Wyższa sztuka wróżenia - część 1/4
– Nadal nie rozumiem, dlaczego właściwie to robimy, Mistrzu.
Mistrz Blixus (w Akademii zwany Blixem) skorzystał z ochrony, jaką zapewniał mu głęboko nasunięty na głowę kaptur, by wznieść oczy do nieba. Za odzywanie się w taki sposób niejeden znalazłby się na nieoficjalnej liście Kandydatów Do Wywalenia Pod Pierwszym Pretekstem, ale wybitne zdolności magiczne Morreda sprawiały, że ten mógł sobie pozwolić na pewne rzeczy, o których inni uczniowie mogli tylko pomarzyć. (A poza tym szczodre dotacje, jakie przekazywał na szkołę jego ojciec, jeden z najbogatszych kupców w królestwie, również stanowiły pewien… argument.)
– Dla nauki, mój uczniu. Przekonasz się, że na tym placu zdobędziesz wiedzę i umiejętności, których nie nauczy cię szkoła. A twoimi nauczycielami będą…
– Farbowani wróżbici, szarlatani i pospolici naciągacze. – Morred zmarszczył nos, patrząc na otaczających go ludzi, zgromadzonych tłumnie na placu w dzień targowy. – Nie rozumiem, mistrzu, dlaczego zgodnie z prawem nie pozbywacie się tych gnid, które ośmieszają naszą profesję.
– Wielu jeszcze rzeczy nie rozumiesz, Morred – powiedział Blixus ostrzejszym tonem. – I nie mów tu do mnie „mistrzu”. Jestem twoim ślepym wujem Ambro. Idziemy się dowiedzieć…
– Wiem. – Morred chwycił go pod rękę, jakby rzeczywiście prowadził ślepca. Wmieszali się w tłum.
*
– Wyglądacie na zagubionych, panowie! Chodźcie do mnie, Morgiana ma doświadczenie w pomaganiu zagubionym duszom! – kobieta ewidentnie miała doświadczenie w używaniu „nawiedzonego” głosu. Morred nie zareagował, dopóki nie poczuł, jak mistrz lekko ściska go za rękę. Dopiero wtedy poruszył ustami, jakby coś do niego szeptał i powoli zwrócili się w tamtym kierunku.
Nie wierzę, że muszę to robić…
– Witajcie, panowie…! – kobieta sama wyglądała na zagubioną duszę. Potargane, ewidentnie farbowane na czarno włosy zwieszały się spod chusty niemal do ziemi, a oczy zostały podkreślone rozmazującym się węglem. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na starej macie, a przed nią na innej chuście (którą chyba ukradła, bo wydawała się zbyt dobrej jakości w porównaniu z resztą), ułożyła kilka kolorowych, tandetnych przedmiotów, wokół których porozsypywała ewidentnie przypadkowe zioła. Morreda od samego patrzenia rozbolała głowa. – Z czym przychodzicie…?
– Mój wuj niedawno stracił wzrok. – Morred starał się przybrać zatroskany i zdesperowany wyraz twarzy – choćby po to, by udowodnić, że jest lepszym aktorem niż ona. – Chcemy wiedzieć, czy kiedyś go odzyska.
Kobieta z grobową miną pokiwała głową, po czym chwyciła garść ziół, którymi zaciągnęła się głęboko – tak głęboko, że zapewne część tego wciągnęła do nosa.
– Wdychanie szałwii zebranej o pełni księżyca wspomaga wewnętrzne oko – rzekła tonem znawcy.
Morred jęknął wewnętrznie na myśl o faktycznych ćwiczeniach "rozciagających umysł", jakich ich nauczano.
Kobieta wyciągnęła rękę z oczekiwaniem. Mistrz podał jej swoją. Co za ulga, że to nie ja muszę jej dotykać, pomyślał chłopak, kiedy oszustka w skupieniu przyglądała się wnętrzu dłoni Blixusa, poruszając delikatnie palcami nad poszczególnymi liniami, raczej zasłaniając sobie tym widok, niż pomagając.
– Widzę… coś strasznego. Wszechogarniającą ciemność, beznadzieję i rozpacz.
Blix z przejęciem wciągnął powietrze. Morred może by się przejął, gdyby to wszystko nie było aż tak karykaturalne.
– A więc… nie ma dla mnie nadziei?
– Jeszcze nie skończyłam, mój panie. – Odprawiała swoje „rytuały” jeszcze przez chwilę, gdy nagle jej oczy otworzyły się komicznie szeroko.
– Jednak… tak! W tej ciemności kryje się światło. Zaledwie iskra… ale widzę ją. Bądź, panie, dobrej myśli.
Puściła jego rękę.
– Aby wspomóc działanie przeznaczenia… – kobieta wyciągnęła inną garść ziół, mieszaninę tego, co można znaleźć na dowolnej łące – mogę wam zaproponować tę oto wyjątkową mieszankę ziół, których palenie i wdychanie dymu przyciąga leczniczą energię. Dla panów za jedyne… dziesięć sztuk srebra. – Potrząsnęła lekko dłonią w której trzymała zioła, przybierając zachęcający (jej zdaniem) wyraz twarzy. Morred już otwierał usta, żeby uprzejmie odmówić (wcale nie miał ochoty dać jej kopniaka), ale Mistrz znacząco ścisnął jego rękę. No cóż, to on pokrywał koszty tej lekcji, więc Morred bez dalszych oporów zapłacił kobiecie, przyjmując od niej pęk trawy i wyrażając wraz z Mistrzem swoją głęboką wdzięczność.
*
– Nie mam pojęcia, czego miałbym się od niej nauczyć, mistrzu. – Morred z pozorną obojętnością głaskał kota, który przypałętał się do nich, gdy wycofali się w spokojniejsze miejsce.
– Wuju. I niczego.
– Niczego?
– Od takich jak ona możesz się nauczyć, jak tego NIE ROBIĆ. Raczej nigdy nie opuści tego placu… chyba że w towarzystwie straży, jeśli trafi na formalistę albo wystarczająco kogoś zirytuje. A teraz chodź, siostrzeńcu. Nauki dopiero początek.
✄︎✄︎✄︎✄︎✄︎✄︎✄︎✄︎✄︎
Drugą część zamierzam wrzucić w nadchodzącym tygodniu.
Tak, lekko inspiruję się serią o Farloku od Aleks99 :))
Komentarze (9)
Widać coś w powietrzu wisi.
Dobre, inne, ciekawe. Czyta się.
Pozdrawiam.
Ano, wisi :)) przekonasz się dalej~
Pozdrawiam
Zapowiada się bardzo fajna opowieść, czekam na kolejny odcinek
"Mistrz Blixus (w Akademii zwany Blikiem)" - kojarzy się z wiadomą firmą, choć raczej niezamierzenie...
"Morred" - zaś kojarzy mi się z legendarnym Mordredem, ale to już takie zboczenie (można by powiedzieć zawodowe)
"Niczego??" - jeden pytajnik wystarczy. Dwa to już rozrzutność.
W porządku. Czytam dalej.
I nie, to nie przypadek z tym Morredem. Na poczatku naprawdę nazywałam go Mordred, ale uznałam, że to przesada. Imiona z legend arturiańskich się tu przewijają (Morgiana - Morgana na przykład, zobaczysz dalej).
Dzięki :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania