Elizabeth - Rozdział 1

Stanęłam przed murem i spojrzałam do góry. Był zbyt wysoki, bym dała radę przez niego przejść. Jego wysokość musiała sięgać przynajmniej dziesięciu metrów. Westchnęłam ciężko i zaczęłam przesuwać się w prawo, szukając miejsca, w którym wejście byłoby łatwiejsze. Może jakaś furtka? Najlepiej drabina. Albo w sumie drzewo by wystarczyło. Ściągnęłam brwi i spojrzałam za siebie. Przewróciłam oczami na własną głupotę, kiedy spostrzegłam, że za mną jest drzewo. Właściwie to nawet nie jedno. Podeszłam bliżej niego i zaczęłam sprawdzać, czy dam radę wdrapać się po nim do góry. Na moje szczęście istniała taka możliwość.

 

Na zewnątrz panowała ciemność. Nie było się zresztą czemu dziwić, skoro był środek wiosennej nocy, a latarnie znajdowały się jedynie przy drodze, a nie przy opuszczonych budynkach i otoczonych murami miejscach, w których mogło znajdować się dosłownie wszystko, a mieszkający w pobliżu ludzie i tak nie mieliby o tym pojęcia.

 

Tak. Mury stały tutaj od naprawdę wielu lat. Nie potrafię powiedzieć ilu, bo nie było mnie tutaj, kiedy je stawiano. Ale biorąc pod uwagę, że wszyscy mieszkańcy posługują się tym samym określeniem czasu, twierdząc, że są tutaj odkąd pamiętają, każde mi przypuszczać, że nie mają mniej niż osiemdziesiąt lat. Ale pewnie są o wiele starsze. Poniszczone, w niektórych miejscach także podziurawione, chociaż nie na wylot. Wtedy sprawdzenie co się za nimi kryje, mogłoby okazać się prostsze. Ale ja musiałam włazić na drzewo. Jeśli spadnę i złamię kark, matka mnie udusi i zamknie w piwnicy. Stamtąd bym już pewnie nie wyszła.

 

Kiedy w końcu znalazłam się na szczycie drzewa, byłam zmuszona wykonywać jak najmniej ruchów. Gałęzie na tej wysokości były dosyć słabe, a ja naprawdę nie chciałam spaść i narażać się na wieloletnie ograniczenie wolności, które moja matka na pewno by mi zafundowała. Podniosłam wzrok i jęknęłam. To drzewo było za niskie. Nawet z tej wysokości nie byłam w stanie dostrzec co się kryje za murami, nie mówiąc o tym, że nie widziałam ich końca. A miało być tak łatwo.

 

Zeszłam na stabilniejszą cześć i próbowałam ustalić, gdzie powinnam pójść. Próbowałam. Ale konary drzewa i bezgraniczna ciemność nie były moimi spojusznikami. Szkoda.

 

W momencie, kiedy zamierzałam zejść na sam dół i zacząć wszystko od nowa, po wcześniejszym przeanalizowaniu za i przeciw, usłyszałam szelest. Dochodził z niedaleka, więc zamarłam w bezruchu. Jeśli to jakieś zwierzę, to dobrze. Chociaż za nimi nie przepadam, to jednak są lepsze niż ludzie. Nie potrafią mówić i nikomu nie nakablują, że przeszłam przez siatkę, ogradzającą cały las i weszłam na zakazany teren. Tym zainteresowali by się nawet miejscowi policjanci i chociaż w tak niewielkiej miejscowości każdy każdego znał, to czasami ciężko było się z nimi dogadać.

 

Co kilka sekund słyszałam czyjeś kroki. Były ostrożne, ale jednak wciąż za głośne. A nagle usłyszałam oddech tej osoby, przy tym drzewie, na którym się chowałam. To był człowiek. Pytanie tylko, kto z naszego miasteczka ma równie ignoracyjne podejścia do zakazów co ja ...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ritha 12.04.2019
    „Podeszłam bliżej niego i zaczęłam sprawdzać, czy dam radę wdrapać się po nim do góry” – niego/nim, za dużo zaimków, ”niego” do wywalenia

    „wszyscy mieszkańcy posługują się tym samym określeniem czasu, twierdząc, że są tutaj odkąd pamiętają” – to fajne

    „Jeśli spadnę i złamę kark, matka mnie udusi i zamknie w piwnicy” – złamię* (jak złamie kark, to już nie trzeba będzie dusić ;))

    „Dochodził z nie daleka, więc zamarłam w bez ruchu.” – niedaleka* bezruchu*

    Dałam pinć na kredyt, bo mnie zaciekawiło, choć gdzieniegdzie dałoby się ciut skondensować. Ale ogólnie jest ok.
    Pozdrawiam :)
  • Altruistka 14.04.2019
    Dziękuję za komentarz

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania