Anika ( Prolog)
Do przestronnej świetlicy, o ścianach pomalowanych w jasnych, pastelowych kolorach wjechał metalowy wózek. Co dnia, o tej samej porze przywożono nim podwieczorek. Dziś jednak, zamiast podawanego zwykle budyniu czy galaretki, na blacie pysznił się sporych rozmiarów tort.
Personel, ubrany w schludne białe fartuszki, uśmiechał się przyjaźnie, oczekując chyba od podopiecznych podobnego entuzjazmu. Nadaremnie. My, pensjonariusze tego domu dla umysłowo chorych nie uśmiechaliśmy się prawie nigdy. Z rzadka również przyglądaliśmy się sobie nawzajem, jak gdyby w obawie, że w oczach współtowarzysza niedoli ujrzymy własne nieszczęście.
– Sto lat, Anika! Sto lat!
Spojrzałam na świeczkę wbitą w kremową masę, starając się przybrać odrobinę bardziej optymistyczny wyraz twarzy. Byłam dobrą aktorką, ale wątpiłam, czy aż do tego stopnia.
Sto lat, jeszcze czego. Gdyby tylko śmierć mogła wyzwolić mnie od mojego brzemienia, zadowoliłoby mnie tych dwadzieścia sześć wiosen, które miałam już za sobą. Przegryzłabym sobie żyły, jeśli ktoś dałby mi gwarancję, że po spektaklu mojego życia kurtyna opadnie raz na zawsze, baz bisów. Niestety wiedziałam, że śmierć nie będzie żadną przeszkodą dla istoty, która zagnieździła się w mojej duszy. Stwór karmił się mną, jednocześnie dając mi swoją siłę i nie miał zamiaru rezygnować. Jedyną szansą było oddanie go poprzedniemu nosicielowi, tyle że to on umieścił mnie tutaj przeszło dwa lata temu. Mogłoby się wydawać, że sytuacja jest patowa, ale ja miałam już plan działania. Nie byłam szalona jak większość zamieszkujących dom wariatów, moją duszę po prostu zamieszkiwał demon.
Komentarze (8)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania