Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Złoto objąć, leć przez mrok - Rozdział 1 - Gdy kruszy się stara moneta #13
Tłumaczenie wykonane przez autora oryginalnej japońskiej powieści light novel pt. Ougon wo idaite ma tobe. Tekst źródłowy został opublikowany na japońskich platformach Kakuyomu oraz Tales.
Kapłan Coltrata, wierzący w sprawiedliwość i próbujący rozstrzygnąć spór pracowniczy, został nagrodzony przez obecnego pana Velkrisu – Toyokawę – deszczem bezlitosnych kul, które spadły na poddanych.
Gdy ciała wieśniaków pogrążyły się w kałużach krwi, młody kapłan runął na kolana.
Tylko Sora pozostała na nogach, wpatrując się w Toyokawę.
Właśnie wtedy Toyokawa – który dotąd nawet jej nie zauważał – wreszcie ją dostrzegł.
Toyokawa, magin w podeszłym wieku, chrząknął lekko i schował lewą dłoń z megafonem za plecy.
Dopiero teraz jego spojrzenie padło na Sorę – jakby dopiero wtedy uznał jej istnienie za istotne.
Wciąż trzymał w prawej ręce rozgrzany jeszcze pistolet Beretta 84, lecz nie wykazywał żadnej woli, by kierować go w jej stronę.
– Ty też się boisz Shurawi, co?
Rzucił to z odrobiną pobłażliwej ciekawości, niemal uprzejmie.
– …Tak. Boję się.
Odpowiedziała Sora, z ledwie słyszalnym westchnieniem, ale bez ucieczki z tonu.
– To dlatego, że Shurawi są dziećmi zła?
Czerwono-czarne oczy Toyokawy wbiły się w Sorę i nie chciały jej puścić.
– Ponieważ żyją według innych zasad i innej etyki. Jeśli to właśnie ludzie zwykli nazywać „złem” – to tak, boję się ich.
– Dla mnie to raczej ci, którzy odmawiają rozmowy, są straszniejsi niż ci „inni”.
– W takim razie, panie Toyokawa… Czy ja także napawam pana lękiem?
Toyokawa westchnął, lecz w jego głosie nie było zawahania.
– Tak. Ale w innym sensie. To właśnie dlatego pozwoliłem ci mówić.
Sora spojrzała na niego prosto, bez uchylania wzroku.
– A więc mogę zadać pytanie?
– Jeśli tylko chcesz, pod warunkiem że posłuży też jako odpowiedź dla tych głupców, co niczego nie pojmują i tylko się tu gapią.
Toyokawa rzucił spojrzenie w bok.
Hilrot wydał z siebie tylko cichy jęk bólu.
– W takim razie zapytam wprost.
Czy naprawdę jesteś człowiekiem Złotego Sojuszu?
– A jeśli powiem, że tak?
– Wtedy uznałabym, że jesteś opętany przez szaleństwo.
Sora jednak nie czuła w tym maginie ani cienia obłędu, mimo jego okrutnych czynów.
– Jestem tylko starym ramolem, który odkupił ten teren od Złotego Sojuszu. Rzeczywiście, jestem przedsiębiorcą i mam z nimi głębsze relacje… ale to co tutaj robię, to już zupełnie inna historia.
– Dlaczego odsprzedali ziemię? Przecież wojna z maginami wciąż trwa, prawda?
– Wojna już się kończy. Wiedząc to, postanowiłem zdobyć te prawa własności, zanim ktoś inny się po nie zgłosi. Chcę tu zrobić kurort. I może... znaleźć swoje ostatnie miejsce na ziemi.
Toyokawa spojrzał na drzewa rosnące wokół biura kopalni, na zbocza gór w oddali i na niebo barwiące się kolorami zmierzchu.
– Choć to rejon tropikalny, niemal przy równiku, powietrze jest tu wyjątkowo rześkie. A skoro da się tu wydobywać takie ilości złota, to pomyślałem – pewnie i gorące źródła się znajdą. Im szybciej się działa, tym lepiej, prawda?
– I co? Udało się znaleźć te źródła?
– A to już mnie zawiodło. Okazało się, że te okolice to martwy wulkan. Wyszły tylko jakieś chłodne źródła z lekkimi właściwościami zdrowotnymi… Ale wiesz co? Lepiej było zostawić jak jest – i zrobić z tego porządny basen.
Sora przez chwilę milczała, pogrążona w myślach – a potem, głosem czystym i napiętym jak ostrze, zadała pytanie, które uznała za jedyne właściwe.
– W takim razie...
czy dla ciebie jedyną wartością, jaka pozostała w ziemiach Velkrisu, są nadal tylko kopalnie?
Naprawdę sądzisz, że nic oprócz złota nie da się tu już wydobyć?
Toyokawa wsunął pistolet Beretta 84 do kabury, po czym odpowiedział, gładząc brodę z namysłem.
– Może i nie mam wielkiej wiedzy, ale za to mam kapitał.
Otrzymałem też całą masę dokumentacji związanej z tym przedsięwzięciem.
Zatrudnienie kompetentnych naukowców i przeprowadzenie badań to żaden problem.
Już teraz wiem, że z tej ziemi można wydobywać miedź i cynę – w ilościach przewyższających złoto.
– Więc dlaczego każe pan uprawiać tutaj mak, który prawie nie rośnie, i bawełnę, która jest marnej jakości!?
Sora trafiła w sedno – jej głos brzmiał ostro i bez zawahania.
– …Naprawdę chcesz to wiedzieć?
Toyokawa zapytał z wyraźnym uznaniem i ostrożnością.
– Tak. Właśnie o to pytam.
Sora odparła wyraźnie i bez wahania.
– Dlaczego zapytałaś? – Trzymając megafon za sobą, Toyokawa zrobił krok w stronę dziewczyny.
– Pozwolił mi pan wcześniej mówić. I rzeczywiście – odpowiada pan na moje pytania.
Dlatego proszę, by odpowiedział pan również na to. W sposób, który mnie przekona.
– …Hmm. To może trochę potrwać. Czy to nie problem?
Toyokawa założył ręce za plecami i spojrzał na Sorę z pytaniem.
– Nie szkodzi. Proszę mówić.
Toyokawa, otrzymawszy zgodę, skinął lekko głową i ruszył powoli wokół, jakby mówiąc do siebie: – No więc…
– Zanim przejdę dalej, pozwól, że zadam ci pytanie wstępne. Ta przeklęta moneta, jak ją nazwano… pamiętasz może ceny sprzed jej pojawienia się?
– Ceny…? – Sora uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Weźmy na przykład… ile kosztował koń?
– Eee…
– …Około siedemdziesięciu pięciu sztuk złotych monet królewskich – mruknął Coltrata, który po zażyciu mikstury awaryjnej osłaniał wciąż gojącą się ranę na prawej dłoni i powoli odzyskiwał spokój.
– Mówi, że siedemdziesiąt pięć.
– Hm. A ile kosztował koń dziesięć lat wcześniej, Coltrato?
– Pięć sztuk.
– Pięć...? To znaczy…
Sora zaniemówiła – olśnienie przyszło nagle.
– Tak jest. Koło roku 520 według kalendarza Świętego Króla, koń kosztował pięć monet złotych, a dziesięć lat później potrzeba ich było już siedemdziesiąt pięć!
– Czyli chce pan powiedzieć, że nawet bez wielkiej katastrofy Złotych Monet Śmierci, doszłoby do równie wielkiego załamania – i że złoto i tak musiało upaść?
– Czyli... nawet gdyby nie doszło do wielkiej katastrofy z przeklętymi monetami, złoto i tak byłoby skazane na upadek z powodu innego kryzysu tej samej skali? – zapytał Coltrata, z trudem odzyskując głos.
– Tak. Tuż przed pojawieniem się przeklętych monet, złota moneta królewska doświadczała inflacji na poziomie trzydziestu jeden procent rocznie.
Toyokawa potrząsnął lekko głową, jakby chcąc odpędzić złe myśli.
– Ten problem, który mógł doprowadzić do upadku państwa, nie wyszedł na jaw tylko dlatego, że gospodarka w strefie wpływów Królestwa Kościelnego mimo wielkich ofiar zmierzała ku wzrostowi, a ziemie Velkrisu nadal utrzymywały absurdalny poziom wydobycia.
– …A więc to dlatego zamknięto kopalnię.
– Tak.
Sora przyjęła odpowiedź Toyokawy z milczącym zrozumieniem. Ale wiedziała, że to jeszcze nie koniec – pozostały sprawy, które trzeba było wyjaśnić.
– Rozumiem. W połowie jestem usatysfakcjonowana.
– A czy odpowiem ci na tę drugą połowę?
– Tak, panie Toyokawa. Proszę odpowiedzieć na pytanie pana Hilrota – swoimi własnymi słowami.
Tak było najlepiej.
– I tak to nic nie da.
– A mimo to. – odparła Sora stanowczo.
Zostawiła resztę Toyokawie i Hilrotowi.
Chwyciła za ramię Coltratę, który właśnie próbował się podnieść, by ponownie wypełnić swój obowiązek, i skinęła mu, by się uspokoił.
Wkrótce na miejsce dotarł Trinu, kulejąc na lewą nogę. Sora i Coltrata wspólnie zaprowadzili go do biura kopalni, gdy ten zaczął się szarpać.
– No powiedzże, Hilrot… Przecież sam robiłeś tu jako specjalista od wzbogacania, jak jeszcze szyb zachodni działał, prawda?
– …I co z tego niby? – warknął Hilrot, nie mogąc się poruszyć, ale nadal gotów kąsać.
– Pewnie nie możesz się napatrzeć na ten złoty blask rudy, co?
Hilrot zawył:
– I co z tego, do cholery!!
– Pewnie ją pokochałeś, co?
– Tak, pokochałem! I teraz tęsknię za nią jak diabli!! To ty mi ją odebrałeś!! Wiem już, że kopalnia przynosi straty – ale nie masz prawa kazać nam siać mak i głodzić się aż do śmierci!!!
Toyokawa odpowiedział bez emocji:
– Siedzieliście na tym złocie aż za długo, pyszniąc się i opływając w luksusy. Więc wam je zabrałem.
Inaczej pożarlibyście się nawzajem we własnym cieniu. I co do głodu – zawsze pilnowałem, żebyście nie pomarli.
– Pilnowałeś, powiadasz!? Nie pieprz mi tu!!! Sami się wyżywimy!!! Już nie będziemy słuchać twoich rozkazów…!
– A jeśli rozkazy wyda Aurelia Velkrys? Co wtedy? Ta dziewczyna będzie moją namiastką – albo się w tym zatraci, albo przegra z własną młodością i stoczy się w nieudolność.
– Jak śmiesz obrażać naszą panią! Pani Aurelia naprawdę kocha złoto – ale nie dla siebie! Kocha je, bo to było nasze życie, nasza praca! I dlatego NIGDY nie pozwoliłaby na takie świństwo jak wasze opium!
– TO WY JĄ OBRAŻACIE, DURNIE!!! ILE JESZCZE MACIE SIEDZIEĆ W TYM ZŁOTYM MAJAKU, CO!?!?!?
Hilrot znów zadrżał, czując w kościach nadchodzący trzeci ból. Toyokawa kontynuował, celując wciąż z góry:
– Rzeczywiście – to ja kazałem wam siać te ledwo żywe maki, żeby was upodlić. I jasne, Święty Król w pobliżu nie będzie na to patrzył spokojnie. Ale to wy, to właśnie wy je uprawiacie. To wy się w to wmieszaliście. To wy, którzy całymi latami taplali się w złocie i nie zrobiliście nic. Najgorsze jest jednak to, że całkowicie porzuciliście możliwość jakichkolwiek negocjacji. To wasza bezmyślność i wasze tchórzostwo sprowadziły ten koszmar!
– Jakie negocjacje!? To wszystko od początku było twoją grą! Zawsze tylko twoja plansza, twoje figury!!
– Mylisz się. Przygotowałem stół negocjacyjny jak należy – od samego początku. Bo i ja chciałem żyć z wami w zgodzie. Nawet datę wam podałem. Ale ty, Hilrot – ty, choć umiałeś mówić i miałeś za sobą ludzi, nie przyszedłeś. Wolałeś dalej grzebać w złocie, a mnie publicznie szydziłeś. Dlatego – jako właściciel tych ziem – zrobiłem z nimi, co uznałem za słuszne. To ty porzuciłeś wszystko, Hilrocie.
– To kłamstwo! Ty sam odebrałeś nam głos! Ty sam zdecydowałeś, że nie zasługujemy nawet na próbę!!!
Już wiedział, że to na nic. Krasnolud nie odezwał się ani słowem – nie było już miejsca na negocjacje. Postrzelił rannego bez wahania, kończąc sprawę.
Hilrot, trafiony w wypukły brzuch, tylko wił się z bólu. Słowa Toyokawy nie miały już dla niego żadnego znaczenia.
Gdy Toyokawa zszedł ze zbocza, przywitał go Arowal, który właśnie odbierał raport od powracającej grupy snajperów.
– Skończone, co nie?
– Dym jeszcze trochę poleci. A ci strażnicy, co mieli być trzymani? Na miejscu była tylko lekka ciężarówka.
– Eee… to pewnie grupa Geppeia. Z ostatniej lokalizacji wynika, że byli tam skrępowani. A przy okazji… paru z wieśniaków poszło szlakiem w stronę Kościelnego Królestwa.
– Dobra. Zbiegowie? Olej to. I tak nie dogonimy.
– Ale…
– Mówię ci: to jest mój kres.
Toyokawa tylko kręcił głową – jakby chciał powiedzieć, że „rozumie, ale nie chce tego przyjąć do wiadomości”.
– A tak w ogóle, Arowal… jesteś zwolniony.
– No, wiedziałem, że to się tak skończy…
– Tak. Jako strażnicy byliście bezużyteczni. Dlatego zwijaj się stąd, póki czas.
– A gdzie mamy iść?
Arowal już zaczął w myślach kreślić plan ucieczki, szykując się, by coś zanotować na mapie.
– Nic nie rób. Za dwa dni stado wilków sprawiedliwości zejdzie się tutaj, szukając ofiary. Jak nie chcesz, żeby cię pożarli, zjedź w dół po kolejce.
Toyokawa wywarł presję na osłupiałego Arowala:
– Oszukam jakoś Marfę i Robleta. Zaprowadź ich do oddziału Złotego Sojuszu w Atarakt. Zlecam ci to zadanie jako poszukiwaczowi przygód rangi Srebrnej. Liczę na ciebie.
*** Koniec rozdziału pierwszego ***
Oby za pięć lat udało mi się pokazać ciąg dalszy.
Usunę utwór pod koniec sierpnia ze względów organizacyjnych.
Dziękuję za przeczytanie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania