Zegarmistrz 2 - Czas Drugi - Część 4

Eon

 

Urządzenie znów leżało w jego dłoni, całe i nieskazitelne. Obrotowa tarcza wirowała leniwie, obracając klepsydrę z dwóch zegarów pod najróżniejszymi kątami.

Przez moment słyszał jedynie krystalizującą się przestrzeń dookoła serca wszechświata. A potem dźwięk ucichł i przeszedł w materię. Z pustki wypełzły wnętrzności zegara — poskręcane niczym węże wskazówki, puste jak białka oczu tarczami zegara, wyszczerzone kły trybików, rozkwitające w fantazyjne wzory zębatki, otoczyły go ciasno i ekspandowały gwałtownie, imitując Wielki Wybuch.

Oto stworzył swój mały wszechświat ze wspomnień i emocji, które pozostały w domu Gonassonów. Już sama ta świadomość sprawiła, że dookoła niego wypaliły się setki drzwi, gotowe do tego, by zaprowadzić go w nowe wspomnienie.

Odetchnął głęboko, napawając się otoczeniem. Bawiło go to, że w przytulnym, małomiasteczkowym i ciepłym domu Amanty czuł się obcy, a tutaj, w Eonie, miał wrażenie, jakby właśnie wrócił do domu. Brakowało tylko fotela, kominka i kapci.

Otworzył pierwsze drzwi.

 

Fragmento

 

Młoda dziewczyna stała przy płycie z paleniskiem. Zielone oczy badały z ciekawością zawartość czegoś, co gotowało się w wielkim, ręcznie wyrabianym garze. Po chwili chwyciła drewnianą łyżkę i zamieszała.

Raz.

Drugi.

Trzeci.

Edebard podszedł do niej — zjawa z innego wymiaru, czasoprzestrzenny podglądacz — i również zajrzał do naczynia.

Przełknął mimowolnie ślinę na widok gotującego się rosołu. Mimo że nie mógł empirycznie doświadczać niczego ze wspomnień, to i tak poczuł charakterystyczny zapach zupy w ustach.

— Ama, zamieszałaś?

Głos należał do kobiety, która właśnie weszła do kuchni. W ręce trzymała gruby notes z kilkunastoma zakładkami i wypełniony po brzegi dodatkowymi notatkami. Wyglądała na poważną, zorganizowaną i zdyscyplinowaną kobietę, ale coś w jej spojrzeniu i postawie zdradzało całą miłość i ciepło, które żywiła do córki.

— Tak, mamo.

Kobieta podeszła do garnka, sprawdziła sama, najwyraźniej nie ufając wystarczająco nastolatce. Skinęła głową usatysfakcjonowana i już miała wyjść, kiedy Amanta zawołała za nią:

— Co robisz?

— Hm? — Kobieta obróciła się, odgarnęła siwawe włosy za ucho.

— Co robisz? Z tym… notesem? — powiedziała niezgrabnie Amanta.

— Prowadzę biznes. Pokazać ci? — Matka uśmiechnęła się tak, jak tylko uśmiechają się matki, kiedy ich dziecko wyrazi zainteresowanie tym, co robią.

Nastolatka najwyraźniej nie była przygotowana na taką odpowiedź. Dopiero po chwili ociągania i namysłu odpowiedziała:

— W porządku. I tak nie mam nic lepszego do roboty.

Kobieta spięła włosy w kok i otworzyła notes na pierwszej stronie. Pochyliły się razem nad kartkami, a zielone oczy Amanta rozbłysnęły w nagłym i niespodziewanym zafascynowaniu rzędami cyferek widocznymi w równych, odrysowanych od linijki tabelach.

To wtedy postanowiła, że będzie jak mama.

Będzie businesswoman — chociaż wtedy takie słowo jeszcze nie istniało.

 

Eon

 

Edebard obserwował w milczeniu jak para z czajnika ulatuje w zwolnionym tempie. Każdy kłąb i obłok mógł analizować w rozdzieleniu na milisekundy, wyłapywać przypadkowe symbole i dymne konstelacje.

Miał jeszcze chwilę zanim woda się zaparzy. Odwrócił więc wzrok w kierunku innych drzwi i zawahał się. Czasu starczy z pewnością tylko na jedno wspomnienie.

Ostatecznie jednak nie miał pojęcia, co znajdzie po drugiej stronie wszystkich drzwi, które miał w zasięgu wzroku. Zdał się więc na los i po prostu nacisnął klamkę.

 

Fragmento II

 

Tym razem znalazł się w pokoju, którego jeszcze nie zobaczył w rzeczywistości. Z miejsca jednak wiedział, że dalej przebywa w rezydencji Gonassonów. Charakterystyczne zdobnictwo i rustykalny wystrój zagościły już na stałe w skojarzeniach Zegarmistrza, rozwiewając wszelkie wątpliwości.

Po wielkości i rozkładzie mebli w pomieszczeniu stwierdził, że było to coś pomiędzy salonem a jadalnią. Zauważył jednak, że wokół wielkiego stołu tylko cztery krzesła nosiły jakiekolwiek ślady użytkowania — reszta siedzisk wciąż czekała na swoich gości. Zastanawiał się, czy Gonassonowie kiedykolwiek planowali jeszcze bardziej powiększyć rodzinę, czy też po prostu miejsca czekały na ewentualnych partnerów i partnerki dla Amanty i jej brata.

Siedząca przy tym stole młoda kobieta przypominała bardziej businesswoman, którą poznał ledwie wczoraj w Bostonie. Naprzeciwko niej pochylał się nad notatkami młodzieniec. Edebard rozpoznał w jego twarzy rysy matki Amanty.

— I co ty na to, Pollinick? — zapytała po chwili. — Coś z tego będzie?

Brat odpowiadał szybko, jakby bał się, że jeśli tylko przestanie mówić, to skończą mu się słowa.

— Tak myślę — uśmiechnął się, a zielone oczy odbiły płomień z kominka — ale nie jestem jeszcze pewien, jak to zrobisz. W Bostonie? Wiesz, że maklerka to niepewny biznes.

— Ale twoje obliczenia się zgadzają?

— Zgadzają. Ale to obliczenia. Życie to nie matematyka. — Wzruszył ramionami, pokreślił coś jeszcze ołówkiem na kartce, bez konkretnego celu. — Ale rachunek prawdopodobieństwa jest po naszej stronie.

— Biznes to matematyka — Amanta chwyciła ostrożnie kartkę i przyjrzała się tabelom z obliczeniami. — I tyle mi wystarczy.

— Masz jakiś plan na to, jak wprowadzić matematykę w życie?

— Zacznę od znalezienia tam pracy.

Pollinick spojrzał w płomienie. Edebard obszedł stół, by dojrzeć wyraz jego twarzy i nie pomylił się — młodzieniec przeżywał wewnętrzną walkę pomiędzy zazdrością, że jego siostra może wyjechać, pragnieniem, by jej się udało i strachem, że zostanie tutaj całkiem sam.

Amanta nie była jednak głupia. Nie potrzebowała spojrzeć w twarz swojego brata, by wyczuć, co się dzieje. Położyła delikatnie palec na jego palcu, jakby chciała połączyć ich niewidzialną nicią.

— Hej, przecież będę wracać. Co miesiąc. Postaram się. Przywiozę ci książki o Zegarmistrzach.

Gdyby mógł, Edebard zastrzygłby uszami.

Pollinick pokiwał tylko głową w milczeniu, uparcie wpatrując się w ogień.

— Może kiedyś przyjedziesz do mnie? — Siostra nie dawała za wygraną.

— Rodzice nie pozwolą.

— Ale wiesz, jak będę bogata — Amanta uniosła się dumnie — to będę mogła znaleźć ci lekarstwo, które podziała. Nie to gówno, którym karmi ludzi znachor.

— Smakuje jak gówno — przyznał młodzieniec. — I działa jak gówno. Poza sraczką niewiele mi z tych specyfików. Medycyna Fly Creek w najlepszej formie: zabierze jedną chorobę, dorzuci dwie kolejne.

Westchnął gorzko. Kobieta nie odpowiedziała, zrobiła tylko zmartwioną minę i spojrzała na swojego brata na nowo, ze szczerym, głębokim współczuciem. Edebard poczuł wyrzuty sumienia po prostu patrząc na jej oczy, odwrócił się więc w kierunku Pollinicka.

Zamarł, kiedy odkrył, że młodzieniec wpatruje się wprost na niego. Nie przez niego, nie mimo niego — skupiał wzrok dokładnie na Zegarmistrzu i lustrował podglądacza z całą intensywnością. Potem jednak mrugnął i przetarł oczy znaczącym gestem.

— Znowu mi się coś przewiduje — warknął, poirytowany. — Przed chwilą miałem wrażenie, że widzę tutaj kogoś.

— Iść po tabletki?

— Nie, nie trzeba. To było chwilowe. Ale przysięgam, czasem mam wrażenie, że ta chata jest nawiedzona. Jeśli rodzice zbudowali ten dom na jakimś starym, indiańskim cmentarzu, to spieprzam z tobą do Bostonu.

Amanta najwyraźniej nie chciała odpowiadać na tę prośbę, a tym bardziej czegokolwiek obiecywać. Zapytała więc o pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy:

— Kogo zazwyczaj widzisz?

— Nie do końca widzę — zaczął niepewnie, powoli. — Bardziej… czuję. Sylwetki. I zawsze mam dziwne przeczucie, że to chwilowe. Że to wizyta.

Edebard podszedł ostrożnie do Pollinicka, wyjął chronometr z kieszonki.

— I co, odwiedzają ciebie? — Amanta uniosła brwi, wyraźnie starając się nie drwić z brata. — Dlaczego akurat ciebie, a nie mnie?

— Nie wiem. Może jestem bardziej interesujący — sarknął złośliwie. — A może to Zegarmistrzowie z przyszłości sprawdzają, czy nadam się na ucznia.

Kobieta nie skomentowała, ku zdziwieniu Zegarmistrza. Spodziewał się ciętej riposty, sarkazmu, złośliwości — wszystkiego tego, co poznał w ciągu ostatniego i dzisiejszego dnia. Ale najwyraźniej te cechy Amanta nabyła dopiero w Bostonie, bo po prostu rozpogodziła się i podchwyciła myśl brata.

— No ba, ty tu jesteś geniuszem. I nie narzekałabym, gdyby jakiś Zegarmistrz cię wziął na termin, czy cokolwiek oni tam robią. Wiesz, wtedy mógłbyś…

— Pokonać czas i moją chorobę? Zanim umrę? — dokończył Pollinick, ale na jego twarzy malował się tylko spokój. Pogodził się z losem z dumą godną dojrzałego mężczyzny. — Byłoby fajnie. Póki co, mam marzenie.

Edebard przystawił chronometr do ucha młodzieńca, czekając.

Gdzieś z głębi eonu zaczął dobiegać go łoskot przesuwających się wskazówek.

— Słyszysz to? — zapytał Amanty, marszcząc brwi i unosząc się lekko niczym pies podczas polowania. — Ten dźwięk?

— Um — kobieta rozejrzała się zdezorientowana — płomienie?

— Nie. Jak zegar. Tyk-tyk. Tyk-tyk.

— Wygłupiasz się? — rzuciła mu podejrzliwe, ale też przestraszone spojrzenie. — Wygłupiasz się, prawda?

— Ktoś jest w domu? Czajnik gwiżdże… — Pollinick wstał z krzesła powoli, blednąc lekko.

Edebard odwrócił się. Rzeczywiście, jego czas dobiegł końca. Woda na herbatę zaparzyła się, a kurek od dzbanka obwieszczał wizgliwie wszem i wobec, że ma dość wysokiej temperatury.

Zegarmistrz cofnął się i ruszył w kierunku drzwi, którymi wszedł. Obrócił się tylko raz, tuż zanim wrócił do teraźniejszości, by odkryć, że chłopak posyła mu pełne zdziwienia spojrzenie.

 

Celo

 

Zdjął czajnik z paleniska i odstawił na kamienny blat. Po powrocie z eonu wszystko wydawało się dziwnie przyspieszone i nienaturalnie płynne — jakby świat zaczął wirować szybciej, a sekundy płynęły zwinniej.

Przynajmniej takie miał wrażenie, kiedy wpatrywał się w rozplatające się w powietrzu kłębki pary. Miał wrażenie, że wśród dymu dostrzega zaskoczone oczy chłopaka.

A więc Pollinick był chronosensorykiem. To wyjaśniałoby zafascynowanie Amanty Zegarmistrzami i tym, jak się nimi zostaje. Tylko po jej brata nikt nigdy nie przybył. Zmarnowany potencjał.

Zrobił dwie kawy, wlał do nich odrobiny miodu, który znalazł w jednej z szafek. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że miał również zrobić herbatę, ale kompletnie wyleciało mu z głowy dla kogo — siebie, Amanty, opiekunki? Nie zdążył się nawet nad tym zastanowić, kiedy mózg dokonał priorytetyzacji myśli i wypchnął te najważniejsze na wierzch, kwestię napojów wciskając gdzieś na koniec kolejki.

Wiedział, dlaczego Liczydło go tutaj przysłało. Nie potrafił jednak odgadnąć, dlaczego kompletnie pominęło informację o Pollinicku. To nie był fakt, który był nieistotny dla Zegarmistrzów, niezależnie od rodzaju lub wielkości zadania. Jeśli w okolicy był chronosensoryk, to każdy z Gildii miał obowiązek to wiedzieć.

Ale najwyraźniej Liczydło uznało, że Edebard dowie się o tym fakcie sam. Z zaskoczenia. Zbity z pantałyku. Pozbawiony tej przewagi, która stanowiła o sile w ich fachu — informacji i znajomości faktów zanim one się jeszcze wydarzą.

Jak miał pracować nad przyszłością, kiedy w tej chwili zastanawiał się, czy nie była dla niego taką samą zagadką, jak dla Amanty?

Odruchowo przeczesał włosy i przygładził nerwowo wąsa. Odkrył, że dłonie drżą mu nieco zbyt mocno niż powinny — najwyraźniej jego niechęć do niespodzianek i nawet najmniejszej nieprzewidywalności zadania zaczęła odciskać na nim mocniejsze piętno niż chciał to przyznać.

— Kurwa mać — warknął, wpatrując się z bierną irytacją w czarną lurę w kubkach.

— Kawa coś ci zrobiła?

Podniósł głowę. Amanta stała w drzwiach. Była dziwnie spokojna i mimo że nic w jej twarzy się nie zmieniło, w jakiś sposób wydawała mu się cichsza i spokojniejsza. Jak gładki ocean po sztormie.

Edebard zastanawiał się nad bezpośrednią konfrontacją a bardziej finezyjnym sprowadzeniu rozmowy na odpowiednie tory.

— Oparzyłem się — machnął ręką — nic wielkiego. Jak ty się czujesz?

Przyglądała mu się przez chwilę, analizując, czy powinna kupić jego kłamstwo. W końcu tylko wzruszyła ramionami i podeszła bliżej, by sięgnąć po swój kubek kawy. Upiła łyk.

— Nie wiem jak się czuję — rzekła szczerze. — Z jednej strony mi ulżyło. Z drugiej… cóż, spodziewałam się wyrzutów sumienia. Gniewu. Na siebie. Na Fly Creek. Na wszystko.

— A na których uczuciach się bardziej skupiasz?

— Na wyrzutach sumienia. Wydają się — oblizała nerwowo usta — konstruktywniejsze.

— Brzmi jak żałoba.

— Bo to jest żałoba. — Spojrzała o oczami pełnymi pretensji na filiżankę. — Tylko zamiast czarnego welonu mam małą czarną do picia.

— Kolor to tylko symbolika.

— Cały pogrzeb to tylko symbolika — sparowała Amanta bez cienia emocji. — Dla żywych.

— Prawda — zgodził się po chwili wahania. — Martwym raczej już nie zależy.

— Mhm.

Spojrzeli po sobie. Edebard widział jedynie dziewczynę, w której mama rozpaliła fascynację do liczb i numerów. Amanta z kolei obdarzyła go odrobiną rozczarowania, jakby winiła bezpośrednio Zegarmistrza, że żaden z nich nie przybył po jej brata, ale też dziecinną ciekawością, którą najwyraźniej zaraziła się od Pollinicka. Zastanawiał się, czy ta ciekawość wynika z poczucia winy, sentymentu czy też po prostu podzieliła rodzinną fascynację.

— Jak wpadłaś na ten pomysł? Boston, maklerka. Wydaje się to dosyć odległe od Fly Creek — rzucił Edebard, starając się już sprowadzić konwersację na właściwe tory. — To był twój pomysł?

Cień emocji przebiegł przez jej twarz, ale nie potrafił odgadnąć, co w sobie krył.

— Chodź. Nie będziemy stali w kuchni. Rozpalę w kominku — pociągnęła go znacząco za rękaw.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Kapelusznik 21.10.2018
    Ciekawe
    Uniwersum się rozwija nie ma co!
    Osoby mogące wyczuć Zegarmistrzów kiedy używają swoich umiejętności?
    To dodaje trochę perspektywy.
    Ten "Czas" widocznie dłuższy, ale i bardziej rozbudowany
    Wiemy już całkiem sporo o Zegarmistrzach, Bohaterce oraz zasadach rządzących światem
    5
    Jak zawsze miła lektura.
    Pozdrawiam
    kapelusznik
  • Arysto 12.11.2018
    Dzięki :) Nowy rozdział niedługo :D
  • Karawan 21.10.2018
    Nie potrzebowała spojrzeć w twarz swojego brata, - imho zmieniłbym; Nie potrzebowała spojrzenia..., albo nie potrzebowała spoglądać
    Edebard poczuł wyrzuty sumienia po prostu patrząc na jej oczy, odwrócił się więc w kierunku Pollinicka. - tu również; Patrząc na wyraz jej oczu, Edebard poczuł wyrzuty sumienia i odwrócił się w kierunku ....
    Jak ty się czujesz? - napisałbym; A jak ty się czujesz, bo tak zwykle mówię, gdy zmieniam kierunek rozmowy przechodząc od siebie do interlokutora. ;)
    Tyle mój Czepialski, który, jak zwykle, prosi by Autor pamiętał, że to tylko sugestie laika!

    Gdybym to ja był autorem to wyrazy współczucia dla Edebarda bo CD będzie dla niego smutnym zaskoczeniem [a dla mnie już nie ;)], ale nie rozwijam tej myśli dalej, podejrzewam tylko i oczywiście czekam na pointę dziękując za dotychczas. :) 5
  • Arysto 12.11.2018
    I dobrze, że czepialski, jak zawsze ;) Niedługo nowy rozdział!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania