Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

20 12: dwadzieścia dwanaście - 1 - Zakopana żywcem

Wpis: Iza Jaworska

 

Kielce; 24 sierpnia 2012r. (piątek)

 

Piątek, piątunio - z taką myślą się dziś obudziłam. Czułam, że już jest weekend. Ruszyłam się i odsunęłam zasłony z szyb. Światło zaraz dostało się do szoferki. Przymrużyłam oczy i usiadłam na fotelu kierowcy. Oparłam się o kierownicę i czekałam, aż w pełni się obudzę. Po chwili założyłam buty, ubrałam bluzę i wyszłam z ciężarówki. Brrr. Zimne poranne powietrze. Słońce było jeszcze nisko. Przeszłam przez parking i weszłam do sklepu na Orlenie. Podłoga była dopiero co umyta. Sprzedawca stał za kasą i rzucił na mnie okiem.

- Dzień dobry. - powiedziałam i podeszłam bliżej kasy.

- Dzień dobry. - odpowiedział - Podać coś?

- Hot doga i kubek kawy.

- Proszę poczekać 2 minutki.

Sprzedawca przygotował hotdoga i nabił coś na kasę.

- 7,99 zł.

Wyciągnęłam portfel z prawej kieszeni i zapłaciłam. W zamian otrzymałam paragon, a po chwili swoje śniadanie.

- Dziękuję, do widzenia. - powiedziałam zabierając kawę i hot doga.

- Do widzenia i zapraszam ponownie. - odpowiedział mi kasjer

Drzwi odsunęły się i wyszłam ze sklepu. Stojąc przed sklepem, rozglądałam się za dobrym miejscem. Zdecydowałam się stanąć przy barierce, która ogradzała parking. Usiadłam na niej i jedząc śniadanie, obserwowałam autostradę. Z rzadka, szybko przez nią, przejechał jakiś samochód. To był fajny widok.

 

Śniadanie zjedzone. Przeszłam przez parking do mojego Volvo. Odpaliłam silnik, obeszłam je dookoła i sprawdziłam czy wszystko jest w porządku. Wszystko było dobrze. Wsiadłam do środka i włączyłam nawigację. Miałam odebrać naczepę z miasta i zawieźć ją do jakiejś małej wiochy. Nie tracąc czasu, wbiłam bieg i pojechałam do fabryki części “MASZPOL”. Włączyłam radio, przejechałam kawałek autostradą i wjechałam do miasta. Wysokie wyblakłe bloki, sklepy, chodniki i nic poza tym. Według nawigacji minęłam kilka świateł i już byłam na miejscu. Miasto budziło się do życia. Dojeżdżając pod magazyn, widziałam, jak wózek widłowy ładował ciężarówkę przy pierwszym stanowisku. Pojechałam więc w stronę drugiego stanowiska. Minęłam tą ciężarówkę i zauważyłam drugą - przy drugim stanowisku.

- J@pie#dole. - powiedziałam do siebie

Zaparkowałam wzdłuż drogi, tak aby nie przeszkadzać i wyszłam do magazynierów, którzy ładowali tą ciężarówkę.

- Dzień dobry. Ile trzeba poczekać? - zapytałam

- No jeszcze tak z 20 minut. - odpowiedział jeden z nich

Wróciłam do ciężarówki, wzięłam paczkę fajek i zapaliłam.

 

Minęło te 20 minut. Ciężarówka z pierwszego stanowiska odjechała i przyszedł czas na moją. Podjechałam i cofnęłam pod rampę. I znowu czekanie...

 

Jak tylko magazynierzy załadowali kilka dużych palet (dość ciężkich, bo zawieszenie mocno się ugięło), od razu wypełniłam listę odbioru, i pojechałam. Wróciłam przez miasto na autostradę i słuchając radia, jechałam do Szarych. Kilometr za kilometrem przemierzałam szare drogi. W sumie nie tylko ja, bo przed i za mną jechali też inni.

 

100 kilometrów za mną i zaświecił się pijak. Trudno, trzeba zjechać. Widząc znak na stację, zaczęłam wypatrywać zjazdu. Po chwili wjechałam na pas do skrętu, który się zaczął. Zwolniłam i zatrzymałam się obok dystrybutora. Popatrzyłam w lusterka, czy nikomu nie będę przeszkadzała i wysiadłam. Zaczęłam tankować zbiornik i zablokowałam pistolet. Lubiłam takie krótkie przystanki w trasie. Przynajmniej wyrywały mnie z tej monotonności.

 

11:15. Zostało jeszcze 20 kilometrów to tych szarych. Autostrada dawno się skończyła i została jazda wiejskimi drogami. Były nierówne, węższe, bez fosy i miejscami bez lini. Przy drodze stały małe domy, a między nimi były łąki, na których pasło się bydło. Na mojej drodze mrugały syreny i stał krótki sznur pojazdów. Zatrzymałam się w korku i sięgnęłam po mikrofon.

- Koledzy, co to za korek na sześćdziesiątce czwórce? - zapytałam

~ Śmiertelny wypadek. - usłyszałam z CB ~ Policja nikogo nie puszcza.

- Dzięki kolego. - odpowiedziałam

Odpięłam nawigację z szyby i szukałam innej drogi. Widziałam tylko jedną. Prowadziła nawet wprost do mojego celu. Mogło być tylko jedno "ale". Ta droga była przez las i mogłam nie dać rady przez nią przejechać. Pomyślałam chwilę czy stać w korku, bo nie ma innej drogi, czy pojechać przez las. Hmm. "Do odważnych świat należy", więc #uj - dam radę. Wyjechałam z kolumny samochodów stojących w korku, przejechałam kilkanaście metrów lewym pasem, mijając innych i skręciłam w boczną drogę. Powolutku do przodu. Miałam nadzieję, że żaden kamień nie wejdzie między opony i że nie zakopię się w błocie. Miałam szczęście, bo droga był w miarę prosta. Wyjeżdżając na pierwsze wzniesienie, czułam jak koła ślizgały się. Byleby wyjechać na szczyt i będzie z górki. Udało się, wyjechałam! Teraz według nawigacji tylko dwa kilometry i miał być ten tartak. Jadąc po szczycie, słyszałam bicie na kole. Natychmiast zatrzymałam się i wysiadłam sprawdzić co to. W przednim prawym kole zauważyłam wbity kawałek gałęzi.

- Ku#w@. - przeklęłam - Dobra, pieprzyć.

Pomyślałam, że jak zjadę z góry to zmienię koło. Wsiadłam więc i pojechałam dalej delikatnie z górki. Widziałam przed sobą wielką kałużę. Zwolniłam do 5 km/h, aby nie zagrzebać się w mule. Teraz czas na kałużę. Wjechałam w nią i stanęłam.

- Jeszcze troszeczkę, proszę. - teraz mówiłam do ciężarówki

Wrzuciłam wsteczny, wcisnęłam gaz i nic. Jeszcze raz jedynka i gaz. Ciężarówka ani drgnęła. Westchnęłam i popatrzyłam na swój status: jestem zagrzebana w błocie, z przebitą oponą i do najbliższej wsi mam 2 kilometry. Super. Nie miałam czasu do stracenia. Zgasiłam silnik i otworzyłam drzwi. Problem z kałużą nadal był nierozwiązany. Nie miałam jak wyjść. 2 metry do końca kałuży to trochę daleko. Przez chwilę pomyślałam, żeby przeskoczyć. Zrezygnowałam z tego pomysłu, bo znając życie to byłabym cała mokra, gdybym wpadłam do kałuży. Wolałam więc zamoczyć moje nowe Adidasy. Zeszłam po drabince i powoli wlazłam do zimnej wody. Nie było strasznie głęboko. Tylko trochę ponad kostki. Problem był z mułem na dnie. Zamknęłam drzwi i wyszłam z kałuży. Teraz pozostało mi iść do wsi i poprosić kogoś o pomoc.

 

Po 20 minutach pieszej wędrówki przez las zauważyłam wiejską drogę. Oglądając okolice, zwróciłam uwagę na gospodarstwa. Należały do nich jednopiętrowe domy, stodoły i stajnie. Do sąsiada, z domu do domu, było trochę daleko. Co najmniej 50 - 100 metrów odległości po łąkach i pastwiskach, na których pasło się bydło. Odgłosy zwierząt gospodarczych były wszechobecne. Tutejszymi chodnikami były udeptane ścieżki i błotniste podjazdy, a rabatkami były duże sady, grządki i pola. Całkiem inny świat w porównaniu do Kielc. Na horyzoncie widać było góry, w górnej części pokryte lasami. To miejsce miało swój klimat. Jednak miałam szczęście. Niedaleko kościółka zauważyłam wiejski warsztat samochodowy. Z nadzieją poszłam w stronę warsztatu.

 

Idąc dalej, minął mnie czarny mieszaniec. Pewnie bezpański i plątał się po wsi. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk ciągnika rolniczego. A może tu kogoś poprosić o pomoc? Nie. Tak jak ustaliłam, najpierw pójdę do warsztatu. "MechZaw" - tak pisało nad jego bramą. Podeszłam bliżej i weszłam do środka drzwiami obok bramy. W powietrzu smary i brzęk kluczy. Ktoś właśnie pracował pod samochodem. Zapewne to był właściciel.

- Dzień dobry! - powiedziałam

- Dobry, dobry. - odpowiedział i wysunął się spod samochodu

Wyglądał na jakieś 28/30 lat. Ubrany był w typowe ubranie robocze. Ręce brudne, twarz nieogolona i usmarowana.

- Stało się coś? - zapytał

- Tak. - odpowiedziałam - Mam przebite przednie koło w ciężarówce. Może uda się oponę załatać.

- No dobra. A gdzie ciężarówka?

- Utopiona w lesie.

- Uu. A na której drodze?

- Tej na wprost od tamtych domów - mówiąc pokazałam w tamtym kierunku - Może uda się od kogoś pożyczyć ciągnik i ją wyciągnąć?

- Hmm. Teraz ludzie zbierają siano, więc tak średnio, a ten z tartaku stoi u mnie na parkingu, bo części do niego dopiero idą.

- Czyli co teraz?

- Poczekaj. Zadzwonię do mojego kolegi. On ma ciężarówkę to ci pomoże.

Wytarł ręce w szmatę, która wystawała mu z kieszeni i wyciągnął telefon.

- Cześć! - mówił mechanik do telefonu - Jest sprawa. Jesteś tu gdzieś blisko? No to fajnie. Bo chodzi o to, że tu jedna pani zakopała ciężarówkę na drodze leśnej do Milówki. Acha. O super. To cześć.

Rozłączył się i schował telefon.

- Mówił, że jak zawiezie ładunek to przyjedzie tutaj. - powiedział mechanik - Znając jego tempo to będzie za jakieś 8 minut.

- Dzięki. - powiedziałam

 

Stałam na placu przed garażem. Właśnie przyszedł tu szary kot, który usiadłszy, zawinął ogon wokół siebie, podniósł łapę i zaczął się lizać. Nagle podniósł łeb. Poruszył uszami nasłuchując otoczenie, obrócił się i kontynuował czyszczenie swojego futra. Mechanik wyszedł przed warsztat, a kot zaczął się do niego łasić.

- Już powinien jechać. - powiedział mechanik

Wysłuchałam się i usłyszałam coraz głośniejszy dźwięk silnika. Na pewno pojazd jechał dość szybko.

- O, jedzie. - mechanik - Cofnij się pod bramę, bo zrobi z ciebie tiramisu. He.

Zrobiłam parę kroków w tył. Pojazd był coraz bliżej. Nie widziałam go, ale słyszałam. NAGLE. Ciężarówka wyjechała zza warsztatu. Z hukiem i piskiem hamulców zatrzymała się na parkingu. Zadymiła powietrze ziemią. Była to stara, ubłocona, ruska ciężarówka. Kierowca uchylił drzwi i zapytał:

- Kto tu zakopał się w lesie?

Na pewno ten kierowca lubił szybką jazdę.

- Cześć Jacek! - krzyknął mechanik, aby było go słychać w hałasie - Ta pani tu!

- Szybko wsiadaj, bo nie mam całego dnia! - powiedział wesołym głosem kierowca

Zrozumiałam, że to do mnie. Chwyciłam za odsunięty zamek od bluzy i pobiegłam do szoferki, mijając przód ciężarówki. Szybko pociągnęłam za klamkę i wsiadłam do środka. Zdziwiłam się, bo fotele były tu jakby nowe. Trzasnęłam drzwiami. Kierowca zaraz ruszył.

- Cześć. Jacek. - przedstawił się

- Cześć. Jestem Iza. - odpowiedziałam

- To jedziemy na tą drogę na wprost zakrętu?

- Tak

- Polecam zapiąć pasy.

Zaczęłam szukać pasa. Znalazłam i zapięłam go. Ten kierowca Jacek niewiele zwalniając, wjechał na leśną drogę. Coś zaczęło się tłuc i wszystko w kabinie latało we wszystkich stronach.

- Często tak ekstremalnie jeździsz? - zapytałam, trzęsąc się przez wertepy.

- To, ekstremalnie?! Eee. - odpowiedział, patrząc na drogę - Zapytaj się Patryka, tego mechanika, jak się z nim ścigałem.

- A ta ciężarówka to...

- Trochę podrasowany Ural 4320.

Delikatnie zwolnił i prawie że bokiem przejechał przez zakręt.

- Stary, ale jary. - dodał

- A co tak skrzypi? - zapytałam

- Zawieszenie. To tak pracuje.

Podrzuciło nas na jakiejś nierówności. Jednak pasy to był dobry pomysł. Widziałam już swoje zakopane Volvo. Kierowca zwolnił i zatrzymał się 15 metrów przed nim.

- To twoje? - zapytał

- Tak. - odpowiedziałam

Kierowca zwrócił na drodze i cofnął tyłem pod moją ciężarówkę. Wysiadł. Zrobiłam to samo. Stanął za szoferką i odplątywał stalową linę. Pewnie ją woził "jakby co". Gdy lina była odplątana, rzucił ją na ziemię. Wyciągnął z bocznego schowka gumiaki i założył je.

- Wchodź do swojego Volvo, a ja zapnę linę. - powiedział

Znów przeszłam przez tą kałużę i wsiadłam do ciężarówki. Odpaliłam silnik. Widziałam przez szybę, jak ten Jacek zapinał już drugi koniec liny do swojej ciężarówki i wsiadł do niej.

~ Halo, halo. - usłyszałam go na sibi ~ Jesteś na dwudziestce?

Wzięłam mikrofon i powiedziałam:

- Tak. Jestem, jestem.

~ To co. Ruszajmy. - odpowiedział

Jego ciężarówa ruszyła i naciągnęła linę. Wcisnęłam gaz. Nic. Zero efektu.

~ Puść gaz, - powiedział ~ ale się trzymaj.

Cofnął 5 metrów i wziął mnie z rozpędu. Szarpnęło kabiną. Jest, przesunęłam się trochę. Wcisnęłam gaz. Powoli wychodziłam z błota. U mnie jedynka i gaz. Naciągnięta lina i stara rosyjska ciężarówka do przewozu drewna, która ciągnąc mnie, grzebała kołami w ziemi - tak udało nam się wyjechać z tej kałuży. Kiedy naczepa minęła kałużę, Jacek przestał mnie ciągnąć. Zahamowałam i odsunęłam szybę. Jacek wyszedł ściągnąć linę. Teraz pozostał tylko problem z kołem.

- Dzięki. I Jeszcze jedno. - powiedziałam do niego - Mam przebite koło.

- Wyciągaj klucze, to wymienimy. - odpowiedział

Wysiadłam. Wzięłam klucze i podnośnik ze schowka. Podeszłam pod przebite koło. Za te 40 minut ubyło około 20% powietrza. Założyłam klucz i próbowałam poluzować śruby. Naciskałam klucz na końcu z całej siły i nakrętką ani drgnęła. Jacek wrócił, tocząc zapasówkę.

- Daj, to. - powiedział

Puściłam klucz i odsunęłam się trochę. Teraz on próbował ją odkręcić. Napiął bicepsy i szarpał się z kluczem.

- Ehh. - stęknął - Zapiekło się dziadostwo. Musimy przejść do bardziej radykalnych technik.

Docisnął bardziej klucz do koła, stanął na jego końcu i delikatni podskoczył. Nakrętka puściła.

- To jeden ze sposobów radzenia sobie z takimi sytuacjami. - powiedział

- Na kursie tego nie było. - powiedziałam

Zaczął poluzowywać pozostałe śruby.

- Gdzie by. - powiedział - Jeszcze jest jeden sposób, jak masz młotek. Nie zimno ci?

- Teraz w południe zimno? Ee, gdzie.

Może i w lesie było delikatnie chłodniej, ale bez przesady.

- To inaczej. - powiedział - Nie obraź się, ale weź zasuń bluzę, bo nie mogę się skupić.

… Więc o to mu chodziło. Hm. W sumie nawet się trochę zdziwiłam, bo dekolt nie był jakoś specjalnie wycięty.

- Co ty taki człowiek z zasadami? - zapytałam zasuwając bluzę - Twojemu koledze to nie przeszkadzało.

- Aa, bo to jest debil. He. - odpowiedział - A tak na poważnie to jest ten typ przyjaźni, gdzie ludzie mają inne wartości.

 

Koło zamienione to czas jechać dalej. Jadąc wolniej za ciężarówką Jacka, jechałam do tartaku. Zaraz wjechałam na znaną mi już drogę, zajechałam do tartaku, wypełniłam papiery z właścicielem i zostawiłam ciężarówkę. Trzeba było jeszcze załatać oponę. Wyciągnęłam ją z uchwytu w naczepie i przetoczyłam ją zaraz obok, do warsztatu. Jacek stał tam już i gadał z mechanikiem.

- O, witam, witam. - powiedział mechanik

- Nie zarywaj, tylko zajmij się robotą. - Jacek

- Nie zarywaj, bo sam pewnie coś... - mechanik

- Jak cię zaraz pacnę... - Jacek

Tak, to był ten typ przyjaźni. Z jednej strony się nie lubili i robili sobie na złość, a z drugiej współpracowali ze sobą. Mechanik wstał i oglądnął oponę.

- Uu lala. - mechanik - Taka nowa opona kosztuje około 1200 zł.

- A udałoby się to załatać? - zapytałam

- Zobaczę. - mechanik

Zaczął obracać kołem i szukał w nim dziury.

- Ee, za duża. - mechanik - Albo tu nowa, albo jedziesz na zapasówce.

Pomyślałam chwilę. I tak musiałabym płacić za nową oponę, bo przebiłam ją z mojej winy.

- Zakładaj nową oponę. - powiedziałam

I miałam 30 minut wolnego czasu. Nowa opona była zakładana, a naczepa była rozładowywana. Wyszłam na zewnątrz i rozglądnęłam się wokół. Po chwili Jacek wyszedł za mną.

- A ty nie spieszysz się do roboty? - zapytałam

- Ee, myślałem, że chociaż podziękuje, a ta od razu wygrania do roboty. - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.

- Dobra, dzięki. Szczerze? Spoko z ciebie facet.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Cicho_sza 04.02.2022
    Tytuł rozdziału sugeruje jakieś sceny grozy, a tu ino zakopana w kałuży ciężarówka ?
  • dariusz-b 04.02.2022
    Taki tytuł był mocny, więc mi się spodobał.
    Dziękuję za komentarz

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania