Metempsychoza
Spadałam, każdego dnia niżej. Nie wystarczyło ukryć się w dymie z papierosa, zawsze mnie znalazłeś i ciągnąłeś w dół. Patrzyłam, jak wciąż mnie mniej i mniej.
A wszystko... bo rozmieniłeś nas na drobne.
Ulicą szli wyzwoleni, krzyczeli, że miłość niejedno ma imię. Wypatrywałam na sztandarach ciebie.
Od kolorów mieniło się w oczach, od nienawiści spadały maski, każda mogła być moją. Na zakręcie odbiłam od chaosu. Usiadłam pod krzyżem i po raz pierwszy - zapłakałam.
Spływały z twarzy wszystkie brudy, znaczyły ślady rozpuszczonym tuszem.
Wracałam, teraz już lekkim krokiem.
Czekałeś.
Nie miałam jednak słów.
Zaczęłam właśnie zbierać siebie z resztek.
Komentarze (35)
Zapis lekko kuleje na początku. 2x się zdanie po zdaniu zwraca na siebie uwagę.
Kropka z tytułu też raczej out.
Chwilowo nie mam zdania, ale do odbioru intymności trzeba mieć jakąś empatyczną otwartość, której mam obecnie niedomiar, więc nie jestem obiektywnym odbiorcą.
Kolejne ''dziękuję'' leci w Twoją stronę...
w dzisiejszej literaturze faktycznie coraz trudniej odróżnić wiersz od prozy
zanika pisanie wierszy klasycznych
coraz rzadziej się rymuje
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania