Ze świata Farloka: Rzecz pierwsza o Bonawenturze Ciekawszym cz.1

Dla urozmaicenia uniwersum wprowadzam nową postać, jako część większej sprawy, nad którą myślę obficie :))

 

******

 

Powiadano o nim rozmaite legendy. Opisy w dawnych zakurzonych księgach stawiały na wyobrażenie fekalne z domieszką niewiary i magii starożytnych. Pisano o klocku wielkiego olbrzyma lub bardziej dosłownie, jak na przykład w księdze powtórzonych legend Dalekich Kuzynów Brimm-Drimm.

” Wieki temu pradawny a sędziwy olbrzym nażarł się kamieni, gruzu i gliniastego mułu. Stworzył leje do zalania ich moczem i tak powstały okoliczne jeziora. Potem zaś odszedł na ćwierć kroku swego, to jest wielokrotność kroku człowieczego i zesrał się nieprzyzwoicie. Tak powstało Więzienie Ciężkoucieczkowe dla Pragmatycznych Nikczemników bez Ogłady”.

 

Mury ciągnęły się na północ i południe, ze wschodu na zachód. A okolica na wiele godzin marszu w każdą stronę porośnięta była starodrzewiem. Sędziwy las zamieszkiwały różnorakie plugastwa, na wypadek krnąbrnej ucieczki jakiegoś nikczemnika, ażeby rozerwać niecnotę na ćwierci.

Bonawentura miał szczęście. Tak jak przez wiele poprzednich lat swego żywota. Odkąd pamiętał, był lepszym synem swego ojca – Antyprymata, o którym mówiono też K’amis.

Kiedy trafił za mury więzienia osiem wiosen temu, jego ojciec nie żył już od czterech. Lecz przepisana fortuna, jaką Antyprymat wygrał w karty z podpitym nie na żarty hajneken stron dalekich, pokornie spoczywała i czekała w sejfie w karczmie dalekiego kuzyna ojca.

Antyprymat miał dwóch synów. Starszy jawił się rodzicielowi nijak, mdło, więc nazywał go Heweliusz Płowy. Młodszy zaś w oczach ojca mienił się kolorami, życiem i zainteresowaniem. Temu właśnie Antyprymat zwał go Bonawentura Ciekawszy.

Przyszło przeto kiedy stanął przed bramami aresztu, podać personalia dokładne, zawód wyuczony, pożyteczności, talenty, ewentualnie skoślawienie inteligencji. Bonawentura z racji raźnego pałowania go na torturach po procesowych pałką z drewna opalanego stracił wiele pamięci. Kiedy więc przyszło podać swój rodowód i godność, zdołał jedynie wykrzesać z resztek wspomnień przezwisko nadane mu przez ojca. Odtąd Bonawentura niewiadomej godności stał się spersonalizowany jako Ciekawszy.

 

Minęło osiem wiosen, a zgodnie z obowiązującym prawem stanowionym bezprawnie i na kaprysach prawodawców tkanym tyle wystarczyło, aby ubiegać się o zwolnienie warunkowe. W przypadku Bonawentury warunek był jeden: zrzec się całej fortuny po ojcu odziedziczonej. Było tego wiele, bowiem brat Heweliusz Płowy, mdły i gnuśny w oczach ojca otrzymał odeń jedynie parę trzewików znoszonych i tobołek na chleb żytni.

Bonawentura Ciekawszy podpisał koślawo dokument stanowiący o zrzekaniu się dóbr odojcowskich. Po tym oddelegowano go pod bramy frontowe i wypuszczono na wolność dziewiczą.

Bezpieczna przeprawa przez starodrzew istniała tylko od frontu więzienia, na wprost. Podstawiano powóz konny, którym więziono delikwenta na najbliższy trakt. Tam pałowano jeszcze dla zasady i kopano bez litości. Zwyczaj był stary i lubiany wśród woźniców i wszelkiej maści stangretów.

Bonawentura wysiadł na jakimś zarośniętym, rzadko uczęszczanym gościńcu ze śladową melioracją po jednej stronie. Woźnica skopał nieboraka swoim zwyczajem, po czym odjechał. Od teraz Bonawentura musiał radzić sobie sam, bez fortuny, bez prawdziwej godności.

Zdołał kolejną godzinę przejść na zachód. Tam pojawił się przed nim rozjazd. Dwa wąskie trakty. Jeden szedł do miasta o nazwie, drugi według znaku ciągnął przez wioski. Bonawentura wybrał drugi trakt. Aby zjawić się w ośrodku urbanistycznym, musiał najpierw zgromadzić w sakwie coś niecoś denara. Dobrym krokiem było więc podążyć na wiochę, a tam okraść jakiegoś słabowitego kmiecia.

 

W drodze próbował częściowo przypomnieć sobie zanikłe wspomnienia. W murach aresztu roboty przy melioracji, naprawie umocnień i kolejne godziny spędzone w ciemnych izolatkach blokowały chęci większego wysiłku umysłowego. Teraz był odpowiedni na to moment. Jednak wspomnienia nie chciały się klarować. Uparcie pozostawały białymi, zamglonymi plamami szarości. Nie mogły nabrać barw i konturów. Z tej całej usilnej próby przypomnienia czegoś sobie, Bonawentura nie zauważył, iż właśnie wkroczył do jakiejś wiochy. Chałupy stały po obu stronach, a niektóre nieco dalej w wąskich przesmykach na lewej stronie wiochy. Trochę wieśniaków szło traktem. Zobaczyli przybysza i ze zdumieniem zaczęli gadać do siebie, że to kolejny z aresztu wypuszczony. Jeden nawet chciał chwycić za widły i dziabać nieboraka.

– Odstaw narzędzie, nie zrobię wam szkody – powiedział Bonawentura.

– Kim jesteś, okrutniku? – zapytał jeden z trzech jacy byli blisko.

– Zwą mnie Bonawentura Ciekawszy.

– Jesteś bywalcem aresztu. Za co garowałeś?

– Jestem włóczęgą z krainy wschodniej.

Wieśniacy byli podejrzliwi i cuchnęli potem.

– Nie wierzę ci ani moi bracia.

– Nie muszę się przed wami tłumaczyć.

– Odejdź z wioski daleko i nie zatrzymuj się w kolejnej ani następnej. Tam też mam braci i oni nie będą ci dobrze życzyć.

– Łachy ma obdarte i zarost krzywy. Toż to ichni. Z aresztu! – stwierdził najniższy z kmieci.

Bonawentura uważnie śledził wzrokiem wyrazy twarzy wieśniaków. Byli nieprzekonani. Postanowił więc działać z marszu i bez planu skrytego.

– Posiadam w sobie okropieństwa, choroby zawleczone z więzienia – powiedział twardo.

Na te słowa kmiecie przelękli się srodze. Ich oczy wybałuszyły się, ręce zaczęły drżeć, twarze zbladły.

– Odejdź, nie chcemy pomoru! – powiedział ten, który najwyraźniej nimi przewodził.

Bonawentura wypiła pierś dumnie.

– Nie odejdę. Dajcie mi denary do sakwy. Dobrej próby niechaj będą. Wtedy będziecie bezpieczni.

– I tak przymieramy głodem.

– Moja choroba rozniesie waszą wioskę i wioski twoich braci. Dajcie denary, a odejdę.

Naradzali się między sobą. A potem każdy poszedł do swej chaty i chaty sąsiada. I przynieśli sporo denarów dobrej próby. Dali Bonawenturze. Z taką zapłatą mógł śpieszyć do miasta.

Na odchodne napluł gęstą flegmą na twarz jednego z kmieci. Ten czując ślinę nieznajomego na skórze, zaczął wydzierać się nieprzyzwoicie. Jego kompani wpadli w jeszcze większą panikę.

– Dziabać go! Dziabać, bo już po nim! – zawołał jeden.

I wszyscy zaciukali kompana widłami. Bonawentura był już wtedy w drodze. Wrócił na rozstaj traktu i wybrał ten do miasta. Z pokaźną sakwą mógł zacząć nowy żywot, przynajmniej na razie.

Będąc jeszcze przed jego granicami, przypomniał sobie coś, co utracił w akcie pałowania wiele wiosen temu. Jedno słowo może imię, może nazwa jakiegoś miasteczka. Nie miał pojęcia. Brzmiało dziwnie, ale czuł, że jest mu znajome wiele bardziej niż może teraz przypuszczać – Farlok.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Bettina 9 miesięcy temu
    No.
  • Bettina 9 miesięcy temu
    Brakuje mi muzyki ì tajemniczej kamery, hm?
  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    Siadanie do czytania tego przy śniadaniu było jedną z moich mniej trafionych decyzji...
    "Odkąd pamiętał, był lepszym synem swego ojca – Antyprymata, o którym mówiono też K’amis." - leżę i wyję xD

    Widać resocjalizacja w więzieniu za dobra nie była...

    Ale to jest akurat dobre - nie umiesz przekonać ludzi, to graj do ich wizji :D

    Żeby nie ten wybitnie "farlokowy" manewr końcowy, to bym go pochwaliła. Ale czymże byłoby Twoje uniwersum bez takich akcji??

    Hmm, ciekawe jakie mają powiązanie. Chyba nie kolejny brat (choć problematyczni krewni umieją wyrastać jak grzyby po deszczu tam gdzie najbardziej przeszkadzają). Może to Wpakował go za kratki? Zobaczymy... Historie z amnezja bohatera zawsze dają dużo fajnego potencjału.

    Chociaż myślałam, że nasz czarownik od siedmiu boleści pojawi się otwarcie trochę później...

    Pozdrawiam :)
  • Aleks99 8 miesięcy temu
    Obyś nie leżała na zimnym, bo wilka dostaniesz, lepiej wstań szybko :D
    Akcje farlokowe, to już standard. Może stworzę jakiegoś bohatera, który na tle moralnych krewniaków czarownika wyróżniać się będzie wręcz altruistycznym rodowodem ;)
    Co do powiązania z czarownikiem, nie będę jeszcze zdradzał szczegółów, ale rąbka uchylę, że krewniakiem Bonawentura nie będzie. Na razie wystarczy msciwych bracholi. Jeden jest i jest zajdzie teoretykowi wiedzy magicznej za togę ;)
  • Fortune cookie 7 miesięcy temu
    – Dziabać go! Dziabać, bo już po nim! – zawołał jeden. 😂
    Co za podłość! Tfffu!
  • Aleks99 7 miesięcy temu
    Umiarkowana podłość, będą jeszcze gorsze! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania