Poprzednie częściZakręty losu cz. 1

Zakręty losu cz. 33

– Ej. – Doszło do jej uszu. – Ej, wstawaj. – Chłopak szarpał jej obojczyk.

Niemrawo otworzyła oczy, zła, że ją budzi.

– Jeszcze n…

– Cicho. – Shawn zatkał jej usta. – Cicho – powtórzył, patrząc w stronę drzwi baraku.

Teraz dopiero Lilly załapała, z zewnątrz dochodzi gwar męskich głosów i dźwięki silników. Momentalnie usiadła, przerażona.

– Mówiłam, że ktoś przyjdzie – szepnęła, patrząc na Shawna w nadziei, że coś wymyśli.

Wyglądał trochę jak łobuz, który to wygląd mógł sugerować, że mimo młodego wieku poradzi sobie w każdej sytuacji. Poza tym z tego, co wywnioskowała, spał tu nie pierwszy raz, do tego zna budkę jak własną kieszeń i skoro nic mu się nie stało, wie, co i jak. No i wczoraj nie bał się ani trochę, co także uspokajało małolatkę.

– A jak tu wejdą? – zapytała cichutko.

– Nie wejdą. Josh jest na urlopie, a nikt inny nie ma klucza… Chyba.

– Jak to „chyba”? Czyli sam nie wiesz? Idziemy stąd. – Spanikowała dziewczynka.

– Wyluzuj, zaraz pójdziemy. Oni zaraz się stąd zabiorą, wezmą tylko materiały i pojadą na prawą stronę, tam, gdzie jest remont mostu.

– Skąd wiesz?

– Wiem, zawsze tak robią.

– Daj mi pić – poprosiła Lilly.

Chłopak dał jej napój i zajrzał do rany.

– Boli?

– Nie, ale trochę piecze.

– Nic ci nie będzie.

Coś stuknęło w ścianę baraku i oboje zamarli, po chwili jednak Shawn się rozluźnił.

– Spoko, zawsze stukają – poinformował.

– A jak nie? Chodźmy stąd, boję się – wyjawiła szczerze Lilly.

– Jak? Teraz nie wyjdziemy, musimy poczekać, aż pojadą. Nie dygaj, jesteś ze mną, ja znam tę dziurę na wylot, miasto też, więc nie panikuj, dobra?

– Tak, znasz całe miasto? Bujda – odparła Lilly, zezłoszczona przechwałkami chłopaka.

– No może nie całe, bo jest za duże, ale znam dużo miejsc, gdzie można się umyć, coś ukraść i się schować.

– I tak ci nie wierzę – skwitowała Lilly, która koniecznie chciała, aby jej było na wierzchu.

– Ale jesteś uparta, wiesz? I denerwująca – burknął Shawn.

– Wcale nie, ja tylko mówię prawdę – odparła Lilly, która nie zamierzała tak łatwo się poddać.

Głosy zaczynały cichnąć.

– Nie idź za mną – nakazał Shawn, wstając, po czym przyłożył ucho do ściany i za chwilę wczołgał się pod stół.

Lilly ogarnął niepokój i od razu pomyślała, że go zdenerwowała, że wyjdzie i zostawi ją tu samą. Nie martwiła się jednak długo, bo chłopak zaraz wrócił i pośpiesznie zaczął pakować do plecaka swoje rzeczy.

– Pojechali, zostało tylko dwóch czy trzech, więc możemy wyjść. Ale masz się mnie słuchać, rozumiesz? Nikt nie wie, że tu czasem śpię i jeśli przez ciebie Josh będzie miał kłopoty, popamiętasz – rzekł sucho chłopak.

Lilly pokornie przytaknęła.

– Dobra, tylko teraz już uważaj, dobra? Wyjdę pierwszy, a ty od razu za mną, ok?

– Tak.

– Tylko staraj się być cicho, ok?

– Tak.

Shawn sprawnie wyślizgnął się przez dziurę, a przestraszona Lilly natychmiast za nim. Gdy się wyprostowała, chłopak przyłożył palec do ust, nakazując dziewczynce ciszę, niemal bezszelestnie zasunął blachę i machnąwszy głową, ruszył przed siebie, bacznie rozglądając się na boki. Trzymała się go jak cień i przemknąwszy w okamgnieniu między budkami, za chwilę kryli się już w alejce palet, niewidoczni wścibskim oczom.

– Dobra, luz, tu już nawet jak nas zobaczą, mogą się pocałować – rzekł dumnie Shawn.

– Masz zegarek? – zapytała Lilly.

– Trochę po dziewiątej, oni przychodzą na ósmą. I co robimy? Trzeba chyba coś zjeść, nie? – Chłopak uśmiechnął się cwaniacko. – Wracasz do domu?

– Nie wiem, boję się, ale… ale chcę wrócić. Ale… ale może potem? – wydukała Lilly, która sama już nie wiedziała, co robić.

Przespała się i nerwy nieco opadły, lecz Emily od samego przebudzenia dała o sobie znać, podobnie jej najbliżsi. Panicznie bała się konsekwencji za ucieczkę, miała świadomość, jak bardzo się o nią martwili.

– Nie wymiękaj, nic ci nie zrobią – rzekł Shawn, widząc jej spłoszoną minę. – Idziemy – dodał i skierował się w kierunku widocznych z oddali budynków.

– Zrobią, nie było mnie całą noc. Mój brat na pewno jest zły – odparła Lilly, idąc za chłopakiem.

– Masz brata? Ile ma lat?

– Dwadzieścia dwa.

– Co? Tak dużo? Kłamiesz. – Shawn był szczerze zdziwiony.

– Nie kłamię, dobra? Ma tyle. – Oburzyła się dziewczynka.

– Fajny jest?

– Tak.

– To czemu uciekłaś?

– Nie wiem, to przez tę koleżankę.

– Za co ją zlałaś? – Zaśmiał się młodzik.

– Bo obraża moją mamę.

– O kurde, żeby ktoś obraził moją, nawet bym palcem nie kiwnął – rzekł chmurnie chłopak.

– Moja mam też pije – wyjechała nagle Lilly i zaskoczony Shawn natychmiast skierował na nią wzrok.

– Powaga? A leje cię?

– Nie. A twoja?

– Też nie, ale nic nie robi, jak stary mnie tłucze. Nienawidzę jej – syknął Shawn i przyśpieszył kroku.

Lilly już się nie odzywała, mina chłopaka nie zachęcała do dalszej rozmowy. Gdy byli już w połowie drogi, Shawn skręcił w prawo, w kierunku kilku stojących nieopodal pustostanów.

– Gdzie idziesz? Przecież bloki są tam – zapytała od razu Lilly.

– Tędy jest bliżej. Chodź i nie marudź.

Miał rację, po zaledwie dwóch, może trzech minutach byli już między dwiema kamienicami przy samej głównej ulicy.

– Dobra, a teraz słuchaj. Widzisz ten sklep? – Chłopak wskazał stojący nieopodal, mały market.

Pokiwała potakująco głową.

– Ok, więc zrobimy tak. Ty tu czekasz, a ja idę po żarcie – oznajmił Shawn, wyciągając z plecaka zapakowane w reklamówkę rzeczy. – Pilnuj tego, bo plecak będzie mi potrzebny i stój tu. – Postawił torbę koło małolatki. – Jak zobaczysz, że wybiegam, idź tam i szybko schowaj się za tamten kontener, ok? – Pokazał Lilly duży metalowy pojemnik.

– Ale jak? A jak cię złapią? – Dziewczynka się spłoszyła.

– Nie złapią.

– A jak złapią?

– Masz. – Chłopak zdjął zegarek i wręczył Lilly. – Jak nie będzie mnie za góra dziesięć minut, to znaczy, że wpadłem i będziesz musiała poradzić sobie sama. A reklamówkę zostaw za kontenerem.

– Nie idź – Dziewczynka złapała go za koszulkę.

– Wyluzuj, będzie dobrze, nie pierwszy raz to robię – uspokajał ją Shawn.

– Ale ja się boję. I co zrobię, jak nie wrócisz? – Lilly już o mało nie płakała.

– Młoda, wrócę, obiecuję, ok? OBIECUJĘ – powtórzył twardo chłopak, kładąc ręce na ramionach dziewczynki.

– Ale…

– Dobra, czekaj tu. – Shawn już nie dał jej dojść do słowa, tylko biegiem ruszył w kierunku sklepu.

Lilly mocno ścisnęła zegarek i lekko wychyliła się zza budynku, aby być na bieżąco. Miała złe przeczucia, ale co mogła zrobić?

Nie minęło nawet pięć minut, jak chłopak wyskoczył ze sklepu i niczym światowej sławy biegacz zaczął gonić przed siebie, obejrzawszy się jeszcze po drodze. Chwilę później za młodzikiem wybiegł starszy, siwy facet, ale jedyne, na co było go stać, to grożenie ręką i głośne krzyki. Lilly dopiero zrozumiała, dlaczego Shawn wybrał akurat ten sklep – stał on na uboczu i wkoło nie było żywej duszy, obok spacerowała jedynie kobieta z wózkiem, ale i ona nie zwracała uwagi na uciekającego łobuza.

Młodzik w okamgnieniu schował się za budynkiem i dopiero wtedy przystanął, sapiąc ciężko i śmiejąc się sam do siebie.

– Miałaś się schować – fuknął, chcąc zabrzmieć groźnie, lecz było mu wyraźnie za wesoło i nic z tego nie wyszło.

– Przepraszam, zagapiłam się – mruknęła Lilly.

– Dobra, chodź – rzekł młodzik i skierował się w kierunku, z którego przyszli.

 

– Gdzie idziemy? – zapytała Lilly.

– A bo ja wiem? Przed siebie. – Shawn się uśmiechnął.

Lilly się zawstydziła, od razu wyłapała, że stroi sobie żarty.

– Widziałaś, jak szybko uciekłem? Skroiłem tego dziadka już czwarty raz, a on nadal nic nie kuma. – Zaśmiał się chłopak, nie kryjąc dumy.

– A jak kiedyś wpadniesz? Poza tym nie powinieneś kraść – upomniała ponownie Lilly, która czuła się dziwnie, wiedząc, że robią źle.

Nie miała pojęcia, że David odsiadywał wyrok, do tej pory była przekonana, że wyjeżdżał do pracy, tak, jak wmawiali jej najbliżsi, nie była więc obeznana z łamaniem prawa.

– A tam, gadasz – odparł wesoło Shawn. – Trzymaj. – Przed nosem Lilly pojawił się duży, orzechowy batonik.

Nie protestowała, tylko szybko rozpakowała i wgryzła się w przekąskę.

– Uważaj, kradzione – dowcipkował młodzik, lecz zawstydzona Lilly udała, że tego nie słyszy.

Chłopak roześmiał się soczyście, lecz dał już dziewczynce spokój. Gdy przeszli dwie kamienice i stojący za nim duży warsztat samochodowy, Shawn zatrzymał się przed odrapanym pustostanem i spojrzał w górę, po czym gwizdnął dwa razy i odsunął się nieco od budynku.

– Co robisz? – Lilly natychmiast się zaniepokoiła.

– Spokojnie, mam tu kumpla, ale chyba go nie ma.

– Kumpla? Jakiego kumpla, przecież to stara rudera – wypytywała wystraszona małolatka.

– Dziwne, jest za wcześnie, żeby gdzieś polazł. – Shawn zupełnie zignorował nową znajomą i gwizdnął kolejny raz.

Lilly zamilkła, z trwogą obserwując, zdawałoby się, totalnie wyluzowanego chłopaka.

– Nie ma go, ale to nic, poczekamy.

– Ale jak to „poczekamy”? Chcesz tam wejść? – Dziewczynka cofnęła się o kilka kroków.

– Znów wymiękasz? Jeśli tak, to spadaj, nie mam czasu na niańczenie cię – warknął Shawn, po czym wszedł na śmietnik i wskoczył na wiszącą nad nim drabinę, która po chwili wraz z chłopakiem zjechała w dół.

– Idziesz? – zapytał, nogą trzymając drabinkę.

Lilly nie odpowiedziała, stała niezdecydowana, nie wiedząc, co robić.

– Dobra, jak chcesz – rzekł chłopak i wszedł na pierwszy szczebelek.

– Poczekaj!

Shawn się zatrzymał.

– Ale kto tam jest? – zapytała ponownie dziewczynka, bojąc się wejść do środka.

Pustostan wyglądał jak siedlisko narkomanów i pijaków, przez co małolatkę ogarnęło przeczucie, że stanie im się coś złego.

– Nikogo nie ma, chodź. Nie wierzysz mi? – fuknął Shawn, który zaczął się chyba irytować.

– Ale wysoko? – Lilly nie odpuszczała.

– Nie wysoko, tu. – Chłopak wskazał jej okno na pierwszym piętrze.

Lilly, chcąc nie chcąc, schowała niedojedzony batonik do kieszeni, zgrabnie jak kot wdrapała się na śmietnik i zaraz stała obok chłopaka, nadal niepewna swojej decyzji.

– Idź pierwsza, jesteś dziewczyną, więc jak będziesz spadać, złapię cię. – Zaśmiał się małolat.

– Spieprzaj!

Chłopak się roześmiał, rozbawiony jej słownictwem, przez co Lilly znów się nadąsała.

Szybko wdrapali się na pierwsze piętro, przeszli przez niezamknięte okno i znaleźli się w surowym, wilgotnym wnętrzu. Nosiło jeszcze ślady użytkowania, gdyż na ścianach wisiały zawilgocone tapety, na podłodze leżał dziurawy dywan, a w kątach stały stare, porzucone meble, służąc obecnie za ptasią toaletę.

– Ale tu brudno – wypaliła od razu Lilly, zabawnie marszcząc twarz.

– Sorry, ale na hotel mnie nie stać – odparł sucho Shawn. – Idziemy.

Chwycił dziewczynkę za rękę, nie wiadomo, czy aby dodać jej otuchy, czy aby już nie spowalniała wycieczki, i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z mieszkania. Przeszli przez długi korytarz, po schodach weszli na drugie piętro i skręcili do pierwszego pomieszczenia po prawej. Tu drzwi już nie było, ich funkcję pełniła gruba, purpurowa kapa, sięgająca samej ziemi. Shawn odkrył narzutę.

– Właź.

Lilly niepewnie weszła do środka i natychmiast ją zamurowało. Pusty lokal nie wyglądał nadzwyczaj wyjątkowo, ale zdecydowanie różnił się od reszty budynku. Ściany nie były tak bardzo zawilgocone, po prawej stała komoda, po lewej kanapa w całkiem niezłym stanie, a zaraz za nią stolik, małe radio i ładna, czarna lampka nocna. Na całej szerokości pokoju rozciągał się poplamiony, brązowy dywan, a pod uszczelnionym gazetami oknem, na dwóch złączonych taboretach stała dwupalnikowa kuchenka gazowa z niewielką butlą gazową obok i mały, elektryczny piecyk. Lilly od razu zrozumiała, że to czyjaś kryjówka i zlękła się jeszcze bardziej.

– Ej, ktoś tu mieszka, nie możemy tu być. – W okamgnieniu zaprotestowała.

– Mówiłem ci chyba, że mam tu kumpla, przestań wreszcie panikować – zganił ją chłopak, po czym rzucił plecak i pociągnął dziewczynę za rękę.

– Siadaj tu i już nie gadaj – nakazał, siłą sadzając małolatkę na kanapie.

Lilly już się nie odzywała, tylko bacznie rozglądała się po pokoju, mając nadzieję, że nikt się nie pojawi. Shawn sięgnął za taboret i po chwili na kuchence stał już czajnik z wodą, a na stoliku dwie, o dziwo, czyste jak kryształ szklanki z torebkami z herbatą.

– Mogliśmy wczoraj przyjść tu, ale nie bardzo jest gdzie spać, a na ziemi byłoby cholernie zimno.

– A jak przyjdzie twój kolega? – Lilly wznowiła temat.

– Powiesz cześć – odparł luźno Shawn. – Chcesz cukru do herbaty? – zapytał, pokazując małolatce niewielki słoik z białymi kryształkami.

Pokiwała niepewnie głową. Czuła się coraz bardziej wyobcowana, bojąc się konsekwencji ich wtargnięcia. Domyślała się, że skoro Shawn wszedł tu bez żadnych obaw, do tego perfekcyjnie znał drogę, jakby przychodził tu codziennie, to raczej wszystko w porządku, lęk jej jednak nie opuszczał. Nigdy nie była w podobnym miejscu, do tego z obcą osobą, nie wiedziała więc, czy nie skończy się to źle.

– Dobra, chcesz coś zjeść? – Chłopak w końcu usiadł obok.

Herbata stała już zalana, Lilly nie zauważyła, kiedy to zrobił. Młodzik otworzył plecak i od razu szeroko się uśmiechnął.

– Dziś mamy lepsze żarcie – rzekł cwaniacko, chowając dłonie w torbie.

Zaciekawiona i głodna Lilly bacznie obserwowała, jakie skarby z niej wyciągnie, wyrzuty sumienia z powodu kradzieży ustąpiły miejsca ciekawości i perspektywie smacznego śniadania. Po chwili na kanapie pojawiły się dwa opakowania szynki, mały tostowy chleb, zielona surowa papryka, żółty ser w kawałku, ketchup, konserwa rybna mięsna, orzechowe ciastka i dwa mocne piwa.

– Będziesz pił piwo? – zapytała Lilly, choć zdziwiona do końca nie była; mimo iż chłopak miał zaledwie dwanaście lat, definitywnie wyglądał na łobuza i nie byłoby wielkim zaskoczeniem, gdyby wypił alkohol.

– Nie, to dla Harry’ego.

– Dla twojego kolegi?

– Przestań już wypytywać, ok? Co jemy?

Dziewczynka wzruszyła ramionami. Chętnie zjadłaby rybę, którą lubiła, ale wstydziła się powiedzieć. Shawn się rozweselił.

– Widzisz? Strugasz bohaterkę, a wstydzisz się powiedzieć – rzekł, był bardzo spostrzegawczy.

– Nie wstydzę się. – Lilly się nastroszyła.

– Nieee? – śmiech się nasilił.

– Chcę rybę. – Pchnięta jego złośliwością Lilly postanowiła zagrać hardą.

– Nie, ryba jest moja.

– No to nie!

– Ile chcesz cukru? – zapytał chłopak, ciesząc się dyskretnie.

– Dwie łyżeczki.

Młodzik posłodził napoje, podał Lilly, po czym podniósł stolik i postawił naprzeciw łóżka. Lada moment przed dziewczynką stała już otwarta puszka i chleb, a obok talerz z kanapkami.

Ledwie zdążyli zjeść, gdy kotara się odsłoniła i w progu stanął brodaty facet po czterdziestce. Lilly zamarła. Mężczyzna wyglądał podobnie, był wyraźnie zdziwiony nie tyle, co obecnością Shawna, jak dziewczynki. Po chwili podszedł do dzieciaków.

– Cześć, młody. Kim jest ta piękna dama? Twoja dziewczyna? – wyjechał ciepło, szczerząc zęby na całą szerokość twarzy.

Wyglądał bardzo łagodnie i przyjaźnie, mimo to Lilly siedziała jak sparaliżowana.

– Jestem Harry, a ty? – Facet ukucnął przed małolatką z wyciągniętą dłonią.

– Lilly – mruknęła strachliwie, podając mu rękę.

Uścisnął ją rzetelnie, aczkolwiek bardzo delikatnie.

– Nawiała z chaty – wyjaśnił Shawn z zapchaną buzią.

– Tak? Co się stało? Długo tu jesteście? – Mężczyzna usiadł obok i odpalił papierosa, a raczej niezbyt ładnie wyglądającego skręta.

– Niedługo, może z pół godziny. Zrobiłem herbatę – wytłumaczył się chłopak. – Piwo dla ciebie – pochwalił się, wskazując puszki.

– Chcesz mnie przekupić? – Zaśmiał się Harry, lecz zaraz otworzył trunek. – Zwinąłem żarcie, jest w szafce – poinformował chłopak, wydawał się zupełnie nieprzejęty, a nawet zadowolony z obecności Harry’ego.

– Ojciec znowu rozrabia? – zapytał gospodarz.

– A jak myślisz? – warknął Shawn. – Spałem u Josha… z nią. – Wskazał głową Lilly.

– Uciekłaś z domu? Masz kłopoty? – Facet delikatnie objął małolatkę, wprowadzając jeszcze większą nerwówkę.

– Ze szkoły – bąknęła Lilly.

– Nie bój się. – Zaśmiał się Harry, widząc jej trwogę.

– Nie boję się.

– Masz problemy w domu? – powtórzył mężczyzna, wyglądał na zaniepokojonego.

– Nie.

– To dlaczego uciekłaś?

Lilly uznając, że tak trzeba, wyjaśniła mu całą sytuację.

– Trzeba odstawić ją do domu – stwierdził Harry, patrząc na młodziutkiego kumpla.

– Wiem.

Lilly milczała. Okropnie bała się powrotu do domu, lecz wiedziała, że kiedyś musi wrócić. Była jednak bardzo niezdecydowana, nie wiedziała, czy David, gdy zobaczy, w jakim towarzystwie przebywa, wkurzy się na amen, czy wręcz odwrotnie – nie będzie tak zły, widząc, że jest z kimś dorosłym. Ale przecież to bezdomny, o czym Lilly dobrze wiedziała, to sprawiało, że przeczuwała jeszcze większe kłopoty, że brat się wścieknie, widząc, że łazi z podejrzanymi nieznajomymi. Jedynie Shawn dodawał jej otuchy, był niewiele starszy, dlatego też dziewczynka pomyślała, że chłopak nie wkurzy się tak, widząc go.

Przetrawiała wszystkie opcje i wciąż nie wiedziała, co robić.

– Boisz się wrócić? – zapytał Harry, widząc jej posępną minę.

Pokiwała głową.

– Ale musisz wrócić, na pewno się martwią. I co do domu dziecka to młody ma rację, nie sądzę, aby cię zabrali. Sprzeczka w szkole to nie jest powód do umieszczania w placówkach – wyjaśnił mężczyzna, któremu Lilly nie powiedziała, że matka pije. – Znasz swój adres?

– Tak .

– Młody, zbieraj się, jedziemy – zarządził gospodarz i podniósł się z miejsca.

 

DAVID

 

– Stał jak słup, przetrawiając to, co usłyszał, po chwili jednak, wypowiadając krótkie: – dobrze, dziękuję, że zadzwoniłeś – chłopak odłożył słuchawkę i ponownie spojrzał na ciotkę z zagubionym, niezrozumiałym wyrazem twarzy.

Daisy już plątała się pod nogami. Od wczoraj zachowywała się, jakby jej nie było, co mogło być dużą zasługą nieobecności Lilly, dziś jednak odżyła.

– Zaraz wyjdziemy. – chłopak ją pogłaskał.

– David – ponaglała Lauren.

– Ubieraj się, musimy jechać – wydusił, ruszając do sypialni.

– David, co się stało? Dopiero dziewiąta, kto dzwonił tak wcześnie? – naciskała Lauren, przyczłapawszy za nim, jeszcze zaspana.

– Coś się dzieje w domu. Mówiłem! – warknął David, biorąc w dłoń spodnie.

– W domu?

– Dzwonił Henry, właściciel kamienicy. Mówi, że pół nocy było głośno i ucichło dopiero około drugiej, trzeciej. Pukał, dzwonił, ale nikt nie otwierał, mimo że słyszał rozmowę z wnętrza. Zatłukę ją, po prostu zajebię. Teraz już nie daruję! – zagroził chłopak, gromiąc ciotkę wzrokiem.

– No to ładnie. Już się ubieram – rzekła Lauren i wyszła.

David był wściekły, co podkręcała tylko osoba Lilly, która właśnie wlazła do jego głowy. Już wiedział, że matka znów sprowadziła sobie towarzystwo, ciekaw był tylko, czy tych samych ludzi. Miał wielką nadzieję, że tak, że może jedno będzie w tym całym syfie na plus – że może uda mu się odzyskać pieniądze… chociaż część pieniędzy.

– Już? – Chłopak zawisł w progu salonu.

– Mały, chwila, tak? Daj mi dziesięć minut, dopiero wstałam. Jak będę lecieć na łeb, na szyję, to i tak już niczego nie zmieni. A ty, zamiast stać i mnie poganiać, weź lepiej kasę i idź na dół i kup dwie kawy. Bez kawy jestem nieprzytomna. Tylko dla mnie mocną – poprosiła dziewczyna, wskazując głową swój portfel. – I weź kluczyki, poczekasz w wozie. Ja prowadzę! – dodała bezkompromisowo.

– Ruchy – syknął David i ignorując fundusze ciotki, szybko wyszedł z mieszkania.

Nosiło go całego. Nie wiedział, co dzieje się w domu, czy czasem nie wynieśli mu już wszystkiego. Tylko co tam wynosić?

Ruszył do położonego nieopodal sklepu, kupił dwie duże kawy i dwie minuty później siedział w samochodzie. To ona tak martwi się o dziecko? Tylko wylazła, już się nachlała. Ale za co, za dychę? I co to znów za menele?” – dumał, popijając słodki płyn.

Nie wyspał się ani trochę, czując przy okazji efekty uboczne narkotyku i wódki, pochłaniał więc trunek jak szalony, mimo że był bardzo gorący. Raz po raz zerkał na drzwi wejściowe, lecz Lauren nie kwapiła się, aby wyjść. Czas mu się wlókł, zatrąbił końcu kilka razy w nadziei, że ciotka usłyszy i się pośpieszy. Za moment dziewczyna wreszcie wyłoniła się z budynku i od razu zganiła chłopaka ostrym spojrzeniem.

– Nie trąb, jest dziewiąta rano. – Natychmiast go upomniała, wsiadając za kierownicę.

– Brandzlowałaś się tam? Ja bym przez ten czas zdążył zrobić kawę, śniadanie, wyjść z psem i jeszcze zwalić konia. Spałaś tam? – fuknął chamko pasażer.

– Jak ty się odzywasz, gówniarzu? – Zniesmaczona Lauren znienacka sięgnęła dłonią i tak mocno wykręciła mu ucho, że aż głośno jęknął.

– Pojebało cię?! – zagrzmiał chłopak, łapiąc się za bolące miejsce.

Dziewczyna się roześmiała i przekręciła kluczyk.

– Wariatka, lecz się – burknął David, trzymając się za palące żarem ucho.

– Bądź grzeczny. – Lauren szeroko się uśmiechnęła i delikatnie wyjechała spod bloku. – Co gadał? – zapytała.

– Przecież mówiłem.

– I to wszystko?

– Tak. I widzisz? Ona szuka dzieciaka, ona się martwi, ja już naprawdę nie mam siły. Do tego miałem być rano w robocie i nie jestem. Znów mam dzwonić, że nie przyjadę, kolejny raz? Betty się w końcu wkurwi – warknął chłopak.

– Zadzwoń i wyjaśnij, skoro mówiłeś, że babka jest w porządku.

– I tak muszę zrobić.

– Najpierw musimy zobaczyć, co z tą kretynką i pojedziemy jeszcze raz poszukać młodej. David, to już poważna sprawa, nie było jej na noc. A może poszła do jakiejś koleżanki?

– Do koleżanki? I co, myślisz, że jej matka nie zadzwoniłaby? – Głos Davida wypełniła ostra pretensja.

– No tak, masz rację… I David! Spokojnie – nakazała dziewczyna, zatrzymując się pod kamienicą chłopaka.

Milczał, nabuzowany.

– Młody, ja nie żartuję. Tu nerwy i – niech ci nie przyjdzie do łba – bicie nic nie pomoże, rozumiesz? Ma być spokój! – rzuciła szorstko brunetka, gromiąc siostrzeńca zimnym spojrzeniem

– Spoko.

– Spoko, spoko, już ja znam te twoje spoko. A może pójdę sama?

– Idziemy – rzucił chłopak i opuścił pojazd.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • ZielonoMi 10 miesięcy temu
    Dlaczego jedynka tylko tu? Zaniedbujesz obowiązki...🤣🤣🤣
  • Joan Tiger 10 miesięcy temu
    Przeoczenie. Nie wnoś alarmu, na pewno się pojawi. :)
  • Joan Tiger 10 miesięcy temu
    Nie spojrzałam... jest.
  • ZielonoMi 10 miesięcy temu
    :D
  • Joan Tiger 10 miesięcy temu
    wznoś
  • Joan Tiger 10 miesięcy temu
    Dobra akcja. Małolaty wymiatają. U Davida nic nowego... rutyna. Zielonka, czekam na więcej i nie za pół roku. 🤣
  • ZielonoMi 10 miesięcy temu
    Dobrze, w poniedziałek wrzucę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania