Zakręty losu cz. 30
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się szeroko, widząc niewyraźną, bladą twarz zmęczonego przyjaciela.
Jamie w odpowiedzi odsunął się od drzwi, lecz z jego oblicza bez problemu można było wyczytać, iż ulżyło mu, że widzi przyjaciela całego, zdrowego, i nie zza krat.
– Masz zioło? – zapytał David.
– Coś znajdę. Chcesz browar?
– Nie chcę, nie mam czasu. Wymienisz? Nie mam kasy – rzekł David i usiadł na kanapie, pokazując koledze pakiecik.
Jamie nie odpowiedział, tylko wyszedł z salonu.
– Jak wczoraj?! – krzyknął po chwili z kuchni.
– Poszło, ale co z tego, jak mnie dziś ojebali.
– Ojebali? – Gospodarz wytrzeszczył oczy, wręczając kumplowi małą, srebrną kulkę. – Jak to „ojebali?” I jak ogólnie robota, spowiadaj się. – Chłopak usiadł obok, chwytając swoją butelkę.
– Normalnie. Robota poszła gładko i dziś dostałem – UWAGA – dwanaście i pół tysiąca! – zagrzmiał triumfalnie David, przechodząc po chwili ze stanu euforii do stanu totalnego wkurwienia.
– To ładnie… bardzo ładnie – pochwalił zaskoczony Jamie.
– Tak, ładnie, ale co z tego, skoro jak tylko wyszedłem z knajpy, dostałem w łeb i to tyle, co pamiętam. Jak wróciłem do żywych, kasa zniknęła.
– To ktoś, kto wiedział – podsumował Jamie, potwierdzając przypuszczenia Judy.
– Laska, z którą byłem na robocie, mówi to samo, więc chyba coś w tym jest.
– A mówiłem, kurwa?! – Jamie podniósł głos. – Od razu wiedziałem, że to kwaśna akcja i lewe towarzystwo. Najpierw z tobą pracują, a potem cię okradają. Kurwa, stary, lepiej wjebać się nie mogłeś, fajnie, że teraz pracujesz charytatywnie – burczał chłopak, zniesmaczony faktem, że kumpel go nie posłuchał, że w ogóle nie wziął pod uwagę jego obaw, że ani przez sekundę nawet się nad nimi nie zastanowił.
– Dobra, trudno – mruknął speszony David. – Może uda się odzyskać… w co szczerze wątpię – dodał, myśląc, że może Judy odzyska pieniądze.
– Kurwa, trudno? – Jamie ironicznie zaśmiał się pod nosem, machając z dezaprobatą głową.
– Dobra, spadam. – David się podniósł. – J, młoda spierdoliła. Ty często bujasz się po mieście, zwróć uwagę, ok?
– Spierdoliła? – zapytał zaskoczony Jamie.
– Tak. Zlała koleżankę i nawiała, chyba się wystraszyła. Szukam jej od kilku godzin, ale zapadła się jak kamień w wodę. Zaczynam się wkurwiać.
– Nie ma sprawy, rozejrzę się z chłopakami.
– Spoko, dzięki. Trzymaj. – David ponownie wyciągnął do niego opakowanie z narkotykiem. – Ładny proszek, z pierwszej ręki. – Uśmiechnął się dumie.
– Więc dlaczego oddajesz? – Zdziwił się Jamie.
– Jutro do roboty, a i tak już za dużo zjadłem. Nie chcę, żeby mnie korciło…. choć i tak korci. Zabieraj! – rzekł zdecydowanie David, wciskając paczuszkę w dłoń przyjaciela.
– W porządku. – Jamie się uśmiechnął, był wyraźnie zadowolony z „prezentu”.
David bez słowa wręczył ciotce marihuanę. Jej mina nie uległa zmianie, aczkolwiek widząc, że zdobył używkę, cień uśmiechu przemknął przez jej twarz.
– Co robimy? – zapytała Lauren. – Nocujesz u mnie? Chętnie wypiłabym drinka, tylko… – mruknęła i się zatrzymała.
– Tylko co? Matka? – warknął David. – Olać ją. Napij się, jak masz chęć, nie widzę problemu.
– Nie, mały, to chyba nie jest najlepszy pomysł…
– Kurwa, ona już swoje wypiła! – krzyknął chłopak.
– Ale David, tak nie można. Przecież będzie jej się chciało, nie mogę być aż tak bezczelna.
– Zrobisz jej jednego drinka i po sprawie. Jest w domu, więc mogę odpuścić. Wiem, mam do tego złe podejście, ale co zmieni fakt, że dziś jej nie poczęstujesz? I tak wypije, jak nie teraz, to przy najbliższej okazji, a tak przynajmniej będzie z nami i będę miał na nią oko. To co, do sklepu?
– Tak.
– No co, długo się będziesz zastanawiać? – zapytał zniecierpliwiony chłopak, gdyż Lauren zasnęła przed ladą, nie patrząc wcale na półkę z alkoholami, tylko błądząc gdzieś myślami.
– Wódkę? – zapytała dziewczyna, mimo że kilka minut wcześniej sama ją zaproponowała.
– Nie wiem.
– Chodź, może najpierw weźmiemy coś do jedzenia – mruknęła Lauren i leniwym krokiem ruszyła do lodówek.
David tylko westchnął i posłusznie ruszył za ciotką.
– Może zjemy stek? W końcu w Chicago nauczyłam się je perfekcyjnie smażyć, bo miałam bardzo dobrego nauczyciela – oznajmiła z zabawną dumą Lauren, na twarzy której pojawił się w końcu cień uśmiechu.
– Nauczyciela… – zadrwił przyjaźnie David. – Nie chcę, przecież wiesz.
– A matka? Nic nie żarła, zje?
Chłopak tylko wzruszył ramionami. Dziewczyna już nie dyskutowała, tylko włożyła do koszyka kilka kawałków mięsa i już mieli ruszać do warzyw, gdy zadzwonił telefon Davida. Spojrzał – ojciec. Skrzywiła mu się twarz.
– Nie odbierzesz? – zapytała zdumiona brunetka, zaglądając siostrzeńcowi przez ramię.
– Nie.
Urządzenie ucichło.
– Dlaczego?
– Bo nie. Wkurwił mnie ostatnio i nie zamierzam z nim rozmawiać.
– Czy on wie, że matka chla?
– Wie, głupi przecież nie jest. Kłamałem, ale wątpię, czy to kupił, poza tym nasłał na nas opiekę, więc chyba wszystko jasne.
Telefon piknął ponownie, informując o przyjściu wiadomości, która, jak się po chwili okazało, brzmiała: „David, odbierz, wiem, że Lilly zaginęła”. Chłopak natychmiast zdrętwiał, gdyż właśnie zdał sobie sprawę, że teraz już nie unikną z matką kłopotów.
– Skąd wie? – zapytała kompletnie zaskoczona Lauren.
– Nie mam pojęcia – odparł wystraszony David, który już kombinował, jaką tu bajkę wcisnąć ojcu.
Komórka zagrała ponownie i oboje natychmiast spojrzeli po sobie.
– Odbierz, bo będzie jeszcze gorszy przypał – poradziła Lauren.
David, choć bardzo niechętnie, wcisnął w końcu guzik i z miejsca usłyszał wściekły głos rodzica.
– Kurwa, dlaczego nie odbierasz, do cholery?!
– Nie drzyj się, jestem w pracy – skłamał chłopak.
– W pracy? – warknął pretensjonalnie i nieufnie mężczyzna. – Co z Lilly, dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś?
– Właśnie miałem dzwonić.
– Właśnie?! Kurwa mać, wiesz o tym od dobrych pięciu godzin i właśnie miałeś dzwonić?! – darł się Nick.
– Nie wyj, dobra? Telefon mi padł, dopiero co podłączyłem! – warknął chłopak.
– Co z Lilly, znalazła się? Zgłosiliście to?
– Nie, szukam, psy też.
– Co tam się stało?
– Skąd wiesz, że jej nie ma? – David zignorował pytanie.
– Teraz cię to obchodzi? Kurwa, dzieciaku, Lilly uciekła, a ty nawet nie raczyłeś mnie poinformować?! – Nick krzyczał coraz głośniej. – Co tam się stało? W szkole.
– Lilly rozbiła głowę koleżance i uciekła – wyjaśnił w końcu David, zrozumiawszy, że nie powinien okłamywać ojca. – Zadałem ci pytanie! – ponaglał.
– Robertson mi powiedziała, spotkałem ją w sklepie. Wiesz, jak wyglądałem? – rzucił Nick z gorzką pretensją. – Kobieta pyta mnie, czy wiadomo coś o Lilly, a ja stoję jak słup, nie mając pojęcia, o co chodzi. No to wyjaśniła mi, że córka powiedziała jej, że Lilly narozrabiała i uciekła ze szkoły. David, mów całą prawdę, co tam się stało? Przecież mała nigdy nie zaatakowałaby koleżanki, więc gadaj, co wiesz.
– A skąd ja mam wiedzieć? Wiem tylko, że o coś się pokłóciły i tyle.
– Kłamiesz.
– A spierdalaj, wkurwiasz mnie…
– Nie wyłączaj się! – ostrzegł natychmiast ojciec.
– To przestań mi wciskać swoje racje, dobrze?
– Szukałeś jej?
– Tak, wciąż szukam.
– Gdzie jeździłeś?
– Wszędzie.
– Czyli?
Chłopak zamilkł, wziął tylko głęboki oddech, aby nie wybuchnąć.
– David…
– Szukałem wszędzie, rozumiesz? Jeżdżę w kółko od pierwszej po południu, jesteś przytrzymany, czy jak?
– Dobrze, muszę kończyć – stwierdził nagle Nick i David odetchnął z ulgą, jednak mężczyzna dodał: – Matka pije?
– Nie.
– Nieee – syknął ojciec.
– Nie pije, a poza tym nie pytaj, skoro nie wierzysz i jeszcze ironizujesz – wkurzył się chłopak.
– Dobra, młody, naprawdę muszę kończyć, bo o ósmej mam jeszcze spotkanie, a też chcę obskoczyć miasto, może ja będę miał więcej szczęścia. Tylko David, pamiętaj – jak czegoś się dowiesz, czegokolwiek, nie czekaj, tylko dzwoń do mnie, rozumiesz? Powiadomię Lucy, niech też się rozejrzy.
– Nie! – Chłopakiem targnęła złość.
– David…
– Kurwa, powiedziałem. Jak Lilly ją zobaczy, tym bardziej się schowa, rozumiesz? Nie, nie rozumiesz.
– David, ale tu już nie chodzi o to, co było, trzeba ją znaleźć. Nie schowa się, raczej jest za mała, żeby uciec przed dorosłą kobie…
– Do cholery, powiedziałem, że nie. Nie dociera?! Ona nie ma prawa się do niej zbliżyć, no, chyba, że chcesz, żebym znowu ją podmalował – rozkrzyczał się chłopak i zaraz poczuł szturchnięcie w ramię. Spojrzał na Lauren – gapiła się na niego z zimną naganą.
– Ale D…
– Żadne David, ja swoje powiedziałem. Zadzwonię – rzucił zmęczony tą przepychanką chłopak i szybko się rozłączył. Był wściekły.
– Chyba za ostro pojechałeś – upomniała spokojnie brunetka.
– Jebię ich oboje! – burknął chłopak, zabrał ciotce koszyk i zamaszystym krokiem ruszył w stronę lady.
Nosiło go całego, w czym pomagał niedosyt po odchodzącym narkotyku. Teraz już nabrał maksymalnej ochoty na chwilę spokoju przy wódce, lecz wiedział, że to marzenia ściętej głowy, że Lilly nie da mu odpocząć. Lauren już go nie zaczepiała, tylko dokończyła zakupy i po załadowaniu ich do bagażnika, zażądała od siostrzeńca kluczyków.
– Co? – Chłopak uniósł brwi.
– Ja poprowadzę, jeździsz jak dzikus – stwierdziła dziewczyna.
– Nie, już będę spokojny.
Lauren spojrzała na niego spod byka, aczkolwiek odpuściła i zasiadła w fotelu pasażera.
– Śpi? – wyszeptała Lauren, gdyż po przekroczeniu progu mieszkania zastała ich głucha cisza.
Zgadła, Sophie drzemała na kanapie, lecz gdy tylko usłyszała krzątaninę w kuchni, zaraz się w niej zjawiła.
– Wiadomo coś? – zapytała od razu.
– Nie – odparł David.
– Więc dlaczego nadal jej nie szukacie? Daj mi kluczyki, sama pojadę. – Kobieta natychmiast się obudziła, wyciągając rękę w kierunku siostry.
– Jak pojedziesz, gdzie? Do tego skacowana jak pies. No i piłaś – rzekła sucho Lauren, oglądając butelkę, w której, o dziwo, została jeszcze odrobina alkoholu.
– Do cholery, wypiłam tylko dwa marne drinki i spałam prawie trzy godziny, dawaj te kluczyki! – Sophie się uniosła.
– Nie.
– Lauren, nie denerwuj mnie, dobrze? Jest już po szóstej, za godzinę zacznie się ściemniać, trzeba ją znaleźć. To jedź ze mną, poprowadzisz – nalegała kobieta, gapiąc się na siostrę błagalnym wzrokiem.
– Dziewczyno, przejechaliśmy całe miasto, szkołę i masę innych miejsc, rozumiesz? To, że teraz znów pojedziemy, niczego nie zmieni, pozostało nam tylko czekać. Policja ją znajdzie, poza tym Lilly jest zaradna i sobie poradzi, nic jej nie będzie.
– Kur…!
– Wiem, wiem, cicho! – przerwała jej brunetka. – Wiem, co chcesz powiedzieć, że ma tylko osiem lat, ale zrozum – nie ma sensu jeździć w kółko, bo to nic nie da. Jeśli do tej pory jej nie znaleźliśmy, to nie znajdziemy. Schowała się i nic na to nie poradzisz.
Ochłonie, to się pokaże, a wtedy jestem pewna – zgarnie ją pierwszy lepszy patrol.
– Dobrze, skoro tak , to pójdę piechotą – oświadczyła Sophie i ruszyła do przedpokoju.
Nie zdążyła jednak nawet sięgnąć po buty, bo Lauren w okamgnieniu wyrosła jej przed nosem.
– Sophie, uspokój się i usiądź, dobrze? No dobra, więc zrobimy tak – jeśli do dwudziestej nie będzie nic wiadomo, pojedziemy i poszukamy jej jeszcze raz, ok? – przekonywała dziewczyna, której złość na siostrę już chyba minęła.. – Sophie, proszę cię, to naprawdę nie ma sensu, zaufaj mi.
– Mamo, Lilly zna mój numer i ma pieniądze, więc jeśli naprawdę się wystraszy, zadzwoni. Lauren ma rację, nie ma sensu szukać w ciemno, poza tym wątpię, abyś łażąc piechotą za dużo nawojowała.
Sophie zamilkła, zastygając w bezruchu.
– Chodź, zrobię nam po drinku i poczekamy. – Lauren pociągnęła siostrę za rękę.
– Jak po drinku? To jak chcesz jechać, skoro wypijesz? – Sophie znowu się uruchomiła.
– Normalnie, taksówką – odparła spokojnie brunetka.
– Taksówką? – Sophie parsknęła pogardliwym śmiechem. – Całe miasto objedziesz taksówką, tak? Super, mamy milionerkę w rodzinie – zadrwiła nerwowo.
– A co, myślisz, że mnie nie stać? Nie każdy przepija pieniądze – odgryzła się Lauren, z lekka szczerząc zęby.
Sophie już nie pyskowała, tylko zacisnęła usta w grymasie niezadowolenia, odwróciła się na pięcie i usiadła ciężko w fotelu, nadąsana jak mała dziewczynka. Lauren się uśmiechnęła i wróciła do kuchni, kiwając głową do siostrzeńca.
– Zrób po drinku, usmażę jedzenie – poprosiła, stawiając na płytce patelnię grillową.
– Nie chcę jeść – poinformował chłopak, widząc, że ciotka zostawiła na stole trzy kawałki mięsa.
– Zjesz. Wiem, że boli, ale zjesz. Łazisz głodny od… nie wiem, od kiedy.
David już się nie sprzeczał, gdyż po pierwsze, zdawał sobie sprawę, że z Lauren nie wygra, po drugie, wiedział, że musi zjeść cokolwiek, nawet jeśli musiałby męczyć to mięso do północy.
David szybko przygotował trzy drinki, zaniósł do salonu i usiadł przy matce. Wyglądała jak zbity pies, zatroskana i blada jak ściana.
– Lepiej się czujesz? – zapytał.
– Czułabym się lepiej, gdyby gówniara nie mówiła mi, co mam robić – warknęła Sophie. – Idź, zapytaj, czy ma aspirynę – poprosiła, chmurnie gapiąc się przed siebie.
David uśmiechnął się pod nosem i zaraz przyniósł matce tabletkę.
– David, jeśli do ósmej nic się nie wyjaśni, idę jej szukać, i możesz jej powiedzieć, żeby nawet nie próbowała mnie zatrzymać, bo się w końcu doigra – zagroziła kobieta.
Chłopak się roześmiał, obraz przegrywającej kolejną potyczkę z młodszą siostry rodzicielki rozbawił go do granic. Reakcją Sophie było jedynie chwycenie szklanki, którą po upiciu łyka zaraz odstawiła, najwyraźniej po swoich ostatnich wybrykach czuła się skrępowana w obecności syna. David dobrze widział, co się dzieje, wstał więc i wyszedł do kuchni. Oczywiście nie chciał, aby matka piła, niemniej jednak z dwojga złego wolał to, niż miałaby zabłądzić, jakby wyszła szukać Lilly. Wiedział, że ich sprzeciw nie będzxie trwał w nieskończoność, że Sophie, jeśli się uprze, prędzej czy później postawi na swoim.
– David. – Szturchnęła go Lauren, gdyż „przysnął”, stojąc obok.
– A jeśli nic się nie wyjaśni? – Chłopak szybko podzielił się swoimi obawami.
– Zrobimy tak, jak mówiłam – odparła Lauren, popijając drinka. – Co z nią?
– Nic, buntuje się.
Lauren zachichotała i przewróciła mięso. David patrzył na jedzenie i na samą myśl, że ma cokolwiek przełknąć, robiło mu się słabo.
– Nie będę jeść – powtórzył.
– Zjesz.
– Nie, kurwa, zjem, jak się zmobilizuję, nie zmuszaj mnie, dobrze?
– Grzeczniej. I nie klnij – syknęła Lauren, aczkolwiek nałożyła na talerze tylko dwa kawałki i wręczyła chłopakowi. – Zostawię na patelni. – Wskazała kuchenkę, chwyciła szklankę i ruszyła za Davidem.
Czas spędzony na pogaduszkach, przerywanych butnymi pretensjami Sophie i pomrukami z telewizora zleciał im w okamgnieniu, lecz gdy nadeszła umówiona dwudziesta, matka chłopaka nie wyglądała już na tak zawziętą, raczej na zmęczoną i wypompowaną z życia. Piknął zegarek na ręku Lauren i Sophie natychmiast ożyła.
– Jedziemy? – zapytała, tym razem grzecznie, kierując wzrok na siostrę.
– Jest sens? – kombinowała Lauren.
– Obiecałaś.
– Dobrze, ale za chwilę. – Lauren ustąpiła, chwyciła telefon i zniknęła w kuchni, z której po chwili doszły pomruki rozmowy.
Brunetka wróciła bardzo szybko, lecz jej mina nie nastawiała pozytywnie.
– Dzwoniłam do znajomego, ale wyjechał, więc musimy jechać taksówką.
– Mówiłam – syknęła Sophie.
– Nie, tu nie chodzi o pieniądze, po prostu własnym samochodem byłoby szybciej, no i on może wiedziałby, gdzie jeszcze zajrzeć, w końcu co cztery głowy, to nie trzy – zażartowała brunetka, chcąc uspokoić coraz bardziej poddenerwowaną siostrę.
– Idziemy – zadecydowała w końcu Sophie i podniosła się z miejsca.
Kolejny raz objechali całe miasto, lecz na tym się nie skończyło, upór Sophie sprawił, że zajrzeli także na kilka przedmieść, sprawdzili też plażę, jadąc wzdłuż całej jej długości, lecz nic nie osiągnęli, Lilly zapadła się jak kamień w wodę.
– Niech pan jedzie na komisariat – nakazała znienacka Sophie.
– Po co? – zapytał David, lecz kobieta nie odpowiedziała.
Kierowca posłusznie zawiózł ich na najbliższą komendę i gdy tylko zatrzymał pojazd, Sophie wystrzeliła z jego jak z procy. Wyglądała, jakby wszystkie jej dolegliwości nagle w cudowny sposób zniknęły.
– Dobry wieczór. Sophie Brooks. Dziś po południu szkoła zgłaszała zaginięcie mojej córki Lilly. Czy coś wiadomo? – wyrzuciła natychmiast kobieta, zawisając nad głową dyżurnego.
– Chwileczkę – mruknął obojętnie facet, spojrzawszy na przybyłą, jakby robił jej wielką łaskę.
Sophie jedynie westchnęła ciężko, opierając się o brązowy pulpit. David zerknął na Lauren, która uśmiechała się dyskretnie, jakby wiedziała, że coś się szykuje. Mężczyzna klikał i klikał w klawiaturę, w końcu Sophie się zdenerwowała.
– Czy długo jeszcze? – burknęła chłodno.
– Tak, zostaliśmy powiadomieni, patrole otrzymały informację i poszukiwania trwają, lecz na razie, jak pani widzi, bez rezultatów – rzekł byle jak dyżurny. Brzmiał, jakby zupełnie nie obchodziła go sytuacja kobiety, wręcz przeciwnie, emanowała zarzutem: „jakim prawem Sophie może być tak bezczelna i przeszkadzać mu w intensywnym obijaniu się?”.
– Jak to „bez rezultatów”?! To co tyle czasu robicie? Minęło osiem godzin, a wy nie możecie znaleźć ośmiolatki?! – zagrzmiała kobieta, machając agresywnie rękami.
– Proszę nie krzyczeć, robimy, co możemy – rzekł policjant, w dalszym ciągu nic sobie nie robiąc ze zdenerwowania interesantki.
– Co robicie?! Właśnie widzę, co pan robi! – krzyknęła Sophie.
– Jeśli coś się wyjaśni, powiadomimy państwa – bąknął facet.
– Powiadomicie?! Kiedy?! Co wy sobie wyobrażacie, do cholery?! – wrzeszczała Sophie, lecz nie zdążyła jeszcze bardziej się rozkręcić, bo wtargnęła w to wszystko Lauren, która chwyciła siostrę za ramię i chciała odciągnąć od lady.
– Chodź, widzisz, że twoje nerwy na nic się zdadzą.
– Nic mnie to nie obchodzi, oni nic nie robią! – darła się starsza z kobiet.
– Chodź – powtórzyła brunetka, ciągnąc Sophie za rękę.
– Burdel! Do tego za moje podatki! – syknęła jeszcze głośno Sophie, lecz ustąpiła i bardzo niezadowolona wyszła z rodziną z komendy, pieczętując swoje rozgoryczenie agresywnym trzaśnięciem drzwiami taksówki.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania