Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Zawód: alkoholik. Choroba zawodowa: alkoholizm. Dodatkowy dochód: przelane na konto - w cugu siła, część druga.
Tak, wisi na ścianie tam, gdzie ja utonąłem. Jestem wisielcem - topielcem. Alkoholik z marynarką wojenną poza burtą!
Ja, alkoholik oświadczam po raz kolejny: jestem pijącym alkoholikiem, więc zabiłem, a że siebie, to stałem się również samobójcą.
Popłynę w powieszenie, jeśli umrę tak, jak gdyby trzeźwość towarzyszyła mi w chwili śmierci. Beret, choć wisi krzywo, to nadal jest. Jak przytomna pomysłowość. Sprytnie i z głową.
Przemyślane unicestwienie?!
- Popatrz, ten to całe życie namiętnie płukał sobie żyły... A potem przyszła śmierć, która udusiła jego tankmęstwo, wylewając mu wszystko za kołnierz!
- Nieee, zobaczysz. To byłoby dla niego zbyt uwłaczające. Uwierać mogłoby to, gdyby wyszedł na ostatnie przecedzony. Zbyt wiele wchłonął przeleżenia, zbyt długo wychłeptywał z butelek ostatnie pieniądze i zbyt wiele wycierpiał, kiedy zaglądanie do kieliszka pokazywało mu tylko pustkę, którą później mógł odczytać ze swoich oczu...
- Właśnie, dajcie chłopu pobierać nałóg do końca, by ten dał się pochować ze śmiercią poniesioną z własnej ręki. Dajcie mu ostatni raz być szczęśliwym posiadaczem pełnej butelki białego trunku zwanego wódką, która zapijana jest winem, bo pogoda wewnętrzna nie może być tylko prognozą...
- Tak! Takie udogodnienie zawsze ma wzięcie. Jego realizacja przesądza o dobrej passie, co to z żarliwym nadskakiwaniem spełnię w podskokach! Jest błogostan, jest i błogosławienie wniebowzięcia! Jeśli umrę szczęśliwy, to pozostanę taki i wzbogacę się o nową ziemię! O dobre jej użyźnienie i soczystość. Wszystko jest dobrą stroną interesu. I choć przypływ będzie zawsze procentowo wzmożony, promil ziemi będzie następstwem wylewu, to pożądany wynik będzie pływał w dostatku.
Ja, alkoholik atakujący wzlot, wybieram szubieniczny zacisk, by wiara w lepsze jutro nie skończyła się jak zawsze na zabawie w "udaję, że nie żyję"(pobłażliwa śmierć, tolerancyjna dla klaustrofobicznych osobników).
Moje przeznaczenie musi być wydaniem pomyślnego biegu rzeczy! Nie żadną okazją do pretekstu, bo wtedy znów będę dokonywał tylko doskonalenia kolejnych osiągnięć naziemnych.
Chcę w końcu dobrego końca, a nie następnych sensacji będących dziełem luźnych kroków milowych, zmierzających spełnieniem w stan zachwytu nad nożnym pokonywaniem wichrowej sielanki...
To dalej ja. Monologiem tak potrafię długo kogoś obarczać. Mam doświadczenie. Niczym żona Ulissesa, z którą łączy mnie koniec bez końca...
Wtajemniczę Was w coś. Kiedyś, kiedy jeszcze piłem rzeczy, na które dziś wydałbym całą swoją rentę, byłem eleganckim alkoholikiem z syndromem otwierającej się szafki. Patrzyła na mnie z niej łiskaczowa butla pełna swojej prawdziwości etykietowej. Zacząłem najpierw szafkę napełniać sam, potem sam ją opróżniałem, a później już sama się otwierała, przypominając mi o napełnieniu, ale nie jej samej, tylko mnie samego. Samotność mi doskwierała. Syndrom przychodził, więc musiałem jakoś towarzystwo uzupełniać. Wlewałem więc tyle, ile mi brakowało. Za jakiś czas braków zaczęło mi brakować na braki. Przestawiłem się więc na przejrzystą, zimną sukę, będącą stałym gościem, a nawet współwłaściwicielem lokalu - kobietą bez popity. Tak przerzucony na sporo tańszy alkohol, nie wiedziałem, że stać mnie już tylko na kilkuzłotowy pożeracz, a ja sam cierpię już na syndrom otwierającej się reklamówki. Nagle zobaczyłem, że na sobie mam brudną koszulę w niewyraźną kratę i dresowe spodnie marki "obsik". Wyczułem też swoje majtki i jakieś stare skarpety wystające z duszących ich butów. Klimatyzacja powstała na skutek starości, więc nie działała. Moja twarz przepalona słońcem, którym raczyłem się wielokrotnie nakarmić na strzeżonym parkingu plażowym. Tam najłatwiej o darowiznę bez kłamania, że zbieram na operację nosa, w którym siedzi rak i dlatego jest taki duży i poraniony. Rozrywa go, przy czym moje oczy są przekrwione już na cały czas.
Zaczęły istnieć dla mnie tylko dwie pory dnia: rano i wieczór. Rano leczę to, na co zachorowałem wieczorem, a cały dzień przeznaczam na śmierć chodnikową, czyli odpoczynek.
Cugu ciąg dalszy nastąpi :).
Komentarze (27)
A
L
E
Potrafisz tak o tym pisać, że mimowolnie pojawia się mój uśmiech, jest to tak trafione, tak - jak to Adam napisał - oswojone, to jest siła tego tekstu. Piątkówna jestem dla ciebie ;)
To bardzo miłe, to co piszesz :). Po przeczytaniu Twoich słów odesłałam Ci uśmiech :).
Dziękuję bardzo i pozdrawiam :).
Tak dodam jeszcze: do wszystkiego trzeba mieć dystans. Alkoholik musi mieć co pić, a już później w czym się kąpać :).
Czy zatem wiesz o czym piszesz.
Dla mnie zachwyty nad Twoją opowieścią są gówno warte, bo wyssane z palca.
Nie masz pojęcia co sprowadza ludzi na tą drogę i nie wiesz jak różnorodne są ich zachowania. W jakie skrajności popadają i co czują.
Powinnaś poprzestać na pierwszej części. Jeżeli alkoholik dla Ciebie ma jedynie rakowy, czerwony nos i śmierdzi to masz zerowe pojęcie o temacie. Jesteś schematyczna jak większość społeczeństwa.
Słowami Nuncjusza - pisanie z dupy, szkoda liter.
Alkoholizm znam od podszewki, uwierz lub nie, pierwsze piwo u dziadków na wsi zaliczyłam w wieku nie 32 lat, tylko 11, a potem darłam się, kiedy rodzice, którzy chlanie kochali, zabraniali mi tego piwa, bo byłam za mała. Ale dziecko sposób znajdzie. Potem zaczęło się picie wina z "przyjaciółmi", byle się "najebać", ale przecież nie ma dzieci-alkocholików? Są jakieś ośrodki dla dzieci uzależnionych? A dziecko chłonie wszystko. Potem było tylko gorzej, ale nie będę tworzyć kolejnych martyrologii.
To jest choroba ohydna, nawet bardziej, bo zalegalizowana, a państwo czerpie z tefo gigantyczne zyski. Ale uważam, że trzeba mieć "jaja", żeby umieć śmiać się z tego, co naprawdę boli, to czasem jest najlepsza terapia. Człowiek sam sobie funduje taki los nie zdając sobie sprawy, jak potrafi być groteskowy.
Zgadzam się, nie każdy przypadek jest śmieszny, i nie każdy być powinien, ale mimo to, tu (w tym tekście) widzę jednak świetną farsę, rodzaj czarnego humoru, specyficznego i odważnego, w Polsce rzadkiego, (bo my, to taki naród "umartwiający się"), dlatego dałam 5.
Ta opowieść to przyspieszony obraz upadków, po których ma ochotę się wstać i upadku, po którym ta sama motywacja każe mu umrzeć. Żyć i umierać. Umierać.
Tekst ma jeszcze kilka części. Koniec jest końcem.
Mój bohater kocha pić, a picie kocha go upijać, bo ma nad nim kontrolę.
Pozdrawiam :).
Skąd wiesz?
Pozdrawiam :).
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania