Poprzednie częściZakręty losu cz. 1

Zakręty losu cz. 32

Autobus pokonał już cztery przystanki. Główna ulica była bardzo długa, lecz Lilly, będąc tu z bratem bardzo często, nadal znała okolicę. Nie zmieniało to jednak faktu, że do wnętrza napływało coraz więcej ludzi i Lilly przestawała skupiać się na trasie, a jej głowę zaczęli zaprzątać pasażerowie i pytanie, czy nie zwróciła jeszcze czyjejś uwagi? Na kolejnym postoju ludzi napłynęło już tak dużo, że dziewczynka zaczynała bać się wysiąść, a powodem było pytanie, jak przeciśnie się przez ten stłoczony tłum, niezauważona. Nadal nie była pewna, czy wsiadła do odpowiedniego autobusu, wiedząc jednak, że nie może pojechać zbyt daleko, wzięła się w garść i wstała z siedzenia.

Próbowała przeciskać się przez podróżnych, przepraszając za każdym razem, lecz zmęczeni upałem dorośli niezbyt przejęli się jej chęcią wydostania się z pojazdu, do tego jakiś spocony grubas warknął sucho na dziewczynkę, żeby się zachowywała i nie rozpychała. Facet fuknął na nią tak lodowato, że Lilly zastygła w bezruchu i nie podejmowała już kolejnej próby, nie chcąc, aby ktoś się w końcu nią zainteresował. Jestem jeszcze niedaleko – pomyślała i grzecznie poczekała, aż autobus się zatrzyma. Stało się to po chwili, lecz zanim jej drobniutkie ciało przepchnęło się do środkowych drzwi, auto ruszyło ponownie. Na kolejnym przystanku udało jej się w końcu wysiąść, lecz była już spory kawałek poza centrum.

Żar lał się z nieba, schowała się więc w cieniu budynku, rozglądając dookoła. Zdawało jej się, że nadal wie, gdzie się znajduje i zrozumiała, że wysiadła za wcześnie, że do osiedla ciotki były jeszcze ze dwa, może trzy przystanki. Bała się wsiąść do szesnastki ponownie, ruszyła więc piechotą. Szła z uniesioną głową, starając się strugać pewną siebie i to chyba działało, gdyż nadal nie zwracała niczyjej uwagi.

Doszła już do ostatnich zabudowań i była pewna, że dalej, za kilkuset metrową połacią zieleni zobaczy osiedle Lauren, lecz jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że osiedla nie ma; zniknęło. Przystanęła i ponownie zbadała wzrokiem wszystko wkoło. Miała wrażenie, że jest w dobrym miejscu, że zna pobliskie kafejki i sklepy, lecz nie mogła pojąć, dlaczego nie może widzi białych, nowych bloków. Teraz już się wystraszyła i zastygła w bezruchu, zastanawiając się, co robić. Znała drogę powrotną, lecz teraz miałaby już do pokonania dobre dziesięć, jak nie piętnaście kilometrów, a do autobusu bała się już wsiadać.

– Hej, mała! – Nagle z oddali usłyszała męski głos.

Odwróciła się na pięcie, przerażona – kilkanaście metrów od niej stał starszy mężczyzna i uśmiechał się ciepło.

– Hej, wszystko w porządku?! Zgubiłaś się?! – zapytał nieznajomy, ruszając w jej stronę, najwyraźniej zauważył zabłąkany wyraz twarzy dziewczynki.

– Nie! – odkrzyknęła i zaczęła się cofać.

– Hej, poczekaj! – kontynuował mężczyzna, lecz Lilly wiedząc, że zaraz ją zatrzyma, nie zamierzała czekać, tylko odwróciła się na pięcie i biegiem ruszyła przed siebie, chowając się między najbliższymi kamienicami.

– Hej, mała, nie uciekaj! – krzyknął facet, lecz małolatka mknęła jak krótkodystansowiec, skręcając w każdą kolejną uliczkę i oglądając się co chwila.

Przebiegła spory odcinek i gdy budynki zostały hen, hen za jej plecami, a uliczny gwar już dawno zniknął, przystanęła. Odwróciła się – mężczyzny nie było, lecz i znajomych rzeczy, które widziała jeszcze pięć minut temu, także już nie było. Rozejrzała się – stała przy magazynach, w okolicy doków. W oddali błyszczał ocean, a najbliższe zabudowania znajdowały się około pół kilometra od niej. Uciekając i chcąc pozbyć się intruza, nie zwracała uwagi, że odbiega bardzo daleko, a teraz, gdy nieznajomy zniknął, ogarnął ją jeszcze większy lęk. Pogubiła się zupełnie, a jej rezygnację pogłębiał fakt, że znowu bardzo chciało jej się pić. Wiedziała mniej więcej, gdzie jest, ponieważ tu także kiedyś była, ale że jest jeszcze bardzo młoda i była tu z Davidem, zupełnie nie wiedziała, jak się tu poruszać.

Przysiadała na zniszczonym murku, aby chwilę odetchnąć, i starając się nie wpadać w panikę, zaczęła układać plan. Był on krótki – ruszyć po prostu w stronę budynków, z których przybiegła. Pragnienie wzrastało, a z nim złość i kolejne wyrzuty za ucieczkę, zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła. A jeśli się zgubię? Już się chyba zgubiłam – zaczęła dochodzić do przykrych wniosków. Była odważnym, pewnym siebie dzieciakiem, ale obecna sytuacja powodowała, że zaczęło zbierać jej się na płacz. Przez chwilę pomyślała, żeby może jednak znaleźć jakąkolwiek osobę i przyznać się, że zabłądziła, lecz strach przed konsekwencjami stał na równi z tą decyzją, a Emily, która ani w autobusie, ani na ulicy, ani nawet teraz nie dawała młodziutkiej brunetce spokoju, dopełniała dzieła.

Wstała. Pomyślawszy, że jest w dokach, a zawsze przy oceanie są małe fontanny z wodą pitną, ruszyła w kierunku brzegu. Bardzo szybko dotarła do końca betonowego placu, lecz zastała tam tylko ogrom słonego błękitu poniżej, żadnego kraniku czy czegokolwiek innego. Nie mając wyjścia, skierowała się w stronę, z której, jak myślała, przybiegła. Nie była już tak spięta, gdyż okolica była całkowicie opustoszała; prócz stosów palet, jakichś starych skrzyń i porzuconych gdzieniegdzie dziwnych, żółtych pojazdów, nie było niczego ani nikogo.

Szła już kilka minut, gdy nagle z naprzeciwka doszły ją hałasy. Schowała się za jednym z baraków i wyjrzała, aby zweryfikować dźwięk – niedaleko, przy kilku autach stała grupka młodych chłopaków, którzy coś pili i zachowywali się dość głośno. Ogarnął ją żal, bo jak miała się stąd teraz wydostać, skoro jedyną drogę zatarasowali ci niezbyt przyjaźnie wyglądający przybysze. Odniosła wrażenie, że to wszystko, co się teraz dzieje, to ewidentna kara za jej ucieczkę, i była już zupełnie zrezygnowana.

Cofnęła się i skryła w miejscu, gdzie budki słały się coraz gęściej, wyglądając jak małe osiedle na wysypisku śmieci. Usiadła na podartej kanapie i w tym momencie ogarnęło ją nieopisane szczęście – ze ściany jednego z baraków sterczał duży kran, ze stojącą poniżej, zardzewiałą beczką. Migiem się przy nim znalazła i odetchnęła z ulgą – z kranu leciała przejrzyście czysta woda. Napiła się tak dużo, jak tylko mógł pomieścić jej żołądek i wróciła na siedzisko, dumając, jak wrócić do centrum. Zdawała sobie sprawę, że jest już na pewno po piątej i że około ósmej zacznie się ściemniać, modliła się więc, aby imprezowicze szybko zniknęli.

Siedziała i nie zapominając o ostrożności, kombinowała, biorąc wszystkie za i przeciw i w końcu zdecydowała, że jak tylko chłopcy znikną, pójdzie i znajdzie kogoś, kto jej pomoże. Nie trwało to jednak długo, gdyż zmęczona mozolnym, długim spacerem i palącym słońcem, mimowolnie zasnęła.

 

– Ej. – Usłyszała, ale nie kontaktowała jeszcze. – Ej, obudź się. – Ktoś poruszał jej ramieniem i Lilly w okamgnieniu się ocknęła. Natychmiast się przeraziła – było już ciemno, a przed nią stał jakiś chłopak, na oko niewiele od niej starszy.

– Ej – powtórzył chudy jak patyk młokos i Lilly jak oparzona zerwała się z miejsca.

Nie uciekła jednak, gdyż przybysz szybko ją zatrzymał, łapiąc jej ramiona i stając przed dziewczynką twarzą w twarz.

– Puszczaj! – zaprotestowała, wyrywając się; widząc, że chłopak nie jest dużo starszy, nieco ochłonęła.

– Nie puszczę. Co tu robisz? – zapytał nieznajomy.

– Nic – odparła butnie Lilly. – Puszczaj!

– Ej, uspokój się, dobra? Jesteś bokserem, żeby skakać do chłopaka? – burknął młodzik.

– Nie twoja sprawa – fuknęła Lilly, wyrywając się, lecz wciąż nic nie osiągnęła, rozbawiła tylko małolata.

– Jestem Shawn. Puszę cię, jak obiecasz, że nie uciekniesz – rzekł chłopak.

Lilly milczała, gapiła się tylko na nieznajomego. Było dość ciemno, lecz wystarczająco jasno, aby dziewczynka dostrzegła, że jest bardzo chudy, niezbyt szykownie ubrany i ma rozciętą wargę.

– Jak masz na imię? – Shawn nie ustępował.

– Lilly, ok? – warknęła dziewczynka.

– Coś taka nadęta? – Zaśmiał się jasnowłosy chłopak.

– Puść mnie już. – Małolatka ponowiła próbę.

– Co tu robisz? Nie wiesz, że to okolica ćpunów, pijaków i złodziei? Tu nie jest bezpiecznie – oznajmił Shawn, poważniejąc.

– A ty?

– Ja to ja – odparował chłopak, strugając ważniaka. – Chodź. – Skinął głową i delikatnie pociągnął Lilly za ramię.

– Nie, nie znam cię.

– Wiesz, która godzina? Po dziewiątej, zaraz będzie tu kupa ludzi i radzę ci – lepiej, żebyśmy na nich nie wpadli. Chodź, nie zjem cię – nalegał Shawn, ciągnąc rękę małolatki.

– Dokąd? – dopytywała zaniepokojona dziewczynka.

– Tu, niedaleko. I nie gadaj tyle, tylko chodź, bo nie mamy już czasu – syknął młodzik i Lilly niepewnie ruszyła za chłopakiem.

 

– Gdzie idziemy? – Zdziwiona małolatka powtórzyła pytanie, widząc, że nieznajomy wcale nie zamierza wyjść z portu, tylko kieruje się w jego głąb.

– Nawiałaś z domu? – zapytał Shawn.

Lilly nie odpowiedziała.

– Nawiałaś – stwierdził chłopak.

– A ty? – Lilly odbiła piłeczkę, nadal czując się bardzo nieswojo.

– Jasne, zawsze się zrywam, jak stary wraca pijany i mnie tłucze – wypalił wprost chłopak. Był totalnie wyluzowany i jak na swój wiek zdawał się dość inteligentny.

– A twoja mama? – dociekała dziewczynka, która prócz jednego incydentu z Lucy nigdy przecież nie miała do czynienia z przemocą.

– Matka? – parsknął pogardliwie Shawn. – Nawet nie wiem, gdzie jest i kiedy wróci. Oni chodzą własnymi drogami i oboje szaleją – wyjaśnił, nie patrząc na dziewczynkę, chyba było mu głupio.

– Gdzie idziemy? – zapytała po raz trzeci Lilly, zwalniając kroku.

– Już dochodzimy.

– Nie idę. – Małolatka się naburmuszyła i przystanęła, krzyżując ręce na piersiach.

– Nie to nie. Powodzenia – mruknął chłopak, lecz cień uśmiechu zabłąkał się na jego ustach.

Lilly stała chwilę i widząc, że Shawn nadal się nie zatrzymuje, zaraz do niego podbiegła. Nie znała go, ale oczywiście wolała zostać z nim, niż sama w ciemności, z dala od domu. No i był w podobnym wieku, co bardzo uspokajało dziewczynkę; od samego początku zresztą nie wydał jej się zbyt groźny.

– I co, stchórzyłaś. – Zaśmiał się Shawn.

– Nie!

– Ok, niech będzie. – Chichotał małolat, drażniąc się z „podopieczną”.

Lilly zamilkła i nadąsana skierowała wzrok przed siebie, robiąc iście pocieszne miny. Po kilku chwilach doszli na skraj robotniczych baraków, po drugiej stronie placu i chłopak się zatrzymał.

– Przecież jest zamknięte – stwierdziła Lilly, zrozumiawszy, co chłopak zamierza.

Shawn nie odpowiedział, tylko odsunął stojącą przy ścianie, ogromną blachę, odkrywając niedużą dziurę.

– Właź, tylko uważaj, można się skaleczyć – pouczył.

– Ale przecież to jest czyjeś – odparła zaniepokojona dziewczynka.

– Właź.

– A jeśli ktoś tam jest? – Lilly nie ustępowała.

– Dobra, jak chcesz. – Chłopak się zniecierpliwił i po chwili zniknął w środku.

Lilly stała jak posąg, lecz gdy tylko Shawn się schował, opanował ją lęk.

– No chodź! – Usłyszała z wnętrza i teraz była już zmuszona usłuchać.

Opanowało ją zdenerwowanie, przez co zupełnie nie uważała i skończyło się to na tym, że zaczepiła ręką o poszarpaną blachę, drąc i koszulkę, i skórę.

– Aaauuu – syknęła głośno i złapała się za piekące ramię, przysiadając na kolanach.

– Chodź. – Shawn był w pogotowiu i zaraz podał dziewczynce dłoń, pomagając jej wpełznąć do środka. – Mówiłem, żebyś uważała – skarcił małolatkę.

– To nie moja wina, tu jest ciemno i mówiłam, żeby tu nie włazić – odparła pretensjonalnie Lilly.

Shawn tylko westchnął i w otoczeniu egipskich ciemności podniósł dziewczynkę z podłogi i posadził na czymś miękkim. Po chwili usłyszała pstryknięcie i wnętrze rozjaśnił wątły blask maleńkiej lampki nocnej. Rozejrzała się – siedziała na brązowej kanapie, naprzeciw stołu, spod którego wyszła, po lewej był niewielki kran, natomiast po prawej mała lodówka, szafkę i kolejne łóżko, stojące przy bocznej ścianie na samym końcu baraku. Shawn wyjął po chwili duży płat sklejki i szybko zakrył nim jedyne, znajdujące się nad stołem okno.

– Tak będzie bezpieczniej – oznajmił i sięgnął po swój plecak. – Jesteś głodna?

– Trochę – mruknęła zawstydzona Lilly.

– To czemu uciekłaś? – Chłopak wznowił temat, wyciągając z torby jakieś produkty.

Dziewczynka nie odpowiedziała.

– No mów!

– No bo… no bo ja nie chcę do domu dziecka.

– Do domu dziecka? Dlaczego? Uciekłaś z domu dziecka? – Shawn nic nie zrozumiał.

– Nie, ze szkoły.

– Czemu?

– Bo tak – fuknęła Lilly, nie chcąc na ten temat rozmawiać.

– Mieszkasz w domu dziecka? – Chłopak nie ustępował.

– Nie.

– To czemu uciekłaś? Masz kłopoty w chacie?

Cisza.

– Ile masz lat? Jesteś za mała, żeby łazić sama, tym bardziej po porcie.

– A ty?

– Dwanaście.

– Ja mam prawie dziewięć. A uciekłam, bo popchnęłam koleżankę i chyba coś jej się stało. Boję się, że mnie zabiorą – wydusiła płaczliwie Lilly.

– Nieźle. – Zaśmiał się Shawn. – I na pewno nic jej nie jest i nikt cię nie zabierze, do domu dziecka nie zabierając ot tak sobie – uspokajał dziewczynkę. – Musimy zjeść na zimno, bo nie umiem tego włączyć. – Chłopak wskazał stojącą przy lodówce, turystyczną kuchenkę. – To znaczy, umiem, ale jest tak stara, że wolę nie ryzykować.

– Co masz? – Lilly zżerała ciekawość, no i gdy emocje nieco opadły, poczuła się bardzo głodna.

– Fasolkę i chleb. Zimna pewnie będzie niedobra, ale nic innego nie mam – odparł Shawn, grzebiąc w szufladzie. – Tylko czuję, że możemy nie zjeść nawet zimnej, bo nie wiem, gdzie jest otwieracz.

Lilly zachichotała.

– Kurwa – syknął dyskretnie chłopak, nerwowo przewalając szafkę, lecz Lilly bardzo dobrze to słyszała.

Nie zdenerwowało jej to, przywykła już do przekleństw, słysząc je często z ust brata, zdziwił ją jednak fakt, że przeklina Shawn, który jest przecież zdecydowanie za młody na takie wyrażenia.

– Kurczę, czy nie mogłem wziąć takiej z zawleczką? Mam. – Chłopak po chwili się rozchmurzył, pokazując Lilly stary otwieracz.

– Z zawleczką?

– No… puszkę z otwarciem. Tak mówi mój stary – zawleczka, przynajmniej, jak chla piwo.

– A co będzie, jeśli ktoś tu przyjdzie? Przecież to jest czyjaś budka. – Lilly znów obnażyła swoje obawy.

– To budka takiego faceta, Josha. On tu pracuje, w porcie, ale teraz go nie ma. A nawet, jakby był, na pewno nie zgodziłby się, żebyśmy błąkali się po nocy, to spoko koleś.

– Ale inni pewnie przyjdą rano – drążyła Lilly.

– Nikt nas tu nie zobaczy, wyluzuj – rzekł Shawn, stawiając na stole dwa talerze i kładąc widelce. – Dużo chcesz?

– Nie – odparła Lilly, która, mimo że nie lubiła fasoli, nie miała innego wyjścia, no i wstyd jej było zacząć marudzić.

– Nałożę ci więcej, najwyżej jak nie zjesz, ja dokończę.

Po chwili dziewczynka otrzymała plastikowy talerzyk z hojną porcją fasolki w pomidorowym sosie.

– Dziękuję – mruknęła, biorąc jedzenie.

Shawn się uśmiechnął i usiadł przy stole.

– Tu jest wygodniej – rzekł, wskazując puste krzesło obok.

Lilly zajęła miejsce i łapczywie zaczęła wcinać kolację. Nie lubiła fasolki, ale ta była nawet smaczna, więc mimo że chłopak nałożył jej dość dużo, zjadła wszystko, wchłaniając przy tym dwie kromki chleba.

– Dzięki – powtórzyła.

– Spoko.

– Skąd wziąłeś jedzenie? – zapytała dziewczynka, która coraz pewniej czuła się przy chłopak, no i jego obecność odpychała nieprzyjemne myśli związane z dzisiejszym dniem.

– Zwinąłem ze sklepu, dlatego nie patrzyłem, co biorę, tylko łapałem pierwsze z brzegu – rzekł dumnie Shawn.

– I jak uciekłeś?

– Normalnie, tam stoi facet z tak wielkim brzuchem, że póki by się ruszył, jak dobiegłbym do Nowego Jorku. – Zaśmiał się chłopak, coraz bardziej obrastając w piórka.

– Nie można kraść – stwierdziła Lilly.

– Głodnym też być nie można – fuknął młodzik. – Z chaty po pierwsze nie zdążyłbym niczego podprowadzić, po drugie, nic nie ma. Starzy przepijają wszystkie pieniądze i żebym nie kradł, chodziłbym głodny – wyjaśnił chłopak, wydawał się podminowany tym, że nakarmił i zaopiekował się dziewczynką, a ona jeszcze go poucza.

Lilly się wyciszyła.

– Chcesz? – Shawn wyciągnął do niej rękę z butelką gazowanego napoju.

Napiła się niepewnie i znowu podziękowała.

– Gdzie mieszkasz? – zapytał chłopak.

– Na Lincoln.

– Na Lincoln? To jak tu trafiłaś, przecież to kawał drogi.

– Wsiadłam do autobusu i zabłądziłam.

– I co chcesz zrobić? Musisz wrócić do domu.

– Nie wiem – bąknęła Lilly, która, pomimo że nadal się bała, to chciałaby być już u siebie.

– Dobra, idziemy spać. Zaraz jedenasta, a ja muszę rano znowu wyskoczyć po coś do żarcia. Stary zaczął dziś znów chlać, więc będzie chlał tydzień albo dwa. Nie wrócę, póki będzie pijany.

– A jakaś twoje babcia czy ciocia, nie możesz iść tam? – zapytała Lilly, szczerze przejąwszy się sytuacją miłego chłopaka. – A jak cię złapią, jak będziesz kradł?

– Nie złapią.

– Ale pójdziesz rano? A ja? – Lilly naszły obawy.

– Nie wiem, zobaczymy rano.

– Ale ja tu nie zostanę! – Dziewczynka spanikowała.

– Uspokój się, jestem z mistrzem sztuki przetrwania – zażartował Shawn, chichocząc. – Na którym chcesz spać?

– Nie wiem… obojętnie – odparła monotonnie Lilly, która był już bardzo zmęczona. – Ale… Ale mogę spać z tobą, boję się – wydusiła.

– Jasne, tylko jak będziesz się rozpychać, zwalę cię na podłogę. – Zaśmiał się Shawn. – Chodź, tamto jest szerokie. – Wskazał spore łóżko za szafką i podniósł się z miejsca.

Nadąsana Lilly grzecznie ruszyła za nim.

 

– Siadaj tu i poczekaj, zapomniałem – nakazał młodzik, więc Lilly posłusznie przysiadła z brzegu łóżka. – Mam nadzieję, że coś zostawił – dodał, grzebiąc w szafce, z której po chwili wydobył białe pudełko.

Ośmiolatka obserwowała go z niemałym zainteresowaniem, wyglądał na bardzo przejętego tym, co robi.

– Pokaż tę rękę. – Chłopak usiadł obok.

– Po co? – Lilly się zbuntowała.

– Dawaj, mówię. Ta blacha jest stara i brudna, trzeba umyć ranę – wyjaśnił Shawn z powagą najlepszej klasy lekarza.

– Ale tam nic nie ma – zapierała się Lilly, nie lubiła podobnych zabiegów, które zawsze mocno piekły i nie należały do przyjemnych.

– Spadaj z mojego łóżka, śpisz sama. – Wkurzył się małolat.

– Ale…

– Wypad!

Lilly widząc, że mina Shawna nie jest już tak miła i ciepła, niechętnie podwinęła rękaw i niepewnie spojrzała na nowego znajomego. Uśmiech powrócił, chłopak był wyraźnie kontent, że postawił na swoim.

– Nie bój się, to wcale nie boli – rzekł łagodnie.

– Nie boję się – odparowała Lilly, nie zamierzała wyjść na tchórza.

Shawn wyjął z apteczki lub czegoś, co apteczką miało być, wodę utlenioną i kawałek czystej waty, którą zaraz nasączył, po czym wymownie spojrzał na Lilly. Doskonale widział, że się boi.

– Będzie trochę piekło – rzekł.

Dziewczynka zacisnęła zęby.

– Uwaga...! – Zaśmiał się chłopak i przyłożył watę do rany.

Dziewczynka głośno syknęła, lecz nie odezwała się ani słowem.

– Masz szczęście, to słabe zadrapanie. Mówiłem ci, żebyś uważała – fuknął Shawn.

– Spadaj.

Shawn, szczerząc się pod nosem, dokładnie umył ranę, po czym zawiązał kawałkiem bandaża i przykleił plastrem. Opatrunek oczywiście nie wyglądał zbyt profesjonalnie, jak na wykonującego go dwunastolatka przystało, ale przynajmniej jako tako trzymał się na ramieniu.

– Dzięki. Ale źle zawiązałeś, zaraz spadnie – skomentowała natychmiast Lilly, odgryzając się za wcześniejsze pyskówki.

– To zrób lepszy – burknął Shawn, schował pudełko i bez słowa położył się od strony ściany.

Lilly było niesamowicie głupio spać obok nieznajomego chłopaka, ale wolała to, niż spać w nieznanym, ciemnym miejscu sama. Po chwili położyła się obok, odsuwając się, jak tylko mogła najdalej od chłopaka, co wywołało natychmiastową reakcję w postaci śmiechu.

– Zaraz się zwalisz. – Chichotał Shawn, nakrywając się brązowym pledem.

– Nie.

– Poza tym zmarzniesz, ten koc jest mały – dodał chłopak i zamknął oczy.

Miał rację, Lilly, leżąc z brzegu, zakryta była jedynie do połowy pleców. Nadal nie zmieniała pozycji, jednakże po kilkunastu minutach, gdy zaczęła marznąć, przysunęła się bliżej, dokładnie okryła kocem i dopiero wtedy, okrutnie zmęczona dzisiejszymi wydarzeniami, zasnęła.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Joan Tiger 10 miesięcy temu
    Bystra dziewczynka... za bystra na swój wiek. Wszyscy wokół warczą, skaczą sobie do gardeł, a ona czuje się niepotrzebna. Dobre wyskoki i przygody w tak młodym wieku... :) Będą kolejne niespodzianki.
  • ZielonoMi 10 miesięcy temu
    Będą.😘

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania