Ze świata Farloka: Rzecz pierwsza o Bonawenturze Ciekawszym cz.2
Miasto nosiło nazwę J’umpo Vergino, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało skoczną dziewicę. Bonawentura od młodych lat słynął z ciekawości niespożytej, namolnej i uciążliwej dla wszelkich istot wokół niego. Mając przy sobie pokaźną ilość dobra wymienialnego, ruszył do karczmy, aby nie tylko dla ciała uciechy, lecz i ciekawość zaspokoić czym prędzej.
Jadłodajnia z surowymi normami sprzedaży napitków wysokoprocentowych tonęła w ciszy, omijana przez pospólstwo łaknące niewydolności krążeniowo-oddechowej, majaków i ostrego kaca dnia kolejnego. Pachniało w niej jadłem dobrej jakości i kurzem. Wiele stolików było nieczyszczonych, szczególnie te blisko wyjścia. Bonawentura ciekawszy usiadł dalej, nieco w rogu, ale nie na szarym końcu. Zaczekał, aż przyjdzie doń jakaś pospolita, raczej nieurodziwa dziewka. Taka też po niedługim czasie wyrosła przed nim.
– Czego sobie szanowny wędrowca życzy – zapytała, na co Bonawentura zmieszał się nielicho.
– A skąd to wiadomo, iż wędrowiec?
– Po zapachu. Cuchnie od szanownego wędrowca zbójnictwem, plugastwem, więzieniem po prostu. Takich my znamy. Jesteśmy pierwszym miastem w tę mańkę od murów przybytku. A większość łapserdaków jak na złość tędy zmierza.
– Żaden ino nie do was zachodzi.
– Czasami. Jak dzisiaj. Co podać?
– Nazwa miasta mnie intryguje.
– Ach tak? Łapserdaki to zwyczajowo niepiśmienne kanalie.
Bonawentura poczuł ukłucie na dumie, urazę niewielką, ale bolesną. Został wszak wrzucony do jednego wora z pospolitym motłochem.
– Tak i dziewki karczemne licho przędą w tym względzie.
– Może niektóre. Ja wiem więcej, niźli większość osądza.
– A więc skoczna dziewica. Skądże to taka nazwa?
Kelnerka na moment zaprzestała sączyć słowa przez małe, blade usta. Zamyśliła się.
– Nie mam pewności, ale wiem, kto ma. Niejaki golibroda Żilet, mający przybytek handlowy w rynku. Stary lis, obznajomiony z historią miasta.
Bonawentura przyjął do wiadomości wskazówki, po czym zamówił jadło mięsne i kufel piwa o ograniczonej zawartości alkoholu. Było okropne, smakowało jak szczyny ogra albo gorzej. Mogło smakować o wiele gorzej, gdyż nigdy szczyn ogra nie smakował. Nie chciał jednak w oczach niewieścich wyjść na pospolitego łachmytę. Na siłę więc sączył browar i zajadł kęsami mięsiwa. Po wszystkim zapłatę uiścił z lekką nawiązką i wyszedł na wąską werandę. Rynek majaczył po prawej, w oddali. Ruszył z miejsca, nie tracąc czasu.
****
Mężczyzna średniej budowy, gładkiego lica i czujnych oczu przestąpił progi miasta w czasie kiedy Bonawentura kończył spożywania jadła. Rozglądał się za swoim celem. Ujrzał go wkrótce, temu zwolnił kroku i zaszedł w wąską uliczkę dającą z daleka fekalnym powiewem. Ostrożnie wychylił się zza winkla. Cel przemieszczał się w stronę rynku. Tam też i on począł zmierzać. Wtem jednak z uliczki dobiegł go głos.
– O mężny wędrowcze, uchyl sakwy biednej żebraczce – jęknęła zgarbiona, marnego zdrowia starucha. Widać mieszkała nieopodal, bowiem smród wokoło nie robił na niej wrażenia.
Mężczyzna wyjął jednego, średniej próby denara i rzucił w stronę kobiety. Ten trafił ją w czoło, a odbiwszy się, powędrował w błotnistą strukturę gleby. Żebraczka uklękła i zaczęła rozgarniać błocko, szukając majętności. Podziękowała przy tym z namaszczeniem.
– Dobrze ci życzę, wędrowcze. Pomyślne wiatry ci sprzyjają – rzekła jeszcze.
– Nic mi po nich, ino swoim nogą zawierzam każdy krok – odparł nieznajomy.
Żebraczka nic już nie rzekła. Znalazła denara i oddaliła się w głąb ulicy, w smród i ciemnotę.
*****
Rynek, w całej swej okazałej miernocie, zaniedbaniu i niechlujstwie powitał Bonawenturę smrodem końskiego łajna oraz zaschłymi plamami wymiocin nieopodal walącego się przybytku, gdzie w oknie kątem oka zauważył roznegliżowaną kurtyzanę. Miasto z burdelem w samym sercu nie prezentowało najwyższej jakości. Bliskość więziennego przybytku robiła swoje.
Golibroda przyjmował w ciupie na parterze wąskiej kamienicy, po drugiej stronie rynku. Był akurat bez roboty, to też Bonawentura bez ceregieli wparował do środka na pewniaka.
Żilet siedział na taborecie, miętolił coś w gębie i spoglądał nieufnie na gościa. Był człowiekiem słusznego wieku, nie miał jednego oka, a mimo to nie spoczął na zasłużonym starczym odpoczynku.
– Ileż gardeł w tym kwartale poderżnąłeś, golibrodo? – zapytał Bonawentura.
– Jedno. Łapserdak z tego samego piekła, co i ty wypełzłeś, miernoto.
– Tobie też zapach więziennych lochów daje po nozdrzach?
– Mam jedno oko, ale wprawne. Widzę dużo.
– Podobno i pamięć u ciebie wzorowa.
Żilet przytaknął.
– Przychodzę z zapytaniem. Skądże wzięto nazwę tego miasta? Skoczna dziewica.
Golibroda wstał i przekręcił fotel tak, aby Bonawentura mógł z niego skorzystać.
– Za przysługę przysługa i dwa denary. Do gołego lica?
– Do gołego. O ile to przeżyję.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania