Ciemność w Norfolk część trzecia z planowanych trzech

Kiedy zapytałem kim są ,,one” nie dostałem żadnej odpowiedzi, oprócz przerażonego, biegającego na wszystkie strony wzroku i stłumionego jęku wydobywającego się ze skulonej w ciasnym pentagramie kobiety, jeszcze niedawno będącej dumną szlachcianką. Próba odsłonienia zasłon spotkała się z głośnym i zdecydowanym sprzeciwem ze strony pani Brooks. Wszelkie próby wejścia do pentagramu lub wyciągnięcia jej zeń oraz moje działania mające na celu rozpoczęcie prostych badań sprawdzenia tętna czy reakcji źrenic na światło również okazały się być bezcelowymi.

Po wyjściu z pokoju, czekał na mnie już pan Brooks, posyłając skinieniem głowy starą służącą na powrót do swojej żony. Na pytanie, co jest Melanii odparłem tylko, że to jakiegoś rodzaju fobia, która nie mogła pojawić się z dnia na dzień, a musiała narastać przez ostatnich kilka miesięcy. Pan Brooks powiedział, że wszystko zaczęło się pewnej pełni kilka miesięcy wcześniej, w środku nocy. Pani Brooks miała wstać z wrzaskiem i krzyczeć, że ktoś stoi pod domem, odprawiając rytuał przyzwania tajemniczych ,,onych”. Później powiedziała, że ten ktoś był ubrany w czarną szatę ze spiczastym kapturem i na pewno nie mógł być zwykłym człowiekiem, bo mierzył ponad dwa metry. Na te słowa sam zesztywniałem, przypominając sobie to coś, co goniło mnie w lesie, jednak nie dałem po sobie nic poznać i powiedziałem, że będę prowadzić obserwacje co godzinę, przez całą noc, a w międzyczasie poprosiłem o wyjaśnienie mojego powiązania z rodziną Brooksów.

Zaprowadził mnie ze sobą do pokoju znajdującego się na końcu korytarza, będącego zapewne czymś w rodzaju pokoju biurowego połączonego z niewielką biblioteczką. Wskazał na duże, starte biurko, na którym znajdowała się księga z pożółkłymi stronicami, po czym wyszedł, zapewniając, że wróci za jakiś czas.

Okazało się, że księga zawierała spis rodziny Brooksów, sięgający czasów średniowiecznych. Jak później się dowiedziałem, co kilka dekad była przepisywana od początku, aby nie została zniszczona i aby pamięć przodków nie odeszła w zapomnienie. Co ciekawe zapisano w niej także wszystkie nieślubne dzieci, o których ród Brooksów wiedział, bądź których istnienia się domyślał. Nie zajęło mi wiele czasu, żeby znaleźć swoje nazwisko na pożółkłych stronicach starej księgi. Według zapisków byłem synem Howarda Brooksa, co w zasadzie, po przeliczeniu wszystkich lat było prawdopodobne, szczególnie, że nigdy nie znałem mojego prawdziwego ojca. Byłem adoptowany przez bogatą rodzinę mieszczańską.

Kiedy wyszedłem z pokoju pan Brooks już na mnie czekał, ze świecą w ręce. Uśmiechnął się serdecznie i zaprosił z powrotem do pokoju jadalnego. Odparłem, że dołączę do niego, jak tylko sprawdzę stan pani Brooks, który swoją drogą okazał się być taki sam. Wciąż siedziała w ciasnym pentagramie, kołysząc się lekko i powtarzając jak mantrę, że tajemnicze ,,one” nadchodzą. Nakazałem służącej powiadomienie mnie gdy tylko stan pacjentki uległby jakiejkolwiek zmianie, po czym ruszyłem do pokoju w którym czekał już pan Brooks.

Na stole znajdowała się butelka jednego z najdroższych koniaków i dwie szklanki. Twarz pana domu rozjaśniał szeroki uśmiech, pogłębiający zmarszczki na jego policzkach. Przez kolejną godzinę wyjaśnialiśmy sobie przeszłe, rodzinne sprawy, obalając przy tym butelkę koniaku, kiedy pan Brooks rzekł: ,,Potrzebuję twojej krwi, synu”. W mojej głowie już szumiało i początkowo nie byłem pewny, o co mu chodzi, jednak widząc moje zmieszanie powtórzył głośniej i wyraźniej. Chciałem wstać, jednak alkohol, który wypiliśmy uniemożliwił mi to i runąłem na ziemię. Światła zgasły.

Obudziłem się na zewnątrz, przywiązany do kamiennego posągu, przedstawiającego jakąś nieludzką sylwetkę, której dziś nie potrafię opisać ani zidentyfikować. Dookoła mnie stał krąg jakichś postaci, jednak wszystkie byłe skryte w cieniu swoich płaszczów oraz w mroku nocy. Jedynie księżyc pozwalał mi się zorientować w położeniu w którym się znalazłem. Nagle, jedna z otaczających mnie postaci wystąpiła do przodu i zdjęła kaptur. To był Howard Brooks, na którego twarzy nie było już jednak uśmiechu.

Kiedy chciałem zacząć krzyczeć spojrzał na mnie i jakaś nieznana siła ścisnęła moje gardło, uniemożliwiając wydanie z siebie dźwięku. Chwilę później w jego ręce błysnął nóż, złowrogo odbijając światło księżyca. ,,Czas złożenia ofiary” – powiedział, po czym naciął moją rękę, z której natychmiast pociekła gęsta krew. Jak zauważyłem, nie spływała ona na ziemię, a do drewnianej miski, którą chwilę później pan Brooks postawił przede mną.

Stojące w kręgu postaci zaczęły nucić pieśń w jakimś dziwnym dialekcie, a raczej języku, który skojarzył mi się z rytualnymi pieśniami starożytnych Celtów. Z cienia wyłoniła się kolejna postać i zaczęła opatrywać moją rękę. Nie odsłoniła swojego kaptura, jednak po głosie poznałem, że była to Melania Brooks. Kiedy skończyła, wróciła do skrytego w cieniu kręgu, z którego wystąpiła kolejna postać.

Było to owe stworzenie, które ścigało mnie w lesie, wysokie, postawne i ubrane w szatę ze spiczastym kapturem. Kiedy go ściągnął, moim oczom ukazała się straszliwa, wykrzywiona i zdeformowana twarz, która w żadnym calu nie przypominała ludzkiej. Szerokie, najeżone rzędami setek małych ząbków usta zdawały się śmiać, a płaskie nozdrza pulsowały. Istota podniosła misę z moją krwią, po czym przy narastającej w intensywność pieśni przechyliła i wypiła jej zawartość. Gdy skończyła, wydała z siebie przeraźliwy okrzyk. Krąg zaczął powtarzać: ,,Przybądź o Mardlogu, przybądź. Oddajemy ci się my, twoi słudzy. Masz w nas posłańców i wysłanników. Przybądź i zbaw nasze dusze. Urośnij w siłę i zniszcz swoich wrogów”. Niebo zaczęło jakby pękać, pojawił się na nim wielki, zielony krąg, z którego zaczęły zlatywać na ziemię niewyraźne kształty. Przypominały pędzące po nieboskłonie, spaczone rumaki, niektóre o ośmiu nogach, inne z kilkoma głowami. Z nieba zaczął padać deszcz krwi. Tyle tylko zdążyłem zobaczyć, później zemdlałem.

Obudziłem się następnego dnia, leżąc w swoim łóżku. Na mojej ręce nie było nawet śladu cięcia dokonanego przez pana Brooksa. Początkowo założyłem, że to co mi się przytrafiło było jedynie złym snem, jednak później znalazłem list na biurku swojego gabinetu.

 

Szanowny Panie Jamesie Derleth,

Dziękuję za wizytę, Melania ma się już lepiej. Dziękuję także za Twoją krew, która umożliwiła nam przyzwanie Mardloga, naszego wspaniałego Boga. Mam nadzieję, że wkrótce się z Nim wszyscy zobaczymy. Tymczasem odpoczywaj w zdrowiu.

Podpisano,

Howard Brooks,

Twój kochający ojciec

 

 

Tymi słowami kończył się znaleziony przeze mnie list, który odkryłem na strychu dworu państwa Brooksów kilka lat po zakończeniu drugiej Wojny Światowej. Posiadłość ta stała pusta od 1914 roku i stoi pusta aż do dzisiaj, roztaczając wokół nieprzyjazną aurę śmierci.

Następne częściCiemność

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • alfonsyna 19.05.2016
    Zacznę od tych drobnych potknięć, głównie jakieś literówki, bo przecinki sobie chyba daruję. ;)
    "działania mające na celu rozpoczęcia" - rozpoczęcie
    "że to jakiego rodzaju fobia" - jakiegoś
    "obalając przy tym butelkę koniku" - koniaku
    "Dookoła mnie stał krąg jakiś postaci" - jakichś (bo to liczba mnoga)
    "nie było jednak już uśmiechu" - zmieniłabym trochę szyk, dla lepszej płynności zdania - "nie było już jednak uśmiechu"
    "Stojące w kręgu postaci zaczęła nucić pieśń" - zaczęły
    "przechyliła i wypiła ją" - tutaj napisałabym np. "przechyliła ją i wypiła jej zawartość", bo chodzi o misę, poprzednia budowa zdania sugerowała, że "wypiła misę", a nie krew, która w niej była
    "Posiadłość ta stałą pusta" - stała
    No, to teraz powiem tak - trochę szkoda, że nie wyszło z tego jednak nic dłuższego, bo mam wrażenie, że ten wątek można by było ciekawie rozwinąć. Widzę w tym tak naprawdę znacznie więcej potencjału, który mógłby się wydobyć. Niemniej, tutaj już jakiś mniejszy był ten dreszczyk emocji, niż w poprzedniej części, jakoś nie martwiłam się szczególnie o głównego bohatera, chociaż znalazł się w nieciekawej sytuacji, byłam przekonana, że wyjdzie z niej cało. Ostatecznie nie wszystko zostało całkowicie wyjaśnione - co ma swoje dobre i złe strony - można sobie samemu pogdybać i próbować zinterpretować, a z drugiej - ja nie mam nic przeciwko jasnym i klarownym wyjaśnieniom - przynajmniej mam pewność co do zakończenia. Mimo wszystko mam jakieś mieszane uczucia, ale Lovecrafta się w tym czuje, historia jest intrygująca, za całość mogłabym dać takie solidne 4,5 czyli w sumie 5 również w tej części pozostawię. :)
  • Bardzo dziękuję, już poprawiłem błędy, których haniebnie dużo się pojawiło (za co przepraszam)! :)
  • KarolaKorman 19.05.2016
    ,,Próba odsłonienia''- odsłonięcia
    ,,że to jakiego rodzaju fobia,'' - jakiegoś
    ,, obalając przy tym butelkę koniku,'' - koniaku i słowo ,,obalając'' nie pasuje mi do miejsca i czasu jaki opisujesz, napisałabym wypijając
    ,,krąg jakiś postaci,'' - tu wyrzuciłabym ,,jakiś'', a jeżeli chcesz zostawić to jakichś
    ,,wszystkie byłe skryte w cieniu '' - były
    ,,Stojące w kręgu postaci zaczęła '' - postacie i zaczęły
    ,,Posiadłość ta stałą pusta'' - stała
    Czuję lekki niedosyt, ale czytało się z zainteresowaniem i było to coś innego niż opowiadanie, które czytam na co dzień, zostawiam 4, bo błędów jest trochę, pozdrawiam :)
  • Poprawione, dziękuję bardzo :)
  • Billie 22.05.2016
    Aż szkoda, że to już koniec :( Ciekawa i zagadkowa historia. Bardzo dobrze się czytało. 5 :)
  • Dziękuję Ci bardzo :)
  • Nazareth 25.05.2016
    "jakąś nieludzką postać, której dziś nie potrafię opisać ani zidentyfikować. Dookoła mnie stał krąg jakiś postaci" - powtórzenie
    Naprawdę doskonale zbudowałeś Lovecraft'owski klimat. Proste słowa i opisy przedstawiające horror okrutnych, uspionych bogów i małomiasteczkowy kult pracujący nad ich przyzwaniem. Przeczytałem z przyjemnością.
  • Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało :)
  • Lucinda 26.05.2016
    Ze sporym opóźnieniem, ale w końcu dotarłam, z czego bardzo się cieszę, a ponieważ czytałam za jednym zamachem, komentarz jest jeden na końcu. Od pierwszych zdań wiedziałam, że to opowiadanie przypadnie mi do gustu, bardzo lubię takie klimaty, tę aurę tajemniczości, tylko wydawało się takie krótkie... Szkoda trochę, bo wciągnęłam się w to, a ani się obejrzałam, jak znalazłam się na końcu trzeciej części. Ciekawy pomysł, przyjemnie zrealizowany. Do końca pozostało wiele tajemnic, nie wiadomo, co to była za rodzina Brooksów, jaki w końcu był związek autora listu z rodziną, do czego Brooksowi była potrzebna jego krew, co się działo z żoną właściciela dworu i w ogóle co robił jako zakapturzona postać i pewnie jeszcze wiele innych zagadek się tu kryło. Ograniczyłeś to listem, który z jednej strony sprawiał, że historia zdawała się bardziej rzeczywista, nie realna, ale rzeczywista, jednak z drugiej właśnie ograniczała opowieść, co zawsze mnie drażni, bo zaczynam myśleć o różnych scenariuszach i wiem, że nie poznam tego, jaki autor mógłby mieć w zamyśle. No ale ponieważ historia jest ciekawa, intrygująca i bardzo dobrze napisana, muszę zostawić 5... Błędów tym razem nie wpiszę, bo opowiadanie czytałam wczoraj, ale nie miałam już siły skomentować, a więc musiałabym jeszcze raz lustrować wszystkie części...
  • No nareszcie! Dobrze się odnalazłaś w czasie, bo wszedłem na opowi po raz pierwszy od kilku dni na kilka minut przed Twoim komentarzem :) Dziękuję!
  • Lucinda 26.05.2016
    Szymon Szczechowicz, to zabawne, bo nie pierwszy raz trafiam w odpowiednim momencie, choć zazwyczaj pojawiałam się na opowi w parę minut po tym, jak coś wstawiłeś, a nie dodawałam komentarz zaraz po Twoim wejściem na portal :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania