniku, do którego mama z wujkiem wkładali walizkę, leżał też akordeon pani Parczewskiej. Walizka kryła w sobie dekoracje, parawan i lalki do przedstawienia pt.: „Jaś i Małgosia”. Nie raz jeździłem z nimi na te „kukiełki”. Widziałem  jak wujek szybko i zręcznie rozstawia na scenie jakiegoś domu kultury lub w szkolnej sali gimnastycznej – parawan,  tekturowe plansze, odpowiednio uformowane i pomalowane. To były  drzewa, domek Baby-Jagi,  domek Jasia i Małgosi. Widziałem, jak wujek przygotowuje lalki, układając je na krzesłach, w odpowiednich miejscach za parawanem. Wszystko robił sam. Nie chciał, żeby mu ktoś pomagał.  Jego pożółkłe palce błyskawicznie skręcały śrubki,  przybijały gwoździe. Lalki, które sam zrobił, w dziennym świetle, z bliska, wydawały się okropne.  Z pewnego oddalenia, w sali gimnastycznej, lub kiedy zapalały się reflektory w domu kultury i zza parawanu wyrastały kolorowe dekoracje, a pani Parczewska grała uwerturę na akordeonie – wszystko nabierało innego wyrazu. Szczególnego blasku.  Wujek z pomocą mamy i pani Parczewskiej opowiadał pięknie dzieciakom zgromadzonym na sali, bajkę o Jasiu i Małgosi. Moja mama grała Małgosię i Jasia. Wujek: ojca dzieci i Babę-Jagę. Baba-Jaga to była popisowa rola  mojego wujka.  Często siadywałem  z dziećmi na widowni, jeszcze częściej za parawanem. Znałem tę bajkę na pamięć, a jednak  kiedy z okrutnym chichotem pojawiała się Baba-Jaga – zawsze przechodził mnie dreszcz.

 

Te przedstawienia organizował wujek. Jeździł od szkoły do szkoły, zachodził do domów kultury. Czasami mama odwiedzała przedszkola w jakiejś miejscowości.  Po przedstawieniu, przy szklance kawy, paląc papierosa – wujek  zręcznie układał monety o jednakowych nominałach w rulony.  Szybko dawał sobie radę ze stosami bilonu, który za bilety przynosiły przedszkolanki i nauczycielki. Moja mama potrafiła w ciągu takiego jednego dnia zarobić „na kukiełkach” połowę miesięcznej pensji  taty. Tak przynajmniej słyszałem.

 

Po występach wujek nie dawał znaku życia. Aż do chwili, kiedy przychodził do nas „nie w porę”.

 

 

 

Nie byłem na pogrzebie wujka. Nie mogłem przyjechać. Pobito go. Przy okazji jakieś pijackiej awantury. Doczołgał się po schodach do swojego pokoiku na pierwszym piętrze. Położył na łóżku i zmarł.

 

 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania