Poprzednie częściAwangwardia - część pierwsza

Awangwardia - część czwarta

W połowie kwietnia 1994 Zygmuntowicz, podczas spaceru po Placu Konstytucji spotkał człowieka, który przypomniał mu stare, niezbyt dobre czasy. Tym człowiekiem był sierżant Potakiewicz. Nasz bohater z dala rozpoznał swojego przełożonego z dawnych lat. Chciał się wycofać i iść w inną stronę, ale było już za późno. Sierżant dostrzegł go, gdy akurat oboje szli blisko bramy prowadzącej do czytelni na ulicy Koszykowej. Zamienili ze sobą, chciał nie chciał, kilka słów. Okazało się, że sierżant po 1989 roku zmienił swoje nazwisko na Oporny. W wolnej Polsce awansował aż do stopnia kapitana i dzisiaj żyje mu się bardzo dobrze, ponieważ ma znajomości wśród ludzi, którzy zarówno w starych jak i w nowych czasach zajmowali wysokie stanowiska i absolutnie nie musieli się martwić o swoją przyszłość. Po krótkiej rozmowie były sierżant i były Potakiewicz zaproponował Zygmuntowiczowi spotkanie – wieczorem, w barze mlecznym „Prasowy” na Marszałkowskiej. Nasz kinooperator przystał na to i oboje spotkali się tego dnia jeszcze raz. Zygmuntowicz pojawił się w barze pierwszy - o godzinie 18:30. Musiał poczekać około piętnastu minut, aż wreszcie do środka wszedł Oporny. Zamówili pierogi z kapustą i kompot wieloowocowy. Jedli przez moment w milczeniu. W pewnym momencie kapral z kieszeni kurtki wyciągnął szmaciany worek i położył go na stole. Rozwiązał sznurki i wyciągnął ze środka okrągły, blaszany przedmiot. Zygmuntowicz wiedział doskonale, co znajduje się w środku.

- Tak jest, to nasz stary film instruktażowy. Nasza jednostka została przeszukana od góry do dołu, ale tego nigdy nie udało się nikomu odnaleźć. Ja sam ją przechowywałem przez te wszystkie lata. Wiedziałem, że ten cały system komunistyczny kiedyś upaść musi. A film chcę zwrócić wam... O, przepraszam! Chciałem powiedzieć – panu, panie Zygmuntowicz. Dopóki działał mój domowy projektor, mogłem go sobie od czasu do czasu obejrzeć. Niestety niedawno mi się zepsuł. Może państwo macie w kinie taki projektor.

- Niestety, - stwierdził Zygmuntowicz, po dokładnych oględzinach. - to jest taśma ośmiomilimetrowa. W kinach używa się „szesnastek”.

- Tak czy inaczej, - podsumował kapitan - chcę, żeby pan zabrał taśmę ze sobą. Sądzę, że ma pan wszelkie prawo do jej posiadania. Cały film był pańskiego pomysłu.

Zygmuntowicz niechętnie wziął od niego blaszane pudełko.

- Wiele kłopotów mi przysporzył, ten mój pomysł. Może nie powinienem przyjmować. Cholera wie, może to jakieś pechowe.

Pomimo swoich obaw, schował ten podarunek do kieszeni. Pożegnał się z kapitanem i poszedł do swojego domu.

 

W kilka dni później w kinie „Proza” odbył się - po godzinach pracy - pokaz filmu instruktażowego: „ŻYCIE ZIELONE W KAMASZACH BRĄZOWYCH.”. Tym razem już bez żadnych niespodzianek i zakłóceń. Kierownik kina, pani Lusia, profesor Wiosło, doktor Zawzięta, a także Zygmuntowicz - obejrzeli film nagrodzony przed dwudziestoma paroma laty na festiwalu filmów wojskowych. Wizualną kronikę życia żołnierzy w jaworzyńskiej jednostce: ćwiczenia, pracę a także czas wolny.

 

- Bardzo piękne, panie Zygmuntowicz! - wzruszyła się pani Lusia.

- Dziękuję. - Zygmuntowicz uścisnął dłoń kierownikowi kina. - Zrobił mi pan wspaniałą niespodziankę.

- Cała przyjemność po mojej stronie – zaśmiał się kierownik „Prozy”.

Zaś profesor Wiosło przedstawił Zygmuntowiczowi pewną propozycję. Jeżeli kinooperator wyraziłby zgodę, popracowaliby razem nad przemontowaniem kilku scen i zrobili z tego materiału film awangardowy.

- Mam już nawet kilka pomysłów na parę scen. - pochwalił się profesor.

- No dobrze, profesorze, ale co potem z tym filmem zrobimy?! - pytał zaskoczony Zygmuntowicz.

- Proszę zaufać profesorowi. - uśmiechnęła się Zawzięta. - Czuję, że powstanie z tego coś wspaniałego.

Praca nad nowym kształtem filmu trwała zaledwie cztery dni. Wszystko odbywało się w galerii profesora. Najpierw przegrali cały film Zygmuntowicza na kasetę VHS, a potem zaczęła się praca nad montażem. Wiosło oddał się bez reszty radosnej pracy twórczej. W jego galerii znajdował się specjalny sprzęt do montażu filmów. Naradzał się we wszystkim ze swoim sąsiadem i razem zaplanowali kolejność scen i dobór ścieżki dźwiękowej. Efekt końcowy znowu obejrzano w gronie przyjaciół, tym razem w mieszkaniu profesora, który na tę okazję znów postanowił ubrać się w coś extra. Uranie jego tym razem składało się z czarnych spodni sztruksowych i koszulki w biało granatowe paski. Głowę zaś przyodział w czarny beret.

 

FILM ZMONTOWANY PRZEZ ZYGMUNTOWICZA I PROFESORA WIOSŁĘ:

 

Kadry czarno białe.

Żołnierze, wkładają maski gazowe na twarze.

Efekt cofania taśmy.

Żołnierze zdejmują maski, ale robią to w wolniejszym tempie.

Żołnierze wbiegają w kłęby dymu.

Efekt spowolnienia.

Kolor kliszy zmienia się z czarno białego na inne kolory (czerwono - biały, żółto – biały, niebiesko – biały).

W tle słychać utwór muzyczny, który jest połączeniem dźwięków symfonicznych i stukotu maszyny do szycia.

 

- Smakowity pomysł, panowie! - pochwalił kierownik. -Widać od razu, że zabrało się za to dwóch prawdziwych miłośników sztuki – filmowej i nie tylko.

- Pomysł w całości należał do profesora. - Zygmuntowicz zamachał rękami.

Wiosło z uśmiechem pokręcił głową.

- Gdyby nie pański pomysł sprzed lat, to z moich koncepcji też nic by nie było. W każdym razie nie w tej postaci. Nie ma potrzeby, aby był pan taki skromny. Obaj jesteśmy autorami tego filmu!

- A nie mówiłam! - klasnęła w dłonie pani doktor. - Nasz profesor znów jest w swojej dawnej, doskonałej formie. Gratuluję profesorze.

- Serdecznie dziękuję, droga koleżanko. - Wiosło skłonił się grzecznie. - No tak, napracowaliśmy się, sąsiedzie, a teraz trzeba by postarać się, aby nasz film trafił do widzów. Będziemy go pokazywać w mojej galerii. Pieniędzmi z biletów podzielimy się oczywiście, po połowie. Nie będzie tego oczywiście sporo, ale to dopiero początek. Możemy nawiązać amatorską działalność filmową.

- Mam jeszcze inny pomysł, moi drodzy. - Zawzięta coś sobie nagle przypomniała. -W Zwierzyńcu, za trzy tygodnie rozpocznie się festiwal kina awangardowego. Jeszcze przez pięć dni przyjmują zgłoszenia od filmowców amatorów. Moglibyśmy stanąć do konkursu. Z tego, co słyszałam, nagroda dla zwycięzcy jest bardzo wysoka. Dwa miliony złotych!

Oczywiście pani doktor miała na myśli stare złotówki, jeszcze sprzed denominacji.

Ten pomysł bardzo się wszystkim spodobał. Pozostało jeszcze odpowiednie zatytułowanie filmu.

- Zaraz, zaraz. „Armia”! Nie, nie… Hmm, może „Gwardia”?! - zastanawiał się Zygmuntowicz.

- „Awangarda”, „Awan…” - wtórował mu profesor. On też chciał podać jakiś świetny pomysł. Kontynuował więc głośno: - „Awan…”

„...tura”?! - dokończył Zygmuntowicz. Zaraz jednak, skrzywił się: -Nie, nie, bez sensu!„Awangarda”.

- „Gwardia”.

Nagle oboje wykrzyknęli:

- „Awangwardia”!!!

 

Kaseta z filmem została wysłana do Zwierzyńca, a organizatorzy, po obejrzeniu, dopuścili film „Awangwardia”do konkursu. Nasi przyjaciele dojechali na miejsce pociągiem. W przedziale profesor i kierownik kina grali w karty, doktor Zawzięta czytała jakieś fachowe pismo a Zygmuntowicz rozmawiał z panią Lusią.

- Kto by pomyślał?! - wzruszała się nasza bileterka. - Jedziemy na festiwal ze wspaniałymi ludźmi! Ja sama już teraz czuję, że przeżyjemy coś wielkiego, wspaniałego. Jak w jakimś filmie

przygodowym, w kolorze!

- Nawet jeżeli nie zdobędziemy żadnej nagrody, to to, że się mogliśmy wszyscy razem spotkać, już jest dla mnie wielką przygodą! Tyle mam wam wszystkim do zawdzięczenia.

Przytulili się do siebie. Byli teraz bardzo szczęśliwi, w przeciwieństwie do profesora, który niestety przegrał z kierownikiem sporą sumę pieniędzy.

 

Cała stacja kolejowa w Zwierzyńcu oblepiona była plakatami i afiszami reklamującymi Festiwal Filmów Awangardowych, który miał się odbyć w Domu Kultury. Wszyscy nasi przyjaciele udali się tam zaraz po opuszczeniu pociągu. Organizatorzy obdarowali wszystkich breloczkami, okazjonalnymi pocztówkami oraz przypinkami z logo festiwalu. Każdy wziął sobie folder z programem festiwalu. Profesor szybko otworzył swój folder i zapoznał się z jego treścią. Zaraz potem zaczął przywoływać do siebie pozostałych towarzyszy:

- Kochani, kochani! Pozwólcie tutaj!

Jego krzyki zwróciły uwagę obecnych gości.

- Jeżeli się pospieszymy, - profesor machał swoim folderem jak wielki wódz plemienia indiańskiego. - będziemy mieli okazję zobaczyć krótki film debiutanta z Węgier. Film o angielskim tytule: „Wheel of life”, zaczyna się za trzy minuty.

Na widowni był już komplet widzów, czekających na seans. Wszyscy nasi przyjaciele zajęli miejsca w tym samym rzędzie.

- W sztuce filmowej zawsze najbardziej interesowało mnie spojrzenie młodych twórców! - rzekł dosyć głośno Wiosło. - Wprost nie mogę doczekać się początku seansu. O czym też będzie ten film?!

Osoby siedzące obok zaczęły go uciszać.

 

WHEEL OF LIFE

reż.: Jenzcy Barszó

 

Na ekranie widać arenę cyrkową. W środku areny na białym koniu jedzie młody mężczyzna. W wyciągniętej, prawej dłoni trzyma pędzel. Na okręgu areny postawiono: wiadra z farbami o różnych kolorach (bliżej widza) oraz sztalugę z białym płótnem (w dalszej części planu). Jeździec dojeżdża do wiader z farbami, szybko nabiera farbę na pędzel. Gdy koń zbliża się do płótna, jeździec robi na niej grubą linię. Linia za każdym razem ma inny kolor. Koń okrąża arenę pięć razy.

 

- Doprawdy, cóż to za wymysły! Cóż za cudaczne koncepcje mają ci młodzi twórcy! Jeżeli jest to odniesienie do jakiegoś nurtu, to - do jakiego?

Te słowa, oczywiście, nie znalazły się w filmie. To po prostu głośny komentarz profesora, który zaraz potem został uciszony i zwymyślany przez widzów. Doktor Zawzięta również nie mogła darować Wiośle takiego zachowania. Ostro z nim sobie porozmawiała, podczas jednej z przerw między seansami.

- Panie profesorze, nie wypada tak głośno zachowywać się podczas projekcji!

- Przepraszam, droga koleżanko, ale naprawdę nie mogłem się powstrzymać. Po prostu, trudno mi się było dopatrzyć sensu w tym, co zobaczyłem na ekranie!

- Cóż, to po prostu różnica pokoleń.

- Nie, nie! To nie to, droga koleżanko!- gorąco zaprotestował profesor i rozejrzał się dokoła, jakby w obawie, że ktoś słyszy ich rozmowę.

 

Zapoznanie się z wszystkimi pozycjami festiwalu zajęło naszym przyjaciołom aż trzy godziny. Na jednych filmach śledzili wszystko z zaciekawieniem, na innych się nudzili, jeszcze na innych: spali! To znaczy, oczywiście nie wszyscy! To ostatnie robił wyłącznie profesor. Gdy wszyscy opuścili widownię, po ostatnim pokazie, byli wyczerpani. Wachlując się folderami. podeszli do bufetu aby zamówić coś do picia.

- Czterdzieści pięć filmów naraz obejrzeć! Dobrze chociaż, że krótkie były! - sapała pani Lusia.

- W zasadzie bardzo miłe i pożyteczne doświadczenie. Co pan powie o poziomie tych prac, panie profesorze? - zagadnął kierownik.

Wiosło zrobił nietęgą minę.

- Niestety, muszę stwierdzić, iż tylko niewielka część zaprezentowanych prac wzbudziła moje zainteresowanie. Naprawdę, bardzo niewielka.

- Tak jak mówiłam. - pokiwała głową Zawzięta. - Różnica pokoleń.

- Ależ, droga koleżanko! To zupełnie nie to! - profesor zdenerwował się lekko jej słowami. - Mówiłem już, że cały czas kibicuję tym młodym ludziom, czuję więź z nimi, ale te ich pomysły…

Pani doktor zaśmiała się serdecznie i poklepała profesora przyjaźnie po ramieniu. Tym gestem całkowicie go udobruchała.

- Nasz film pokazali jako ostatni. - zauważył kierownik. - Zastanawiam się, czy to nie pomniejszy naszych szans w konkursie?!

- Nie sądzę. - machnęła ręką Zawzięta. - Wiele razy tak się już zdarzało na festiwalach, że zwyciężał film pokazany w ostatniej kolejności.

- Co tam myśleć o nagrodzie. - dodał od siebie Zygmuntowicz. - Ja myślę, że i tak

dostaliśmy spory prezent od losu. Gdzie by mi się tam w ogóle to w głowie zmieściło, żeby przeżyć coś takiego.

- Po co tak skromnie, panie sąsiedzie?! - wesoło huknął Wiosło. - Sądzę, że nasz film zachowuje naprawdę wysoki poziom, wśród pozostałych filmów festiwalowych. Włożyliśmy weń dużo pracy!Ale ja proponuję teraz przejść się po mieście i trochę odpocząć od dusznej sali kinowej. Do ogłoszenia wyników pozostały dwie godziny. Watro rozprostować kości.

Spacer był niezwykle udany. Wszyscy jedli lody i zwiedzali zwierzyniecki rynek. Pani Lusia i Zygmuntowicz szli razem i trzymali się za ręce. Po spacerze mieli jeszcze piętnaście minut do rozpoczęcia gali, na której miało się odbyć ogłoszenie wyników. Usiedli więc sobie wygodnie w kawiarni i zamówili kawę. W radiu, które było dość głośno nastawione, nadawano akurat wiadomości. Wśród wielu informacji z kraju, jedna w sposób szczególny przykuła ich uwagę. Usłyszeli mianowicie głos, którego na pewno nie pomylili by z żadnym innym. A cała sprawa wyglądała tak:

 

SPIKER

Wczoraj, przed gmachem sejmu pikietowała spora grupa ludzi, protestujących przeciwko, jak sami się wyrazili: "niemoralności w filmie, telewizji oraz w muzeach". Rozmawiamy z leaderem "Krucjaty Wolności od Niemoralności", docentem Szkłem - Okońskim.

 

DOCENT SZKIEŁ - OKOŃSKI

Tak, założenie "Krucjaty" to wyłącznie mój osobisty pomysł. Nasz protest ma na celu zwrócenie uwagi na niemoralność, jaką atakuje się naszą młodzież i to na każdym, niemal, kroku! Winni temu są, przede wszystkim twórcy tak zwanej sztuki współczesnej. Oni są osobiście odpowiedzialni za zepsucie, jakie panuje w naszym kraju. Ja, jako prawdziwy polski patriota i gorliwy katolik nie spocznę, póki nie wygonię tej zarazy poza granice naszego kraju!

 

SPIKER

Dziękujemy panu za wypowiedź...

 

DOCENT SZKIEŁ - OKOŃSKI

Halo! Proszę jeszcze nie odchodzić z tym mikrofonem! Ja mam jeszcze dużo rzeczy do powiedzenia!

 

SPIKER

Dziękujemy panu, już wystarczy! Założyciel "Krucjaty Wolności od Niemoralności" oraz jej członkowie już teraz zapowiedzieli szereg akcji protestacyjnych na najbliższe dni.

 

Cała piątka serdecznie uśmiała się z tego, co usłyszała.

- Widać, że szanowny pan docent znalazł miejsce właściwe dla swojego talentu. - podsumował Wiosło.

- Tak, tak, on ma szczególny talent. - uśmiechnęła się cierpko doktor Zawzięta. - Do wywoływania awantur i grania ludziom na nerwach.

Po wypiciu pysznej kawy wszyscy wstali i udali się z powrotem do Domu Kultury.

 

Bordowa kurtyna w sali widowiskowej była zasłonięta. Na scenie stały dwa wazony ze sztucznymi kwiatami, których płatki zamiast na łodygach umieszczone były na taśmach filmowych. Na środek sceny wyszedł prowadzący, w popielatej marynarce i dżinsowych spodniach. Na głowę miał nałożoną szpiczasta czapeczka z żółtego kartonu odblaskowego. Na nosie zaś, okulary do oglądania filmów 3D. W ręku trzymał mikrofon bezprzewodowy.

- Ahoj, filmowi pożeracze! - krzyknął. - Przepłynęliście dzisiaj przez prawdziwy ocean filmowej awangardy. Uporczywa walka z piekącymi oczami, batalia z sennością, natężenie uwagi, aby nie przegapić jakiegoś ciekawego momentu – to wszystko za wami. Teraz chcielibyście pewnie poznać absolutnego zwycięzcę tej celuloidowej bitwy?! Za chwilę go wam zaprezentuję.

- Cóż to za drętwa mowa?! - skrzywiła się Zawzięta. Na scenę wbiegła młoda dziewczyna i wręczyła prowadzącemu brązową kopertę. On wyciągnął ze środka białą kartkę, po czym zbliżył mikrofon do ust.

- Absolutnym i niekwestionowanym zwycięzcą tegorocznego Festiwalu Filmów Awangardowych jest film...

Chwila napięcia! Zerknął na kartkę i ryknął do mikrofonu:

- „Awangwardia.”! Zapraszam do siebie autorów filmu!

Na ekranie wyświetlony został fragment zwycięskiego filmu. Na scenie, obok prowadzącego pojawili się profesor Wiosło i Zygmuntowicz. Uścisk dłoni i gratulacje. Do mężczyzn podeszła kobieta w czerwonej sukience. W ręku trzymała złotą tacę. Na tacy znajdowała się koperta. Kobieta pogratulowała zwycięzcom, a następnie podała im kopertę z tacy.

- Tak jest, drodzy państwo! - entuzjazm prowadzącego zdawał się być niewyczerpany. - Czek na dwa miliony złotych znalazł już właścicieli!

Wszyscy ludzie na widowni wstali z miejsc i zgotowali zwycięzcom gromkie brawa.

 

W galerii sztuki profesora Wiosło, jeszcze długo po zakończeniu festiwalu, odbywały się projekcje „Awangwardii”. Pieniędzy ze sprzedaży biletów zebrało się tyle, że Zygmuntowicz spokojnie mógłby za swoją część odkupić staremu Gumiakowi dwa samochody. Nasz bohater postanowił jednak oddać swoim sąsiadom wszystko to, co w nieuczciwy sposób od nich nakradł. Kierownik kina ucieszył się niezmiernie, gdy któregoś dnia znalazł na swoim biurku markery. Ileż się ich naszukał! Iluż nieprzyzwoitych słów użył! Próbował się dowiedzieć od swojego personelu, kto je podrzucił. Nikt niestety nie potrafił mu udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi.

 

Na początku lipca pani Lusia i Zygmuntowicz wzięli ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego. W podróż poślubną wybrali się nowo zakupionym, zielonym Volkswagenem. Kierownik kina był zawiedziony, gdy Zygmuntowicz oświadczył mu, że zaraz po ślubie chcą z Lusią porzucić pracę w kinie. Lusi też niełatwo było opuszczać stare kąty.

- Ależ moja droga! - tłumaczył jej wesoło Zygmuntowicz. - Czas wreszcie pomyśleć o sobie. Nam też się coś należy od życia. Znajdziemy sobie własne miejsce. Założymy własne kino, w którym będziemy wyświetlali tylko stare filmy. Nasze ulubione. W kolorze.

- Oj marzyciel, marzyciel. - groziła mu zalotnie palcem, a jej oczy śmiały się przy tym pięknie.

- Zobaczysz, że tak będzie!

 

1 XII 2015

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania