Awangwardia - część pierwsza

Zygmuntowicz miał w życiu dwie pasje: wojsko i kino. Żołnierze maszerujący w zwartym szeregu zawsze potrafili przykuć jego uwagę. Jego ulubioną książką były „Przygody dobrego wojaka Szwejka” - cudowna książka w dwóch tomach, napisana przez znakomitego czeskiego pisarza, Jaroslava Haška. Zygmuntowicz przeczytał ją w swojej młodości kilkakrotnie. Kiedy przystępował do egzaminu maturalnego, to ta książka omal nie pokrzyżowała mu planów życiowych, bo, zamiast obłożyć się podręcznikami do arytmetyki lub biologii, szedł nad rzeczkę Rawkę w swoich rodzinnych Budach Grabskich i tam, wśród szumu wody i ptasich śpiewów, zanurzał się w tę historię prochem i chmielem pachnącą. Takie to było rendez – vous młodego Zygmuntowicza. Co do drugiej pasji, o której napisałem na początku – kina – trzeba powiedzieć, że było to zamiłowanie, któremu nasz bohater nie mógł się oddawać zbyt często. Nie zawsze stać go było na bilety, nie zawsze też obowiązki domowe pozwalały na to, żeby: „tak sobie siedzieć w cimnej sali i łoglondać, mój młody panie”. To ostatnie zdanie często słyszał z ust rodziców. Kiedy jednak nadchodził ten upragniony moment i Zymuntowicz, z wielką radością w sercu, stawał przed kasą kina w Skierniewicach, zawsze wybierał filmy o tematyce wojennej. Polskie czy zagraniczne, ale zawsze musiało tam był coś o wojsku, czołgach, samolotach itp. „Filmy w pełnym umundurowaniu” - jak je, na własny użytek nazywał Zygmuntowicz. Dodać tu muszę, że w przypadku Zygmuntowicza i jego rówieśników, nazwa „film zagraniczny” dotyczyła najczęściej produkcji radzieckich. Cóż, człowiek nie wybiera daty swojego przyjścia na świat. Te same filmy, oglądane w telewizji, nie cieszyły go już tak bardzo.

Egzamin dojrzałości, pomimo „Szwejka”, projekcji kinowych, oraz mnóstwa innych rzeczy, które zaprzątały jego młodą głowę, został szczęśliwie zdany i od tego momentu Zygmuntowicz czekał już tylko na list wzywający go do wojska. Jego plany życiowe bowiem wiązały się ze studiowaniem na Wojskowej Akademii Technicznej. Zygmuntowicz marzył o studiach właśnie na tej uczelni. 1 października 1951 roku odbyła się inauguracja pierwszego roku akademickiego na WAT-cie, a dokładnie w tydzień później on sam przyszedł na świat. Dużo słyszał na temat tej uczelni z opowiadań kolegów i znajomych ojca, wiele też sam przeczytał. Na początku czekało go jednak odbycie zasadniczej służby wojskowej.

W jednostce wojskowej w Jaworznie, Zygmuntowicz dość szybko znalazł swoje miejsce. To właśnie z jego inicjatywy powstał tu Wojskowy Klub Filmowy. Żołnierze dyskutowali w nim o najnowszych filmach wojennych, często odbywały się projekcje. Głównym „konikiem” Zygmuntowicza było jednak kręcenie filmów krótkometrażowych i wysyłanie ich na festiwale filmów żołnierskich. Filmy te nieraz zdobywały trofea i laury, co sprawiało, że Zygmuntowicz zyskał sobie sympatię przełożonych i kolegów. Cały wystrój i organizacja klubu filmowego należały do niego i jego pomysłowości – a tej ostatniej, absolutnie mu nie brakowało. Małe pomieszczenie kinooperatora z dwoma projektorami filmowymi, graniczące przez ścianę z salą projekcyjną. Na ścianach porozwieszane plakaty z filmów wojskowych, w większości produkcji radzieckiej. Tak, Zygmuntowicz był bardzo dumny ze swojego klubu i bardzo o niego dbał.

 

Teraz zaś, młody Zygmuntowicz siedział przy stole w pomieszczeniu kinooperatora i palił papierosa. Nie domyślał się nawet jakie niespodzianki przygotował dla niego dzisiejszy dzień. Dzień, który miał być pełen szczęścia i powodów do dumy, a stał się dniem fatalnym. Ale... nie uprzedzajmy faktów.

Zygmuntowicz siedział i palił. Nagle drzwi otworzyły się. Zygmuntowicz natychmiast położył papierosa na popielniczce, stanął na baczność i zasalutował. Bo oto do siedziby klubu filmowego wszedł jego przełożony, sierżant Potakiewicz.

- Spocznij! - wesoło krzyknął sierżant. Zygmuntowicz od razu zauważył, że jego przełożony ma dla niego jakąś radosną nowinę. - Tak, tak, starszy szeregowiec, oto nadszedł ten, długo przez nas oczekiwany, moment. Za chwilę swoją obecnością zaszczyci nas gość absolutnie wyjątkowy. Generał Kogutow! Siergiej Parowozowicz Kogutow! Spocznij, wolno palić! Znaczy się... kontynuować palenie.

Obaj usiedli na krzesłach przy stole. Zygmuntowicz wyciągnął paczkę papierosów w stronę sierżanta, ten jednak odmówił. To, co miał do powiedzenia było zbyt ważne, żeby jeszcze samemu sobie przeszkadzać nieustannym zaciąganiem się.

- To dla mnie zaszczyt tak ogromny, - mówił dalej Potakiewicz - że z trudem dobieram teraz słowa. Takie, bardziej wykwintne, rozumiecie? Trening czyni mistrza, a ja osobiście pragnę, aby przemowa, jaką zaraz wygłoszę na powitanie naszego gościa, była jak najpiękniejsza. No, jak to widzicie?

- Ma się rozumieć obywatelu sierżancie, że jak najpiękniejsza. - uśmiechał się Zygmuntowicz. - Ja to bym pewnie w ogóle nie potrafił zachwycić tą… no, przemową. Ale obywatel sierżant, to, jak najbardziej! Nie ma co, powitanie będzie w dechę!

- W jaką dechę?! Co wam jest?! - sierżant zdenerwował się w tym momencie. Lubił tego Zygmuntowicza, ale ten żołnierz miał wyjątkową zdolność do wpadania w tarapaty. Raz, na przykład, pomylił solniczkę z pieprzniczką na stołówce. Wszyscy mieli z tego niezły ubaw! Wszyscy – oprócz tego pechowego delikwenta.

- Przepraszam, towarzyszu sierżancie – wyjąkał zawstydzony Zygmuntowicz.

- Starszy szeregowiec, ja was upominam! - Potakiewicz zmarszczył brwi i przez moment wlepiał swój surowy wzrok w Zygmuntowicza. Widząc jednak jego zmartwioną minę, udobruchał się nad nim i przeszedł na weselsze tony.

- Generał Kogutow – powrócił do tematu - to duma i chluba armii radzieckiej, a do tego - co was zapewne bardzo zainteresuje - wielbiciel kina. Już wkrótce go u nas zobaczymy! Kazałem chłopakom, żeby dali znać jak tylko pojazd z generałem pojawi się na horyzoncie. Jeden z szeregowców ma tu do nas przyjść i zameldować. Mam nadzieję, że zrobi to w porę. A czy widownia jest przygotowana?

Potakiewicz popatrzył surowo na Zygmuntowicza, ten jednak wyprężył się dumnie.

- Tak jest, obywatelu sierżancie. Wszystko zapięte na ostatni guzik.

- Dobrze, zaraz sam to sprawdzę. – Potakiewicz podszedł do drewnianych drzwi pomalowanych na ciemny brąz, otworzył je szeroko i zajrzał do środka. W sali projekcyjnej rzeczywiście panował wzorowy porządek. Potakiewicz podszedł do z szerokim uśmiechem do Zygmuntowicza. Poklepał go po ramieniu.

- Wspaniale, Zygmuntowicz, nie zawiedliście mnie! Sami zobaczycie, jakie wielkie wrażenie zrobi na was generał Kogutow. To miłośnik kina, jak my wszyscy.

- Jak my wszyscy, tak jest!

- A no, właśnie! Wiem, iż ostatnio byliście pod dużym wrażeniem tego nowego filmu amerykańskiego. Tego, jak mu tam, „Mostu na rzece Kwai”. - Potakiewicz mówił te słowa szeptem, tak jakby się bał, że ktoś może ich podsłuchiwać. To wydało się Zygmuntowiczowi dziwne. „Przecież tutaj nie ma nikogo oprócz nas.” - pomyślał. Sierżantowi zaś odpowiedział:

- Och, tak, to wspaniały film. Kolorowy, panoramiczny. Widziałem go w kinie, w naszym miasteczku. Wiecie…

- Dobrze, dobrze. O tym nie trzeba głośno. - Sierżant lekko ofuknął Zygmuntowicza. -A już na pewno, nie przy naszym gościu!

Zygmuntowicz stał przez chwilę zakłopotany. Sierżant zmienił ton rozmowy na łagodniejszy.

- Słuchajcie, ja wiem, że takie obrazy mogą się podobać. Wyprodukowany został z wielkim rozmachem. Tak - kolorowy! Tak - szerokoekranowy! Ale jest to produkcja amerykańska, a więc niewłaściwa i w gruncie rzeczy ideowo nam obca.

- Tak jest obywatelu sierżancie, ma obywatel sierżant całkowitą słuszność.

- Mam do was prośbę, nie wspominajcie nikomu z naszych gości o tym, że byliście na tym filmie. Po co psuć serdeczną atmosferę braterstwa?

- Obywatelu sierżancie, możecie na mnie liczyć. Ani pary z pyska! Nie potrzeba nam żadnych kłopotów!

- Cieszę się, starszy szeregowy, że się rozumiemy.

Gdyby ideologia marksistowska pozwalała i nauczała o istnieniu jakiegokolwiek komunistycznego czy socjalistycznego bożka, Potakiewicz zapewne modlił by się teraz do niego w ciszy, aby ten ciemięga, Zygmuntowicz nie spaprał niczego podczas wizyty dostojnego gościa. Ponieważ jednak, jak doskonale wiemy, taka możliwość nie mogła być w ogóle brana pod uwagę, Potakiewiczowi pozostawało jedynie mieć nadzieję, że wizyta przebiegać będzie bez zakłóceń. Sierżant milczał więc krótką chwilę.

- Aha, byłbym zapomniał. - odezwał się nagle. - Generał Kogutow oprócz części oficjalnej, czyli przemówienia przygotował dla nas atrakcję szczególną. Będzie nią projekcja wybitnego dzieła kinematografii radzieckiej. Wspaniałe dzieło, „Pancernik Potiomkin” Sergieja Eisensteina. My zaś, w dowód wdzięczności, zaprezentujemy generałowi i jego kompanom skromne filmowe dokonanie naszego Wojskowego Klubu Filmowego.

- Znaczy się, nasz film instruktażowy?! - ucieszył się Zygmuntowicz.

- Tak jest. Nasz film, doceniony przez jurorów Festiwalu Wojskowych Klubów Filmowych z całego kraju i nagrodzony Srebrną Lufą. Na pewno im się spodoba.

Nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Wejść! – wrzasnął sierżant Potakiewicz.

Do środka wszedł młody szeregowiec. W rękach trzymał dwa pudełka na szpule z filmem.

- Szeregowiec Malinowski, melduje się!

- Spocznij. No, jak tam?! Są już blisko?!

- Tak jest, obywatelu sierżancie! Według naszych obliczeń, za sześć minut wjadą na dziedziniec. - rzucił krótko szeregowy.

- Wyśmienicie! - Potakiewicz zatarł ręce z uciechy. - Zygmuntowicz, weźcie te szpule i migiem zamontujcie! Zaraz potem, biegnijcie na dziedziniec! Najpierw będę przemawiał ja, potem generał Kogutow. Malinowski, raz - dwa!

 

Orkiestra wojskowa, ustawiona na wielkim podium, grała skocznego marsza. Na prawo od orkiestry stał pulpit z dwoma mikrofonami Żołnierze, ustawieni naprzeciw podium w czterech szeregach, stali znudzeni, przestępowali z nogi na nogę, rozmawiali ze sobą. Nikt nie zdradzał swoim zachowaniem najmniejszego nawet zdenerwowania. W pewnej chwili ktoś wrzasnął:

- Baczność! Na prawo patrz!

Wszyscy żołnierze, posłusznie wykonali rozkaz. Po chwili, na dziedziniec wtoczył się gazik i zatrzymał się nieopodal żołnierzy. W samochodzie, obok kierowcy, siedział sam Siergiej Parowozowicz Kogutow. Gruby jegomość z wielkimi czarnymi wąsami i takimiż bokobrodami. Z tyłu siedzieli dwaj żołnierze armii radzieckiej, niżsi rangą. Potakiewicz pędem podbiegł do auta. Z szerokim uśmiechem i głębokim skłonem przywitał, z dawna oczekiwanego, gościa. Otworzył drzwiczki gazika, z którego wytoczył się raczej, niż wyszedł, generał. Obaj panowie zaczęli się bezceremonialnie całować w usta i ściskać na „niedźwiedzia”.

- Witam, witam kochanego gościa! - Potakiewicz nie szczędził serdeczności. Mowę powitalną utrudniał mu mocny uścisk ramion generała, oraz, dolatujący z generalskich trzewi, zapach wódeczki. - Nie mogliśmy się już was, wprost, doczekać. Jak minęła podróż? W końcu z Moskwy tu, do nas, to kawał drogi!

- Zdrastwujcie, sierżant Patakiewicz! - wesoło grzmiał Kogutow. - Wot szto?! Kura nie ptica, Polsza nie zagranica!

 

Sierżant Potakiewicz podczas odczytu swojej mowy powitalnej był bardzo podekscytowany. Jak refren, dobrze wszystkim znanej pieśni, brzmiały słowa, o wzajemnej pomocy, bratnich krajach, „...a wy dla nas...!”, „..a my dla was...!” „Spoza gór i rzek...” itp. Pogoda, prawdopodobnie, bardzo chciała dokuczyć sierżantowi za ten cały bełkot. Silny wiatr szarpał kartki z tekstem przemówienia. Potakiewicz z trudem utrzymywał je na pulpicie.

O wiele lepiej poszło generałowi Kogutowowi. Stał spokojnie, prawą rękę uniósł do góry. Wymachiwał palcem wskazującym. I od nowa, jak piosenka w Sopocie, na bis zaśpiewana: “Kraj bratni...!”. “Pomoc wzajemna...!” „Kalinka, kalinka...” itd.

 

- A teraz czas na część kulturalną! - Potakiewicz zabawiał generała rozmową i prowadził go na salę projekcyjną. - Wszyscy razem obejrzymy wielkie dzieło waszej rodzimej kinematografii.

- Da, da. - Generał kiwał swoją głową, która i tak przez całą podróż była napełniana „specjalnym napojem do zwalczania prawa grawitacji”. - Uwiditje kak zdjełane być pawinny wsje charoszyje filmy.

- Ale zanim to nastąpi, chcielibyśmy pochwalić się skromnymi, amatorskimi umiejętnościami naszych młodych filmowców. - zaproponował sierżant.

Generał był nieco zawiedziony takim obrotem spraw. „Paczemu od nich pierwoje, a od nas wtaroje?” - myślał. W końcu odparł:

- Charaszo. Zgadzam się.

- Szeregowy Kolec! - krzyknął Potakiewicz do jednego z młodych żołnierzy. - Sprawdźcie, czy wszystko jest już gotowe!

 

Tymczasem, Zygmuntowicz zakładał szpulę z filmem 16 mm na ramię projektora. Był bardzo zadowolony z tego, że goście obejrzą ich „dobrą robotę”. „Niech ten cały ruski Kogut sobie nie myśli, że my nie potrafimy!” - myślał sobie wesoło. Na stole, na którym stał projektor, leżało kilka pootwieranych pudełek, ze szpulami filmowymi w środku. Nagle ta, którą zakładał wypada mu z rąk i potoczyła się po podłodze. Zygmuntowicz chciał ją szybko złapać, niestety w pośpiechu przewrócił się na stół. Wszystkie szpule spadły ze stołu i potoczyły się aż do otwartych drzwi i dalej - na zewnątrz pomieszczenia. Zygmuntowicz szybko pobiegł za nimi. Na korytarzu zdążył jeszcze zobaczyć szpule, lecące po schodach, na dół. Pozbieranie wszystkiego zabrało mu sporo czasu. Wściekły, powrócił z poszarpanymi taśmami i zaraz zabrał się do sklejania. W tej pozycji, to znaczy klęczącego na podłodze i próbującego zrobić z tym wszystkim porządek, zastał go szeregowy Kolec.

- No nie gap się tak, młody. Nie czas teraz na histeryzowanie. Pomóż mi to posklejać. - krzyknął do niego Zygmuntowicz. Kolec stał jak sparaliżowany. „Niezły pasztet.” - pomyślał sobie.

 

Zniecierpliwieni żołnierze już od dłuższego czasu czekali na projekcję. Generał Kogutow coraz to spoglądał z wyrzutem na sierżanta Potakiewicza. Ten uśmiechał się głupawo.

 

- No widzisz, młody. Z trudniejszymi sprawami trzeba było sobie dawać radę w życiu. Raz, dwa

i będzie gotowe. - Zygmuntowicz znowu był w dobrym humorze. Udało mu się opanować sytuację.

 

Sierżant Potakiewicz stał na tle białego ekranu z mikrofonem w ręku. Starał się mówić w sposób opanowany:

- Nastąpiły pewne problemy natury technicznej, ale mam nadzieję, że pomyślne wiatry zawieją i tu, do naszej małej, skromnej sali. - sam zaśmiał się ze swojego żartu. - W każdym razie, dopóki sytuacja się nie wyjaśni, zaśpiewajmy sobie wspólnie coś wojskowego. Pieśń żołnierska była nam przecież zawsze ratunkiem i przyjacielem. Śpiewajcie moi drodzy, a ja zobaczę… - opuścił mikrofon, tak, aby nikt nie mógł usłyszeć końca jego wypowiedzi - …a ja zobaczę, komu trzeba urwać łeb!

 

Zygmuntowicz wraz z szeregowym nałożyli już posklejaną taśmę filmową na projektor. Nagle, z hukiem otworzyły się drzwi. Potakiewicz ze wściekłą miną wparował do pomieszczenia kinooperatora.

- Zygmuntowicz, co z wami!! Ile można czekać?!

- Jesteśmy gotowi, panie sierżancie! Można zaczynać!

- No! Macie szczęście, bo już chciałem was...!

Sierżant powymachiwał jeszcze przez chwilę pięściami nad głową biednego Zygmuntowicza. W końcu wyszedł, trzaskając drzwiami.

- Po co zaraz tak się denerwować?! Widzisz, młody, mówiłem, że się wszystko uda?!

 

- Wszelkie niepomyślne burze dały już nam spokój – sierżant znowu miał ten swój przymilny uśmieszek na twarzy. -. Sytuacja jest całkowicie opanowana i możemy przejść do zapowiadanej projekcji.

Żołnierze zaczęli dla draki klaskać w dłonie i wiwatować.

- Wot, i doczekali my się wreszcie! - sapnął Kogutow.

- A więc, tak jak zapowiadaliśmy, najpierw nasz skromny filmik, a potem… Perła bratniej

kinematografii. - Potakiewicz mrugnął okiem, jak się można domyślić, w kierunku generała.

 

Plansza tytułowa: „ŻYCIE ZIELONE W KAMASZACH BRĄZOWYCH – z życia jednostki wojskowej w Jaworznie”. I, pajechali z tym filmem! Czterech młodych żołnierzy, ustawionych w szeregu. Każdy z nich trzyma maskę gazową w rękach. Maski są dwojakiego typu - „SŁOŃ” i „BULDOG”.

Uważać mi teraz! - to Zygmuntowicz tak się wydziera. - Zaraz będziecie wkładać i zdejmować maski, tak jak ostatnio, na ćwiczeniach! Potem się pod to podłoży głos lektora! Żeby mi było wszystko tak, jak w kinie być powinno! Skupić się, chłopy!

 

Kogutow patrzył na ekran z udawanym zaciekawieniem. Co innego, Potakiewicz. Ten był wyraźnie zaniepokojony. Najwyraźniej, ta trąba musiała pomylić szpule. Puściła ścinki, które, już dawno, powinny były trafić do kosza.

 

Tym czasem - żołnierze na ekranie wkładają i zdejmują maski gazowe. Do znudzenia! W tle słychać natarczywy dźwięk telefonu.

- Zaraz zwariuję! Niech ktoś, do cholery jasnej odbierze ten telefon! - wydziera się ktoś, spoza kadru. - Dobra, ja pójdę! - woła Zygmuntowicz, do kamerzysty zaś, szepcze:

- Zgaś!

Efekt gaszenia i ponownego uruchamiania kamery. Na ekranie, ci sami żołnierze co przedtem, tym razem już nie stoją na baczność. Skupili się wokół jednego, który założył maskę typu „SŁOŃ”. Ryczy okropnie i macha głową. Wszyscy bawią się znakomicie.

- Pilnujcie, czy nie idzie!- słychać szept kamerzysty.

Teraz znowu, z prawej strony pojawia się żołnierz, w masce typu „BULDOG”. Głośno szczeka. Reszta kompanów pokłada się ze śmiechu.

 

Widownia rżała jak stado młodych koni.

- Ten film był nagrodę zdobył?! - Kogutow był niezwykle rozbawiony. - Na pewno, aby?!

Sierżant zakrył twarz ręką.

Ale, co tam dalej, drogie panie, na ekranie?! Cała piątka (czterech szeregowych, plus Zygmuntowicz) stoi na placu ćwiczeń z maskami w dłoniach. Na horyzoncie - dwóch żołnierzy trzymających ćwiczebne granaty łzawiące CGŁ-1.

- Akcja! Zakładacie maski. - reżyseruje Zygmuntowicz.

Żołnierze wykonali polecenie.

- Puścić gaz!

Po chwili na placu pojawia się gęsta chmura białego dymu.

- Atakuj!

Żołnierze rzucają się w kłęby dymu. Nagle...! Efekt przebijania się dwóch klisz filmowych!

Kadr na kadrze! Trudno cokolwiek wyłowić, z tego celuloidowego bałaganu.

Wreszcie, widzowie dostali konkretny obraz. Ale, jaki...! Żołnierze Armii Czerwonej, zbiegający schodami w dół. Tak jest – słynna scena z „Pancernika Potiomkina”.

 

Na sali zapanowała cisza. Generał w sekundę wytrzeźwiał. Wstał i ryknął:

- Szto?! Szto eto było?!

- Nie mam pojęcia, towarzyszu generale! - Potakiewicz kompletnie nie wiedział, jak z tego wybrnąć?

Radzieccy żołnierze, zgromadzeni wokół Kogutowa, szeptali coś wściekle między sobą.

- Wy chcieli zakpić, z naszej kinematografii! - Ryk „zranionego niedźwiedzia” wypełniał teraz całą salę projekcyjną. - Wy chcieli zakpić,...! Och, żesz job waszu mać! Z naszej Rasiji, wy zadrwili!

- Ależ nie, towarzyszu generale. - krzyk rozpaczy sierżanta Potakiewicza był, w tym momencie, rozdzierający. - Nikt z nas, absolutnie, nie miał takiego zamiaru. To była zwykła pomyłka.

- Ja wam dam, pamyłku! - „niedźwiedź” tarzał się już teraz, w smutku i rozpaczy, które tu go spotkały z rąk tych niewdzięczników. - Kansekwencje wyciągnę! Prowadzić mnie to tego, co ten film wyświetla!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 13.01.2016
    Dawno nie widziałam tutaj tak długiego tekstu. Przeczytałam sam początek, do momentu jak orkiestra zaczęła grać na przywitanie Kogutowa, a Zygmuntowicz miał założyć taśmy. Czemu ten dzień stał się dla niego fatalnym doczytam jutro. Jest możliwość podzielenia tekstu na części i choć może wydawać się to nietaktowne, radziłabym tak zrobić. Jest ku temu wiele powodów. Zniechęca wielu, to po pierwsze, a szkoda by nikt nie przeczytał. Bardzo ciężko przesuwa się kursorem taką ścianę tekstu, co sprawia, że wciąż trzeba szukać gdzie się skończyło, to po drugie. Po trzecie, już jutro po wstawieniu nowych opowiadań ten zginie gdzieś na drugiej stronie, potem na trzeciej i tak dalej, a kiedy pojawia się kolejna część, nawet nie zauważywszy poprzedniej można do niej wrócić.(długa ta trójka wyszła :))
    Piszę to, bi wiem, że tak jest. Mój pierwszy tekst zginął w taki sposób, bo nie było jeszcze edycji tekst, a teraz skupiam się na czymś innym, by go reaktywować. Skorzystaj z edycji :)
    Tekst jest napisany humorystycznie i ma szansę zainteresowania wielu osób. Mnie osobiście przeszkadzało ciągłe powtarzanie nazwiska bohatera, które można było zastąpić zaimkami, ale doszłam to wniosku, że to celowy zabieg. Było też kilka literówek, ale one zdarzają się wszystkim. Pozdrawiam, nie oceniam :)
  • Honzik 13.01.2016
    Dzięki za poradę. Chyba rzeczywiście zrobię z tego kilka części.
  • Akwus 13.01.2016
    Niezłe, poważnie całkiem niezłe :) Czytam dalej, skomentuję jak dojdę do końca.

    P.S. Tak sobie myślę, że nie do końca o to chodziło Karoli pisząc o podziale na części, by nie zeszły jednocześnie na odleglejsze strony :D
  • Honzik 14.01.2016
    Dzięki. Cieszę się, że ci się podoba. Życzę przyjemnej i wesołej dalszej lektury.

    Zdecydowałem, że już nie będę tego tekstu ciął na mnejsze rozdziały. Pewnie
    zrobię tak z innym tekstem, jaki będę w przyszłości wrzucał.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania