Ciemność w Norfolk część pierwsza z planowanych trzech

Jako wielki fan H.P. Lovecrafta zdecydowałem się wreszcie na napisanie opowiadania, które w jakimś stopniu przynajmniej oddawałoby jego wizję literacką. Mam nadzieję, że nie sprofanowałem nadto jego twórczości.

Miłej lektury! :)

 

 

Historię tę znalazłem na pożółkłym pergaminie, znajdującym się w niepozornym kuferku na strychu domostwa państwa Brooksów, kilka lat po zakończeniu drugiej Wojny Światowej. Miałem wycenić opuszczony już wtedy dwór i wtedy też całkowicie przez przypadek nastąpiłem na obluzowaną deskę, pod którą znajdowała się szkatułka. Poniżej postaram się odtworzyć opowieść z pamięci, ponieważ pergamin został przeze mnie zniszczony zaraz po skończeniu czytania. Kierowały mną wówczas jakieś nieznane mi, piekielne siły, odbierające jasność umysłu i działania.

Właśnie zaczynał się rok 1905. Do dworu państwa Brooksów udałem się jako lekarz, zaraz po otrzymaniu od pana Brooksa listu informującego o chorobie żony. Ponoć gdy tylko nastawała noc dopadały ją duszności oraz dochodziły do jej uszu dźwięki niesłyszane przez pozostałych domowników ani służbę mieszkającą w dworze. Nazywam się James Derleth i miałem wówczas trzydzieści osiem lat.

Jesień była wyjątkowo ponura w hrabstwie Norfolk. Deszcz padał znacznie częściej niż zwykle i mgły były gęstsze. Ludzie z prowincji, których zdarzało mi się leczyć, gadali o sabatach czarownic, mających rzekomo odbywać się w lasach i o ponurych zjawach, czyhających na samotnych wędrowców, którzy po zmroku okażą się tak głupimi, żeby wchodzić w głąb puszczy. Co więcej, miałem nieprzyjemność prowadzenia trzech sekcji zwłok małych dzieci, dwóch pięcioletnich chłopców i ośmioletniej dziewczynki, których ciała znaleziono przybite do drzew w wioskach leżących przy granicy z lasem.

Ludzie także byli wyjątkowo ponurzy tamtej jesieni. Pamiętam, że pewien rzeźnik nie chciał sprzedać mi zamówionego wcześniej kawałka mięsa do badań, ponieważ nie miałem drobnych. Tak samo woźnica odmówił mi podwózki, kiedy powiedziałem mu, że muszę udać się do dworu państwa Brooksów, żeby zbadać chorą. Powiedział, że ich posiadłość to złe miejsce, leżące w dodatku w środku lasu, uważanego za nawiedzony i że on nie zamierza się tam zbliżać. Podziękowałem uprzejmie, po czym ruszyłem na nogach, co według moich obliczeń miało zająć mi jakieś pięć godzin.

W tym czasie zastanawiałem się, jak list od pana Brooksa znalazł się na moim biurku, przy którym praktycznie cały dzień siedziałem. Musiało być koło trzeciej, kiedy wyszedłem do kuchni, żeby przygotować sole trzeźwiące dla pacjentki umówionej na godzinę czwartą i szkocką, żeby ukoić własne nerwy, a kiedy kilka minut później wróciłem na swoje miejsce, list był już na moim biurku. Byłem pewny, że nikt w międzyczasie nie wchodził do gabinetu, nie słyszałem bowiem dzwonka umieszczonego nad drzwiami.

Sam list był napisany na kawałku bardzo drogiego, ozdobnego papieru, który wcześniej widziałem tylko raz, na moim dyplomie ukończenia studiów lekarskich. Nie każdego było stać na kupno choćby jednej kartki, a na pisanie na nim zwykłych listów do lekarzy zakrawało o bezmyślne marnotrawstwo. Na wierzchu, koperta opisana była pięknym, ozdobnym pismem, takim, jakiego używa się w oficjalnych zaproszeniach na śluby, a nie w przypadku nagłego wezwania doktora. Otwierałem ją powoli, z prawdziwą pieczołowitością, nie mając sumienia, żeby bestialsko rozerwać tak drogi kawałek papieru.

W środku znajdował się idealnie poskładany list, ozdobiony znakiem wodnym, przedstawiającym herb Brooksów – kruka z rozpostartymi skrzydłami. Na wierzchu napisane było moje nazwisko, zaczynające się i kończące ozdobnymi literami z licznymi zawijasami i liniami, a wewnątrz tekst o następującej treści:

 

Szanowny Panie Jamesie Derleth,

Piszę do Pana, prosząc uniżenie o jak najrychlejsze przybycie. Moja żona jest chora, dręczą ją omamy i koszmary. Miewa duszności oraz słyszy rzeczy pochodzące jakby z innego świata, niesłyszalne dla nikogo innego. Wszystko trwa już od kilku miesięcy, a obrazy które widzi stają cię coraz gorsze i coraz bardziej rzeczywiste.

Piszę w tej sprawie do Pana, ponieważ słyszałem, że jest Pan znanym w Europie uczonym, doktorem, ale także i psychologiem, zajmującym się schorzeniami umysłowymi. Jeżeli Pan nam nie pomoże, nie zrobi tego już chyba nikt, a moja droga żona pogrąży się w odmętach własnego szaleństwa.

Ponadto, czego zapewne jeszcze Pan nie wie, łączą nas więzy rodzinne, o których więcej dowie się pan, przybywając do naszego dworu.

Wynagrodzenie omówimy po wszystkim. Rozumiem, że ma Pan wielu pacjentów umówionych na wizyty. Proszę więc przyjechać wieczorem, oferujemy nocleg, a rano zostanie Pan odwieziony pod same drzwi swojego gabinetu.

Proszę pozostać w dobrym zdrowiu. Oczekujemy Pańskiego przybycia.

 

Podpisano,

Howard Brooks

 

Treść owego listu zaciekawiła mnie niezmiernie, szczególne zaś zainteresowanie wzbudziła wzmianka o więzach krwi, łączących mnie rzekomo z rodem Brooksów. Zamknąłem swój gabinet jakiś kwadrans po czwartej, dając wcześniej umówionej pacjentce sole trzeźwiące i udałem się do lokalnego kościoła, w celu zbadania ksiąg urodzeń i zgonów, nie znalazłem jednak w nich żadnego powiązania mojej rodziny z członkami rodziny Brooksów.

Koło szóstej po południu, wróciwszy wcześniej po swoją torbę lekarską, ruszyłem żwawym krokiem na postój dorożek, licząc na szybką i przyjemną podróż i na dotarcie na miejsce, zanim całkowicie się ściemni. Przeliczyłem się jednak, kiedy woźnica odmówił mi podwózku, nawet po zaoferowaniu podwójnej sumy.

W zaistniałej sytuacji postanowiłem udać się na miejsce na piechotę. Od czasu skończenia studiów na uniwersytecie w Sorbonie nie miałem już wcale czasu na spacery, co nie wpływało na mnie najlepiej. Miewałem ataki agresji i od czasu, do czasu dopadały mnie stany melancholijne, wspomnienia niespełnionej miłości i półprzytomne letargi. W wyniku tego zacząłem sięgać po alkohol, początkowo starając się pozostać dżentelmenem i przyjmując niewielkie jego ilości, jednak po kilku latach przestałem zwracać na to uwagę.

Wizja spaceru przez las, nawet mimo szybko zapadającego zmroku i okropnej pogody, wydawała mi się być całkiem przyjemną. Kiedy stanąłem na skraju lasu, panował już półmrok, spotęgowany jeszcze przez mgłę. Ruszył się wiatr, więc postawiłem kołnierz mojego płaszcza i wcisnąłem lewą rękę do kieszeni w prawej trzymając torbę lekarską. Po chwili wyciągnąłem jeszcze fajkę i zapaliłem ją. Ciepły dym rozgrzewał mnie od środka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Nazareth 14.05.2016
    Wstęp bardzo ciekawy, czuć w nim Lovecraftowski metodyczny romantyzm. Historia już mnie wciągnęła i czekaw w napięciu na kolejne części. Cieszę się, że znów zacząłeś się pojawiać na opowi i to w dodatku z prozą :)
  • Dziękuję uprzejmie! Póki co wracam tylko pisząc, czytać będę jak zakończę ,,szalony czas". No i cieszę się niezmiernie, że spodobało Ci się owo opowiadanie :)
  • NataliaO 14.05.2016
    Bardzo ładnie, gustownie napisane. Czytało się bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Zgadzam się z przedmówcą, że historia wciągnęła. Pięknie to opisałeś. 5:)
  • Dziękuję bardzo! :)
  • alfonsyna 14.05.2016
    Przyciągnąłeś mnie tym Lovecraftem i w sumie nie mam na co narzekać, bo całkiem niezły klimat udało Ci się uzyskać już na samym początku. Z pewnością chętnie prześledzę całość. :)
    Zdaje się, że gdzieniegdzie brak przecinków, ale zachorowałam dziś na lenistwo, więc nie będę tego wytykać, tylko może drobne literówki:
    "a na pisanie na nim zwykłych listów" - dalszy ciąg zdania sugeruje, że powinno być bez tego "na"
    "Ponad to" - Ponadto
    "odmówił mi podwózku" - podwózki
    Za ten dobry, zachęcający początek dostajesz zasłużoną 5. :)
  • Dziękuję bardzo! :)
  • 'Ludzie z prowincji, których zdarzało mi się leczyć gadali' - przecinek przed 'gadali'
    'Co więcej miałem nieprzyjemność' - po 'wiecej'
    Te rzuciły mi się w oczy ;)
    Jestem bardzo zaciekawiona, chociaż (proszę się nie śmiać, przynajmniej nie zbyt głośno) troszkę się boję. Czekam na ciąg dalszy z zasłoniętymi oczami! :D
  • Zaśmieję się więc cichutko i rzeknę, że ciąg dalszy właśnie się pisze i jeszcze dziś się pojawi :) Dzięki!
  • Billie 18.05.2016
    Wreszcie mam czas, żeby to przeczytać :) Niestety, nazwisko Lovecraft nic mi nie mówi :( :( Aczkolwiek, czytając na myśl przyszedł mi Poe, a dokładnie "Zagłada domu Usherów". Powiem tak, spodobało mi się i zaciekawiło :) Lecę czytać dalej :)
  • Lovecraft i Poe mają ze sobą baaardzo dużo wspólnego, chociaż ten pierwszy operował raczej prozą niż poezją. Polecam i dziękuję :)
  • KarolaKorman 19.05.2016
    ,,już wtedy dwór i wtedy też '' - czy to celowe powtórzenie?
    ,, a obrazy które widzi stają cię''- się
    ,,odmówił mi podwózku'' - podwózki
    Ciekawie się zaczyna, zainteresowałeś i lecę do kolejnej części, 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania