Ciemność w Norfolk część druga z planowanych trzech

Przez pół godziny kroczyłem tam i z powrotem wzdłuż lasu, szukając ścieżki prowadzącej do dworu Brooksów, którą zgubiłem przez gęstą jak śmietana mgłę. W międzyczasie zrobiło się już całkowicie ciemno, a przed sobą widziałem jedynie żarzącą się fajkę. Miałem szczęście, ponieważ chwilę później, zza zasłony chmur wyjrzał księżyc. Zastanowiło mnie to, ponieważ pełnia miała miejsce koło dwóch tygodni wcześniej, ale po chwili stwierdziłem, że musiałem się pomylić.

Droga do posiadłości Brooksów była w miarę szeroka, na tyle przynajmniej, żeby mógł zmieścić się na niej powóz. Dobrze się nią szło, do momentu, kiedy nie zmieniała się w podmokłe bagno, powstałe na wskutek ulewnych deszczy, tak częstych tamtej jesieni.

Musiałem być już całkiem blisko, kiedy gęsta mgła zaczęła się poruszać i falować, mimo, iż wiatr już ucichł. Wtedy właśnie, po raz pierwszy tamtej nocy, poczułem ciarki, przebiegające po moich plecach. Schowałem fajkę i wziąłem głęboki oddech. Przed sobą miałem głębokie grzęzawisko i wyglądało na to, że utknąłem. Kiedy miałem już zamiar zawrócić moją uwagę zwróciło zwalone drzewo, znajdujące się na lewym skraju ścieżki, niewidoczne praktycznie z miejsca, w którym stałem. Było spróchniałe, ale wytrzymało mój ciężar.

Kiedy byłem już po drugiej stronie usłyszałem za sobą dźwięk łamanej gałązki. Odwróciłem się prędko i kątem oka zobaczyłem postać w długiej szacie, ze spiczastym kapturem, która natychmiast praktycznie skryła się w ciemności lasu. Początkowo stwierdziłem, że musiała to być mgła, imitująca tak złowrogi kształt i że mój umysł płatał mi figle, nasączony opowieściami prostych ludzi o rzekomej klątwie ciążącej na lesie.

Odkąd minąłem grzęzawisko przez cały czas jednak miałem poczucie, że ktoś mnie obserwuje, krocząc jakieś dziesięć metrów za mną i kryjąc się za cieniami ogromnych, wiekowych drzew porastających las od wieków. Prawdopodobnie było to jedynie wytworem mojej wyobraźni, ale zdawało mi się, że mgła gęstniała w miarę, jak zbliżałem się do posiadłości Brooksów. W pewnym momencie zobaczyłem zakapturzoną postać, stojącą zaledwie kilka metrów obok mnie, obok jednego z drzew. Zacząłem biec, a po chwili zobaczyłem światła z rezydencji Brooksów. Wydawało mi się, że słyszę za sobą prędkie człapanie, nie były to jednak z pewnością ludzkie kroki.

Tak samo, jak nie była ludzką ręka, która złapała moją nogę, kiedy potknąłem się o wystający z ziemi korzeń jakiegoś drzewa. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy poczułem, że jestem ciągnięty po mokrej ziemi w głąb lasu. Wtedy usłyszałem wołanie pana Brooksa, gospodarza dworu. Uścisk na nodze zniknął, a po chwili silne ręce gospodarza pomogły mi wstać.

Otrzepał mój płaszcz z liści i błota, po czym zapytał, co się stało. Nie odrzekłem nic, ponad to, że się potknąłem o wystający korzeń. Jego rozbiegany wzrok uświadomił mi jednak, że również i on boi się przebywać o tak późnej porze w lesie. Zostałem zaproszony i pospiesznie zaprowadzony do dworu. Służba wzięła ode mnie mokry płaszcz i buty, po czym zaprowadziła mnie do gościnnej komnaty.

Ta prezentowała bogaty wystrój, a na środku stał zastawiony już stół. Całość oświetlona była zaledwie kilkoma świecami, więc wewnątrz panował półmrok. Początkowo chciałem odmówić wieczerzy, chcąc jak najszybciej zobaczyć chorą, jednak gospodarz nalegał, mówiąc, że pani Brooks bierze akurat kąpiel i będzie gotowa do przyjęcia mnie gdy skończę posiłek.

Zabrało mi to jakieś pół godziny, a kiedy wreszcie wszyscy, to jest ja i pani Brooks, byli gotowi, ruszyłem za gospodarzem dworu na pierwsze piętro. Ściany ozdobione były portretami rodziny Brooksów, z których każdy kolejny malowany był jakby prostszą metodą, ukazującą mniej szczegółów, tak, że ostatni obraz zdawał się być jedynie rozmazanym konturem.

W międzyczasie, zanim dotarliśmy na miejsce, zapytałem pana Brooksa o więzy krwi, które ponoć mają nas łączyć. Odpowiedział, że noc jest długa i że czas na rozmowy o tym będzie kiedy zbadam jego małżonkę. Zgodziłem się na taki warunek.

Kiedy stanęliśmy przed grubymi, dębowymi drzwiami Brooks powiedział do mnie, żebym nie brał na poważnie tych ,,bredni, które wypowiada Melania”, ponieważ świadczą one jedynie o pogłębiającej się coraz bardziej chorobie. Poprosił mnie także, żebym zrobił co tylko mogę, ponieważ jestem jedyną ich nadzieją. Uśmiechnąłem się delikatnie i położyłem mu rękę na ramieniu, zaświadczając, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc jego żonie.

Pokój pani Brooks także oświetlony był przez świece. Te jednak ułożone były na rogach narysowanego na ziemi pentagramu, wewnątrz którego siedziała skulona kobieta. Zasłony w oknach były zasłonięte, a w pokoju, prócz nas znajdowała się tylko stara służka, grzejąca swoje napuchnięte stawy palców przed kominkiem. Skinęła mi lekko głową, kiedy poprosiłem, żeby nas zostawiła, po czym wyszła.

Kiedy zbliżyłem się do pani Brooks, w celu jej zbadania odsunęła się ona na sam skraj pentagramu, tak, że prawie podpaliła swoją suknię o jedną ze świec. Odsunąłem się z powrotem pod drzwi, zaczekałem, aż się uspokoi, po czym przedstawiłem się. Zapytała jeszcze trzy razy, jakby chcąc się upewnić, czy na pewno jestem umówionym lekarzem który miał przybyć z miasta, do którego napisał jej mąż. Trzykrotnie, cierpliwie potwierdziłem, czym jak się zdawało, zaskarbiłem sobie jej zaufanie. Skinęła na mnie głową, żebym się zbliżył, po czym zaczęła powtarzać szybko i coraz głośniej: ,,One tu idą, one tu idą, one tu idą, one tu idą, one tu idą…”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Musiałam zapalić lampkę, bo mój pokój nagle zdawał się mieścić więcej niż jedną osobę ._. Bardzo lekko się to czyta, była gdzieśtam literówka, pózniej złapię. Jak dla mnie, tekst bardzo dobry :)
  • Dziękuję bardzo potworku. I sprawdź szafę. Sprawdź ją bardzo dokładnie.
  • Szymeeeek, jak możesz? :(
  • marcepanowypotwor sprawdź, dobrze Ci radzę. Sprawdź póki jeszcze możesz sprawdzić... a gdy będziesz sprawdzała, obserwuj drzwi do pokoju. Mogą zacząć się otwierać... bardzo powoli...
  • Nieładnie tak straszyć małe potwory :(
  • marcepanowypotwor uważaj na duże.
  • alfonsyna 14.05.2016
    Nie spodziewałam się kolejnej części aż tak szybko. :) Utrzymujesz, a nawet ciągle podnosisz napięcie, to bardzo dobrze. Klimatycznie też bardzo mi odpowiada. W sumie nie wiem dlaczego, ale trochę mi się przypomniał "Wampir" Reymonta po przeczytaniu.. :) Niemniej, parę potknięć drobnych było:
    "nie było to jednak z pewnością ludzkie kroki" - były
    "o pogłębiające się" - pogłębiającej
    "Zasłony w oknach była zasłonione" - były zasłonięte
    Jeszcze może jakieś powtórzenia by się znalazły, ale i tak przeczytało się szybko i płynnie. 5 :)
  • Poprawione, dziękuję bardzo! :)
  • Nazareth 25.05.2016
    Szymon Szczechowicz zasłonięte zasłony to dalej masło maślone czy tam maślane. Zaciągnięte brzmiało by lepiej.
  • Billie 18.05.2016
    Zaczyna się robić strasznie :) Tak się dobrze czyta; szkoda, że nie ma następnej części :P Klimat jest genialny i to napięcie :) Czekam na rozwój akcji :) 5
  • Dziękuję bardzo, trzecia część właśnie się pisze, ale coś mi nie idzie najlepiej dzisiaj, więc wątpię czy się napisze :D
  • KarolaKorman 19.05.2016
    ,,Zasłony w oknach były zasłonione,'' - zasłonięte
    ,,lekarzem który ma przybyć z miasta,'' - tu nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że powinno być miał przybyć
    Kolejna część i kolejne zaciekawienie, zostawię 5 i lecę skończyć :)
  • Już poprawiam i dziękuję bardzo! :)
  • Nazareth 25.05.2016
    Bardzo klimatyczna droga przez las. Lecę dalej ;)
  • Dziękuję! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania