Poprzednie częściWyzwolić Montanę cz. I

Wyzwolić Montanę cz. II

Lecieliśmy już ponad pięć godzin, wszyscy byli zmęczeni, ospali, nawet szeryfowi udało się zasnąć w helikopterze, który od czasu do czasu miewał lekkie turbulencję. Wtem, gdy byliśmy już blisko celu, szeryf oznajmił nas, ostrzegając:

- Joseph Seed to nie jest ktoś, kogo warto wkurwiać. Miewaliśmy z nim do czynienia i nie zawsze kończyło się to po naszej myśli. Są takie przypadki… Czasami lepiej zostawić wszystko w spokoju – powiedział, ostrzegając.

- Tak, cóż. Prawo istnieje nie bez powodu, szeryfie. Musimy go aresztować, takie jest prawo – oznajmił dowódca.

- No, dobrze – wzdychał szeryf z niezadowolenia. Pratt? – zawołał odwracając swoją głowę lekko w lewą stronę – Połącz nas z centralą – oznajmił, wydając rozkaz pilotowi.

- Zrozumiano – odpowiedział pilot.

Szeryf poprawszy swój czarny, sterczący mikrofon rozpoczął rozmowę z centralą.

- Whitehorse do centrali. Odbiór.

- Mów, Earl – powiedziała kobieta po drugiej stronie słuchawki.

- Zbliżamy się do tej cholernej posesji, Nancy. Odbiór.

- Zrozumiałam, szeryfie. Wciąż chce pan to robić? Odbiór – zapytała Nancy, martwiąc się o staruszka.

- Niestety, nie udało nam się przemówić do rozsądku szeryfowi federalnemu. Odbiór.

- Dobrze… Ma szczęście, że mnie tam nie ma – oznajmiła, śmiejąc się do słuchawki – W razie kłopotów dajcie znać. Odbiór – oznajmiła.

- Zrozumiano. Bez odbioru.

- Może powinniśmy byli wziąć ze sobą Nancy zamiast świeżynki. Edeniarze by z nią nie zadarli – powiedział pilot, próbując poprawić humor obecnym tu osobom.

Dowódca odwrócił wzrok w stronę szeryfa pytając:

- Czemu mówicie o nich „edeniarze”?

- Od ich nazwy „Bramy Edenu”. Wszyscy miejscowi ich tak nazywają. Wie pan, kilka lat temu byli nieszkodliwą grupką, no ale teraz są uzbrojeni po zęby i szukają zwady.– odpowiedział szeryf, drapiąc się po swej łysinie.

- Boi się pan, szeryfie? – zapytał dowódca federalny, patrząc w okrągłe szkiełka okularów szeryfa.

Earl nie odpowiedział na otrzymane pytanie.

- To tutaj. Posesja jest pod nami – odrzekł pilot, lekko zniżając helikopter ku ziemi.

Odwróciłam głowę w stronę szyby i wpatrzyłam się w ponury krajobraz, który znajdował się pod nami. Biały niewielki kościółek to jest największy budynek stojący na posesji. Ponadto kilka innych budynków i otaczający całą posesję wielki, niekończący się las dodawały tylko uroku widocznemu krajobrazowi. Gdy się zbliżyliśmy, można było dostrzec masę uzbrojonych ludzi. Nie byliśmy pewni czy na pewno chcemy tam lądować.

- Szeryfie federalny możemy się jeszcze wycofać – oznajmił Earl

- To zły pomysł – powiedziała, siedząca obok mnie zastępczyni szeryfa Montany.

Dowódca zamkną oczy, aby na chwilę się skupić.

Ehh… Ruszamy – odrzekł, wiedząc, że ponosi odpowiedzialność za naszą załogę.

Następne częściWyzwolić Montanę cz. III

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania