Poprzednie częściZaginiona część - Prolog

Zaginiona część - Rozdział pierwszy

1 lipca

 

A przynajmniej wydawało mu się, że to był lipiec. Było ciepło... Jednak nie był na dworze. Kiedy się obudził, bolała go głowa, siedział na krześle, w wielkiej hali. Chciał wstać, ale nie mógł. Przywiązano go. Wokół nie było nikogo. Ciemno... no jasne! Lepiej niech posiedzi w ciemnościach, niż żeby czuł się jak na sali operacyjnej, że światłami zwróconymi w jego stronę.

Odczuwał duże zmęczenie. Opuścił głowę. Nogi i ręce miał przywiązane grubym sznurem. Każda próba zerwania go, czy nawet małe poruszenie się - bolało. Sznur przecierał mu skórę. Jednak może powinno tak być. Może zasłużył sobie na takie położenie... ale czym? Stracił rodziców, brat zaginął... został sam.

Próby szukania starszego brata zawsze kończyły się przyłapaniem przez Zakon. Nie pamiętał co robił wcześniej, ani dlaczego tu trafił. Nie pamiętał nic. Jego najwcześniejsze wspomnienie, to siódme urodziny. Reszta... jakby wyparowała.

Jednak w ciemności usłyszał czyjeś ciężkie kroki... Światło spadło na niego... tylko na niego. Podniósł głowę. Nie widział, kto idzie w jego stronę i jakby specjalnie wystawił tylko czubki butów w obręb światła a reszta - pozostała w cieniu.

Chłopak wpatrywał się w metalowe czuby butów, pokryte czarną skórą. Czyżby Zakon znów przyłapał go na szukaniu brata? Czy tym razem widzieli, jak przechadzał się po ulicy? Sam nie wiedział... Jednak nie bał się. Wiedział, że tak naprawdę nic nie mogą mu zrobić. Był - na dobrą sprawę - jeszcze dzieckiem. Miał szesnaście lat. Czy chciał umrzeć? Odpowiedź była prosta - nie.

- James Wide... - odezwał się męski głos - Dzieciaku, upadłeś na głowę?

To było pytanie? Jakoś nie miał na nie odpowiedzi. Wprawdzie bolała go głowa, ale nie miał pewności dlaczego.

- Twoi rodzice na pewno przewracają się w grobie!

Chłopak na wzmiankę o jego rodzicach chciał się podnieść, ale zapomniał o pętach. Sznury pchnęły go z większą siłą na krzesło.

- Nie radziłbym. - zaśmiał się mężczyzna - Sam je zawiązywałem i...

- Nie obchodzi mnie to! - udało mu się wrzasnąć

Jednak to był błąd, bo mężczyzna wyszedł z cienia i złapał go za poły jego koszuli i przyciągnął do siebie. Sznury wbiły mu się mocniej.

Bardzo dobrze go znał. Był jednym z Zakonu. On jako jedyny przymykał oko na jego - jak to nazwali - "wybryki" i zawsze puszczał wolno. Dlaczego? Sam nie wiedział, ten koleś był chodzącą zagadką. W Zakonie dziwili się, czemu to robi. Miał może koło czterdziestki.

- Posłuchaj no dzieciaku. Twoi rodzice przed śmiercią poprosili mnie, żebym cię chronił, ale dalej już nie mogę, bo wyleją mnie na zbity pysk stąd. Musisz wycierpieć swoje, ja już cię nie obronie.

Puścił go, odwrócił się i zaczął się oddalać. Czyli jednak... rodzice chcieli, żeby nic mu się nie stało. A on zamiast dotrzymać słowa, chowa się w norze, żeby chronić swoich czterech liter.

- Gdzie twoje słowa, do cholery! - krzyknął za nim - Gdzie ta obietnica?!

Jednak w odpowiedzi usłyszał tylko ciche:

- Róbcie z nim co chcecie. Nie przyjdę tu już.

A po tych słowach ktoś walnął go w głowę.

 

~~

 

Nie obudził się sam. Wylano na niego lodowatą wodę. Okazało się, że wiaderko trzymała kobieta, bardzo młoda, może miała z dwadzieścia parę lat? Tylko... czego chciała? Wyglądała na miłą, ale... kto ją tam wie...

- Ciężko jest cię dobudzić. - zaśmiała się

- Gdyby ciebie walnęli w łeb, też byś nie mogła się obudzić... - odburknął a kobieta znów się zaśmiała

Przeszły go ciarki. Po chwili zorientował się, że ta "przemiła pani" zrobiła mu zastrzyk. Zmarszczył brwi. Urządzenie obok niego pikało, a tysiąc kabelków było połączone z nim. Co tu się dzieje?!

- Nie martw się, to nic takiego. - odpowiedziała uśmiechem na jego wzrok - Muszę być pewna, że nie będziesz się szarpać... i gadać.

No cóż... sytuacja była BARDZO nieciekawa. Ucieczka nie wchodziła w grę. Był przywiązany, a poza tym to coś zaczynało działać. Powoli tracić siły. Obraz stracił ostrość...

- Co jest...

Przez kolejne pół godziny kobieta zajmowała się czymś przy stole. Chłopak próbował wymyślić jakiś plan, żeby uciec, obezwładnić ją... ale za ciężko mu się myślało. Z sytuacji nie było wyjścia. Musiał siedzieć i patrzyć na nią. Do tego ciągle podchodziła do niego ze strzykawką... Ile to jeszcze będzie trwać? Za każdym razem, miał ochotę ją walnąć... Po godzinie podniosła słuchawkę telefonu i zaczęła coś mówić.

Co się stało potem? Nadszedł ból i ciemność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • coeurr 09.09.2016
    Ależ tajemniczo! Podoba mi się, 5! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania