Poprzednie częściZgiń, przepadnij - 1

Zgiń, przepadnij - 3

Miałam dziwny sen. Taki niepokojąco realistyczny… Było okropnie, nadal czuję, jakby moje nogi drętwiały od sznura. Nie chce mi się otwierać oczu. Pospałabym jeszcze trochę… Mhm…

– Masz dwie minuty – ktoś szepcze nad moim uchem.

Podrywam głowę z poduszki i widzę swój koszmar. Już czuję, że szczęka delikatnie mi opadła. Znowu ty, bezoczna zjawo? Nie, to musi być kolejny sen…

– Żaden sen, popraw sobie włosy – mówi kobieta, podając mi grzebień.

Dopiero teraz spostrzegłam, że nie jestem u siebie w domu. W pokoju, czy raczej sali, stały dwa łóżka, a moja ręka była połączona jakąś rurką z wielkim workiem na stojaku. Co ja tu robię? To szpital?

– Ciesz się, że skończyło się na wstrząśnieniu mózgu i złamanym żebrze, a nie w kostnicy – oznajmia zjawa, kiedy ja przeczesuję ciemne pukle.

O czym ona mówi?

– Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.

Chcę jeszcze raz na nią spojrzeć, ale nigdzie jej nie ma. Zniknęła. Świetnie. Jak ona to robi? Ja nadal śnię, prawda? To nie może się dziać. Jestem zdrowa, z moją psychiką przecież wszystko jest w porządku. Prawda?

Nie ma nikogo, kto mógłby mnie utrzymać w tym przekonaniu. Zaczynam się niepokoić. Przypominam sobie światło… Wypadek… Żyję… Szkoda…

I co teraz? Leżę w szpitalu, obok mnie jak zwykle nikt. Czyli samo życie. Mam się gapić w sufit czy co?

– Cześć – ktoś mówi.

Odwracam wzrok w stronę drzwi i widzę Karola. Zapytałabym go, dlaczego tu przyszedł i skąd w ogóle wie, że tu jestem, ale… Jakoś nie potrafię. Nie mogę nic powiedzieć, nie mogę na niego nie patrzeć. Co się dzieje?

– Jak się czujesz? Musisz być osłabiona, prawda? – pyta chłopak.

Ja nic nie muszę! Ale nie jestem zdolna do zmieszania tego blondyna z błotem. Mój charakter niespodziewanie przystopował. Dlaczego?

Kiedyś już myślałam nad tym. Tak mi się wydaje… Zamknij się! Znów ten głos. Wszystko na tym świecie mnie prześladuje.

Spoglądam jeszcze raz na Karola i czuję się, jakby trudniejszym niż zwykle zadaniem było wzięcie głębszego wdechu. Za ciepło w tej sali.

– Coś się dzieje? Mam pójść po lekarza?

– Nie trzeba – mówię z uśmiechem.

Yyy… Skąd ten uśmiech? Głos też wyrwał się spod mojej kontroli, zmieniając ton na miły i – o zgrozo – słodki. O myślach, jakie pojawiają się teraz w mojej głowie, wolę nie wspominać. Jakby ktoś przejmował nade mną kontrolę. Jeśli właśnie dopadł mnie ten skurczybyk w czerwonej pelerynie, to…

Widzę, jak Karol na mnie patrzy. W jego oczach pojawił się błysk i chyba nie jest on spowodowany gorączką. Pali mnie ten wzrok.

Co tu się, do licha, dzieje? Czuję rumieniec, który w gwałtownym tempie spływa mi na twarz.

– Może jednak znajdę lekarza. Nie wyglądasz dobrze.

Nie zdążyłam nic powiedzieć, a Karol już popędził w stronę drzwi. To dobrze, może uda mi się ochłonąć.

– Są postępy. Pierwszy krok za tobą.

Odwracam się prędko. Któż by inny mógł powiedzieć te słowa?

– No tak. Znowu ty, bezoczniku. Kiedy dasz mi święty spokój?!

– Gdy staniesz się człowiekiem…

Bo teraz nim nie jestem, tak?

– Pierwsza faza zauroczenia zaliczona.

Co? To niemożliwe! Co ona mi zrobiła? Dlaczego? Dlaczego nie mogę się sprzeciwić? Czemu nie mam kontroli nad swoimi myślami na temat Karola?

– Nie rozumiem cię. Przed tobą najpiękniejszy rozdział w życiu. Miłość.

– Nie. – Kręcę gorączkowo głową. – Przede mną dno. ONA jest największym złem, jakie może cię spotkać. – Przypominam sobie dzieciństwo… Nie, nie chcę tam wracać… – Może na początku wszystko wydaje się być kolorowe, ale później… Ludzie się niszczą! ONA jest mordercą.

Odejdźcie, nie, nie chcę was z powrotem. Całe życie siedzicie w mojej głowie, ukryci, ale czujni i przygotowani do ataku.

Zamykam oczy.

– ONA nie istnieje, nie wygląda tak, jak myślicie – mówię dalej.

Po całym ciele przechodzą mi dreszcze. Zimno… Aż zgrzytam zębami. Podnoszę wzrok. Kobieta nic nie mówi; płacze, uwalniając granatowe łzy z ciemnych otchłani w jej oczodołach. Widać w tym trochę współczucia i szczyptę niemocy. Już wie, że nic nie zmieni. Patrzymy przez chwilę na siebie, a przynajmniej ja na nią; w końcu bezoczna kiwa lekko głową. Chyba mam wolną rękę… Pierwsza swobodna myśl, na razie trzymam ją głębiej – wstaję z łóżka, wyciągam wenflon… Dobrze, raz się żyło. Otwieram okno i do końca napełniam płuca powietrzem. Zrobię to. Czemu nie? Kiedyś nastąpiłby ten moment. Staję na parapecie. Patrzę w górę. Niebo takie bezchmurne dzisiaj… Patrzę w dół.

Tyle lat trzymałam wszystko w sobie. Jednak nie dałam rady zapomnieć. Koniec. Addio!

Ciało samo przechyliło się do przodu… Wiecie, jak przyjemnie jest latać?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Paradise 29.03.2018
    Równie wciągające i intrygujące jak poprzednie dwie części :) zostawiam 5 i czekam na więcej, bo mam nadzieję, że to nie koniec :D
  • Dziękuję! Kolejny tekst już się pisze i mam nadzieję, że czas pozwoli mi zamieścić go jak najszybciej.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania