Poprzednie częściCzarne Anioły Mroku Prolog

Czarne Anioły Mroku rozdział 4

Wchodząc do kawiarni, dokładnie się po niej rozejrzałem, ale nie zobaczyłem nikogo, oprócz dwóch kolesi w garniakach, którzy pilnie coś stukali na swoich laptopach. Zamówiłem więc dużą czekoladę z bitą śmietaną i usiadłem do stolika.

Zastanawiałem się, czy faktycznie na kogoś czekam, no bo w końcu to był głos w mojej głowie. Było późno, może po prostu chciało mi się spać. Innym zastanawiającym faktem było to, że rodziców nie było w domu, chociaż powinni w nim być. Zazwyczaj, gdy nie pozwalają mi gdzieś wyjść, to pilnują czy ich słucham, a tu nagle bum! Nie ma ich. Z jednej strony, jak już ich nie było mogłem, spokojnie wyjść, ale z drugiej, jeżeli wrócą przede mną, to mama na pewno pomyśli, że jestem u Cary. A co jeśli to ona do mnie mówiła? Przecież to możliwe, że może mieć jakieś nadprzyrodzone moce. Byłoby to fajne, bo w końcu mógłbym jej powiedzieć o swoich i moglibyśmy się normalnie spotykać.

Zobaczyłem, jak drzwi do pomieszczenia się otwierają i zaparło mi dech w piersi. Dziewczyna, którą zobaczyłem była nieziemsko piękna, a każdy jej ruch sprawiał, że miałem wrażenie, że ona jest aniołem. Jej długie do pasa blond włosy delikatnie falowały pod wpływem jej ruchów, a długie nogi sięgały wprost do nieba. Podeszła do baru i zamówiła coś, co chwilę spoglądając w moją stronę. Zastanawiałem się, czy to ona mówiła do mnie w myślach i co mam zrobić. Jeżeli bym do niej podszedł, a to nie ona, to chyba spaliłbym się ze wstydu i to dosłownie. A co, jeżeli to ona, tylko nie może się ze mną skontaktować w tym momencie? Nagle, ktoś przysiadł się do mnie, a ja tego nawet nie zauważyłem, bo byłem pochłonięty tamtą laską.

— Cześć, Will — powiedziała rudowłosa dziewczyna, uśmiechając się do mnie.

Była taka… Nijaka. Po prostu nie przekonywała mnie do siebie na pierwszy rzut oka. Niebieskie oczy, blada cera i rude, proste włosy do ramion sprawiały, że miałem wrażenie, iż ona jest wampirem, który przyciągnął mnie tutaj, aby wyssać ze mnie krew.

— Cześć… Jak masz w ogóle na imię? — odpowiedziałem grzecznie, chociaż zdawałem sobie sprawę, że mogła usłyszeć to, co przed chwilą myślałem.

— Jestem Alice. — Puściła do mnie oczko. — I owszem, wiem, że pięknością nie jestem, ale krwi to ja z ciebie wysysać nie będę. — Zaśmiała się delikatnie, co przypominało odgłosy, które słyszałem prędzej w swojej głowie.

— Powiedz mi proszę, czemu mnie prześladujesz?

— Ja cię prześladuję? — Uniosła brwi ze zdziwienia i odsunęła się kawałek razem z krzesłem. — Ja cię nie prześladuję.

— To dlaczego siedzisz w mojej głowie! — Podniosłem delikatnie głos, ale gdy skapnąłem się, że to nie jest odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy, rozejrzałem się po Sali, by upewnić się, że nikt mnie nie słyszał. — Może wyjdziemy stąd i pójdziemy się przejść.

Alice przytaknęła i wyszliśmy. Aby znaleźć jakieś odosobnione miejsce, stwierdziliśmy, że pójdziemy nad wodę. Było późno i tylko blask księżyca i świecące na niebie gwiazdy rozświetlały nam drogę. Spokój, jaki panował dookoła i szum wody sprawiały, że delikatnie odpływałem w myślach, zapominając, po co tak naprawdę spotkałem się z ową dziewczyną. Marzyłem, żeby obok mnie szła Cara, którą trzymałbym za rękę, albo przytulał. To było idealne miejsce na randkę, a ja szedłem z jakąś nieznajomą dziewczyną, która ni groma nie przypominała mojej.

— Więc możesz mi wytłumaczyć…? — Spojrzałem w jej stronę i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ona po prostu, najzwyczajniej w świecie zniknęła! — Alice? Alice jesteś tam?! — Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie zauważyłem, prócz pary starszego małżeństwa, które wyszło na spacer.

Miałem mętlik w głowie, bo byłem dość daleko od domu, a wokół mnie nie było nikogo, a laska, która wyciągnęła mnie spod pierzyny po prostu zniknęła. Wróciłem i pośpieszyłem na autobus, byleby tylko wrócić do domu przed rodzicami.

 

Wsadziłem klucz w zamek, ale drzwi były otwarte.

— Cholera. — szepnąłem pod nosem, wziąłem głęboki wdech i pchnąłem drzwi. Już od progu usłyszałem głos matki.

—William, gdzie byłeś? — spytała rozwścieczona.

— Mógłbym zapytać o to samo, mamo.

— Pytam poważnie!

— I chcesz usłyszeć poważną odpowiedź? — Zignorowała moje pytanie i czekała na wyjaśnienia. — Jakiś głos o imieniu Alice wyciągnął mnie z domu na spotkanie, ale jak się spotkaliśmy, to ona po prostu zniknęła. — Mama poparzyła na mnie zdziwiona, ale widziałem po jej minie, że mi uwierzyła.

— Znasz tę dziewczynę? — Usiadła na kanapie, a ja zrobiłem to samo.

— Nie znam i nie wiem, gdzie ona się podziała.

— Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Do tej pory nie kontaktuj się z nią, ona może być niebezpieczna.

 

*

— Stary, żałuj, że cię nie było. Takie laseczki się kręciły, że nie wiedziałem, którą wybrać, ale w końcu wyrwałem jedną, mówię ci! Taka lasencja, że sobie nawet nie wyobrażasz! — Russel gestykulował, opowiadając mi o swoich piątkowych podbojach. Siedział na obrotowym, skórzanym fotelu w moim pokoju, a ja leżałem na łóżku i chcąc nie chcąc, musiałem wysłuchiwać o jego zauroczeniach. — Dlaczego nie przyszedłeś?

— Daj spokój. — Spojrzałem na niego spod byka i tym samym zamknąłem ten temat. — Idziesz jutro do szkoły?

— Co za głupie pytanie. — Zmarszczył brwi. — Muszę iść, w końcu jestem zagrożony z maty, więc powinienem chociaż przychodzić na lekcje. Ja nie wiem, jak ja zdam tę maturę i jak ty to robisz, że masz same piątki.

— Słucham na lekcji, a nie myślę o dupach, które przelecę. — Zaśmiałem się. — W sumie, to powinieneś umieć matme, no bo w końcu liczyć to ty umiesz. A sorry, nie. Ty umiesz zaliczać. — Wybuchnęliśmy śmiechem obydwaj.

Russ był starszy ode mnie, ale czasem myślałem, że wiek nie ma znaczenia. To on zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak, a nie ja. Przyjaźniliśmy się od piaskownicy, był dla mnie jak brat, którego nie miałem, choć bardzo chciałbym mieć, ale odkąd miałem dziewczynę, koleś zachowywał się tak, jakby był o mnie zazdrosny. Nie miałem zamiaru zachowywać się tak, jak on. Dla mnie nie było zabawnym zmieniać dziewczyny jak rękawiczki. Jednak on tego nie rozumiał i miał mi to za złe.

— A ty jak, spotkałeś się z tą swoją? – spytał.

— Co ty! Obraziła się, że nie mogła przyjść do mnie na noc, a ja nie chciałem iść do niej.

— No co ty gadasz? Jakiś ty debil, no! Laska chce cię zaciągnąć do łóżka, a ty po prostu ją olewasz? — Wstał wściekły z fotela. — Ale może to dobrze. W końcu cię zostawi, a ty będziesz miał dla mnie czas. I dla nowych dupeczek. — Puścił do mnie oczko, a ja teatralnie zasłoniłem twarz dłonią.

— Ale ty jesteś debil! — Rzuciłem w niego poduszką.

*

— Co ty tu robisz? — spytałem dziewczynę, która stała w kuchni. Charrol spojrzała na mnie zmieszana.

— Bo ja… Ja muszę z tobą porozmawiać.

— Nie wiem, pewnie pomyślisz, że zgłupiałam, ale… — zacięła się.

— No mów wreszcie. — Traciłem cierpliwość.

— No bo była u mnie wczoraj taka dziewczyna i ona po prostu zniknęła. — Stałem jak wryty.

— I może mi jeszcze powiesz, że miała na imię Alice i była ruda? — spytałem zaskoczony.

— Skąd wiesz? — Była nie mniej zdziwiona, niż ja.

— Bo u mnie też była. Co ci powiedziała?

— No właśnie nic, spotkała się ze mną i zniknęła, jak gdyby nigdy nic. Szłyśmy po mieście, zamyśliłam się, zaczęłam do niej mówić, a jej już nie było. — Patrzyła na mnie, a ja na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.

*

— Tato, mówię ci, że coś jest nie tak. — Siedziałem obok niego, opowiadając o rozmowie z Charrol. Ciocia Teya patrzyła to na mnie, to na swoją córkę i lekko potrząsała kolanem, a wuj Oliver trzymał ją za rękę.

— Ameel, myślę, że dzieje się się coś niedobrego. — Spojrzała na matkę. — A Jon lub Felcy się odzywali?

— To oni też o tym wiedzą? — zapytałem zaskoczony.

— Tak, synku. Widzisz, wuj Jon potrafił czytać w myślach, tak jak twoja kuzynka. I był w jakimś sensie połączy z ciocią Teyą.

No pięknie, kolejne niewyjaśnione sytuacje. Zastanawiałem się, czego jeszcze się dowiem o swojej rodzinie.

— Jak wygląda ta dziewczyna, co do was mówi? — spytał Oliver.

— No, ona jest taka przeciętna. Ma włosy sięgające do ramion, płomiennie rude, kręcone. Ma około metr sześćdziesiąt wzrostu i niczym szczególnym się nie wyróżnia.

— Co ty mówisz? — Przerwała mi Charrol. — Ona jest piękna! To najładniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałam.

— Zaraz, zaraz. — Wujek zmarszczył czoło. — A czy jak się z nią spotkaliście, to był obok ktoś jeszcze?

— Nie. — odpowiedziałem bez namysłu.

— Tak, była tam taka dziewczyna, blondynka, również piękna.

Zdziwiłem się, bo przypomniała mi się kobieta, która weszła do kawiarni chwilę przed Alice, która tak przykuła moją uwagę.

— Znaczy, ja też widziałem taką dziewczynę…

Rodzice popatrzyli po sobie.

— Mieliście jakiś kontakt z Winter od tego pamiętnego dnia na wyspie?

— Nie. — Pokręciło głowami wujostwo.

— Czy to możliwe, że… — przerwała mama.

— To ich dzieci? — dodał tata.

— Ale przecież Rosse nie żyje! — krzyknął Oliver, wstając z kanapy.

— Ile lat mogły mieć te dziewczyny? — Teya popatrzyła na nas.

— Osiemnaście, dziewiętnaście? — Nie byłem pewien.

— Myślę, że tak. Mogły mieć tyle lat. Na pewno nie były w naszym wieku. — zawtórowała mi kuzynka.

— Nigdy nie zapytaliśmy Rosse czy ma dziecko. — Wuj krążył po pokoju, myśląc.

— Jeżeli to naprawdę ich dzieci, to dlaczego się w ogóle z nimi skontaktowały? — Mama również wstała.

— Może dlatego, że zyskali moce. Może coś się znowu dzieje? — Nie chcesz chyba, by przechodzili tego, co my musieliśmy przechodzić?

— A mają inny wybór?

— Przecież możemy uciec!

— Oszalałeś? Wszędzie ich znajdą, nie pamiętasz, jak było z nami?

— My byliśmy inną historią, byliśmy zaplanowani. Nawet nie jesteśmy prawdziwymi dziećmi naszych rodziców, a oni są.

— Jednak mają moce!

— My też mieliśmy, więc to możliwe.

— Ale oni się urodzili, jak my już ich nie mieliśmy.

— Genetyka, moja droga, genetyka. To, że one zniknęły, to nie znaczy, że nie są gdzieś schowane w środku nas.

— Może powinniśmy ich poszukać?

— GPS’a wsadźmy.

— Wracając do tematu, musimy ich znaleźć, je znaleźć, żeby się dowiedzieć, czy to prawda.

— Ale jak?

— Nie wiem właśnie. Coś wymyślimy.

Rodzice z wujami rozmawiali między sobą, nie tłumacząc nam niczego i nie zwracając na nas uwagi. Zastanawiałem się kim była Rosse i Winter, co mieli na myśli mówiąc, że nie byli dziećmi dziadków i co najważniejsze, jak chcą znaleźć te dwie dziewuchy, jeżeli nie mamy z nimi kontaktu i co może nam grozić?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania