Alice 1
*Kilka miesięcy wcześniej*
Alice mieszkała wraz z rodzicami w ślicznej malowniczej wsi Bibury, 121 kilometrów na zachód od Londynu.. Co rano promienie słońca wpadały przez okno jej pokoju i pozwalały oświetlić jej twarz, aby umilić pobudkę. Siedemnastoletnia dziewczyna bardzo lubiła te poranki, pozwalały czuć się jej swobodnie i beztrosko, mimo, że do wakacji był jeszcze miesiąc. Lubiła wieś jednak zawsze marzyła o Londynie. Chciała tam robić karierę, chciała malować. Uwielbiała godzinami spędzać czas nad rzeką i różnymi farbami przedstawiać na płótnach to, co widzi. Okazywała też w ten sposób swoje uczucia.
Promienie słońca jak zwykle obudziły zaspaną Alice z marzeń sennych. Podparła się na łokciach i zmarszczyła brwi spoglądając przez okno. Widok z niego ukazywał kawałek łąki ogrodzonej drewnianym stabilnym płotem, który łączył dwie strony małej stajni dla konia. To druga pasja Dziewczyny. Kochała zwierzęta, posiadała klacz o imieniu Cordoba. Opiekowała się nią w każdej wolnej chwili, poświęcała swój czas byle tylko dbać o nią. Potrzebowała miłości, a że ze strony rodziców jej nie doświadczała, bo liczyły się dla nich tylko pieniądze, była szczęśliwa, że ma to zwierzę. Wstała z łóżka i przeciągając się ospale podeszła do okna otwierając je na oścież. Ciepłe powietrze przyjemnie uderzyło jej twarz. Przechodząc obok stolika nocnego niechcący strąciła kilka kartek papieru z rysunkami przedstawiającymi jej klacz. Podniosła je i odłożyła do szuflady. Nie chciała, by ktoś je widział. Już i tak miała dość gadania swoich rodziców, że z malowania nie wyżyje, że po liceum powinna iść na medycynę, bo to się bardziej opłaci.
Wyszła z pokoju w piżamie i tak pokazała się w kuchni. Oczywiście była tylko mama. Tata jak zwykle gdzieś zabiegany, a i ona stała wystrojona z dzbankiem kawy w ręce:
- Alice, już wstałaś? Jest jeszcze wcześnie, masz wolne. Proszę tu masz kawę napij się, ja za pół godziny muszę być w klinice więc niestety Ci nie potowarzyszę. Miłego dnia skarbie. - 'jakie to sztuczne' myślała dziewczyna popijając kawę. Jej matka była właścicielką renomowanego zakładu weterynaryjnego i nie miała ani chwili dla swojego dziecka. Nawet jak Cordoba zachorowała, praca była ważniejsza, mimo, że właśnie to było jej obowiązkami - leczenie chorych zwierząt. Alice tego nie rozumiała. Obiecała sobie, ze jak wyjedzie na studia artystyczne i zamieszka w Londynie zabierze swojego ukochanego konia i zamieszka z ciocią w jej domku. Tam klacz miałaby dobrze zważywszy na dużą przestrzeń wokół domu ciotki - siostry ojca dziewczyny. Tylko ona dobrze rozumiała siedemnastolatkę. Niestety przez zbyt dużą odległość nie widywały się często. Rozumiał ją też jej o pięć lat starszy chłopak, którego rodzice nie akceptowali. Adam, wysoki szatyn z niebieskimi oczami, był Polakiem studiował prawo w Anglii. Przynajmniej tak wszystkim mówił, bo nikt nigdy nie widział go w książkach, tylko imprezy, alkohol, balowanie. Obiecał Alice, że niedługo ją stamtąd zabierze, że wyjadą razem nawet do Polski, a tam będą mogli być zawsze razem. Ona potrzebowała tego, potrzebowała miłości, dlatego mu wierzyła. Dziewczyna zjadła śniadanie, ubrała się w strój jeździecki i pobiegła do stajni. Ku jej zdziwieniu zastała tam ojca z jakimś mężczyzną, który dawał mu pieniądze.
- Co tu się dzieje? Gdzie jest Cordoba? Gdzie jest moja klacz?! - wykrzyczała przerażona dziewczyna, w której głowie roiło się od przeróżnych scenariuszy.
- Kochanie, spokojnie. Musisz mnie zrozumieć. Potrzebowałem pieniędzy, żeby móc rozwinąć firmę transportową. Dobrze wiesz, że wzięcie kredytu nie miało sensu, a za tego konia, który i tak nic nie wnosi do naszego życia dostałem naprawdę sporą kwotę. Powinnaś być mi wdzięczna, że staram się zapewnić Tobie i Twojej matce jak najlepszy byt. - powiedział z wyrzutem ojciec, a ona już wszystko zrozumiała. Sprzedał jej ukochanego zwierzaka tylko po to, żeby się wzbogacić, żeby usprawnić firmę. "Niczego nie wnosił do naszego życia? A co z moim życiem. Co ze mną?" - rozmyślała zrozpaczona dziewczyna. Tego było już za wiele. Jak zwykle, gdy była smutna siadała nad rzeką i zaczynała malować, jednak tym razem po prostu usiadła, schowała głowę w dłoniach i zaczęła płakać. Kosmyki jej ciemnych kręconych włosów opadały na oczy, przez co i one były mokre. Cierpiała, bo straciła coś, dzięki czemu czuła, że żyje. Nawet malowanie nie sprawiało jej już przyjemności. Chciała uciec ze swojego pięknego otoczenia, zamknąć się w mysiej dziurze i zapomnieć, że ma jakąkolwiek rodzinę. Marzyła o tym, żeby zemścić się na rodzicach za brak uwagi, za materializm i za Cordobę. Sielanka się skończyła. Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i napisała do Adama: "Zabierz mnie stąd, proszę. Nienawidzę ich, a tylko Ty możesz mi pomóc, żebym nie musiała z nimi mieszkać. Sprzedali Cordobę. Bez pytania. Proszę przyjedź po mnie. Jestem tam gdzie zawsze." Chłopak bez namysłu spełnił prośbę swojej ukochanej i po kilkunastu minutach był na miejscu.
- Skarbie, tak mi przykro. Wiem, że kochałaś tą klacz. To było podłe.
- Mówiłeś, że jeśli tylko będę chciała, kiedy będę miała tego wszystkiego dosyć uciekniemy razem. Nawet do Polski. Mówiłeś tak?
- Mówiłem i jeśli chcesz, to to zrobimy, nawet jutro.
- A co ze studiami?
- I tak nie miały sensu. Jak starzy tak bardzo chcieli wysłać mnie na prawo to niech sami sobie studiują, mnie to już nie kręci. Chcę sprawić, żebyś Ty była szczęśliwa rozumiesz? - przytulił ją i zaczął mierzwić jej niesforne loki. W jego ramionach czuła się bezpiecznie. Wierzyła, że razem mogą wiele i na to wiele liczyła. Nigdy nie była w Polsce więc taka perspektywa dalszego życia przyprawiała ją o ekscytację. Chciała poznać inny świat, ale robiła to też z nienawiści do własnych rodziców.
Około południa Adam pojechał z dziewczyną do jej domu, żeby mogła się spakować i wyruszyć w świat, gdzie miało być jej lepiej, gdzie nikt nie zbywałby jej marnym 'nie mam czasu', w świat, w którym wszystko miało być lepsze i piękniejsze niż to, co przeżywała przez ciągłe starania o uwagę ojca i matki i przez to, jak ją skrzywdzili.
Komentarze (11)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania