Poprzednie częściZakręty losu cz. 1

Zakręty losu cz. 35

Sophie już wygrzebała się z łóżka i klęcząc na dywanie, usuwała czerwoną plamę. Musiała słyszeć wchodzącą do domu rodzinę, aczkolwiek strach powodował, że nawet na nich nie spojrzała, udając bardzo zajętą.

– Mamo! – wrzasnęła Lilly i natychmiast uwiesiła się na plecach kobiety.

– O Boże, dziecko. – Sophie natychmiast oderwała się od pracy i mocno uściskała córkę.

Podpuchnięta, z podkrążonymi, zaczerwienionymi oczami i blada jak ściana kobieta wyglądała strasznie. David spojrzał na Lauren, kwaśnym wyrazem twarzy komentując ten przykry widok.

– Chcesz kawę? – zapytał.

– Tak.

Nie czekając, aż emocje wezmą nad nim górę, uciekł do kuchni i wstawił wodę. Nerwy nosiły go jeszcze bardziej.

– W porządku? – Lauren założyła rękę na jego ramię.

– Nie.

– Wyluzuj, plamy już nie ma. – Zaśmiała się brunetka, chcąc żartem rozluźnić wkurwionego chłopaka.

– A plama na jej mózgu? Też usunięta? Zresztą, co ja pierdolę, jakiego mózgu? – warknął David, uśmiechnąwszy się głupkowato.

– David, trzeba trochę sprzątnąć i pojedziemy do biura na West Side, może wezmę pieniądze.

– Mam pieniądze – burknął chłopak, w dalszym ciągu nie patrząc na ciotkę.

– Słyszałam, że miałeś kupić młodej jakieś ciuchy, więc może ja...? Dawno niczego jej nie kupowałam – zaproponowała Lauren.

Cisza.

– David, nie wykręcaj się, dobrze? To moja chrześniaczka, nie rób scen i nie wal tu fochów – warknęła Lauren.

– Dobra, jak sobie chcesz.

– Ok, to wypijemy kawę i bierzemy się do roboty, bo jak naprawdę wpadną, lepiej, żeby było czysto. I nie zaczepiaj jej, dobrze? Porozmawiam z nią jeszcze raz, tym razem już konkretnie i zobaczymy, co z tego wyjdzie, ok? – Lauren mocniej ścisnęła siostrzeńca.

– Walę to.

 

Kawa zniknęła po niecałych dziesięciu minutach, podczas których ani Sophie, ani Lilly nie pojawiły się w kuchni. Rozdrażnienie powoli uchodziło z chłopaka i zaczął zastanawiać się nad propozycją Lauren. Nie miał nic przeciwko, aby kupiła małej parę rzeczy, w końcu to jej ciotka, wiedział jednak, że na ciuchach się nie skończy i przez to właśnie czuł się odrobinę zakłopotany. Po dłuższym przemyśleniu sprawy postanowił jednak, że zgodzi się na wszystko, co wymyśli Lauren, lecz od razu zastrzeże, że będzie to pożyczka i że odda jej choć część pieniędzy.

Ciotka wciąż inwigilowała chłopaka czujnym wzrokiem i gdy już zaczerpnął ostatni łyk, chwyciła kubki i wstawiła do zlewu.

– Sprzątnijmy – poprosiła. – I David! Uszanuj moją prośbę, dobrze?

Nie odpowiedział, w ciszy ruszając za brunetką do salonu.

– I co, uważasz, że jest już czysto? – syknęła Lauren, stając nad głową siostry.

Sophie, co było do przewidzenia, nabrała wody w usta. Lilly już zdążyła schować się swoim pokoju.

– Idź, doprowadź się do porządku, a my tu posprzątamy. Zobacz, jak ty wyglądasz? Wiesz, że opieka była w szkole i lada chwila mogą tu wpaść? Tak, kurwa, ty wiesz, a co cię to obchodzi!

Wyraźnie speszona Sophie bez słowa wstała, wyjęła z szafki jakieś ciuchy i już chciała znikać rodzinie z oczu.

– Poczekaj. – Lauren zagrodziła jej drogę. – Kto tu wczoraj był?

– Nikt – wystękała Sophie.

– Nikt? Sama wypiłaś trzy butelki? No i widzę, że masz niezły apetyt. Ja, jak piłam, nie byłam zbyt skora do żarcia, ty, jak widzę, nie masz z tym problemu. Oczyszczenie lodówki w jedną noc zalicza się do wręczenia ci jakiejś nagrody. Naprawdę, kurwa, TO SIĘ BARDZO CHWALI – drwiła brunetka, gromiąc siostrę diabolicznym spojrzeniem.

Sophie zamilkła.

– No co? – Lauren nie dawała za wygraną.

– A odwal się – warknęła Sophie i chciała wyminąć dziewczynę, została jednak mocno odepchnięta.

– Posłuchaj, kretynko, bo powiem to tylko raz! – albo się w końcu ogarniesz, albo podejmę odpowiednie kroki, rozumiesz? – syknęła Lauren.

Sophie nie próbowała już uciekać, zestresowana, zastygła w progu jak posag, unikając wzroku wkurzonej brunetki.

– No co, tylko tyle masz do powiedzenia? – kontynuowała Lauren.

– Daj mi się wykąpać, skoro sama prosiłaś – wycedziła ze złością Sophie, która zupełnie się pogubiła.

David stał obok, oparty o ścianę, i w spokoju czekał na rozwój wypadków. Cieszył się pod nosem z takiego obrotu spraw, należało się matce.

– Zejdź mi z oczu. – Lauren odsunęła się na bok i Sophie w okamgnieniu schowała się w łazience. – A ty idź zrób może jakieś zakupy? – Spojrzała na Davida. – Nie kupuj dużo, tak, aby było co pokazać, potem pojedziemy do sklepu, zrobimy porzą…

Przerwało jej pukanie do drzwi. Spojrzeli po sobie, zastygając w bezruchu, wystraszeni. Zapukano ponownie, tym razem jednak o wiele agresywniej.

– Tak pukają psy – szepnął przerażony David.

– Kurwa, a ostrzegałam?! – syknęła rozgniewana Lauren. – Idź, otwórz, nie ma innego wyjścia.

Spętany paniką chłopak na sztywnych nogach przekręcił zamek i cały rozdygotany, niepewnie uchylił drzwi. Przewidywania były słuszne, stało przed nimi dwóch policjantów i, co bardzo zdziwiło chłopaka, w cywilnych ubraniach.

– Dzień dobry. Śledczy Irons i Finn. Pan Brooks? – zapytał wyższy z mężczyzn, chwaląc się odznaką.

Jego oschła mina od razu zasugerowała Davidowi, że sprawa jest poważna i będą kłopoty. Obleciał go potężny strach.

– Tak – wydusił.

– Czy zna pan Amy Banks?

– Tak – bąknął struchlały chłopak, strach na wieść, że chodzi o ukochaną, natychmiast zamienił się w zgrozę.

– Proszę się ubrać, pojedzie pan z nami na komisariat. Musimy zadać panu kilka pytań.

– Ale o co chodzi? – dopytywał zaniepokojony blondyn..

– Proszę z nami, wyjaśnimy panu wszystko na miejscu – nalegał gliniarz.

– No dobrze, poinformuję tylko ciotkę i pojadę z wami – wypaplał zdenerwowany David, myśląc już o wszystkim, co najgorsze.

– Poczekamy na pana w samochodzie. Proszę się pośpieszyć – poinstruował gliniarz.

Dwudziestodwulatek wrócił do mieszkania i natychmiast pojawiła się obok niego Lilly.

– Kto to? – zapytała od razu.

– Nikt, jakiś sprzedawca – mruknął.

– Szkoda, już myślałam, że Amy. – Rozczarowana małolatka skrzywiła twarz i pobiegła do pokoju.

Davida, gdy kolejny raz usłyszał imię ukochanej, mocno ścisnęło w sercu. Cholernie tęsknił. Nie było jednak czasu na robienie z siebie ofiary, ruszył więc do sypialni, aby się przebrać.

– Czego chcieli? – zapytała Lauren, zawisając w progu, była równie zdenerwowana, co siostrzeniec.

– Muszę jechać na komendę, coś z Amy.

– Z Amy?

– Z moją laską, mówiłem ci przecież.

– Co się stało?

– Nie wiem, pewnie chodzi o ten sklep – rzekł zdawkowo chłopak, szperając w szafie w poszukiwaniu świeżych ubrań.

– David, możesz jaśniej? – naciskała Lauren, stając obok siostrzeńca.

– Powiem ci, jak wrócę, nie mam teraz czasu. Kurwa, nie zrobiłem prania – warczał, wywalając na łóżko zawartość szafy, po chwili znalazł jednak czyste szare spodenki i czarną koszulkę, chyba ostatnie skarby w jego wymiętolonej w tej chwili garderobie.

– David… – Lauren nie dawała się zbyć.

– Kur… kobieto, ależ jesteś upierdliwa, wiesz? – fuknął nieuprzejmie chłopak. – Wszystko musisz wiedzieć? Spalili jej sklep, nie wiadomo, kto, i pewnie o to chodzi. I odwal się już, bo muszę iść. Zadzwonię, jak wyjdę – syczał chamsko, targany emocjami.

Szybko się przebrał i spojrzał przez okno – czarny Ford stał pod blokiem. Polazł do kuchni.

– Przepraszam – mruknął, stając obok zmywającej naczynia ciotki.

– Spoko. Zadzwoń, jak wyjdziesz. Jak tu ogarnę i pojedziemy do mnie, tak będzie bezpieczniej – odparła dziewczyna, nie odrywając się od pracy.

– Dobra. To spadam. Na razie.

 

Wsiadł do pachnącego jaśminem auta i obleciał go jeszcze większy strach. Nagle dopadło go dziwne przeczucie, że jest o coś podejrzany, a niewiedza o tym, co się dzieje tylko podkręcała atmosferę.

– Czy mogą mi panowie wyjaśnić, o co chodzi? – zapytał ponownie.

– Śledczy wszystko panu wyjaśni na komisariacie – odparł chmurnie gliniarz, wydawał się bardzo niezadowolony faktem, że musi robić za taksówkarza.

David się wyciszył, wiedział, że i tak niczego się teraz nie dowie. Na miejsce dojechali bardzo szybko i minutę później chłopak siedział już w ładnej odremontowanej sali przesłuchań. Policjant, który miał z nim rozmawiać, pojawił się błyskawicznie. David nieco odetchnął, znał już faceta.

– Witam. – Mężczyzna przywitał się grzecznie, lecz minę miał nietęgą; wyglądał o wiele groźniej niż wtedy, gdy przesłuchiwał go w sprawie Lucy.

Zasiadł naprzeciw dwudziestodwulatka, kładąc na stole mały notes i dyktafon. Chłopak był już maksymalnie spięty, wyraz twarzy faceta zwalał go z nóg.

– Czy zna pan Amy Banks? – Zapytał policjant.

– Znam. O co chodzi? – warknął chłopak, rozdrażniony faktem, że wciąż mu nic nie mówią.

– Gdzie pan był wczoraj między szóstą a siódmą rano? – kontynuował chłodno mężczyzna i teraz David już wiedział, że stało się coś poważnego, coś, co na pewno zaraz wkurwi go do żywego.

– W domu.

– Ktoś może to potwierdzić?

– Tak, matka.

– Dobrze, sprawdzimy. A co pana łączy z panią Banks? Czy dobrze ją pan zna? Ile czasu?

– Nie wiem, dwa czy trzy tygodnie, nie liczyłem i nie piszę pamiętnika – odparł ironicznie chłopak, niecierpliwiąc się coraz bardziej.

– Jakie stosunki was łączą? – ciągnął niezrażony facet.

– Normalne, to moja znajoma – fuknął David.

Nie zamierzał zdradzać szczegółów, tym bardziej, że nie wiedział, o co chodzi.

– Kiedy ostatnio się pan z nią widział?

– Przedwczoraj. Czy może mi pan w końcu powiedzieć, o co chodzi? Czy jestem o coś podejrzany? Jeśli nie dowiem się zaraz, dlaczego tu jestem, nie odpowiem już na żadne pytanie. – Chłopak się zdenerwował.

Facet ciężko westchnął.

– Amy Banks został napadnięta.

– NAPADNIĘTA?! – David aż zerwał się z miejsca, czuł się, jakby dostał tym oświadczeniem prosto między oczy.

– Proszę się uspokoić – rzekł z opanowaniem policjant.

– Jak to napadnięta? Gdzie, kiedy? Co z nią? – zdenerwowany chłopak zajął miejsce na krześle, teraz najchętniej zdemolowałby coś, co ma pod ręką.

– Wczoraj rano. Siostra znalazła ją w okolicach domu. Nieznane są jeszcze szczegóły.

Maksymalnie rozgorączkowany już David poczochrał się niechlujnie po głowie, nie potrafiąc poukładać splątanych myśli. W umyśle zgromadziły się nagle setki interpretacji na temat tego, co usłyszał, rzeczy, niestety, niezbyt przyjemnych.

– Ale jak to znalazła? Niech mi pan wszystko mówi, do cholery! – zagrzmiał.

– Panie Brooks, proszę się uspokoić – powtórzył szorstko facet, choć słyszalne było zrozumienie w jego głosie.

– Co z nią? – David ponowił pytanie.

– Jest w szpitalu, jej stan jest dość poważny.

Chłopakowi uciekło powietrze.

– Poważny? Co to znaczy? W którym szpitalu?

– W West Center. Na razie wiemy tylko tyle, że została pobita, więcej dowiemy się, jak będziemy mogli z nią porozmawiać. Czy ona mówiła panu, że ma jakieś kłopoty? Może zachowywała się dość nietypowo, kogoś się bała?

– Nie – odparł David; prócz byłego szefa i spalonego sklepu nic podejrzanego nie przychodziło mu do głowy.

– A sklep? Wie pan coś na ten temat, może coś o tym panu wspomniała?

David już nie wyrabiał i nie wiedzieć, czemu, oczami wyobraźni zobaczył nagle jasnobrązową trumnę i leżącą w niej dziewczynę.

– Czy mogę dostać wody? – Ledwie wypchnął słowa, mając wrażenie, że zaraz zemdleje.

Facet wyszedł i po chwili postawił przed nim kubek. David z trudem się napił, tak mu się ręce trzęsły.

– Panie Brooks, niech się pan uspokoi.

– KURWA, JAK MAM SIĘ USPOKOIĆ! – ryknął chłopak, ponownie zrywając się z miejsca. – USPOKOIĆ SIĘ?! PAN BY SIĘ USPOKOIŁ?! – darł twarz na Bogu ducha winnego policjanta, po chwili się jednak opamiętał i zrezygnowany, wrócił na krzesło.

– Spokojnie, będzie dobrze. Fakt, jej stan jest poważny, ale stabilny, lekarze mówią, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa – rzekł śledczy, chcąc dodać chłopakowi otuchy.

Ten już nie miał ochoty na pogaduszki, chciał tylko wyjść i jak najszybciej znaleźć się w szpitalu położonym nieopodal, przy wjeździe na zachodnie wybrzeże.

– Czy jestem o coś podejrzany? Jeśli nie, to czy możemy przełożyć tę rozmowę? Źle się czuję – rzekł szczerze chłopak, chcąc już wyjść. Czuł się paskudnie.

– Nie, w tej chwili to tylko rutynowe przesłuchanie, musimy dowiedzieć się jak najwięcej. Dobrze, jest pan wolny, i tak na razie nie mam więcej pytań. Jakbym miał, będę do pana dzwonił – oznajmił policjant i wstał. – Odprowadzę pana.

Niedługo potem byli już przy wyjściu.

– Dziękuję. I niech się pan nie martwi, wszystko będzie dobrze – rzekł mężczyzna, uśmiechając się niemrawo, po czym podał rękę chłopakowi i po chwili już go nie było.

David wyszedł z budynku, usiadł na murku i schował twarz w dłoniach. Był przerażony i teraz już pewny, że to podpalenie nie było kwestią przypadku.

Siedział pod komendą dobre piętnaście minut, próbując poukładać panujący w jego ciele chaos, w końcu wyjął telefon i wykręcił numer Lauren.

– Halo – odebrała, zasapana.

– Lauren, będę później. Amy jest w szpitalu, muszę tam jechać – poinformował chłopak, ledwie powstrzymując płacz.

– W szpitalu?

– Nie wiem, ktoś ją pobił.

– Pobił? – powtórzyła niespokojnie Lauren.

– Nie wiem, nic nie wiem, musze jechać – tłumaczył David, który już nie mówił, a stękał.

– Lilly, poczekaj chwilę – Usłyszał ciotkę.

– Co jest? – zapytał.

– Nic, mamy tu małą gonitwę – wyjaśniła dziewczyna. – Dobrze, to jedź. Matka już się wyszykowała, chata jest sprzątnięta, więc możemy jechać do mnie. I nie denerwuj się, na pewnie wszystko jest ok – dodała.

– Wrócę jak najszybciej – rzucił David i nie czekając na odpowiedź, wyłączył rozmowę.

 

Do placówki było niedaleko, dlatego też już po kwadransie szedł sterylnie czystym, białym korytarzem, bojąc się coraz bardziej, co zastanie za chwilę.

– Dzień dobry. Amy Banks, gdzie leży? – zapytał rudej, pulchnej dziewczyny w recepcji.

– Chwileczkę – odparła i wsadziła nos w zeszyt. – Oiom, ostatnie drzwi na wprost… Ale jest pan kimś z rodziny?

Na słowo „oiom” nogi się pod nim ugięły. Od razu pomyślał też o Chrisie i skarcił się w duchu, że przez ostatnie wydarzenia zupełni zapomniał o przyjacielu.

– Tak, kuzynem – zełgał bez ceregieli.

– Kuzynem? – powtórzyła niezadowolona dziewczyna. – Nie wpuszczą pana, nie jest pan najbliższą rodzi…

Nie dokończyła, bo David nie czekał, tylko szybko ruszył przed siebie.

– Chwileczkę, proszę pana! – Usłyszał za plecami, miał to jednak w głębokim poważaniu.

Gdy skręcił już w boczny korytarz, obejrzał się i widząc, że nikt go nie ściga, odetchnął z ulgą. Rozejrzał się – białe matowe drzwi patrzyły na niego złowieszczo z naprzeciwka. Bał się jak cholera, zwolnił więc nieco kroku i gdy już zatrzymał się przed wejściem, przyłożył twarz do szyby. Próbował coś dojrzeć, lecz gdy nie zobaczył nic, nacisnął klamkę i wsadził głowę do środka. Korytarz był pusty, więc David przemknął do wewnątrz i bacznie wypatrując zagrożenia w postaci personelu, ruszył w poszukiwaniu ukochanej.

Szedł wolno, zaglądając do każdej sali, gdy nagle na samym końcu holu umieszczone po prawej drzwi się otworzyły i wyszła z niej dziewczyna i chłopak. Blondynka, gdy tylko zobaczyła Davida, zrobiła dość osobliwą i natychmiast zaczęła mówić coś do towarzysza, raz po raz zerkając na chłopaka. Wysoki, chudy nieznajomy słuchał chwilę, po czym diabelsko spojrzał na Davida i dziarskim krokiem ruszył w jego stronę.

Dwudziestodwulatek zbladł, miał złe przeczucia. Chłopak szedł szybko, ciągnąc za sobą Victorię, David widząc jego kwaśną minę czuł, że będzie źle… bardzo źle. Wiedział, że powinien się zmywać, aczkolwiek nie dał rady, nagle jakby przyrósł do podłogi, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Koleś się zbliżył i zawisł nad o głowę niższym chłopakiem, minę miał nieciekawą.

– Co tu robisz? – syknął.

– Znamy się? – odparł spokojnie David, choć spokojny wcale nie był.

Młody mężczyzna już nie pytał, tylko chwycił chłopaka za ubranie i łupnął nim o ścianę.

– Co tu robisz, pytam? Za mało jeszcze narobiłeś? – ryknął wściekły, pięściami przyciskając jego gardło.

– Puszczaj mnie, o co ci chodzi? Nic nie zrobiłem. – David ledwie wydusił słowa, nieznajomy był bardzo silny i mocno przyduszał chłopaka.

– Sami, puść go, co ty wyprawiasz? – zainterweniowała wreszcie zdezorientowana Victoria, odciągając brata; nie spodziewała się chyba aż tak ostrej interwencji.

– Wypad stąd – warknął Sam, agresywnie odpychając Davida do tyłu.

– Nie! Co z nią, co się stało? – David nie zamierzał się poddać, wtedy Sam ponownie go chwycił, wykręcił mu ręce do tyłu i w pół skłonie zaczął prowadzić do wyjścia.

Po chwili wypchnął chłopaka na zewnątrz.

– Wypierdalaj stąd! I żebym cię przy niej nie widział, bo gorzko pożałujesz! – zagroził, wystawiając przed siebie palec, po czym zamknął drzwi.

David się przewrócił, Sam popchnął go dość mocno, szybko się jednak podniósł i wrócił pod drzwi. Nie wchodził do środka, wiedział, że to nie ma sensu. Podrapał się po głowie, zastanawiając się, o co chodzi, dlaczego Sam jest do niego tak nieprzychylnie nastawiony, skoro go nie zna? Nie wiedział przecież, że Vicki widziała go na ulicy, że wyciągnęła pochopne wnioski i że to ona nabuntowała na niego brata, wygadując głupoty.

Zastanawiał się chwilę i szarpany niewiedzą o stan zdrowia Amy nie wytrzymał i znów wsadził głowę przez drzwi. Rodzeństwo dziewczyny nadal stało pod salą, zmuszony więc był odpuścić.

Nabuzowany już do granic możliwości postał tam jeszcze chwilę, po czym ruszył do wyjścia. Zdenerwowany szedł bardzo szybko, chcąc jak najszybciej opuścić szpital, który wywoływał w nim niemiłe emocje; widząc postawę Sama, bał się, że z Amy jest bardzo źle.

– David, poczekaj! – Usłyszał za plecami.

Odwrócił się – za nim pośpiesznie szła Polly, raz po raz oglądając się za siebie. Gdy zatrzymała się przed chłopakiem, ten zbladł – zapłakana, podpuchnięta twarz nastolatki wyrażała zbyt dużo, sugerując wszystko, co najgorsze.

– Chodź, nie stójmy tu na przypał – rzekła na jednym tchu nastolatka, pociągając chłopaka za ramię.

Wyszli z placówki i Polly od razu skierowała się do pobliskiego parku, przez całą drogę nie odzywając się słowem. David, widząc jej zdenerwowanie, o mało nie wyszedł z siebie, w końcu dziewczyna zatrzymała się przy ławeczce i od razu odpaliła papierosa. Ręce lekko jej drżały.

– Co się dzieje, co się stało? – zapytał zniecierpliwiony chłopak i w tym momencie Polly uderzyła w płacz.

– Polly. – Złapał jej ramiona. – Uspokój się i mów, co z Amy. Co się stało? – naciskał rozgorączkowany.

Dziewczyna nadal nie mogła wydusić słowa, przysiadła tylko ciężko na odrapanej ławce. David odpuścił i usiadł obok, dając jej czas na pozbieranie się do kupy.

– Przedwczoraj… – zaczęła niewyraźnie nastolatka – to jej były… – usiłowała wyjaśnić, lecz jąkała się tak, że David ledwo co zrozumiał.

– Młoda, spokojnie, ochłoń i wtedy powiesz. – Objął roztrzęsioną dziewczynę, która wyrzuciła peta i odpaliła kolejnego papierosa.

Mijały długie sekundy milczenia, choć w chłopaku już się gotowało, w końcu Polly wznowiła monolog.

– Przedwczoraj zdemolowali jej samochód – wyznała zupełnie nie na temat, jakby była kompletnie rozkojarzona. – Przyszli wieczorem, pukali, walili w drzwi, chcieli wejść do domu. Był tam Ethan, ale my nie wiedziałyśmy… Na początku nie wiedziałyśmy, myślałyśmy, że chodzi o sklep, o to, że Am powiedziała glinom, ale potem już go zobaczyłyśmy. Był tam i bezczelnie patrzył, jak rozpierdalają jej auto. Najpierw ich nasłał, jakichś najebanych dzikusów, a potem stał i chamsko się śmiał. Pięciu… było ich pięciu. Nie czterech… Nie, pięciu, z Ethanem pięciu – plątała nastolatka.

David, mimo że musiał bardzo się skupić, aby cokolwiek zrozumieć, nie przerywał dziewczynie.

– Wymazali szybę, że jest policyjną kurwą, porozwalali rzeczy w ogrodzie i zniszczyli samochód. Nadaje się już tylko na złom. Potem piłyśmy wódkę. Były głuche telefony. A Sam? Przepraszam cię, to wina tej suki. Była, czepiała się Am i to ona nagadała mu bzdur. Widziała cię na ulicy, jak rzekomo chciałeś lać jakąś laskę i pomyślała pewnie, co pomyślała. Chociaż ona zawsze myśli i robi szum, pierdolona umoralniona prokuratorka – warknęła Polly.

– Co z Amy? – dopytywał chłopak.

– Wczoraj miał iść do pracy, na szóstą czy siódmą. Nie chciała, bo miała kaca, ale w końcu wypiła dwie kawy i powiedziała, że pojedzie, że musi załatwić sprawy ze sklepem. Wezwała taksówkę i w międzyczasie poszła wynieść śmieci, nie mogła usiedzieć w miejscu. No to poszła, ale nie ma i jej i nie ma. Ja nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, co ona odpierdala, czy polazła do sąsiadów z tym workiem? – Polly smutno parsknęła śmiechem. – W końcu wyszłam, bo ile można? Wyszłam za bramę i tam ją znalazłam – wyjaśniła i znowu się rozpłakała. – To co, czekali na nią o szóstej rano? Jak trzeba... jak trzeba mieć najebane w głowie...? – dodała na raty, coraz szybciej zaciągając się używką.

David był zszokowany, spowiedź nastolatki zupełnie go rozbiła.

– Ale David… ale nie mów jej, że ja ci powiedziałam, ona mnie zabije – wystękała Polly. – O ile się obudzi...

– Wszystko będzie dobrze, uspokój się. – David mocniej objął dziewczynę.

– Jak, kurwa, dobrze, jak dobrze?! – krzyknęła rozemocjonowana blondynka. – Ja nie mogłam jej dobudzić, nie mogłam, wyglądała, jak martwa. I jeszcze ta karetka, pierdolona karetka, jechała prawie piętnaście minut. A jakby ona umarła? Ja chciałam do ciebie zadzwonić, ale jej telefon się rozładował, a ja nie znam pinu. Ja naprawdę chciałam, naprawdę. David, tylko jej nie mów, nic jej nie mów… Czy ona się obudzi? – zapytała cichutko.

– Tak, obudzi się – odparł David, choć nie wiedzieć, czemu, przeczuwał całkiem co innego.

– Oni pewnie niedługo pojadą do pracy, więc możesz wtedy jeszcze raz spróbować. Pójdziemy razem – rzekła Polly i właśnie zadzwonił jej telefon. – Wyszłam się przewietrzyć – rzuciła po chwili w słuchawkę. – Kurwa, za nikim nie poszłam, co ty pieprzysz?! – warknęła.

Vicki nadal się unosiła, David słyszał dochodzące z urządzenia pomruki.

– Nie ma, chyba nie ma, nie widziałam go nigdzie. A tak w ogóle to się odpierdol, dobrze? Musisz wszędzie wsadzić nos i narobić syfu. Jesteś ostro pojebana – bluzgała Polly, patrząc na chłopaka.

Szmer przyśpieszył, w końcu dziewczyna zerwała się z miejsca i z gromiącym w uszy: – A odpierdol się w końcu, pojebana suko! Moja sprawa! – wyłączyła rozmowę, a następnie telefon. – No co za rura, szmata, nienawidzę jej! – oznajmiła wściekle, energicznie gestykulując przed nosem Davida.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, złość dziewczyny wyglądała nieco zabawnie.

– Napijemy się? – zapytała nagle Polly.

David zgłupiał, kompletnie zaskoczony.

– No co? Ja nie kupię, nie? – warknęła Polly i teraz już i ona delikatnie się uśmiechnęła.

– Nie wracasz do szpitala? – Zdziwił się chłopak.

– Nie. Nie, dopóki ta suka tam jest.

– Młoda, wyluzuj, to twoja siostra i po prosu się martwi, dlatego tak się zachowuje –tłumaczył David.

– Martwi? – prychnęła Polly. – Tylko że ona zawsze się martwi, robiąc z igły widły, zajoba ma po matce. Ze mną było to samo. Zawsze, gdy ktoś do mnie przychodził, to potrafiła podejść i zacząć wypytywać o różne rzeczy. I każdy był niedobry i zły. Ten był taki, ten owaki, ten zdemoralizowany, bo podarte spodnie i skóra, tamten patologia, bo przeklął, jeszcze inny dziwny lub psychopata, bo nieśmiały. I tak dalej. Mówię ci, ona nie jest zdrowa, suka, definitywnie potrzebuje lekarza. No i taka jest mądra? Mądra, tak? To dlaczego Ethana nie rozgryzła, czemu akurat on był w porządku, był miły i chyba jedyny odpowiedni dla Am? Aaaa, no tak, bo miał kasę. A może ona właśnie na to patrzy – na kasę? A pierdolę to… chora suka – wywaliła z siebie Polly i klapnęła obok Davida, pałając gniewem; wyglądała w tej chwili bardzo zjawiskowo.

David zachichotał, lecz po chwili wstał i wyciągnął rękę w kierunku nastolatki.

– Chodź, napijemy się...

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dowalasz Davidowi z każdej możliwej strony. :) Nie masz litości dla swoich bohaterów. Ciekawe, co jeszcze zwalisz na barki chłopaka? ;)
  • ZielonoMi 8 miesięcy temu
    Bo ja jestem be.🤣

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania