Poprzednie częściWyrwane dusze - Część 1

Wyrwane dusze - Część 3 (ostatnia)

Zaczął padać deszcz. Niebo momentalnie pociemniało, a co jakiś czas pojawiały się błyskawice. Stanął zmoknięty naprzeciw wielkiego zamku, który znajdował się na pustym polu. Był to ostatni cel. Odgarnął mokre włosy, zakrywające twarz i ruszył szybko w jego stronę, podziwiając wielkość i potęgę budowli. Nawet on jako książę takiego nie miał. Ale nie było się co dziwić. W końcu byli czarodziejami. Opanowali magię już do tego stopnia, że mogli wyczarować najróżniejsze rzeczy. Była to jedna z najlepszych magicznych rodzin, a co najważniejsze - mieli piękną córkę o niebieskich, wręcz błękitnych włosach. Pierwszy raz zobaczył ją samotną na polu, gdzie ćwiczyła magię. Wiatr rozwiewał długie włosy i zwiewną sukienkę. Mała, chuda i piękna istotka, którą chciał mieć, czarowała najróżniejsze ptaki, dziwne przedmioty, a nawet zmieniała pogodę. Piękno i talent w jednym.

Gdy dotarł pod wielkie, srebrne drzwi, wszedł jak do siebie. Otworzyły się z wielkim hałasem. Rozejrzał się po pomieszczeniu i ujrzał czarno - białe ściany, stoły, szafki i wielkie czerwone zasłony. Wystrój nie zachwycał. Spodziewał się czegoś lepszego. Na stole znajdowały się brązowe kubki z napojami o niezbyt przyjemnym zapachu. Szedł i wszędzie się rozglądał, głośno tupiąc po podłodze. Na kolejnym stole ujrzał wielką, otwartą księgę. Wyglądało na to, że ktoś zaczął ją czytać. Niestety nic z niej nie rozumiał. Wiedział tylko, że ma to coś wspólnego z magią. W końcu zainteresowany podszedł do jednej z zasłon i ją odsłonił. Zobaczył szklane drzwi, a za nimi kolejne pomieszczenie. Zachwyciło go niesamowicie. Rosły tam drzewa i kwiaty, ale nie jakieś zwykłe, a złote. Mieniły się, a koło nich fruwały kolorowe ptaki. Wyglądały tak, jakby ktoś wylał na nie farby o wszystkich barwach. Na środku znajdowała się wielka kłoda, a trochę dalej rosły różowe krzaki z małymi owocami. Wpatrywał się w to miejsce i nie mógł nacieszyć oczu. Chciał już tam wejść, gdy jego zachwyt przerwał nagle hałas dobiegający z jednej z szafek. Odwrócił się błyskawicznie i zaczął do niej iść. Gdy już koło niej był, chwycił lekko za uchwyt i pociągnął. Wprost na niego poleciał żółty dym. Upadł na ziemię.

— Kurwa mać! — krzyczał, przecierając odruchowo szczypiące oczy. Piekło jak cholera.

Nie zdołał zobaczyć sprawcy, a jedyne co słyszał to kogoś biegnącego po schodach na górę. Po chwili ból zaczął ustępować, a z góry ktoś zaczął schodzić. Spojrzał na schody. Ujrzał tam cztery osoby. Wśród nich była jego kochana czarodziejka.

— Synu! Toż to sam... książę William! — powiedział rosły mężczyzna, spoglądając na małego, blondwłosego chłopca. — No, to teraz musisz go ładnie przeprosić.

 

***

— Jak smakuje? — zapytał mężczyzna, dolewając księciu brązową ciecz do kubka.

Przez chwilę mieniła się i pieniła, lecz potem efekt ustał i pozostał jedynie nieprzyjemny, specyficzny zapach. William wziął niewielki łyk i od razu się skrzywił, a następnie podwinął rękawy płaszcza.

— Nigdy czegoś takiego nie piłem. Bardzo takie... takie ostre... dość...

— Sam wyczarowałem ten napój. Wchodzi szybciej niż jakiekolwiek inne trunki — powiedział otyły mężczyzna, tak szybko jakby tylko na to czekał.

Chwila ciszy. Siedzieli w dużym pomieszczeniu, przy okrągłym stole, wpatrując się w widoki za oknem. Puste pole i deszcz.

— Córeczko, pójdziesz po coś do jedzenia? Nie wypada, aby książę siedział głodny w naszym domu — Uśmiechnął się i spojrzał na Williama.

Błękitno włosa, która wcześniej siedziała i przeglądała się w lusterku, poszła w stronę drzwi.

— Pójdę ci pomóc — Książe wstał, uśmiechnął się lekko do czarodzieja i poszedł za dziewczyną.

Gdy znaleźli się w innym pomieszczeniu, William zaczął rozmowę.

— Spośród wszystkich rodów, czarodzieje najbardziej mnie zachwycają.

Dziewczyna odgarnęła swoje błękitne włosy i uśmiechnęła się do mężczyzny.

— Dlatego, że potrafimy coś czego inni nie umieją? — zapytała i wzięła z półki nieznane mu czerwone owoce, które zaczęła kroić.

— Między innymi. Sam nie wiem. Jesteście po prostu niesamowici. Nieziemscy.

Chwila ciszy.

— Armahgole lubisz na słodko czy na gorzko? — zapytała i odwróciła się. Książę stał blisko jej twarzy i wpatrywał się głęboko w oczy dziewczyny. — Na słodko czy na gorzko? — powtórzyła pytanie, lekko zmieszana.

Mężczyzna zaczął gładzić ją po twarzy, lecz potem szybko wziął rękę i sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął fiolkę.

— Ostatnio dużo podróżowałem po lesie. Zapuszczałem się w mało znane tereny i znalazłem niesamowite rośliny. Spróbowałem zrobić z nich napój i okazał się to strzał w dziesiątkę. Spróbuj, rozluźnisz się i poprawi ci się humor.

Czarodziejka spojrzała na fiolkę i niepewnym ruchem sięgnęła po napój, a następnie wzięła mały łyk.

Przez chwilę patrzeli sobie w oczy, a potem błękitno włosa odłożyła nóż, którym kroiła owoce i dotknęła twarzy Williama. Jej dłoń była taka ciepła i gładka.

 

***

Kierowali się do bocznego wyjścia. Książę już miał otworzyć drzwi, gdy nagle usłyszał za sobą cichy głosik.

— Dokąd idziesz?

Oboje się odwrócili. Stał tam ten sam blondwłosy chłopczyk i patrzył na siostrę.

— Wychodzę z Williamem. Powiedz tacie, żeby się nie martwił. Idziemy na spacer. Wrócę za niedługo.

Chłopiec podszedł do dziewczyny i przytulił ją.

— Pamiętaj, że dzisiaj masz mnie nauczyć czarować ptaki.

Czarodziejka zmierziła włosy chłopaka

— Pamiętam, pamiętam. A teraz idź czytać. Najpierw teoria potem praktyka.

***

Szli na deszczu przez pole i patrzeli na siebie, wciąż się uśmiechając. William chwycił ją za rękę.

— Umiesz zmieniać pogodę?

Nie trzeba było długo czekać. Dziewczyna uniosła dłoń i zaczęła nią machać, mamrocząc coś pod nosem. Po chwili deszcz ustał i pojawiło się słońce.

— Jesteś cudowna — rzekł William i pocałował ją w czoło.

Szli przez dobre kilkanaście minut, aż w końcu weszli do lasu. Byli już niedaleko. Niedaleko miejsca, do którego chciał ją zabrać. Słońce przebijało się przez drzewa i czuć było świeże, leśne powietrze.

— Będę czarować ci wszystko, co zapragniesz! — Czarodziejka oddaliła się trochę do przodu i zaczęła lekko podskakiwać. Jej długie błękitne włosy latały na prawo i lewo.

— Weźmiemy ślub! Wyczaruję białe ptaki i pocałujemy się o wschodzie słońca!

William bacznie obserwował ruchy dziewczyny, która po chwili się do niego odwróciła.

— Albo wyczaruję... Nie wiem co... Co będziesz chciał! — Ponownie stanęła do niego plecami.

Książę zaczął powoli sięgać po duży kamień leżący na ziemi. Czarodziejka zaczęła śpiewać po cichu anielskim głosem. W końcu go chwycił i zaczął zbliżać się do dziewczyny. Uniósł rękę i powiedział:

— Nie musisz mi nic czarować. Prawdziwa magia jest wtedy, kiedy już nic nie będzie umiała zrobić, a dalej będziesz niesamowita.

Nim błękitno włosa zdołała się odwrócić, uderzył ją w tył głowy. A potem kolejny raz i następny, aż była cała we krwi. Podniósł jej ciało i zaczął iść. Znalazł się w końcu koło przepaści i położył dziewczynę za wielkim krzakiem. Zaczął wpatrywać się w widoki i zachodzące słońce. Udało się. Jego plan się udał. Głęboko odetchnął, szeroko się uśmiechnął i odwrócił. Stanął jak wryty. Koło wielkiego drzewa stała kobieta. Miała długie, czarne włosy i czarną sukienkę. Przez chwilę na siebie patrzeli.

— Ty zapewne jesteś książę William — zaczęła kobieta.

Chwila ciszy.

— Z jakiego rodu jesteś? Nigdy wcześniej nie widziałem takiej urody. Może wampirów?

— Nie — odpowiedziała szybko i zaczęła się do niego zbliżać.

— Ktoś ty?

Kobieta była coraz bliżej, aż w końcu stanęła naprzeciwko niego i skupiła uwagę na wystającą z jego kieszeni fiolkę.

— Co to?

Mężczyzna nie wiedział co powiedzieć, ale szybko zdecydował się, że doda ją do swojej kolekcji. Ucieszył się jak łatwo znalazł kolejną ofiarę i to jeszcze z nieznanego, ale zapewne cudownego rodu.

— Spróbuj — powiedział i podał jej napój.

Kobieta delikatnie go chwyciła i jednym haustem wypiła cały napój. Książę z zaciekawieniem wpatrywał się w czarnowłosą, która cofnęła się na kilka kroków i spojrzała na niego.

Nim zdążył coś powiedzieć, odchyliła głowę do tyłu, a z jej ust zaczęły wylatywać różowe motyle, które po chwili zmieniały się w czarne i upadały skurczone na ziemię.

William był w szoku. Ne wiedział co się dzieje. Wiatr zaczął wiać mocniej, a motyli przybywało coraz więcej. W końcu ostatni motyl upadł koło nóg mężczyzny. Stał zszokowany i nie mógł powiedzieć słowa.

— Miłość na mnie nie działa — powiedziała w końcu z uśmiechem kobieta. — I to ja jestem największą kolekcjonerką zwłok. Posiadam wszystkich, nie tylko kobiety.

William szeroko otworzył oczy, a wiatr ustał.

— Czas twój dobiegł końca.

Nim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, kobieta zrzuciła go w przepaść. Ostatnie co widział, nim jego dusza wyszła z ciała to odchodząca czarnowłosa kobieta, która w końcu zniknęła z jego pola widzenia. Potem tylko ciemność.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania