Zakręty losu cz. 36
AMY
– Amy – usłyszała między snem a jawą.
– Zostaw mnie, chcę spać – wymamrotała półżywa, przekręcając się na drugi bok.
Kac już ją dosięgnął, aczkolwiek nie czuła się aż tak tragicznie. Bywało gorzej.
– Am, miałaś jechać do pracy – ciągnęła Polly, głaszcząc policzek siostry.
– Nieee – marudziła brunetka. – Która godzina?
– Dochodzi szósta. To jedziesz czy nie?
– Zrób mi kawy – poprosiła Amy, niechętnie odwracając się na plecy.
Otworzyła oczy – siostra wisiała nad nią z uśmiechem politowania.
– Trzepie? – zapytała.
– Tak sobie.
– No w sumie nie wypiłaś tak dużo, chociaż jak na ciebie i twoją mizerną głowę powinno wystarczyć na boleści i suchoty. – Zachichotała Polly.
Amy niemrawo się uśmiechnęła, nagle chwyciła siostrę nogami i powaliła na łóżko.
– Pyskujesz? – warknęła przyjaźnie, po czym wskoczyła na nastolatkę i usiadła na nią okrakiem, więżąc jej ręce nad głową. – No i...? – Zaśmiała się głośno i zaczęła łaskotać dziewczynę.
– Am, puszczaj – wydusiła Polly.
– Na śmierć! – wrzasnęła brunetka, cały nagromadzony od wczoraj stres dał ujścia w postaci totalnej głupawki.
– Am, obudzisz gówniarza – wystękała Polly. – Am, przestań! – wrzasnęła blondynka, wijąc się jak wąż.
– No to uważaj. – Amy wystawiła palec przed nos siostry, przytuliła ją mocno, po czym dała jej całusa w czoło i zeszła z łóżka. – Kawyyy...
– Nie pal tu! Ile razy mogę prosić? – upomniała brunetka, wchodząc do kuchni już wykąpana i ubrana; jej dobry humor zniknął.
Polly stała w progu ogrodowych drzwi i z gracją pociągała papierosa.
– Sama jesteś temu winna, kto kupił fajki? – Wyszczerzyła zęby. – Poza tym stoję w drzwiach, tak?
– Polly, wszystko leci do środka, proszę cię – nalegała Amy.
Nastolatka zgasiła peta i zapełniła kawą dwa białe kubki.
– Jak się czujesz? – zapytała ponownie, stawiając przed siostrą naczynie.
– Nie najgorzej. Cholera, Polly, co ja powiem starym? – Spanikowała nagle starsza z dziewczyn. – Co ja powiem o samochodzie? Przecież on wygląda, jakbym zderzyła się z pociągiem. Kurde, młoda, przecież to widać, że ktoś go zdemolował, jak ja im to wytłumaczę?
– Nie wiem, coś wymyślimy. Powiemy, że jacyś wandale – odparła Polly, choć nie była ani trochę pewna swoich słów.
– Wandale? Polly, jacy wandale? A jak weszli? Jak matka się dowie, że o tak późnej godzinie brama była niezamknięta, urwie nam łby.
– Coś wymyślimy, zobaczysz. A nawet, jak nie uwierzy, to co zrobi? Nic, zresztą i tak ojciec na pewno stanie w naszej obronie.
– Nie, nie stanie, młoda, to nie jest jakaś tam błahostka. Zresztą… – Amy odstawiła kubek i skierowała się w stronę do korytarza.
Polly w mig ruszyła za nią.
– I co? – syknęła dwudziestodwulatka, stojąc nad rozbitym Bmw. – Widzisz? Wygląda jak sitko, pierdolony, dziurawy złom – klęła, załamana makabrycznym widokiem; teraz, w świetle dnia, auto obnażyło całe swoje „piękno”. Podziurawiona przednia klapa z wielką wymalowaną na niej „suką”, rozbita szyba i podarte na wiór, obsikane fotele prezentowały się okropnie; auto wyglądało jak po kaskaderskiej scenie z sensacyjnego filmu.
– Amy… – Polly objęła siostrę w pasie, widząc, że dziewczyna zastygła w bezruchu.
– Wczoraj wyglądał lepiej. – Amy zaśmiała się z rezygnacją.
– Am, daj już spokój. Chodź. – Polly pociągnęła ją za rękę. – Chodź.
Dziewczyna usłuchała i ruszyła za nią, wycierając lecące po policzkach łzy.
– Am, nie myśl już o tym, i tak nic już nie poradzisz. Kupisz inny, ojciec ci pomoże – rzekła Polly, nalewając kolejną porcję kawy.
– Na którą Jack ma do szkoły? – mruknęła Amy, chcąc zakończyć bolesny temat.
– Nie wiem, chyba na dziesiątą. Powiesz mu?
– Komu? Nie, w życiu, zgłupiałaś? Wiesz, co to będzie?
– Dlaczego? Z tego, co wnioskuję, do frajerów nie należy, więc ma też pewnie i znajomości, powinnaś powiedzieć. On załatwi tę sprawę raz na zawsze… chyba.
– Polly, chyba nie wiesz, o czym mówisz. David jest porywczy, wiesz, co to będzie, jak się dowie? – powtórzyła Amy. – Wpakuje się jeszcze, nie daj boże, w jakieś kłopoty, a tych i tak ma już pod dostatkiem. Poza tym on nie może rozrabiać, bo jest na warunkowym – wyjaśniła dziewczyna.
– Co? – Polly aż wytrzeszczyła oczy. – I do dopiero teraz mi to mówisz? Kurde, kobieto, masz wyśmienitego faceta! – zapiszczała. – A za co? – Wlepiła wzrok w siostrę, oczekując szczegółowego raportu.
– Za jakieś włamanie. Coś tam mówił.
– I się przyznał? Dziwna sprawa. – Polly nieco spoważniała. A ile siedział? Długo ma warunek? – dopytywała nastolatka.
– Polly, przestań już, dobrze? Nie wiem, ile, nie mówił.
– Zajebiście – powtórzyła Polly i sięgnęła po kawę...
– Wsadzisz młodego do autobusu, ok? – poprosiła Amy.
– Mogę go odwieźć, i tak mam sprawę do załatwienia – odparła Polly.
Amy wciąż stała przy kuchennej wyspie, nerwowo kręcąc kubkiem. Spojrzała na zegarek – dochodziło wpół do siódmej.
– Zaraz muszę jechać. Miałam być o szóstej, Cindy już się pewnie denerwuje. Zadzwoń po taksówkę – poprosiła, upijając ostatni łyk. – Wyniosę to – dodała, chwyciwszy worek spod zlewu i znów szarpana emocjami, poczłapała przed siebie.
– Co tu jest, do diabła, cegły? – warknęła pod nosem. Worek był dość ciężki, do tego wypchany po brzegi, przez co też nieporęczny.
Wkurzona na siebie i swój durny pomysł wynoszenia śmieci o szóstej rano przyśpieszyła kroku, chcąc jak najszybciej pozbyć się balastu, nie doszła jednak do kosza, bo gdy tylko wyszła przed bramę, poczuła silny cios w twarz. Zatoczyła się w bok, upuszczając śmieci i zaraz oberwała kolejny raz, a po nim trzeci i czwarty. Odruchowo zasłoniła głowę, a ciosy padały jeden za drugim.
– Dawaj ją tam! – Doszło do jej uszu i spętana za ramiona, zaczęła iść przed siebie, ciągnięta agresywnie przez… kogoś.
Szła niemal w powietrzu, nadal chowając głowę, w końcu napastnicy się zatrzymali i otrzymała kolejne uderzenie, tym razem w brzuch. Krzyknęła, kuląc się, wtedy została popchnięta i gdy tylko upadła, na jej ciało padł grad bolesnych kopniaków. Napastnicy się nie odzywali, bili tylko, gdzie popadnie.
W oddali pojawiła się taksówka, lecz kierowca, widząc z daleka, co się dzieje, natychmiast zakręcił i pośpiesznie odjechał. Oprawcy nie przejęli się tym wcale i nadal bili dziewczynę, odpuścili dopiero, gdy przestała wydawać jakiekolwiek dźwięki, leżąc bezwładnie przy ogrodzeniu.
– Dobra, spadamy! – rzekła zasapana Sylvia i po chwili zapadła głucha cisza.
POLLY
Leżała minutę, dwie, pięć, w końcu Polly pojawiła się za bramą. Od razu zobaczyła dziewczynę.
– AMY! – krzyknęła, migiem doskakując do siostry, przy której zaraz przykucnęła. – Am… O Boże – wypaplała zszokowana, biorąc w dłonie twarz poszkodowanej.
Prócz rozciętej wargi, z której sączyła się strużka krwi, nie było widać na niej śladów pobicia, aczkolwiek widok leżącej jak szmaciana lalka, nieokazującej żadnych oznak życia dziewczyny, przerażał. Polly drżącymi rękoma szybko wydobyła telefon i wezwała karetkę, po czym przyłożyła ucho do ust siostry, chcąc sprawdzić, czy oddycha. Oddychała, wolno i płytko.
– Am. – Polly ponownie zaczęła poruszać dziewczyną, nadal jednak bezskutecznie. – Kurwa, Am, obudź się. – Spanikowana nastolatka uderzyła w płacz, wisząc na kolanach nad nieprzytomną siostrą; czuła, że to nie skończy się dobrze.
Karetka przyjechała dopiero po ponad dwudziestu minutach.
– No co z wami, dlaczego tak długo?! – Rozemocjonowana Polly wydarła się na ratowników, machając rękoma na wszystkie strony.
– Co się stało? – zapytał wysoki brunet, kucając przy Amy i przykładając palce do jej tętnicy.
– Nie wiem... chyba ktoś ją napadł… Nie wiem, nie mam pojęcia… Leżała tu, jak wyszłam… już tu leżała. Ratujcie ją! – Rozgorączkowana blondynka urywała przecinane płaczem słowa.
Amy do czasu przyjazdu pomocy ani razu się nie poruszyła, co wpędziło Polly w istną histerię, bała się, że dziewczyna nie przeżyje.
– Polly? – Zaspany Jack pojawił się na zewnątrz, stając w bramce w samej piżamie.
Nastolatka natychmiast doskoczyła do brata i wciągnęła go na teren posesji.
– Wracaj do domu, zaraz przyjdę – nakazała zdenerwowana, nie wiedząc, czy widział pobitą siostrę.
– Co się dzieje? Dlaczego stoi tu pogotowie? Czy to Amy tam leży? Czemu tam leży, co jej się stało? – dopytywał wystraszony chłopak.
Dwóch przystojnych facetów zrobiło, co miało zrobić i oświadczając nastolatce, że jadą z Amy do szpitala, zabrali dziewczynę do karetki.
– Gdzie ją wieziecie? – wystękała Polly.
– Do West – rzekł brunet i moment później karetka odjechała, grzmiąc syreną na całe osiedle.
– Co się stało Amy, czemu ją zabrali? – Jack ponownie zaatakował nastolatkę, gdy tylko pojawiła się za furtką.
Ta go nie usłyszała, mając w głowie jedynie przewijające się w kółko: „O Boże, o Boże...”.
– Polly! – Małolat szarpnął dziewczynę za spodnie, wtedy się „obudziła”. – Co się stało Amy?
– Chodź do domu. – Polly chwyciła rękę brata i ruszyła do budynku.
– Polly, czemu nie mówisz? – Jack nie odpuszczał.
– Mały, nic jej nie jest. Tylko zemdlała, za dużo pracuje – wystękała blondynka. – Na którą do szkoły?
– Na dziesiątą.
– Jack, muszę jechać do szpitala. I co zrobimy? – zapytała dziewczyna, wchodząc za bratem po schodach.
– To ja też.
– Nie, nie możesz, jesteś za mały. Poza tym zobacz, która godzina – siódma.
– Ale teraz pojedziesz? – dociekał chłopak.
– No teraz nie, bo co zrobię z tobą? Chociaż gdybym mogła…
– Ale czy Amy jest poważnie chora? – Młodzik wznowił temat, był chyba bardzo przywiązany do siostry.
– Nie, i uspokój się już. Nic jej nie jest – łgała dziewczyna, starając się, jak może, trzymać w ryzach uciekający płacz.
– To czemu jesteś taka zdenerwowana? – Jack nie był głupi.
– Nie jestem. Śmigaj się myć i zaraz schodź na śniadanie. Co chcesz?
– Jajecznicę. Tylko dużo, ze szczypiorkiem i masłem. I chleb z pomidorem i kakao – poinformował rozkazująco chłopak, po czym wygrzebał z szafy jakieś ciuchy i zniknął w łazience.
Polly wygięła usta w smutnym uśmiechu, wzięła z sypialni swoją komórkę i wróciła do kuchni. Od razu rzucił jej się w oczy ładujący się przy ekspresie telefon siostry, który za moment miała w dłoni. Był wyłączony, odłożyła go i więc zabrała się za śniadanie. Znów szlochała.
– Czemu sok? – zapytał niezadowolony Jack, widząc na stole szklankę z jasnoróżową cieczą.
– Przecież lubisz grapefruitowy. Nie ma kakao – odparła Polly.
– Jak to nie ma? Zawsze było. To czemu nie kupiłyście? – Młodzik nie odpuszczał.
– Jack, jedz i nie denerwuj mnie, dobrze? Zaraz będzie zimne.
– Al…
– Kurczę, żadnego ale! Jesz czy nie?! – krzyknęła Polly, zmęczona marudzeniem brata.
Amy nie dawała jej spokoju, najchętniej już teraz wskoczyłaby do samochodu i pojechała do szpitala. Myśl, że jak zajedzie i dowie się najgorszego, bezlitośnie zawładnęła myślami nastolatki. W głowie najpierw stał jej obraz demonicznych słów lekarza, potem przykrywanego białym prześcieradłem ciała siostry, a na końcu pustego łóżka, i tak na przemian.
Szarpana monstrualnym niepokojem chwyciła telefon Amy i wyszła do ogrodu zapalić. Nie wiedziała, czy dobrze postępuje, ale zamierzała zadzwonić do Davida i wszystko mu opowiedzieć. Uruchomiła urządzenie, ale zaraz ukazało jej się żądanie kodu PIN.
– Kurwa – syknęła pod nosem i wyłączyła komórkę.
– Polly – Usłyszała brata.
– Za chwilę.
Szybko dopaliła i ruszyła do domu, mając nadzieję, że Jack nie zacznie denerwować jej jeszcze bardziej.
– Już nie dam rady. – Chłopak wskazał talerz z resztkami śniadania.
Dziewczyna sprzątnęła i nalała sobie kolejną porcję kawy, jakby ręce za mało jej się trzęsły.
– Polly, czemu palisz papierosy? – zapytał młodzik.
Nie odpowiedziała.
– Co się stało Amy? – Jack ponowił pytanie.
– Mówiłam chyba – warknęła Polly, nie mając pojęcia, jak odciągnąć brata od tematu.
Znała jego upartość i że wszystko musi wiedzieć, zdając sobie jednak sprawę, jak uwielbia siostrę, musiała coś wymyślić.
– Kłamiesz! – Chłopak podniósł głos. – Coś jej jest, a ty nie chcesz mi powiedzieć, bo jestem mały, tak? A co się stało z samochodem? Amy miała wypadek?
– Nie, nie miała wypadku, i przestań już, ok? Amy zemdlała i tyle, koniec tematu! – rzekła zdecydowanie Polly.
– Rodzice będą źli za samochód. – Jack nie dawał za wygraną.
Polly tylko westchnęła i spojrzała na zegar – do wyjazdu do szkoły zostało ponad półtorej godziny.
– Jak chcesz jechać do szpitala, to możesz zawieźć mnie do Sandry i jej mama zawiezie nas do szkoły – rzekł nagle młodzik.
– Tak? A skąd wiesz, że jej mama się zgodzi? Poza tym jest bardzo wcześnie. – W Polly natychmiast zakiełkowała nadzieja, ale i wątpliwości.
Wiedziała, o jakiej dziewczynce mówi brat, aczkolwiek głupio jej było zadzwonić tak wcześnie.
– Jest wpół do ósmej, to nie wcześnie. Zresztą u taty w zeszycie jest do niej numer, możesz zadzwonić i zapytać – poinformował chłopak.
Polly szybko znalazła się w gabinecie ojca i zaraz miała w dłoni gruby, purpurowy brulion z numerami.
– Marry Price – oznajmił Jack, stając obok nastolatki.
Polly, choć niepewnie, po chwili wykręciła numer, lecz gdy tylko usłyszała damskie: „halo”, serce podeszło jej do gardła.
– Halo – powtórzyła kobieta, głos miała spokojny i miły.
– Dzień dobry, mówi Polly Banks, siostra Jacka. Czy pani Price?
– Tak. Słucham.
– Wie pani… mam do pani ogromną prośbę – wydusiła nastolatka, co cna zawstydzona tym telefonem.
Była odważną i często też nazbyt krnąbrną dziewczyną, aczkolwiek ta trwająca w tej chwili, dość niezręczna rozmowa, wyssała z niej całą pewność siebie.
– Tak, o co chodzi? – zapytała łagodnie pani Price, wyczuwając chyba przez słuchawkę skrępowanie dzwoniącej.
– Czy Jack mógłby pojechać dziś z Sandrą do szkoły? Moja siostra miała wypadek i chciałabym jak najszybciej pojechać do szpitala. Ale jeśli to kłopot, to…
– Nie ma sprawy, niech go pani przywiezie – odparła kobieta, Polly wręcz czuła przez słuchawkę jej szeroki uśmiech.
– Ale pani Price, jest dość wcześnie, czy Jack nie będzie przeszkadzał? – tłumaczyła się dziewczyna, chcąc choć trochę wyprostować obecną sytuację.
– Skąd. Sandra na pewno się ucieszy, bardzo się lubią – uspokajała kobieta.
– No dobrze, to będziemy niedługo. I… dziękuję pani – wystękała Polly, odetchnąwszy z ulgą, głos kobiety wydawał się szczery.
– Więc czekamy – rzekła przyjaźnie pani Price, lecz Polly nie zdążyła już nic powiedzieć, bo kobieta odłożyła słuchawkę.
– I co? – Jack szarpnął ją za nogawkę.
– Wszystko spakowałeś? – zapytała dziewczyna.
– Tak.
– To wskakuj w buty, jedziemy.
Jack aż klasnął w dłonie i pędem wybiegł z gabinetu. Polly uśmiechnęła się pod nosem, zapisała adres Sandry i ruszyła do pokoju po kluczyki.
– Mogę z przodu? – zapytał Jack, pakując się na przednie siedzenie żółtego garbusa cabrio.
– Tylko nie skacz – odparła Polly.
Oczywiście dla bezpieczeństwa wolałaby, aby usiadł z tyłu, wiedząc jednak, że będzie się upierał, ustąpiła. Nie chciała kolejnego przekomarzania się, miała serdecznie dość.
– Samochód Amy jest ładniejszy, ale teraz rozbity. Twój jest taki gruby, jak gruszka – Zaśmiał się małolat, podnosząc siostrze ciśnienie.
– Zawsze możesz iść piechotą – syknęła Polly. – Pas. I spokój ma być – nakazała i po chwili mknęła już obok domów sąsiadów.
– Za szybko jedziesz – pouczył Jack, który miał ewidentny problem z utrzymaniem języka za zębami przez chociażby minutę.
Polly milczała, koncentrując się na drodze.
– Czemu nie otworzyłaś dachu? – zapytał chłopak.
– Jack, czy możesz się zamknąć na pięć minut? Na dwie? Na minutę? Proszę – warknęła nastolatka, usiłując nie dać się ponieść emocjom.
– Ale ja tylko zapytałem – tłumaczył się młodzik.
– Jack, mam inne zmartwienia na głowie niż twoje zachcianki, rozumiesz? Proszę cię, nie odzywaj się chociaż przez chwilę, dobrze? Prowadzę, a ty mnie rozpraszasz, chcesz, żebym spowodowała wypadek?
Jack spuścił głowę i w końcu, uszczęśliwiona do granic nastolatka, w spokoju dojechała do miejsca docelowego. Matka Sandry chyba czekała, bo gdy tylko Polly zatrzymała się pod bramą, wyszła z domu. Blondynka się zmieszała, nie bardzo chciała rozmawiać z kobietą, z drugiej strony jednak wiedziała, że jak wysadzi brata i odjedzie, zachowa się bardzo niekulturalnie. Pani Price szybko rozwiała jej wątpliwości, bo po chwili ruszyła w stronę furtki, uśmiechając się od ucha do ucha. Polly wysiadła i niezbyt chętnie podeszła do bramki.
– Dzień dobry. – Wygięła usta, starając się wyglądać naturalnie.
– Cześć. – Kobieta podała rękę Jackowi. – Biegnij do domu, Sandra już czeka – poprosiła i młodzik zniknął. – Witaj. Co się stało? Czy to coś poważnego? – zwróciła się do nastolatki, szczerze zmartwiona.
– Amy miała wypadek, ale na razie nic dokładnie nie wiem i wolałabym nie wyciągać pochopnych wniosków – skłamała Polly, nie zamierzając wtajemniczać nieznajomych w ich prywatne sprawy.
Fakt, pani Price wykazała się zrozumieniem, okazując to swoim podejściem do całej sytuacji, aczkolwiek Polly nie miała ochoty na zwierzenia.
– Rozumiem.
– Pojadę już, dobrze? Chcę się dowiedzieć, co z nią – rzekła nastolatka.
– Dobrze – odparła matka Sandry, jednakże odprowadziła dziewczynę do samochodu i nachyliła się jeszcze do otwartej, przedniej szyby. – Polly, i jeszcze jedno. Jakby potrzebna wam była nasza pomoc, dzwoń śmiało. Jack może u nas pobyć, może też przenocować, jakby zaszła taka potrzeba. I nie krępuj się, tylko dzwoń, on i Sandra to nierozłączni kumple. – Zaśmiała się kobieta.
– W porządku, dziękuję bardzo.
– Życzę Amy zdrowia – rzekła pani Price i w końcu pozwoliła dziewczynie odjechać.
Siedziała pod kliniką już dobre kilka minut, nerwowo ściskając telefon. Świadomość o konieczności poinformowania o wszystkim najbliższych, zwłaszcza Victorii, budziła w niej lęk. Wiedziała, że tłumaczenia się nie będzie końca, jednakże po dłuższej zadumie postanowiła, że najlepiej będzie, jak zadzwoni do ojca i niech on pchnie wieści dalej.
Czekała kilka sygnałów, lecz mężczyzna nie odbierał, rozłączyła się więc i zadzwoniła ponownie. Chciała mieć to już za sobą. Kolejny raz spotkało ją niepowodzenie, ale dziewczyna się nie poddawała i zadzwoniła po raz trzeci. Tym razem ojciec odebrał i od razu zbeształ córkę:
– Halo? Polly mam spotkanie, dlaczego wydzwaniasz? Skoro widzisz, że nie odbieram, widocznie mam ku temu powody.
– Tato, pobili Amy – oświadczyła na jednym tchu nastolatka, uznając, że wyznanie wszystkiego wprost będzie najlepszym, oszczędzającym stresu wyjściem.
– Co? Polly, o czym ty mówisz? – Mężczyzna chyba nie wiedział, czy dobrze zrozumiał.
– Tato, pobili Amy, ktoś ją napadł pod domem.
– Poczekaj chwilę – poprosił pan Banks i zapadła cisza.
Trwała bardzo krótko, lecz dla Polly zdawała się ciągnąć się godzinami. Mimo że ojciec od zawsze był bardzo wyrozumiały w stosunku do córek, chciała jak najszybciej skończyć tę rozmowę.
– Polly? – Usłyszała tym razem zdenerwowany już głos. – Co się stało, ktoś pobił Amy? – Facet chyba nadal nie rozumiał.
– Tak, zabrali ją do West.
– Ale jak to pobili, kto?
– Nie wiem. No i… zniszczyli auto, chyba jacyś wandale – rzekła spłoszona nastolatka.
– Zniszczyli? Aha, więc zniszczyli wóz i pobili Amy? Polly, coś kręcisz – rzekł chłodno mężczyzna.
– Tato, nie kręcę – wydusiła dziewczyna, coraz bardziej bojąc się tej rozmowy.
– Gdzie jesteś?
– Pod szpitalem.
– A Jack?
– U koleżanki.
– Dobrze, nie ruszaj się stamtąd, już jadę – rzekł pan Banks i się rozłączył.
Ogarnięta niepokojem, a zarazem ulgą dziewczyna wysiadła i prosząc losu o litość dla siostry, ruszyła do budynku. Była przerażona.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania