Zabawy dzieci z Eufere

Nadeszła wiosna.

Śnieg ustępował, odsłaniał kolejne połacie zgaszonej zieleni. Dla mieszkańców wioski oznaczało to powrót do życia aktywnego. W Eufere, miejscu na skraju świata, czas, gdy ziemia nie wydaje plonów, a kóz nie można wypasać, jest czasem wegetacji, który trzeba przetrwać, modląc się do bogów o pierwsze promyki słońca.

Sołtys, strudzony życiem starzec o siwej, długiej brodzie, jak zwykle obudził się jako pierwszy. Słońce ledwie wyglądało zza horyzontu, granatowy nieboskłon nadal mienił się dziesiątkami gwiazd, nie chcąc ustąpić miejsca nowemu dniu. Na biurku nadal leżał najnowszy raport – bilans zimowych strat przygotowany przez jednego z jego zaufanych asystentów. Na papier padało księżycowe światło, nie musiał więc zapalać świecy, by raz jeszcze go przeczytać. Mantra. Od kiedy go otrzymał, dzień w dzień go czytał – rano lub wieczorem. „Trzy osoby zmarłe na grypę. Dwie osoby zmarłe z wychłodzenia. Trójka dzieci uduszona w śniegu przy górze Blour. Jeden samobójca. Jedno rodzeństwo osierocone (miejsce pobytu rodziców nieznane; prawdopodobnie opuścili wioskę). Pięć kóz, osiem kurcząt, dwie świnie i jeden koń zmarłe z niedożywienia. Jedno dziecko zakatowane na śmierć (sprawcy, tj. rodzice pojmani i przekazani władzom hrabstwa)”. W dalszych punktach listy zostały wspomniane straty materialne – stracone zapasy, zawalone szopy – lecz one sołtysa zbytnio nie obchodziły.

W tych stronach zimę nazywano Porą Śmierci – rok w rok sytuacja się powtarzała. Tragedia za tragedią. W tak małej społeczności, gdzie każdy każdego zna. Zimno przeszywało żyły, odbierało rozum, prowadziło do zła. Przekleństwo. Starzec się wzdrygnął. Zbyt wiele razy wertował ten tekst, zbyt często wspominał zmarłych. Chwycił raport, schował go do szuflady, by już więcej go nie nęcił, nie kusił.

Przebrał się. Musiał wziąć się za pracę. Nadeszła wiosna, a on – przywódca – musiał dać sygnał do przebudzenia. Ku pamięci umarłych i ku dobru tych, którzy nadal żyją.

 

***

 

Miesiąc wcześniej nieoczekiwanie nadeszła zamieć. Śnieg zamknął wszystkich w domach, a tych, którzy nie zdołali uciec przykrył swoim ciężarem. Pod górą Blour, gdzie zginęła trójka dzieci zmiażdżona białą masą, która stoczyła się na nie ze stoku, postawiono skromny, drewniany pomnik. Ociosany, drewniany pal i wyryte na nim imiona: Noor, Eryk, Sven. Pomysłodawcą był sołtys. Chciał w jakiś sposób upamiętnić tragedię i dać wytchnienie zrozpaczonym rodzicom.

Pomimo tego, że inicjatywę zrealizowano dość dawno – gdy jeszcze wszędzie leżał śnieg – nikt, o czym sołtys był przekonany, pomnika nie widział. Zwołał więc mieszkańców, by oficjalnie zaprezentować im wspomniany pal. Poruszenia większego to nie wzbudziło. O zimowych tragediach wiedzieli już wszyscy, a niewielu miało ochotę do nich powracać, gdy nastała już wiosna, czyli czas odbudowy. Modlitwę odmówili jednak wszyscy zgodnie i sumiennie – pamięć i wsparcie zmarłym zawsze się należy. Szczególnie mocno zaangażowały się w modły wioskowe dzieci. Dla nich, w przeciwieństwie do obojętnych na „coroczną tragedię” dorosłych, pożegnanie kolegów i koleżanki z podwórka miało o wiele większe znaczenie. Był to jeden z etapów oswajania się ze śmiercią. By żyć, trzeba wiedzieć, jak kruche jest życie i jak łatwo mogą odejść bliskie osoby. Każdy w wiosce wiedział, że dzieci muszą się szybko tego nauczyć.

Po tej części zebrania sołtys przeszedł do sprawy znacznie przyjemniejszej. Ellevebere – święto wiosny. W tym roku wyznaczono termin na dzień Miautatesa, czyli dziewięć dni w przód. Starzec, uspokajając nieco rozentuzjazmowany tłum, ogłosił tegoroczny świąteczny podział obowiązków oraz nową atrakcję zainspirowaną miastowymi zwyczajami – konkurs taneczny. Odmawiając razem z mieszkańcami końcową modlitwę – za dobry rok, urodzaj i łaskę niebios – zakończył zebranie. Ludzie się rozeszli, wkrótce na polanie u podnóża góry pozostał jedynie siwy sołtys oraz dwójka dzieci, która wcześniej stanowiła część tłumu. Lieke i Sem – osierocone rodzeństwo z raportu.

— Wujku sołtysie, możemy się tu pobawić? — Blondwłosy chłopiec podszedł do starca. On, w przeciwieństwie do siostry, był śmiały i się odzywał. Porzucenie nie pozostawiło na nim piętna.

— Znasz drogę do domu? — Sem kiwnął potwierdzająco głową. — Dobrze. Wróćcie przed zmrokiem i nie zgubcie się. Pilnuj siostry — Położył chłopcu dłoń na ramieniu. — Tylko ty jej zostałeś.

Ukłonił się, odszedł od starca. Lieke nawet stała tam, gdzie pozostawił ją brat. Z zadumą oglądała pomnik – wśród tych trzech obcych dla niej imion oczyma wyobraźni widziała też swoje. Sem tamtej nocy spał, nie słyszał, ale ona zarejestrowała każde słowo… „Chodźmy, zostawmy je. Zginiemy, jeśli tu zostaniemy. Nie chcę umierać. To tylko dzieci. Nasze życia są ważniejsze”.

— Chodź. — Szturchnął dziewczynkę w ramię.

Miała jeszcze brata. Na szczęście.

 

***

 

Grali w chowanego. Sem szukał.

Lieke przez ustalone dwadzieścia sekund zdążyła się znacznie oddalić. Zabawę wzięła na poważnie. Była starsza, nie chciała przegrać. Zawędrowała do części lasu, którą słabo znała. Trzymała się kamiennej ściany, oglądała się co chwila w tył, lecz miała wrażenie, że zaczyna się gubić. Słyszała szelest gałęzi. Sem pewnie już jej szukał, przeczesywał okolicę, a ona zamiast się ukryć, wędrowała nie wiadomo gdzie. Rozejrzała się – mogłaby położyć się w trawie, zaczaić w krzakach, lecz takie kryjówki były zbyt proste, by go pokonać. Postanowiła, że będzie szła dalej wzdłuż góry. Być może dalej znajdzie jakieś lepsze miejsce, gdzie będzie mogła się przyczaić.

Cienie drzew wydłużały się. Czas płynął. Dziewczynka nieco się zmęczyła. Przykucnęła, wsłuchała się w las. Szelest, trzask łamanych gałęzi. Sem nie był dyskretny. Zbliżał się jednak, więc musiała ruszać dalej i znaleźć jakąś kryjówkę.

Jaskinia. Dużo kamieni wokół wejścia – i dużych, i małych. Podeszła. Zerknęła w ciemność. Wyglądała na głęboką. Trochę się bała, ale uznała, że nie ma wyjścia. Wejdzie tu i przeczeka. Sem jest niecierpliwy. Odpuści. Trochę posiedzi w tym mroku i brat zrezygnuje. I wtedy wygra.

— Mam cię!

Lieke aż podskoczyła. Spojrzała na chłopca z wyrzutem. W oczach zebrały się łzy.

— Przestraszyłem cię? Przepraszam.

Tylko trochę mu było jej żal. Bardziej się cieszył zwycięstwem. Lieke zawsze była lepsza w chowanego.

— Chcesz tam wejść?

Po chwili jaskinia również przykuła uwagę chłopca. Zew przygody, odkrycie nieznanego. Byli tylko dziećmi. Ciekawskim i skrzywdzonymi przez los dziećmi. Taka okazja rzadko się zdarza. Byli razem. Towarzystwo przełamuje strach przed ryzykowną decyzją.

Lieke kiwnęła głową, złapała brata za rękę. Ruszyli przed siebie, do środka ciemnej groty.

 

***

 

Wędrowali długo.

Jaskinia była rozległa, głęboka, wiła się coraz bardziej w dół – tak jak przewidywała Lieke. Przedsionek był całkowicie pogrążony w mroku. Rodzeństwo dorobiło się paru siniaków i stłuczeń, ale udało im się przejść dalej. W głębszej części ze ścian wyrastały dziwne, świecące kamienie. Nigdy czegoś podobnego nie widzieli i spędzili nieco czasu na samej obserwacji niezwykłych kryształów. Natrafiali na odnogi, lecz starali się nie skręcać. Gdy się idzie wprost przed siebie, trudniej się zgubić. Z tą myślą przemierzali kolejne metry, ignorując zupełnie fakt, że nie zdążą wrócić przed mrokiem.

Po jakimś czasie zaczęli natrafiać na zwierzęce kości porozrzucane na podłożu. Lieke się przestraszyła, chciała wracać, lecz Sem był nieugięty – chciał dojść najdalej jak się da. Po co? Sam nie mógł znaleźć na to odpowiedzi. Po prostu coś go pchało naprzód, nie pozwalając się zatrzymać.

Świecące bladym, niebieskim światłem kryształy zaczęły ustępować miejsca pochodniom zawieszonym wzdłuż ścian w dwóch równych rzędach. Coś tu żyło. Coś inteligentnego. Tym razem oboje byli przerażeni. „Wracajmy” – szepnął Sem, ponownie łapiąc dłoń siostry. Chłopiec poczuł dreszcz na plecach. Był pewien, że już nie są tu sami, że coś ich obserwuje. Wszędzie jednak było jasno, praktycznie bez cienia. Skąd? Skąd to coś mogło na nich spoglądać?

Przyśpieszyli. Lieke trochę się potykała o nierówne podłoże, lecz brat dbał o to, by się nie przewróciła, nie spowolniła go.

Ryk.

Coś za nimi. Bardzo głośne stworzenie. Nieludzki dźwięk.

Biegli. Lieke krzyczała, płakała, wpadła w panikę. Sem ciągle oglądał się za siebie, bardzo nerwowo. Kroki. Słyszał kroki. Coraz bliżej. Coraz bliżej.

Popchnął ją. Nie wytrzymał. Upadła, skrobała ziemię, próbując wstać, lecz strach ją sparaliżował. Zatkał dłońmi uszy. Nie chciał, by sumienie dochodziło do głosu. Liczyło się przetrwanie. Zatrzyma to coś na chwilę, będzie mieć czas, ucieknie. Powie sołtysowi, że siostra się zabiła. Skoczyła ze skały. Coś takiego. Uwierzą. Będzie żyć, zapomni.

— Seeeeem!!

Trzask kości. Jakby to coś na nią skoczyło i zmiażdżyło swoim ciężarem. Cisza. I ona, i stwór. Jej krzyk i jego ryk. Zamilkło.

Zwolnił. Oparł się dłonią o wilgotną ścianę. Złapał oddech. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. Wejście było niedaleko. Tak blisko przetrwania.

— Co za drań… Własną siostrę zostawić… Jeszcze dycha. Pożyje trochę i naaam posłuży… Nie tak jak ty, ludzkie szczenię…

Szept. Okropny, skrzypiący głos obok jego ucha. Odwrócił się.

Zielony, oślizgły stwór niewiele wyższy od niego. Trzy żółte ślepia i szpony, która zaraz go przedziurawią.

Odskoczył. Padł na ziemię. Czołgał się, próbując oddalić się od potwora.

— Ludzkie szczenię pełza jak glizda…

Roześmiał się. Nieludzkim, przeszywającym ciało śmiechem.

Nie miał ochoty zabijać chłopca. Patrzył jak powoli się od niego oddala, jak się desperacko czołga, bo zapomniał już jak się biega.

Jęki z oddali. Głos Lieke. Krzyk, błaganie w języku, którego mniej inteligentni pobratymcy zielonego potwora nie rozumieli.

— Słyszysz…? Twoja siostra, tam w oddali, gdzie ją zostawiłeś… Została naszą zabawką. Taka mała i niewinna… Twoja siostra. Nie wiesz, co zrobiłeś, glizdo. Nie wiesz, że będzie jeszcze długo żyć i przeklinać cię każdego dnia swojej katorgi.

Sem nie próbował nawet słuchać słów potwora. Posuwał się dalej. Myślał tylko o przeżyciu.

— Żałosne ludzkie szczenię… Takie samolubne…

Cios. Przebił go swoimi wielgachnymi szponami. Sem wił się przez chwilę, machał nogami, lecz wkrótce stracił siły. Powali się wykrwawiał, słysząc w ostatnich chwilach życia jęki siostry, którą pozostawił na pastwę potworów, by ratować siebie.

Wiosna, która miała być czasem odbudowy, okazała się być kolejną Porą Śmierci. Najpierw dla ciekawskiego rodzeństwa, a następnie dla mieszkańców wioski, nieświadomych, że nieopodal otworzyło się stare przejście, które przed wiekami zablokowano, by zło znów nie wylało się na urodzajne ziemie Eufere.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Grubas 31.01.2021
    Zajrzałem tu pierwszy raz od dawna i widzę, że przywitano mnie miło :D świetny tekst Buczyborze, zasłużona piąteczka
  • Pan Buczybór 31.01.2021
    Ło proszę, kogo tu przywiało... Dziękuję za komentarz.
  • Grubas 01.02.2021
    Pan Buczybór aż dziw bierze, że jeszcze pamiętasz XD zmieniło się Opowi, wręcz nie do poznania, wielu wyjadaczy starych jak widzę nie ma
  • Szpilka 02.02.2021
    Pan Buczybór, bardzo dobre i sprawnie napisane, co za wred z tego brata ?

    Piąty wers od dołu - powoli.
  • Pan Buczybór 02.02.2021
    Dziękuję za komentarz
  • Prostota egzystencji, dominuje na skupieniu się na przetrwaniu - kuźwa szczęście. Poza tym norma, samobójstwa i zbrobnie.
    Biblijność niektórych imion określa może przynależność religijną na wcześniejszej bazie wyznawców Odyna i Thora. Może Ruś, jeśli nie skandynawia. Kraina prawie mityczna. Natura popycha wciąż, nieznane fascynuje po temu ludziowie zasiedlą kosmosy, choć mnie lasy by wystarczyły, za krótko żyje współczesny ludź - no w kosmosie trzy razy dłużej, to może i sensowne.
    Własne życie stawia się nad każde, dzieci szczególnie, nie są jeszcze gotowe umierać za.
    Odwieczne zło zawsze czai się gdzieś.
  • Pan Buczybór 02.02.2021
    Dziękuję za bardzo ciekawy komentarz :)
  • Onyx 03.02.2021
    Bardzo dobry tekst, świetnie się czytało. Gdybym mogła, dałabym znacznie więcej, niestety nie mogę, więc łap piątkę!
  • Pan Buczybór 03.02.2021
    Dziękuję za pozytywny odbiór :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania