Złośnica Zuzanna V
"Zmysłowy Zapach"
Cieszyłam się jak szczerbata na suchary, kiedy zobaczyłam wiadomość od Adama. W brzuchu latały mi wściekłe motyle – te z ADHD. Był naprawdę czarujący w swoich wiadomościach, więc dałam się skusić na kawę. Niezobowiązującą, oczywiście. Mimo to zachowywałam się, jakbym właśnie wygrała na loterii i miała odebrać nagrodę w telewizji.
Wybrałam inną kawiarnię niż Marty. I nie tylko ze względu na wystrój czy ludzi, którzy tam przesiadywali. To byłoby zbyt krępujące – mając ją za plecami. Nie stroiłam się jak na bal u królowej, ale do każdego, nawet najskromniejszego szczegółu, przyłożyłam się jak rasowa perfekcjonistka z TikToka. Fryzurę ogarnęła mi Renata, bo mimo ciągłych prób wciąż nie potrafiłam zrozumieć, jak prostownica może... kręcić. Magia.
Ale warto było. Widziałam to w jego spojrzeniu. Byłam z siebie dumna, a moja pewność siebie wystrzeliła w kosmos.
Bawiłam się świetnie – do momentu, gdy spróbował mnie pocałować. Oj, oj. Zrobiłam krok w tył, niczym bohaterka taniego romansu: Za szybko, panie czarujący – pomyślałam.
Nietrudno było zauważyć, że moja reakcja go nieco zaskoczyła, a może nawet zirytowała. Mina jak u dziecka – tego naburmuszonego – któremu zabrano lizaka. Wchodząc do mieszkania, byłam przekonana, że to już koniec. Że znowu spłoszyłam faceta, który działał „zbyt szybko”, czyli po prostu nie w moim tempie. Moje motylki zdawały się padać jeden po drugim jak po zatruciu opryskami owadobójczymi. Fizycznie czułam ich ból.
Leżałam w łóżku, przekręcając się z boku na bok, zerkając na telefon co pięć minut – może nawet częściej. Klasyka. Chodziłam z nim dosłownie wszędzie upewniając się co rusz czy przypadkiem nie mam wyciszonego dźwięku, a może brakuje zasięgu? Liczyłam, że jakimś cudem pojawi się wiadomość. Długo nic. Aż w końcu:
„Dobrze się dziś bawiłem. Myślisz, że możemy to powtórzyć?”
Wskoczyłam z łóżka! Dosłownie!
Czyli nie wszystko stracone!
Nie wiem, ile razy pisałam i kasowałam odpowiedź. Aż w końcu wysłałam krótkie:
„Jestem na tak.”
Słabe? Możliwe. Tak właśnie pomyślałam, widząc komunikat „WYSŁANO”. Ale nie mam zbyt dużego doświadczenia w flirtowaniu i randkowaniu. Nie chciałam tego zepsuć i tak jak dziś, nie mogłam zasnąć, analizując każdy mój gest czy słowo. Było na to rozwiązanie. Następny dzień przesiedziałam u Marty za barem – tym razem jako gość – i nie tylko się żaliłam. Wypytywałam ją o wszystko, co w uszach postronnych słuchaczy mogło brzmieć jak stand-up o życiu emocjonalnym dziesięciolatki. Ale naprawdę tego potrzebowałam. Porady, ściągawki. W moich przypływach emocji oraz wypitej kofeiny zachowywałam się niemal jak Chendler z przyjaciół podczas zrywania z Jenice. Gdyby nie goście skakałabym po kanapie.
Był tez inny sposób:
Teraz biegłam przed siebie. Dobrze było mieć tyle wolnego i wrócić do swojego prawdziwego ja. Lubiłam to uczucie: wiatr we włosach, pot na czole, przełamywanie własnych granic i ten widok świata z perspektywy, z której zwykle się nie patrzy – gdybym tylko mogła sobie na to pozwolić, biegałabym codziennie. Czułam się świetnie… odganiając strach, stres, AdHdowe motyle w brzuchu, które co jakiś czas przezywały gwałtownie przebudzenie, aż do momentu, gdy na ich widok stanęłam jak wryta. Dosłownie, zatrzymałam się zbyt gwałtownie.
Na środku parku – dwójka nastolatków, co najwyżej szesnaście lat. Obściskiwali się bez żadnych zahamowań, jakby świat się kończył, a oni mieli tylko dzisiaj, żeby zrzucić z siebie wszystkie ubrania. Ominęłam ich czym prędzej, nie tyle rozbawiona, co zażenowana. Dla mnie zbyt młodzi, choć… Zbliżały się moje 24. urodziny, a ja nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała taki... intensywny romansik. Mało tego jak goniły mnie myśli typu „ na zimnie? Będzie opryszczka!” Albo „ W takiej mini zapalenie pęcherza murowane!” Jak jakaś złośliwa stara panna, albo babcia z osiemdziesięcioletnim stażem życia. No z takim podejściem, pewnie nie przekonam do siebie ani Adama, ani innego potencjalnego faceta.
W słuchawce rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu. Bezmyślnie odebrałam, nie zerkając, kto dzwoni.
– Dlaczego dyszysz? – zapytał Mateusz, przekopując się przez moje biurko.
– Biegam – sapnęłam, przystając ponownie, żeby złapać oddech.
– Biegasz?! Ty?!
– Wnioskuję, że to coś ważnego, skoro dzwonisz do mnie na moim urlopie?
– Potrzebuję dokumentów Zarzyckiego – mogło mnie zdziwić, że nie poprosił o nie Anity, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
– Fioletowa teczka z doklejonym wykrzyknikiem.
– Mam. Zuza?
– Tak?
– Wiesz, że jest zima?
– Serio?! Nie zauważyłam.
– Trenujesz, żeby facet ci nie nawiał?
Przewróciłam oczami. W mojej głowie automatycznie pojawił się obraz jego kpiącego uśmiechu. Odrzuciłam go i ruszyłam dalej przed siebie. Choć sama do siebie się uśmiechnęłam odtwarzając jego słowa. W moim przypadku to mógł być całkiem dobry powód na powrót do treningów.
Z Adamem spotkałam się niemal codziennie podczas mojego wolnego. Tym razem byliśmy na drinku w dość ekskluzywnym barze – takim z podświetlanymi półkami i barmanem, który wyglądał, jakby uciekł z wybiegu. Pomimo moich obaw, można było porozmawiać. Adam był świetny. Przystojny, inspirujący, inteligentny. Pozwoliłam sobie nawet na kilka drobnych zalotów – dotknięcie ramienia, muśnięcie dłoni przy odbieraniu drinka.
Wykorzystałam prawie wszystkie triki Marty na tym spotkaniu. Przegięłam? Nie byłam pewna. Ale bawiłam się naprawdę świetnie i chętnie bym to powtórzyła.
Na koniec spotkania – całus w policzek, ciepły, spokojny. Gdy się nie odsunęłam – pocałunek w usta. Nie głęboki. Nie erotyczny. Po prostu lekki dotyk ust, który wywołał na mojej twarzy uśmiech – na jego zresztą też, a to już była mieszanka wybuchowa. Moje motyle poderwały się do lotu, trzepocząc skrzydełkami stadnie w mojej głowie. Wyszeptałam słodkie „Dobranoc” – tylko ja wiedziałam, jak trudno było mi zapanować nad krzykiem radości – uśmiechał się tak słodko, tak pociągająco. Musiałam zakończyć to spotkanie i wrócić do mieszkania, by nie skakać z radości po ulicy. Czyli – uwaga – są jeszcze mężczyźni, którzy potrafią czekać. A ta myśl popchnęła moje nogi do dzikiego tańca hulania, gdy zamknęłam za sobą drzwi. Jak dziecko, jak wariatka – Jakie to uczucie jest boskie! – krzyczała moja dusza.
Od tamtej pory wymieniliśmy z Adamem setki wiadomości. Czasem bez większego sensu – ale każda z nich była jak kawa o poranku. Nawet emotka potrafiła poprawić mi humor. I tak, zatopiona w myślach, pisząc kolejną z nich, weszłam do biura Mateusza – bez pukania. Miał go nie być – spotkanie, z kimś tam, gdzieś tam… coś tam… nie pamiętałam, myślami byłam przy Adamie. Miałam tylko zostawić dokumenty i wrócić do przyjaciółki kserokopiarki.
Zamarłam z palcami zawieszonymi nad klawiaturą telefonu.
Zamiast pustego gabinetu – scena jak z porno. Mateusz, bez koszuli, prezentował całe swoje pięknie wyrzeźbione ciało nad jakąś blondynką rozłożoną na jego biurku. Telefon wypadł mi z ręki, próbując go złapać, wypadły mi wszystkie dokumenty, rozsypując się na podłodze. Zrobił się hałas jak na lotnisku. Blondynka zerwała się oburzona. Mateusz rzucał niecenzuralne słowa – oczywiście w moim kierunku – dopinając spodnie. Ja klęczałam, zbierając papiery, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na nich. Zwłaszcza nie na niego.
Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. I że ktoś właśnie nacisnął „pauzę”, a ja jakbym się nie starała nie mogę przyśpieszyć ucieczki. Przepraszając i miotając się, zbierałam wszystko z podłogi. Czułam, że czas się zatrzymał, utknęłam w jakiejś chorej pętli, z której nie dało się uciec.
Wybiegłam do socjala – nareszcie. Wrzuciłam papiery i notatki na blat z takim impetem, że niektóre ponownie zsunęły się na podłogę. Zimną wodą oklepałam sobie policzki – paliły mnie żywym ogniem. W głowie wciąż miałam ten widok.
Widziałam go wcześniej, jak flirtował, jak macankował pracownice, czasem nawet klientki. Ale nie sądziłam, że Mateusz posunie się tak daleko. W biurze?! I dlaczego nie zamknął tych cholernych drzwi?! Gdyby nie odebrało by mi mowy właśnie to by ode mnie usłyszał w tamtym momencie. Ale język zawinął mi się w supeł.
Musiałam się ogarnąć. Byłam zażenowana, zawstydzona, ale też… oszołomiona. Okej, może i wcześniej zastanawiałam się, jak wygląda bez koszuli, – nie trudno się domyśleć, że trenuje, w końcu robił to całe młodzieńcze życie, ale nie spodziewałam się, że zobaczę to na żywo. Mocno zarysowane „V” nad kroczem – no błagam. Teraz ten obrazek miałam wypalony w mózgu jak pieprzona klatka z filmu.
Wyglądało na to, że nie zdążyli skończyć tego, co zaczęli, bo po kilku minutach blondi wyszła z gabinetu. W pośpiechu, ale udając pełen profesjonalizm. Głowa wysoko, spojrzenie obojętne. Jakby nie miała ochoty lizać mu karku pięć minut wcześniej. Zero wstydu, pełna profeska. Jakby nigdy nic. Mateusz natomiast nerwowo poprawiał mankiety koszuli stojąc w progu i gromiąc mnie tymi swoimi iskrzącymi wściekłością oczami.
— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś pukała? — syknął. Głos miał napięty. Jakby wystarczyło jedno słowo, żeby wybuchł.
— Ahaa — mruknęłam, starając się brzmieć neutralnie. — Trzeba było zamknąć drzwi na klucz.
— Nie mam takiej potrzeby. Wszyscy wiedzą, że do mojego gabinetu się puka — rzucił, akcentując ostatnie słowo tak ostro, że nie mogłam zareagować inaczej. Parsknęłam śmiechem. No błagam.
— Oj tak, ta blondi na pewno dobrze o tym wiedziała…
Jego twarz zesztywniała. Zrobił krok w moją stronę. A potem kolejny.
— Popsułaś mi dzień. I robotę…
— Słucham? — zaśmiałam się z niedowierzaniem. — To jest biuro, nie burdel!
Zbliżył się do mnie tak, że poczułam zapach jego perfum i coś jeszcze — napięcie, które niemal iskrzyło w powietrzu. Patrzył na mnie z góry, jakby oceniając, czy mam w sobie odwagę powiedzieć jeszcze coś — jakby to słowo miało mnie kosztować życie.
— To moje biuro. I będę w nim robił, co mi się podoba. Nawet, jeśli zechcę urządzić tu burdel — wskazał ręką na rozrzucone papiery. — Za pięć minut chcę to mieć na swoim biurku. Uporządkowane.
Nie ruszyłam się. Ani o krok. Stałam w miejscu jak zahipnotyzowana. Nogi miałam jak z waty, a w głowie wciąż krążyła scena sprzed kilku minut. On. Ona. Jego tors. Cholera jasna. Odetchnęłam z ulga gdy odszedł – aż poczułam się lżejsza.
Zebrałam dokumenty, starając się nie myśleć. O niczym. Ale gdy stanęłam pod drzwiami, ręka mi zadrżała. Byłam spięta jak struna. Zrobiłam kilka głęboki wydechów i uderzyłam się telefonem w czoło — ogarnij się — i zapukałam.
— Nie znasz się na zegarku? — przywitał mnie, gdy tylko przekroczyłam próg. — Minęło dwadzieścia minut.
„Dupek,” odpowiedziało moje wnętrze.
— Nie sądziłam, że mówisz serio.
— A jednak — jego głos był twardy jak stal.
— Coś jeszcze? — zapytałam, nie kryjąc zniecierpliwienia.
— Tak. To, co się wydarzyło, zostaje między nami. Jasne?
Zamarłam. Przez ułamek sekundy zobaczyłam w jego oczach coś, czego wcześniej nie widziałam. Nie tylko wkurwienie. Kontrolę. Władzę. Dominację. I cholerną pewność siebie. Przełknęłam ślinę. Pierwszy raz od dnia, kiedy podjęłam tu prace nie stresowałam się przy nim tak bardzo jak teraz. Musiałam się ogarnąć szybko. Teraz.
— Spokojnie, nie zamierzam chodzić po biurze i opowiadać, że widziałam cię nago.
— Półnago — poprawił sucho.
— Dla mnie to i tak o pół za dużo — zabrzmiałam zbyt lekko, zbyt słabo, wiec potrząsnęłam głowa delikatnie jakby wracając do stąpającej po ziemi — Nie martw się, szefie. — zmieniłam ton na swój złośliwy —Nie będę plotkować z twoim haremem o kolejnej blond seksbombie — rzuciłam i wyszłam, zanim zdążył odpowiedzieć. Wyszłam? Nie za uciekłam!
Dopiero za drzwiami dotarło do mnie – z tego stresu, aż tyłek mi się spocił. Dosłownie.
Od tamtej chwili Mateusz był dla mnie jeszcze chłodniejszy niż zwykle. A ja? Nie siliłam się na uprzejmość. Moje obrzydzenie jego osobą — a właściwie tą sytuacją— było aż nazbyt widoczne.
A mimo to moje oczy i tak lgnęły do niego, ilekroć pojawiał się w zasięgu wzroku. Burak czy nie, trzeba mu przyznać, że jest nie tylko przystojny, ale i seksowny. Sama siebie karciłam za swoje myśli.
W końcu poznałam też tożsamość tej nieszczęsnej blondynki. Nasze biuro podpisywało właśnie kontrakt z dużą firmą — M&M, a Mateusz miał przejąć tam stanowisko po kierowniku, który ostro namieszał w finansach. Oznaczało to tyle, że w najbliższym czasie będzie spędzał sporo czasu w ich siedzibie. Czy mi to przeszkadzało? Ani trochę. Nawet mnie to cieszył — oddech od tego buca, a zwłaszcza że nie mogłam znieść widoku tej blondi, która często pojawiałam się w naszym biurze i ostentacyjnie jakby w geście zemsty prosiła o kawę dając szczegółowa instrukcje co do temperatury kawy, a nawet mleka. Czy posłuchałam? Oczywiście, że nie. Dostała taką jaką uważałam JA za stosowną. I oczywiście oberwało mi się od Mateusza.
— „To bardzo ważny pośrednik w moich negocjacjach”
— Zdaje się, że juz zadbałeś o to żeby była zadowolona. – nie byłabym soba gdybym teraz tego mu nie wypomniała.
– Masz ją traktować jak najważniejszego klienta w firmie.
–To jest biuro, nie kawiarnia czy pokój życzeń” – Tak dokładnie to ode mnie usłyszał i on i ona, a Mateusz o mało nie dostał wylewu, albo za wszelką cenę powstrzymywał się żeby mnie nie uderzyć. Nie ważne. Nie byłam jej popychadłem.
Z rozmyślań wyrwała mnie wiadomość od Adama:
"Czekam na dole.”
Serce zabiło mi mocniej, jak za każdym razem, gdy widziałam jego imię na ekranie. Energicznie zaczęłam sprzątać biurko, wrzuciłam wszystko do torebki i otuliłam się chmurą moich nowych i — nie ukrywajmy — bardzo drogich perfum. Bolało mnie, gdy za nie płaciłam, ale teraz? Teraz dodawały mi pewności siebie. Wybiegłam z holu... i oczywiście wpadłam na Mateusza, który w drugiej połowie dnia zawitał do biura.
— Wychodzisz? — spytał chłodno, unosząc brew.
— Tak. Skończyłam już na dziś — próbowałam go wyminąć, ale zastąpił mi drogę. Zerknął na zegarek w ostentacyjnie powolny sposób, jakby chciał mi uświadomić, że wychodzę za wcześnie.
— Cezary pozwolił mi wcześniej wyjść — odpowiedziałam, cofając się o krok. Niestety, obcas zaplątał się w spódnicę i musiałam podeprzeć się na jego ramieniu, żeby się nie przewrócić. Bezwstydnie.
O tak. Te perfumy to był strzał w dziesiątkę. Skoro Mateusz zaciągnął się ich zapachem – nie umknęło to mojej uwadze – Jeśli podziałało na niego, z Adamem też nie będzie źle.
Dzisiaj wyglądałam inaczej niż zwykle. Pożyczyłam od Renaty długą, beżową, zwiewną, plisowaną spódnicę, a moja czarna bluzka — choć z długim rękawem — podkreślała sylwetkę i odsłaniała ramiona.
— Gdzie się wybierasz tak ubrana? — jego spojrzenie przesunęło się po mnie z góry na dół.
— Co znaczy tak ubrana?! — od razu doszukiwałam się złośliwości.
— Tak ład… elegancko… — odpowiedział z udawaną obojętnością.
— Mam randkę — rzuciłam, unosząc brodę.
— Z tym gościem, co czeka pod budynkiem? — Zdziwienie w jego głosie było zbyt wyraźne, żeby je ukryć.
Przytaknęłam, czując, jak na policzki wpełza mi rumieniec. Może trochę z radości, a trochę z krępacji. Każda randka oznaczała kolejny krok. A ja nigdy nie byłam dobra w robieniu tych kroków.
— Coś w tym dziwnego?
— Nie za wysoka półka jak na ciebie? — wypalił, a we mnie aż się zagotowało. Zacisnęłam mięśnie. Naprawdę niewiele brakowało, a bym mu przywaliła.
Powściągliwość. Jeszcze jej odrobina. Ale nie na tyle, by nie rzucić przez ramię:
— Fiut.
W odpowiedzi usłyszałam tylko jego śmiech. Wredny. Bezczelny. Denerwująco męski.
Adam wysłał mi wcześniej nazwę restauracji, więc oczywiście ją wygooglowałam. Miejsce wyglądało drogo. Ale – Zbyt drogo, jak na mój portfel. Zrobiłam więc wszystko, co mogłam — dostosowałam wygląd i liczyłam, że to on zapłaci za kolację —serio! — Ale i tak wyciągnęłam oszczędności z puszki. Tak na wszelki wypadek.
Jak się okazało, znał tam mnóstwo osób. Wchodząc do sali co krok, ktoś mu się kłaniał, czy rzucał „Cześ Adam” jakby był celebrytą. Nawet zanim podano nasze dania, podszedł do nas elegancki mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat.
— Adam! Dobrze cię widzieć!
Adam wstał, uścisnął mu dłoń.
— Pana również. Świetnie pan wygląda.
— A kto to ta urocza dama? — zapytał, patrząc na mnie z uśmiechem. Chciałam się podnieść, ale powstrzymał mnie gestem. Adam przedstawił mnie jako przyjaciółkę. No bo jak inaczej?
— Nie będę wam przeszkadzał — uśmiechnął się starszy mężczyzna. — Pozdrów ode mnie ojca. Niech się do mnie odezwie. Nie rozmawialiśmy od... — zawahał się — No, od dawna.
Między nimi przebiegło coś dziwnego. Coś napiętego. Ale zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Gdy znowu siedzieliśmy naprzeciw siebie, nie mogłam się powstrzymać.
— Kim był ten facet? — zapytałam ostrożnie, sięgając po kieliszek wody.
— Znajomy rodziny — odpowiedź nie do końca mnie satysfakcjonowała, więc wpatrywałam się w niego intensywnie. — Bardzo dobry znajomy rodziny.
— Okkkk…
— Zuzia — mówił do mnie tym uroczym sposobem. W jego ustach brzmiało to słodko — Chyba trochę za wcześnie, żeby wtajemniczać cię we wszystko. Nie psujmy tego…
— Nie psujmy tego? Jesteś gangsterem czy co? — wybuchnęłam śmiechem, a on rozbawił się równie mocno.
— Nie. Ale wolę, żebyś najpierw się we mnie trochę rozkochała, zanim zaczniemy grzebać w mojej rodzinie…
— Brzmi jak plan, który ma mi zamydlić oczy…
Odpuściłam. Skoro ja wymagałam od niego cierpliwości w niektórych sprawach, to i ja mogłam być cierpliwa wobec swojej ciekawości. I było nam naprawdę dobrze. Przynajmniej do czasu, gdy podczas deseru w drzwiach restauracji pojawiła się seksowna blondynka w bardzo wyzywającej, ale eleganckiej sukience, wspierająca się na ramieniu mojego szefa.
— Co się dzieje? — dopytał, widząc mój kaprys.
— Mój szef tu jest — westchnęłam.
— Widzę — podążył za moim spojrzeniem. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, że to nie Mateusz przykuł jego uwagę. Od razu popsuło mi się humor.
Przechodząc obok nas, z grzeczności zatrzymali się przy naszym stoliku. Adam przedstawił się z pełną klasą:
— Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam, Zuza — kpił. — Widzę, że zaczęłaś mierzyć bardzo wysoko.
— Słucham?! — aż się zaczerwieniłam.
— Nie ważne — kipiało z niego litością, współczuciem, a może nawet obrzydzeniem? Zawsze był dupkiem, ale nigdy nie upokorzył mnie tak mocno. Brzmiało, jakbym była jakąś łowczynią fortuny. — Powinniśmy już iść, szczególnie że przy mnie wychodzi twoja prawdziwa osobowość, a to może wam popsuć wieczór i zniszczyć twój myk na „New Look”— dorzucił jakby tego było mało i odszedł.
Siedziałam oszołomiona. Myliłam się, czy naprawdę wszyscy patrzyli na mnie tak, jakby nie stać mnie było, żeby tu być? Jak na brzydkie kaczątko, które nawet w lepszych ciuchach pozostaje kaczątkiem? Jak na kogoś, kto udaje? Kogoś, kto oszukuje? Przecież tak nie było. Ja to wiedziała, a tylko to powinno się liczyć! Więc dlaczego moje motylki zamieniły się w śród który rozszarpywał moje wnętrzności?
— Zdaje się, że twój szef to dupek.
— Jaa… — zakłopotałam się. Po raz pierwszy od dawna zabrakło mi słów. — Adam, wiesz co… — zerknęłam jak idiotka na zegarek, udając spóźnioną. — Bardzo cię przepraszam, ale muszę… — to, co robiłam i mówiłam, nie miało sensu. Uciekałam. I on dobrze o tym wiedział. — Powinnam… Bardzo ci dziękuję za… — jak to nazwać? Przecież właśnie wymuszałam, żeby zapłacił za nas.
— Zuzia — wstał za mną i przytrzymał, żebym tak szybko nie odeszła. Prawie się rozpłakałam.
— Zapłacę i zawiozę cię do domu, dobrze? — zaproponował, przez co poczułam się jeszcze gorzej. Dlaczego? Spanikowałam.Wyszeptałam ciche: „Przepraszam”, po czym jak zabłąkana nastolatka uciekłam.
więcej : www.naliavire.blogspot.com
Komentarze (1)
Jest tu już awantura z jedną autorką o poprawność: w/we.
/jak Chendler z przyjaciół podczas zrywania z Jenice./ – chyba powinno być: Chandler i Jennifer – mam gdzieś knigę o tych przygłupach
/które co jakiś czas przezywały/ – przeżywały
/– Potrzebuję dokumentów Zarzyckiego – mogło mnie zdziwić,/ – ...Zarzyckiego. – Mogło mnie... /sam nie zawsze trzymam się zasad...
/Z Adamem spotkałam się niemal/ – spotykałam
/Miał go nie być – spotkanie/ – miało
/Gdyby nie odebrało by mi mowy/ – usuń – by
/bez koszuli, – nie trudno się/ – nietrudno
/wiec potrząsnęłam głowa delikatnie/ – głową
/— Nie martw się, szefie. — zmieniłam ton na swój złośliwy —Nie będę plotkować
— zmieniłam ton/ – usuń kropka, drugiego postaw, spacja
/Nie za uciekłam!/?
/Nawet mnie to cieszył — oddech/ – cieszyło
/ważny pośrednik w moich negocjacjach”/ – kropek
/blondi, która często pojawiałam się w/ – pojawiała
/prosiła o kawę dając szczegółowa instrukcje/ – znaki diakrytyczne
/o to żeby była zadowolona. – nie byłabym soba gdybym/ – usuń kropka albo wielką literą/sobą
/czy pokój życzeń” – Tak dokładnie/ – kropka
/Nie ważne. Nie byłam jej/ – nieważne
/— Tak. Skończyłam już na dziś — próbowałam go wyminąć/ – np. tutaj powinna być kropka i narracja z dużej litery
/— Co znaczy tak ubrana?! — od razu doszukiwałam/ – też z dużej
Nie chce mi się dalej... już tylko czytam.
Tekst nie jest zły, jednak a może właśnie dlatego warto poprawić.
cul8r
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania