Poprzednie częściZakręty losu cz. 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zakręty losu cz. 40

– Co się stało? – zapytał od razu David, widząc nietęgą minę siedzącej w kuchni Lauren.

– Jej zapytaj.

Chłopak poszedł do salonu i zbaraniał – Sophie siedziała na kanapie i przyciskała do twarzy woreczek z lodem. Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, pomyślawszy, co powiedzą z opieki, jak zobaczą jej podbite oko.

– Zdurniałaś? – wyskoczył na ciotkę. – A jak wpadną z opieki, a ta z obitą mordą? – burczał.

Lauren milczała, gapiąc się na ścianę. Była ewidentnie rozgniewana.

– Co się stało? – David ponowił pytanie.

– Co? Dobrze, że postanowiłam wykąpać się u was i wyszłam od razu po twoim telefonie, bo gdybym przyjechała dziesięć minut później, już by jej nie było.

– Nie rozumiem.

– Cholera, jak dojechałam, to akurat wychodziła z klatki. Poszarpałam się z nią, bo nie chciała wracać, w końcu tak mnie wkurwiła, że oberwała po twarzy. Naprawdę, inaczej się nie dało, tu, jak widzę, po dobroci już nic się nie da – wyjaśniła wkurzona dziewczyna. – I nie będzie makijażu, dostała z liścia – dodała z uśmiechem.

– Dobry liść. – Zaśmiał się David i zasypał kawę.

– Kilka liści – sprostowała Lauren, uśmiechając się.

– Mówiłem, że tak będzie? To już totalna patologia, nawet afera z Lilly niczego jej nie nauczyła. I gdzie tym razem zamierzała iść? Ma kasę? – zapytał chłopak.

– Ma – odparła Lauren, kładąc na stole kilka banknotów i garść drobnych.

– Kurwa, skąd ona bierze te pieniądze? – Chłopak postawił oczy w słup, doliczywszy się trzydziestu dolarów i osiemdziesięciu ośmiu centów. – Ty? Ona chyba naprawdę daje na boku, no bo skąd?

Lauren tylko wzruszyła ramionami. Ktoś zapukał do drzwi, i – jak to ostatnio bywa – David od razu się zdenerwował. Ostatnie dni były, jakie były, więc chłopak nie spodziewał się już tylko i wyłącznie złych wiadomości i przykrych zdarzeń. Niechętnie otworzył i ukazał mu się Henry, właściciel kamienicy. Chłopakowi krew odpłynęła z twarzy.

– Cześć. David, ja bym prosił, abyś porozmawiał z Sophie, żeby więcej takich scen nie było, dobrze? Ja dużo rozumiem i akceptuję, ale powiem wprost – libacja do trzeciej nad ranem, krzyki i trzaskanie drzwiami nie są tu potrzebne, jasne? Wiem, że to pierwszy raz, ale miałem już dziś przez to kilka nieprzyjemnych rozmów. I proszę, żeby jej goście nie wymiotowali na klatce, jeśli to oczywiście jej goście, bo tego pewny być nie mogę. Mogę na ciebie liczyć? – wyjechał surowo mężczyzna.

– Tak… przepraszam – wystękał David, myśląc, że spali się ze wstydu. – Jej znajoma miała wczoraj urodziny i chyba trochę przesadzili. Przepraszam jeszcze raz, to się więcej nie powtórzy – spuentował chłopak, w głowie mając tylko jedno: „urwę jej łeb”.

– To ja uciekam. Na razie. – Ten od zawsze ciepły i przyjazny facet nawet się nie uśmiechnął, tylko zniknął na schodach.

– No ładnie – stwierdziła stojąca w korytarzu Lauren, która wszystko słyszała przez niedomknięte drzwi. – David, nie szalej. – Złapała siostrzeńca za ramiona.

– Puść mnie – syknął zimno chłopak i zaraz stanął naprzeciwko matki.

– Kto tu wczoraj był? – zapytał, operując demonicznym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby opętał go diabeł.

Nie usłyszał odpowiedzi, więc już chciał rzucać się na kobietę.

– Zostaw – zareagowała natychmiast Lauren, blokując mu przejście.

– Zostaw? Do jasnej cholery, jak to zostaw?! Ile czasu jeszcze zmierzasz jej bronić, co?! Mówisz, że bicie nie pomoże, ale jak ją w końcu połamię, to pomoże, bo nie ruszy się z domu… Drzwi też nie otworzy! – krzyknął wściekły blondyn.

Lilly pojawiła się w drzwiach sypialni, wyraźnie wystraszona.

– Młoda, weź psa i idź na lody – rzuciła Lauren, dając dziewczynce banknot. Małolatka usłuchała i wyszła z domu.

– Kto tu był, pytam? – David oparł się o stół.

– Nikt – mruknęła Sophie.

– David, ale czy to ma znaczenie, kto był? – wtrąciła Lauren. – Kto by nie był, liczy się to, co się stało. Ty – szturchnęła siostrę, stojąc jej nad głową – długo jeszcze będzie trwał ten cyrk, czy w końcu pójdziesz się leczyć?

Cisza.

– Ogłuchłaś? Mówię do ciebie, więc zrób mi ten zaszczyt i bądź łaskawa odpowiedzieć. Nie martw się, nie zamierzam krzyczeć i po raz kolejny cię pouczać, bo jesteś już dużą dziewczynką, ale chcę wiedzieć, kiedy te dzieciaki zaczną w końcu normalnie żyć? – ciągnęła chłodno brunetka.

– Jak dojdę do siebie, zapiszę się na terapię – bąknęła Sophie, lecz jej ton głosu dobitnie świadczył, że powiedziała tak tylko dla świętego spokoju. Nie było w nim ani chęci, ani przekonania.

– Jasne! – David głośno się roześmiał.

– Dobrze, więc ja wezmę jeszcze tydzień urlopu i pójdę z tobą. Do poniedziałku wyzdrowiejesz i pojedziemy – rzekła bezemocjonalnie Lauren, otwierając balkon i odpalając papierosa.

Mina, jaką zrobiła w tej chwili Sophie, była bardzo wyjątkowa.

– Nie potrzebuję niańki – warknęła.

– Nie? A ja myślę, że potrzebujesz, chociaż… Jak ktoś nie chce pomocy, na siłę tej osobie pomóc się nie da, prawda?

– Daj spokój, ona pójdzie na terapię… A nawet, jak pójdzie, to po terapii zaraz zahaczy o bar albo o swojego klienta – drwił David.

– Pewnie tak będzie – przytaknęła Lauren – ale spróbować trzeba. Znam sporo ludzi uzależnionych, którzy też stawali dęba w kwestii terapii, a potem było nagłe bum! – i nie piją, nie ćpają już kilka lat. I nie temu, że nie mogą, tylko dlatego, że nie chcą – oznajmiła, bezczelnie wyrzucając niedopałek przez balkon.

– Dobra, jak chcesz. Jak masz cierpliwość, mocne nerwy i chcesz się na to pisać… – ironizował David i spojrzał na zegarek – dochodziła czternasta piętnaście.

Znów ogarnęło go zdenerwowanie.

– Lari, odświeżę się szybko i pojadę do szpitala. Możesz jeszcze trochę zostać? – zapytał.

– Jasne.

– To nie będzie trwało długo, nie chcę wciąć się na jej rodzinkę. Uważają mnie za zwyrodnialca, lepiej, żeby mnie nie zobaczyli. Obadam tylko, co się dzieje, pogadam z młodą i wracam – oznajmił chłopak, stojąc w progu z kluczykiem w dłoni.

– Dobra, poradzimy sobie, nie? – odparła wesoło Lauren, czochrając Lilly po głowie. Zaraz skombinujemy z Lilly jakieś bajki, zrobimy popcorn i sobie obejrzymy. Tu jest chyba niedaleko wypożyczalnia. – Spojrzała na Davida.

– Po drugiej stronie ulicy i kawałek trzeba podejść. Ale… – mruknął David, wskazując głową matkę.

– Spokojnie. – Lauren szeroko się uśmiechnęła, pokazując chłopakowi klucze kobiety. Wyjdziemy z tobą.

– Chcesz? – zapytała brunetka, podając Davidowi kluczyki od swojego auta.

– A bo ja wiem…

– Bierz, oszczędzisz na benzynie. Mi za paliwo płacą w pracy, więc… – nalegała młoda kobieta.

Chłopak podziękował i po chwili odjechał czarnym autem. Przy szpitalu zaparkował za dziesięć trzecia. Bał się jak cholera, obawiał się, co zastanie na miejscu. Mimo słów lekarza miał dziwne przeczucie, że stanie albo stało się coś złego. Wiedział, że zaraz się wkurwi, widząc Amy w takim stanie, ale musiał to zrobić. Miał tylko nadzieję, że Polly będzie miała trochę czasu, potrzebował informacji.

Nie zdążył dojść na oiom, bo wyskoczyła na niego pielęgniarka.

– Pan do kogo?

– Do Amy Banks, jestem jej bratem – skłamał.

– Bratem? Przykro mi, ale nie jest pan jej bratem i nie mogę pana wpuścić. Jej rodzina zakazała jakichkolwiek odwiedzin – oznajmiła kobieta, napinając Davidowi i tak naciągniętą już do granic możliwości żyłkę.

– Ale… – Chłopak podrapał się po głowie, nie miał pojęcia, co robić. – No dobrze, dziękuję – mruknął i się oddalił.

Od razu zadzwonił do Polly, poinformować, jak się sprawy mają.

– Wracaj, zaraz z nią zagadamy. Laska jest spoko. – Usłyszał.

Ponieważ Polly była nieustępliwa, przekonując i rzetelnie twierdząc, że David jest ich kuzynem, przyjechał z daleka i chce tylko na chwilę zobaczyć Amy, kobieta w końcu ustąpiła i pozwoliła im wejść na kwadrans. David z każdym krokiem szedł coraz wolniej, bojąc się coraz bardziej.

– Na pewno bez przypału? A jak twoja prokuratorka wyjdzie z roboty i tu wpadnie? Nie chcę afery – rzekł chłopak.

– Olać ją, najważniejsze, że Sama nie ma. Ona sobie może… – burknęła dziewiętnastolatka i właśnie doszli do sali brunetki.

David nie patrzył, spojrzał dopiero, gdy stanął nad łóżkiem dziewczyny. Od razu nogi się pod nim ugięły i gorąco przeszło mu po karku. Na twarzy Amy prócz rany na wardze nie było widać nic, lecz była bardzo blada i mimo podłączonego tlenu, oddychała bardzo ciężko. Wyglądała trochę jak staruszka, ciężko walcząca o każdy kęs powietrza. Głowę miała zabandażowaną, prawą rękę zagipsowaną, a warga mimo iż nie była mocno rozcięta, odrobinę spuchła.

– David. – Polly dotknęła jego ramienia.

Chłopak nie się nie odezwał, tylko wziął krzesło i usiadł, chwytając zdrową dłoń ukochanej.

Znasz jego adres? – zapytał po chwili, nie patrząc na nastolatkę.

– Wiem, gdzie mieszka. Co chcesz zrobić? – Polly się zaniepokoiła.

Nie odpowiedział.

– David, a może tego nie ruszaj. Ta jego obecna lala to totalny margines, nie wiadomo, czy dasz radę. Nie wiadomo, kogo zna, może lepiej, żebyś się w to nie mieszał.

– Psy wiedzą, kto to zrobił?

– Nie wiedzą. Nic nie mówiłam, bo się boję, że będzie jeszcze gorzej. Amy byłaby za tym, na pewno. Zobacz, co się stało, bo zeznała za sklep, pobicie to inna bajka. Za pobicie dostaną pewnie spore wyroki i wtedy zemsta będzie jeszcze gorsza.

Amy wzięła głębszy wdech i chłopaka przeszedł zimny dreszcz, brzmiało to jak ostatnie tchnienie. Po chwili jednak oddech wrócił do normy, lecz Davidowi już żal stał w gardle ciężkim kołkiem. Chętnie by się rozpłakał, ale przecież nie mógł okazać słabości.

– Może już chodźmy, bo jak faktycznie wpadnie tu suka… – rzuciła Polly.

David wstał, ucałował Amy w czoło i dwie minuty później stał już z nastolatką pod szpitalem.

– Pokaż mi, gdzie mieszka – poprosił oschle chłopak, nie patrząc na towarzyszkę.

– David… – mruknęła Polly.

– Pokaż!

 

LAUREN

 

Siedziała z komórką w dłoni, biorąc wszystkie za i przeciw. Wyjęła z zamrażarki dużą wódkę i napełniła pół literatki, dopełniając sporą ilością lodu. To nie wystarczyło, na odwagę potrzeba jej było znacznie więcej. Nalała drugi raz, wypiła i teraz dopiero wybrała numer.

– Halo? – Usłyszała i nagle cały monolog, który miała wygłosić, ugrzązł w gardle. –

– Lauren – ponaglała Judy.

– Cześć – wydusiła dziewczyna i znowu się zablokowała.

Cisza w telefonie chwilę trwała, widocznie Judy również nie miała pomysłu i odwagi na rozmowę.

– Przyjadę – odezwała się w końcu.

– Dobrze. Czterdzieści, piąte piętro po prawej – wyjaśniła Lauren.

– Zaraz będę.

Cholera – pomyślała dziewczyna, gdy zakończyła rozmowę. Polała trzeci raz i wypiła prawie całość. Siedziała i nerwowo paliła papierosa, czekając jak na wyrok. Dzwonek zadzwonił po niecałym kwadransie. Ruszyła do drzwi, czując, że ręce zaczynają jej się trząść. Judy wyglądała na równie niepewną, bo gdy Lauren otworzyła skrzydło, nie odezwała się ani słowem. Weszła do korytarza i dopiero wtedy Lauren mocno ją przytuliła, czując, jak zaczyna zbierać jej się na płacz. Stały tak dłuższą chwilę, w końcu brunetka wydusiła: chodź, napijemy się.

Piły w milczeniu, co trwało dobre kilka minut. Lauren chciałaby powiedzieć bardzo dużo, lecz nie mogła wydusić słowa. Siedziała i ukradkiem spoglądała na Judy, coraz bardziej nerwowo popijając ze szklanki.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś? Nie napisałaś? – Ciszę w końcu przerwała blondynka.

Mówiła cicho, łamanym głosem.

– Nie wiem.

– Kurwa, Lauren, nie wiesz?! – Judy zerwała się z miejsca. – Nie wiesz?! Nie chciałaś tego ciągnąć?! Trzeba było ze mną porozmawiać, powiedzieć wprost, nie uciekać?! – wrzeszczała.

– Nie uciekłam – mruknęła Lauren.

– Nie? A co to było, twoim zdaniem? Dzwonię rano, telefon wyłączony, zajeżdżam do ciebie, nikogo nie ma. Żebyś jeszcze wtedy mieszkała u rodziców, przynajmniej bym się czegoś dowiedziała, a tak? Byłam u ciebie dziesiątki razy, dzwoniłam, a ty? Kurwa, nie było cię! – wyrzucała blondynka, płaczliwym już głosem.

– Pomyślałam, że tak będzie lepiej, że… że nie będzie bolało tak bardzo... – bąknęła Lauren.

– Lepiej?! LEPIEJ?! – Unosiła się Judy. – Dla kogo?!

– Jud, zrozum, gdybym się pożegnała, nie wyjechałabym. Wtedy już bym nie umiała. Trzeba kuć żelazo, póki gorące – rzuciła irracjonalnie Lauren, siedząc ze spuszczoną głową.

– Niepotrzebnie przyjechałam – stwierdziła Judy i ruszyła w stronę korytarza.

Szybko została zatrzymana.

– Jud, nie wychodź – wydukała Lauren, mocno trzymając dziewczynę.

– Puść mnie! – warknęła Judy, próbując się wyszarpnąć.

– Jud, nie wychodź, przepraszam. Proszę cię, nie wychodź…

Blondynka ustąpiła, zastygając w bezruchu w ramionach byłej kochanki. Znów stały w korytarzu dłuższą chwilę, w końcu Judy wykręciła się z uścisku brunetki i usiadła w salonie. Nalała wódki, wypiła i nalała kolejną porcję. Wyglądała na wściekłą, ale i smutną zarazem. Odpaliła papierosa i spojrzała na Lauren, która w milczeniu przysiadła obok, równiej odpalając używkę.

– Twoja siostrzenica się odnalazła? – zapytała blondynka.

Lauren przytaknęła głową.

– Po co zadzwoniłaś? – Judy wznowiła temat.

– Musiałam.

– Po co?

– Musiałam się z tobą zobaczyć.

– Po co? – powtórzyła po raz trzeci blondynka.

– Bo... sama nie wiem. Bo… bo jak cię dzisiaj zobaczyłam… – wystękała Lauren.

Ta od zawsze twarda i nieustępliwa dziewczyna stała się nagle małym bezbronnym dzieckiem.

– Nieźle się ustawiłaś. – Judy zmieniła temat. – Chyba dobrze zarabiasz, taka fura… Kosztem cudzych uczuć – dodała kąśliwie i w tym momencie Lauren uderzyła w płacz.

– Przestań już! – jęknęła podniesionym tonem. – Wiem, postąpiłam jak suka, źle się z tym czuję. Cały czas źle się czułam, cały czas chciałam zadzwonić, chciałam wrócić, rzucić to wszystko w cholerę, ale nie umiałam. Tęskniłam, ale nie potrafiłam wrócić, co mam jeszcze zrobić?! – krzyczała rozstrojona brunetka, urywając przeplatane płaczem słowa.

Judy się wyciszyła, w odpowiedzi polewając kolejne porcje. Wręczyła szklankę Lauren.

– Wystarczyła szczerość. Tylko szczerość – oznajmiła ozięble.

Ponownie zapadła cisza. Lauren płakała, w tym czasie Judy wyjęła pakiet i nasypała na lusterko białego proszku. Zamyśliła się chwilę, po czym wzięła lusterko i wyrzuciła wszystko do toalety. Usiadła i czekała, aż brunetka przestanie zawodzić. Mijały minuty i Lauren powoli się uspokajała. Wypiła swoją wódkę, nadal nie patrząc na Judy, lecz gdy tylko odstawiła literatkę, blondynka chwyciła twarz dziewczyny i złączyła się z nią ustami. Z każdym momentem całowały się coraz agresywniej, w końcu Judy zdjęła bluzkę Lauren, natychmiast pozbywając się swojej. Legły na łóżku, aby po kilku chwilach jeszcze intensywniejszych pocałunków zrzucić z siebie całe ubranie. Judy od razu wtargnęła na kochankę, siadając na niej okrakiem i przytulając usta do szyi dziewczyny. Gdy ręka zjechała w dół, Lauren wydała z siebie cichy jęk. Minuty pieszczot później miejsce dłoni zajęły usta i brunetka mocno wyprężyła się na łóżku. Skończyła bardzo szybko.

– Chodź tu. – Przyciągnęła blondynkę do siebie i drapieżnie przywarła do jej ust.

Całowały się zajadle, podczas, gdy ręce spacerowały po ich całych rozpalonych ciałach. Chwilę później Lauren zjechała ustami na szyję i piersi kochanki, aby za moment powędrować niżej. Judy głośno westchnęła…

 

– Muszę zapalić – wydukała Lauren, chcąc się podnieść.

– Jeszcze nie. – Judy ją zatrzymała, wtulając twarz w szyję dziewczyny.

Lauren ustąpiła i czekała grzecznie, aż Judy ochłonie.

– Nie zostawiaj mnie więcej – mruknęła blondynka, głaszcząc kciukiem policzek Lauren. – Zostawisz mnie, prawda?

Lauren się nie odzywała. Nie wiedziała, co powiedzieć, sama jeszcze nie zdecydowała. Czuła, że chce wrócić, lecz bała się przyszłości. Wiedziała, domyślała się, jak żyje Judy, z kim się zadaje, dziewczyna nie chciała ponownie zniszczyć sobie życia. Uczucie jednak wróciło ze zdwojoną siłą i Lauren coraz bardziej gubiła się w sytuacji. Nie wiedziała, co robić.

– Lari… – bąknęła Judy, głos miała dziwny.

– Wyjedź ze mną – rzuciła nagle Lauren i Judy usiadła na łóżku.

– Wyjechać? – zapytała zdziwiona.

– Tak, do Chicago, mam tam pracę. Nie mogę tego rzucić, zbyt długo o to walczyłam.

– Nie mogę – walnęła oschle Judy i wstała.

– Dlaczego?

– Nie mogę i już. Mam tu rodzinę, mam sprawy, nie mogę ot tak po prostu wyjechać – oznajmiła blondynka i zaczęła się ubierać.

– Sprawy? Jakie sprawy, takie, o których myślę? – warknęła Lauren, która także zaczęła zbierać swoje ciuchy – Nie chcesz w końcu zacząć żyć normalnie?

– Żyję normalnie – odparła Judy, nakładając spodnie.

– Jud… – bąknęła Lauren.

– Daj już spokój.

– Skąd znasz Davida? – zapytała nagle brunetka.

– Był ze mną na robocie – odparła bez ogródek Judy.

– Co takiego? Cholera, Jud, dlaczego pakujesz go w kłopoty, on jest na warunkowym. – Wkurzyła się brunetka.

– Nie zmuszałam go do niczego, poza tym jest dorosły. I żadnych kłopotów nie było… I nie będzie – burknęła Judy, nałożyła bluzkę i ruszyła w stronę korytarza.

– Judy, zamierzasz wyjść? – Lauren złapała ją za ramiona.

– Tak.

– Nie idź.

– Lauren, to nie ma sensu. Czemu chcesz wyjechać, czemu nie chcesz zostać? Możesz przecież pracować tu.

– Nie mogę – rzekła Lauren. – Tam jest główna siedziba, a ja jestem głównym menagerem, nie mam jak pracować tu. Nie wychodź. – Brunetka ponowiła prośbę.

– Lauren, puść mnie, proszę, mam jeszcze sprawę do załatwienia – burknęła Judy.

– Jud, proszę cię – błagała gospodyni, lecz blondynka szybko nałożyła buty i wyszła z mieszkania.

– Judy. – Lauren próbowała jeszcze, lecz zaraz przyjechała winda.

– Miłego życia – mruknęła dziwnie Judy i po chwili winda odjechała.

– Kurwa – zaklęła Lauren, mocno trzasnąwszy drzwiami.

Szybko napełniła literatkę i zapaliła papierosa. Siedziała i rozmyślała, zachłannie wykańczając pozostałe pół butelki wódki. Była wściekła i smutna. Tak jej, kurwa, zależy. Woli nadal babrać się w gównie, niż wyjechać ze mną – rozmyślała rozczarowana.

Przesiedziała tak do jedenastej wieczorem, wypijając cały alkohol. Myśli kotłowały się w głowie, nie dając dziewczynie odetchnąć, w końcu z letargu wyrwał ją dzwonek do drzwi. David – pomyślała i poszła otworzyć, lecz gdy uchyliła skrzydło, ukazała jej się Judy.

– Dobrze, przemyślę to…

Następne częściZakręty losu cz. 41

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania