Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kubas Adventure Shippuuden 1 i Powrót Żula

Opowiadanie dostępne również na blogu powieści:

 

https://kubasadventure.blogspot.com/

 

lub dla ułatwienia pod linkiem:

 

https://drive.google.com/file/d/19DOYArWsYRjfKtBZ2RCw5ZI_oiVzi76Y/view?usp=sharing

 

=================================================

Mecz Quidditcha

=================================================

 

Witajcie ponownie

Minęły 3 lata, odkąd ostatni raz widzieliśmy i słyszeliśmy co tam u naszego głównego bohatera – Kubasa. Były to lata względnego spokoju na ziemi, niestety nie dla każdego.

Pewnie dziwicie się, dlaczego po takim czasie zgodziłem się ponownie opowiadać tą historię… cóż… to były trudne 3 lata. Wziąłem ślub, kupiłem dom, psa, samochód no i awansowałem jako komentator gier sportowych. Fajnie prawda?

Otóż nieprawda, bo z tego co pamiętam to też wziąłem rozwód, bo okazało się, że żona ma kutasa i ogólnie jest facetem (a ja głupi nie widziałem nic dziwnego w tym, że sex dopiero po ślubie), mieszkanie doszczętnie spłonęło a nie było ubezpieczone, samochód zresztą też do kasacji po tym jak walnął we mnie tir (miałem po tym nieudaną operację miednicy i teraz za każdym razem sikam sobie w twarz), mój ukochany pies miał wściekliznę wiec musiałem go uśpić i mieć serie zastrzyków w brzuch. Nie będę opowiadał o tym, że miałem też sepsę i zwolnili mnie z pracy. Z tego co wiem, ktoś wziął też kredyt na moje dane.

No zajebiście.

Także dalej nie mam pracy i perspektyw na życie a za opowiadanie tej powieści podobno jest jakikolwiek pieniądz. Możecie uznać, że znowu będę jej narratorem. Dobrze, pora zarobić na chleb i wódkę.

 

***

 

Tak jak wspomniałem, od Bitwy Warszawskiej minęły 3 lata. Warszawa została odbudowana i zreperowana a nadmuchiwany Pałac Kultury i Nauki dalej stoi, jak stał i nikt jeszcze się nie skapnął, że to podróbka. Odkąd Diablica Martwica (główna nemezis Kubasa i źródło zła na ziemi) została zapieczętowana w innej rzeczywistości, wszelkie złe wydarzenia w Polsce i na świecie znacznie zmalały. Można by nawet rzec, że zapanowały czasy pokoju.

Warszawa (i pewnie wy czytelnicy) zdołała już zapomnieć o swoim bohaterze Kubasie i to pewnie już kilka dni po jego odejściu z miasta. Kubas bowiem wyruszył w świat by trenować i niszczyć zło. Po trzech latach jednak postanowił wrócić do stolicy Polski by odwiedzić swoich przyjaciół oraz zajrzeć do swojej ukochanej – Magdy.

Kubas szedł pewnym krokiem przez śródmieście i już od jakiegoś czasu uderzały w niego wspomnienia. Rozglądał się po mieście, które opuścił w stanie tuż po bitwie. Ucieszył się, gdy wszystko wyglądało w porządku. Nie wyczuwał też żadnej złej mocy ani energii.

Mógł się wyluzować.

Wziął głęboki oddech zdrowym, warszawskim smogiem i rozprostował ręce. Ujrzała to osoba, która mu towarzyszyła i szła tuż za nim.

„Co taki zadowolony? Zesrałeś się?” Zapytał mistrz Kubasa – niejaki Ździraja. Brunet o długich brudnych włosach i koziej bródce zbliżający się do pięćdziesiątki, który chodził w czymś co kiedyś nosili zapaśnicy albo uczestnicy skrajnych tematycznych imprez disco polo. „Spierdalaj narrator, nie stęskniłem się za tobą!” Krzyknął dziad do mnie.

„Dziwisz się? 3 lata aż mnie tutaj nie było, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć chłopaków albo Magdusię.” Odpowiedział Kubas. „Mam nadzieję, że mnie rozpoznają po takim czasie”

„Gdyby nie to, że zmieniło się u Ciebie wszystko oprócz głupiego ryja i giga okularów to może mieli by problem. Poza tym dalej widać twoją bliznę na czole w kształcie błyskawicy, mimo że zapuściłeś czuprynę i grzywkę jak jakaś ciota.”

„Doceniam wsparcie mistrzu.”

Hmm…

Cóż, to fakt.

Kubas nie wygląda tak jak trzy lata temu. Ma teraz już 18 lat i trochę urósł. Ma bujną czarną fryzurę, która przechyla się trochę do przodu. Nie ma już swojej charakterystycznej szarej bluzy z kapturem. Ubrany jest w czarny t-shirt a na nim w rozpinaną bluzkę z długim rękawem w zieloną kratkę (jak jakiś hipster chociaż dla mnie bardziej żul). Bluzka ma mały acz stojący kołnierzyk. Ma białe długie spodnie, chyba sztruksowe, ale nie przyglądałem się, żeby nie wyjść na zwyrola. Na plecach zaś ma brązową pochwę, z której wystaje rękojeść miecza. Ździraja miał jednak rację co do jego ryja i okularów. Te się nie zmieniły w ogóle. Okrągła głowa a okulary na pół twarzy jak nie więcej. Czerwona blizna na jego czole po prawej stronie zerżnięta z Harrego Pottera również jest widoczna.

„Fajnie wyglądam nie? Szkoda mi jednak mojej starej bluzy. Zniszczyła się podczas treningu.”

„Ta na pewno…”

„No przecież nie powiem wszystkim, że kurwa użyłeś jej chuju by sobie podetrzeć dupę po sraczce stulecia gdzieś w środku lasu.” Wykrzyczał wściekły Kubas a jego blizna zaczęła się mienić jeszcze bardziej na czerwono.

Blizna była znakiem po runie zwanej Sourei. Dawała Kubasowi moc wściekłości. Im bardziej wkurzał się Kubas, tym więcej miał mocy.

„Hej, mówiłeś jedynie, żebym nie wspominał, że wzorowałeś swój nowy fryz na pułkowniku Jamesie.”

„No kurwa!”

„Dobra młody co teraz? Gdzie najpierw?” Ździraja podrapał się po brodzie i rozejrzał po mieście.

„Chciałem jak najszybciej spotkać się z Magdą, ale jestem niedaleko starego mieszkania. Zastanawiam się czy Włodek jest w domu.”

„Rób co chcesz, ja idę się nachlać.” Ździsiek wypatrzył pub po czym udał się w jego kierunku. Kubas natomiast wszedł w tramwaj, który akurat podjechał, dostał mandat za brak biletu po czym w mgnieniu oka znalazł się pod swoim starym mieszkaniem, gdzie mieszkał razem z Włodkiem i przyszywanymi rodzicami. Podszedł do domofonu i już chciał zadzwonić do mieszkania, ale usłyszał znajomy głos gdzieś dobiegający zza niego.

„Wypierdalaj z naszego rejonu hipsterze!” Kubas odwrócił się i dostrzegł trzy postacie.

Trzech starych znajomych.

Trzech przyjaciół.

„Włodek! Konrad! Derek.” Rozradował się Kubas, widząc znajome twarze.

„Mojego imienia nie wykrzyczał gnój.” Posmutniał Derek Wietnamczyk. Skośne, przymrożone oczy i czarna fryzura z przedziałkiem sprawiały, że Derek prawie w ogóle się nie zmienił. Jedynie trochę urósł i chodził teraz w białej koszulki z długim rękawem i startych jeansach.

„Kubas to naprawdę ty?” Odezwał się Konrad. To właśnie on wcześniej krzyczał na Kubasa, gdy ten stał przy domofonie. Konrad miał trochę dłuższe włosy niż Kubas pamiętał tak samo jak żydowskie pejsy przed uszami. Chodził w czarnej, zapinanej na guziki koszuli i białych spodniach, podobnych do tych Kubasa.

„Kubas!” Trzecia, najwyższa z postaci, czyli najlepszy przyjaciel Kubasa – Włodek, od razu rzucił się na przyjaciela by go wyściskać. Urósł jeszcze bardziej niż Kubas i również zapuścił fryz, nawet trochę podobny do Kubasowego tylko może nie tak bujny. Jego prostokątny brzydki ryj i prostokątne okulary (z troszkę grubszymi niż kiedyś oprawami) od razu rozgrzały serce naszemu bohaterowi. Nosił beżowy t-shirt z czerwonymi jakby szramami, ułożonymi na torsie pod skos. Kołnierzyk również miał czerwony. Był to na pewno mniej rzucający się w oczy ubiór niż jego żółta, oczojebna koszulka z bananem chiquita, którą nosił jeszcze 3 lata temu. Do swojej nowej koszuli nosił czarne, długie spodnie. „Stęskniłem się.” Mówił przyciskając dawno niewidzianego przyjaciela do piersi. Z wrażenia puścił bąka i Kubas od razu poczuł się jak w domu.

„Ja też się za wami stęskniłem.”

Powiedział Kubas prawie ze łzami w oczach (ale nie przez wzruszenie tylko przez smrodek Włodka) po czym razem postanowili udać się do świątyni KFC, by przy dobrym śmieciowym jedzeniu, opowiedzieć sobie, co się działo z nimi przez te 3 lata.

 

***

 

Gdy chłopaki rozsiedli się wygodnie przy stoliku w restauracji KFC…

…omg, w końcu mogę pisać o paczce Kubasa – chłopaki.

Dla mniej wtajemniczonych, jeszcze 3 lata temu Kubas był dziewczynką i ukrywał ten fakt właściwie przed wszystkimi bliskimi. Po pokonaniu Diablicy Martwicy, w ramach nagrody został zamieniony w prawdziwego chłopca.

No ale wróćmy do rozmowy. Kubas zaczął opowiadać o swojej trzyletniej podróży, jednocześnie wpierdzielając quritto, mając nadzieje, że koledzy zapłacą, bo on jest bez grosza i wstydu.

„No to ogólnie Ździraja mnie ćwiczył w nawalance i kontroli Worywoku, odwiedziłem wiele miejsc na świecie a nawet półwymiar – Ptasią Górę. Trochę podszkoliłem się w szermierce oraz pokombinowałem z nowymi technikami. Ratowałem świat przed złem i występkiem. A wy co zrobiliście ze swoim życiem?” Pierwszy odezwał się Derek.

„Ostatnio rodzicie powiedzieli, że restauracje przepiszą na moją młodszą siostrę i zostanę z niczym i że mało ich interesuje, że im pomagałem od małego, bo jestem adoptowany i że mam problem”

„Nie wiedziałem, że masz młodszą siostrę” Dokończył kanapkę Kubas.

„Ja też nie.” Przyznał szczerze Derek.

„A ty Konrad?”

„Ja mam już 670 poziom w Tibii.” Podrapał się po tyłku żyd.

„Aha. A ty Włodek?”

„Ja w przeciwieństwie do tych leszczy czekałem na Twój powrót i dużo ćwiczyłem, żeby być tobie przydatnym Kubas. Trenowałem dzień w dzień, żeby kontrolować zwieracze i nie chce się chwalić, ale umiem wypierdzieć alfabet. Tylko bez polskich liter.” Wyznał dumny z siebie Włodek.

„Rozumiem, czyli dalej z was debile.”

„Nom.” Przyznał Włodek. „Ale teraz jak wróciłeś, to znowu będziemy przeżywać przygody i ratować razem świat?” zapytał z nadzieją Włodek.

„Sam nie wiem. Chciałem do was zajrzeć a potem do Magdy. Przekonałem się o tym, że wolę podróżować niż siedzieć w miejscu.”

„Czyli co? Nie zostaniesz?” Dopytywał Konrad.

„Zobaczymy.” Podrapał się po głowie Kubas. W sumie nie zastanawiał się nad dalszymi poczynaniami ale Ździraja już dawno robił go w chuja z jego treningiem.

„Hej!” Konrad wstał i uderzył w stół. Wszyscy spojrzeli na niego i zobaczyli wielką ekscytację na jego twarzy. „Skoro Kubas spadł nam z nieba, to w końcu możemy zagrać mecz Quidditcha!” Wykrzyczał zadowolony. Włodek i Derek spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się. Widać, że byli zwolennikami tego pomysłu, jakakolwiek by nie był.

„Czego kurwa?” Zapytał Kubas, który nie słyszał o czymś takim jak Quidditch (zresztą ja też nie).

„Pamiętasz dresów z osiedla?” Żydek przygotował się do przedstawienia swojego pomysłu.

„Tak. Mimo, że byłem wybrańcem i mam super moce to i tak spuszczali nam wpierdol a co?” Kolejne wspomnienia wracały do Kubasa, niekoniecznie tylko te dobre.

„No to cały czas mamy z nimi na pieńku i ciągle nam dają po mordzie. W końcu postanowiliśmy się im postawić i wyzwaliśmy ich na mecz qudditcha, to taki dość nowy sport, gdzie popierdziela się na miotle.”

„No to czemu jeszcze z nimi nie zagraliście?”

„Minimum w drużynie to cztery osoby. Myśleliśmy, że Oluś nam pomoże, ale nie ma na nas czasu. Śmieć.” Posmutniał Derek, że jego dawny najlepszy przyjaciel ich olewa ciepłym moczem.

„Pomożesz Kubas? Brakuje nam szukającego.” Dodał Włodek ucieszony z tego, że może znowu być przydupasem Kubasa.

„Chyba spoko, ale ja nie umiem w to grać i nie znam zasad. Poza tym najpierw chce jeszcze odwiedzić…” Kubas nie zdołał dokończyć zdania, bo Konrad uśmiechnął się, podszedł do drzwi, otworzył je i zaczął krzyczeć do czterech dresów, którzy przechodzili koło KFC.

„Ej wy łyse pizdy! Widzimy się zaraz na boisku do quidditcha!”

„Już nie żyjecie!” Odkrzyknął któryś z nich.

„Eh...” Kubas westchnął, ponieważ spotkanie z Magdą oddaliło się o kolejne kilkadziesiąt minut a może nawet kilka godzin. Z drugiej strony podobało mu się, że znowu jest wśród swoich. Tylko w tej paczce czuł się naprawdę lubiany i podziwiany. Razem z pozostałą dwójką wstał, bo udzielił mu się ich zapał. „No to zagrajmy!”

 

***

 

Chwilę trwało zanim bohaterowie doszli do stadionu gry w quidditcha. Ku zdziwieniu Kubasa, był to po prostu stadion Legii przy ulicy Łazienkowskiej. Akurat nikt boiska nie używał, bo po chuj trenować w Polsce piłkę nożną, skoro i tak nikt nie ma żadnych oczekiwań. Kubas, Włodek, Konrad i Derek wbili na stadion a czterech dresów zrobiło to samo tylko z drugiej strony.

Zbliżyli się do siebie (w sensie, że skrócili odległość a nie tak uczuciowo i emocjonalnie). Dresy, gdy spostrzegły Kubasa zaczęły śmiać się z jego ryja.

„Hej, skądś go kojarzę” Powiedział jeden przypatrując się bardziej.

„To Kubas, ten którego parę lat temu laliście tak jak nas. Teraz powrócił i mówił, że się zemści i was rozkurwi i że jesteście za polonią.” – Podkręcił temperaturę Konrad.

„Co!?” Zawołali wszyscy łysole wkurwieni na Kubasa.

„Co!?” Zawołał Kubas wkurwiony na Konrada

„Już nie żyjesz mała kurwo.” Dres nr. 1 zacisnął pięść.

„Załatwimy ich na boisku” Dodał dres nr. 2

„Zasady takie jak ustalaliśmy wcześniej. Szukacz przegranej drużyny dostaje wpierdol. – Przypomniał dres nr. 3

„Zgadza się.” Potwierdził Derek.

„Co kurwa!?” Kubasowi coraz bardziej odechciewało się grać w te grę.

„Już po tobie.” Powiedział na koniec dres nr.4 po czym ustawili się na swoje miejsca na boisku.

„Postaraj się Kubas.” Poklepał głównego bohatera Włodek po ramieniu.

„Jakbym kurwa miał wybór.” Kubas trochę przerażony a trochę wkurzony ustawił się na swoją pozycję i zdał sobie sprawę, że jeszcze nikt nie wytłumaczył mu zasad. „Ej Konrad, miałeś mi powiedzieć jak się w to gra!” Konrad żydek odwrócił się i podał miotłę do zamiatania Kubasowi.

„Włóż to między nogi, wiesz, że niby udajemy, że się na tym lata.” Tłumaczył.

„Aha.” Włożył sobie kija między nogi jak niegdyś mój wujek mi. Reszta zawodników zrobiła to samo. „Ale co dalej?”

„Widzisz te piłki porozrzucane po boisku? Naszym zadaniem jest spierdalać przed tym jak dresy nimi w nas rzucają.” Wyjaśniał dalej Konrad.

„Aha. To taka zabawa w zbijaka tylko, że z miotłą w dupie?” Dopytywał główny bohater.

„Po pierwsze to nie zabawa tylko poważny sport a po drugie tylko ci się tak wydaje. Ty jesteś szukaczem, więc masz totalnie inne zadanie. Znaczy też powinieneś unikać piłek, żebyś nie stracił zębów, ale twoim zadaniem jest odnaleźć złoty znicz.”

„Złoty znicz?”

„Tak, to taka piłka tenisowa tylko pomalowana na żółto, którą podczas meczu musisz znaleźć, o tam leży, widzisz?” Konrad wskazał palcem a Kubas kiwnął głową na tak, chociaż oboje wiedzieli, że jego wzrok wcale nie poprawił się przez te parę lat podróży.

Swoją drogą kto wymyślił, żeby prawie ślepa osoba była szukaczem? Pojebane…

…a, autor, no tak.

„Jak ją złapiesz, wygramy. Jak zrobi to dres z przeciwnej drużyny, przegrywamy i masz wpierdol.” Podsumował zasady i warunki gry Derek. „Będzie fajnie, zobaczysz Kubas.”

„Zajebiście.”

„Aha. No i cieszymy się, że jesteś.” Dodali prawie jednocześnie jego koledzy.

„START!” Krzyknął któryś z dresów i wszyscy oprócz Kubasa ruszyli w stronę piłek. Znaczy w sumie to wszyscy przeciwnicy, bo Włodek, Konrad i Derek zaczęli spierdalać byle dalej. Kubas został sam na froncie i to w niego poleciały wszystkie piłki. Dresy rzucały mocno, bo ćwiczyły ręce na biciu młodszych. Kubas jednak bez problemu unikał wszystkie piłki, nawet z kijem między nogami.

„Jebany!” Krzyknął najbliższy z dresów.

„Nie takie rzeczy się unikało.” Na twarzy Kubasa pojawił się uśmieszek, ale tylko na chwilę. Starł go cios jednego z dresów z całej pety w ryj okularnika. Położył go na ziemi. „Co jest kurwa!?” Kubas złapał się za rozkwaszoną mordę.

„To jest dopuszczalne w zasadach.” Powiedział napastnik po czym ponownie razem z kolegami zaczęli zbierać piłki. Kubas pytająco spojrzał na kolegów, którzy nie wyglądali jakby mieli zaprzeczyć przedstawionym zasadom.

„Pewnie jakieś nowe przepisy.” W końcu odezwał się Włodek po czym Derek przywalił Konradowi w twarz.

„Co ty!?” Teraz to Konrad złapał się za siniaka na mordzie.

„No co? Podobno można.” Tłumaczył się Wietnamczyk.

„Ale to kurwa bij zawodników innej drużyny a nie mnie!” Krzyczał wkurzony żydek a Derek spojrzał na dresów.

„Wole jednak nie.”

Kubas patrzył jak jego koledzy uciekali a dresy skupili się by w nich rzucać. Nawet przeciwny szukający zamiast skupić się na swoim zadaniu wolał napierdalać w słabszych.

„No kurde, przecież nie będę używał swojej mocy na jakiś dresów.” Rzekł Kubas, gdy wgramolił się na nogi i wypluł ślinę zmieszaną z krwią. „Po prostu wezmę te żółtą piłkę i to zakończę. Ale gdzie ona kurwa była?” Bohater poprawił okulary i zaczął rozglądać się po stadionie, z marnym skutkiem. „Ej Włodek! Widzisz gdzieś… kogo ja chcę oszukać… Konrad! Gdzie pokazywałeś, że leży ten żółty znicz!?” Zapytał z oddali kolegę, który akurat tracił zęby po dostaniu piłką od kosza w japę. Dopiero potem zauważył, że Konrad jest ostatnim stojącym jeszcze członkiem jego drużyny, a raczej był, bo po tym uderzeniu również padł. „Z jednej strony dobrze im tak, ale zaraz ruszą na mnie.” Jasnowidzenie Kubasa sprawdziło się, bo dresy biegły teraz do niego i to bez piłek. Nadchodzący wpierdol było czuć w powietrzu. „Kurczę, mógłbym ich pokonać z palcem w dupie, gdyby nie to, że mam teraz tam szczotę. Co to Ździraja mówił o używaniu mocy poza Hogwartem? To znaczy kurwa, na zwykłych ludzi?”

W głowie wybrańca pojawił się obraz jego mistrza, który powiedział takie oto zdanie:

„Chuj mnie to boli co zrobisz, to ciebie zgarną bagiety, nie mnie.”

Kubas uniknął pierwszy cios, ale nie spodziewał się tego co nastąpiło potem. Dwaj dresy złapali za jego szczotkę, z dwóch stron i podnieśli go do góry. Zanim zleciał ze szczotki, wbiła mu się w jajca. Gdy spadał w bólu, ostatni z drecholi, zajebał mu z kopa w brzuch. Gdy Kubas leżał na ziemi, jeden z nich połamał jego szczotkę (oczywiście na jego głowie).

„Jeżeli zakładałeś okularniku, że zaczepianie i bicie młodszych to jedyne czym się zajmujemy… to miałeś rację, bo ten wspólny manewr przed chwilą wyszedł nam przypadkiem.” Nie owijał w bawełnę dres, który butem wciskał twarz Kubasa w murawę. Całą te scenę obserwowali jego obici koledzy.

„Ty, zabili Kubasa.” Zauważył Konrad.

„No to szybko się ta opowieść skończy.” Derek przebił czwartą ścianę.

„Nie! Zobaczcie!” Włodek wstał a za nim reszta kolegów. Wskazał palcem na truchło tzn. ciało ich przyjaciela. Chciał im pokazać to, że Kubas podniósł się na nogi i nie wyglądało jakby mu się coś stało.

„Co jest?” Zdziwili się dresy widząc, że uderzenia i kopniaki nie przyniosły skutków. Z tego co pamiętam, Kubas potrafił otoczyć swoją mocą ciało by zamortyzować obrażania i tej sztuczki użył również tym razem.

„Ty, może jest starszy od nas?” Zastanawiał się drugi z oponentów.

„Teraz zagramy na moje zasady.” Kubas zacisnął pięści, a jego znak zaczął świecić na czerwono. „Zapłacicie mi za to, że nażarłem się gleby. Nie mogę się tak pokazać Magduni. Już po was!” Kubas podniósł rękę i otoczył nią Worywoku.

Worywoku to taka energia, którą wytwarzają runini, czyli ci co mają moc runa. To tak w super skrócie.

„Zemsta!” Kubas już miał przyłożyć z piąchy dresowi, gdy ten krzyknął mu przed ryjem.

„Przerwa!” Zdziwiony i wkurzony Kubas zatrzymał pięść tuż przed jego nosem.

„Co!?”

„No przerwa. Zmiana stron.” Powiedział niewzruszony dres i odszedł wraz z innymi jakby nagle byli fanami przestrzegania zasad.

„No kurwa serio w takim momencie!? Takiego!” Kubas jeszcze bardziej się wkurzył i naładował więcej mocy. Zamachnął się ręką i wystrzelił niebiesko-przezroczystym pociskiem Worywoku w stronę osiedlowych łobuzów.

„To przecież Kubas Canon!” Zawołał Włodek, wykrzykując nazwę techniki dystansowej Kubasa.

„Mylisz się Włodek!” Kubas usłyszał przyjaciela i postanowił zadziwić jego oraz resztę. „Teraz to Kubas Barrage!” Bohater nie opuścił ręki i z niej zaczęły wystrzeliwać kolejne pociski, takie jak ten pierwszy. Wszystko trwało może sekundę lub dwie. Innymi słowy w dresów poleciała cała salwa pocisków energii. Nawet nie wiedzieli co ich poturbowało i to wiele, wiele razy. Ich krzyki bólu były osłodą dla uszów naszych bohaterów. Kubasowi humor się poprawił i od razu się uspokoił. Zadowoleni koledzy od razu podbiegli do wybrańca.

„Wow! Zajebiste!” Zajarali się nowymi mocami tytułowego bohatera.

„Nom. To jedna z moich nowych, dwóch technik jakie opanowałem. Wierzcie lub nie, ale ta jest prosta, to po prostu powielony dużo razy Kubas Canon. Ta druga jest o wiele, wiele potężniej…”

„Dobra nie pierdol, bo dresy się budzą.” Przerwał pochwałki Kubasowi żydek. I faktycznie, obolałe dresy ledwo dźwignęły się na nogi.

„Ja cię kręcę, co to było?” Łysole w dresach ledwo ogarniały co się dzieje dookoła.

„To za to, że najadłem się brudnej murawy. Prawie się nią zadławiłem i dalej mam okropny posmak w buzi. Ale dostaliście za swoje matoły.” Kubas wyszedł przed szereg pewny siebie a jeszcze bardziej pewny siebie Konrad, stanął tuż obok niego.

„No to co. Chyba wygraliśmy.” Żydek widocznie spełnił jedno ze swoich marzeń.

„Chyba was pojebało.” Powiedział jeden z przeciwników, ale drugi mu przerwał.

„Zaczekaj. Pamiętasz co mówił Ortalionowy Rycerz? Że porażka jest nawozem sukcesu oraz że to, że zupa jest zimna to jeszcze nie znaczy, że to chłodnik.”

Drużyna dresów przyznała, że poniosła porażkę, bo nikt z nich nie mógł kontynuować meczu przez rany. Konrad zacierał rączki.

„To co? Chyba pamiętacie jaka jest nagroda na wygraną? Hehe.”

„Tak. Możecie nakopać naszemu szukającemu.” Wymieniony szukający wyszedł do przodu, zbliżył się do Konrada.

„No dawaj żydzie zjebany, zaczynaj, czekam i przygotuj się na połamane nogi w następnym tygodniu.”

„Eee… w sumie to nam wystarczy sama świadomość wygranej.” Zmienił nastawienie Konrad.

„No i dobrze.” Szukający na odchodne z całej pety zajebał Konradowi w brzuch i dresy kulejąc opuściły stadion.

 

=================================================

Drużyna 45

=================================================

 

Kubas po meczu, razem z kolegami udali się do mieszkania, w którym niegdyś mieszkał z Włodkiem. Przywitał się z przyszywanymi starymi, którzy w sumie nawet nie zauważyli, że nie było go 3 lata. Ogarnął się trochę w łazience bowiem szczerze wierzył, że od spotkania z Magdą, dzieliło go już tylko kilka chwil.

„Kubas co tak długo w tym kiblu jesteś? Srasz?” Włodek jak zawsze wykazywał się troską o kolegę, ale dostał po ryju drzwiami, gdy ten wychodził ze sracza.

„Dobra panowie, fajnie było, ale serio teraz spadam.”

„Jak się spotkasz z Magdą? Ona nie jest przypadkiem w pałacu lordów?” Zapytał Derek.

„Dokładnie tak. Wróżko Wali Gruszko!” Kubas przyłożył ręce do buzi i wykrzyczał.

„Zamknąć ryj!” Krzyknęła macocha z drugiego pokoju.

„Zgadzam się z tą kobitą.” Powiedziała postać, która pojawiła się obok naszych bohaterów. Była to mała, latająca kobietka o prostych, czarnych włosach i zmrużonych przyjaźnie oczach. Była w białej sukni a na głowie miała kanciastą czapkę z gwiazdą na wierzchołku. Dzierżyła różdżkę z podobną gwiazdą na jej końcu. „Witaj Kubas. Kopę lat. Powiedziałabym, że się stęskniłam, ale dawali za mało.”

„Wróżka Wali Gruszka!” Krzyknęli wszyscy zadowoleni. Odkąd Kubas opuścił warszawę ani lordowie, ani wróżka nie mieli ochoty zadawać się z przydupasami głównego bohatera. A tak w ogóle skrót od Wróżki Wali Gruszki to WWG.”

„Ja tam się stęskniłem. Wiesz, ile razy podczas moich podróży przydałaby mi się twoja teleportacja?” Kubas nie krył radości na widok znajomej mordeczki, szczególnie, że to właśnie ona zamieniła go w prawdziwego chłopca 3 lata temu i to ona śledziła jego poczynania i rozwój (albo niedorozwój, kto jak woli).

„No ile razy?” Dopytywała.

„Gdybym umiał liczyć to bym powiedział. W ogóle jakoś nie wyglądasz na zdziwioną, że wróciłem. Ździraja już był w pałacu lordów i wypaplał?”

„Ta.”

„No kurwa i pewnie Magdzie też.”

„Nom.”

„A chciałem jej zrobić niespodziankę. W dupę kopany no…”

„Słuchaj Kubas, fajnie, że jesteś w warszawie na starych śmieciach, ale nie pracujesz już dla lordów z własnej zresztą decyzji. Nie muszę cię niańczyć i spełniać twoich zachcianek. Poza tym czytelnicy traktują mnie tylko jako teleporter, zapominając o wielu cechach i walorach jakie posiadają wróżki nie wspominając już o wachlarzu osobistych umiejętności jakie posiadam.”

„To zajebiście WWG a czy możesz mnie przeteleportować do pałacu lordów?” Zapytał Kubas nie przykładając uwagi do jej wcześniejszego wywodu.

„No gnoju!” Wróżka już po chwili spotkania po latach miała dość okularnika, ale szybko odpuściła. „No dobrze, w końcu kto jak kto, ale ty zasłużyłeś na dobre traktowanie za uratowanie świata i inne takie pierdoły.”

„Super! Jesteś mega!” Podjarał się Kubas

„Tylko nie spodziewaj się dobrego traktowania od lordów.” Ostrzegła wróżka. Mimo, że Trzech Wielkich Lordów polegało niegdyś na Kubasie, nie szanowali go i pomiatali nim. Trudno byłoby się spodziewać, że coś się w tej kwestii zmieniło.

„Spoko, jeżeli się od czegoś nie odzwyczaiłem przez te 3 lata to od obrażania. Na ziemi jest dużo skurczybyków. W takim razie wróżko, do dzieła!” Po tych słowach wróżka i Kubas zniknęli.

 

***

 

Pałac Trzech Wielkich Lordów…

Dawno tutaj nie byłem, Kubas zresztą też nie.

Pojawił się przed wielkimi drewnianymi drzwiami do pałacu zrobionego z szarego kamienia. Pałac był obszerny, miał też kilka stromych wież. Wszędzie, gdzie sięgało się wzrokiem, widać było chmury, od czasu do czasu wierzchołki gór. Pałac leżał bowiem na niedostępnych przez zwykłych śmiertelników Górach Rolling Stones. Grunt składał się z twardych chmur. Kubas wziął głęboki wdech, ciesząc się świeżym jak łza powietrzem.

„Stęskniłeś się za tym miejscem?” Zapytała go wróżka.

„Chyba tak, nie mów lordom, ale to taki trochę mój drugi dom, taka moja baza.” Odpowiedział runin.

„Nie powiem im, bo by Cię zajebali i już nigdy nie wpuścili.”

Kubas położył ręce na masywnych drzwiach i popchnął je. Wszedł na podłużny korytarz, z którego dostać się mogło do różnych pokoi. Wszystkie jednak były zamknięte. Bohater pewnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza, pamiętał bowiem, którędy się idzie do marmurowej głównej sali, w której lordowie lubili przebywać. Gdy stanął przed drzwiami do owej sali, zwrócił uwagę na jeden szczegół.

„No proszę, naprawdę nie ma już tabliczki.” Rzekł bardziej do siebie niż do wróżki, która cały czas mu towarzyszyła.

Tabliczka, o której mówił miała na sobie napis „Wietnamców nie wpuszczamy.” Po bitwie warszawskiej, 3 lata temu została zdjęta by pokazać dobre serce pomagającym podczas wojny Wietnamczykom. Globalne, powszechne myślenie o Wietnamczykach jako złych ludziach zostało zażegnane wraz z ich udziałem w bitwie warszawskiej i można rzec, że Kubas dorzucił do tego swoje trzy grosze.

Kubas wszedł do głównego pomieszczenia a majestat trzech wielkich lordów oślepił go. Dopiero po chwili zobaczył trzy, wielkie sylwetki, ubrane w granatowe szaty. Różniły się od siebie kolorem włosów i fryzurami. Jeden z nich dzierżył kostur z symbolem błyskawicy. Byli to Trzej Wielcy Lordowie, opiekunowie ziemi, spadkobiercy mocy samego Boga Colonela – lord Tom`Ash, lord Ski-O i lord P.Ter. Stali za kamiennym, większym od Kubasa piedestałem, co przypominało trochę stanie przed wysokim sądem w tym wypadku napraaaaaawdę wysokim.

„Elo.” Przywitał się Kubas i pomachał ręką.

„Witaj stary druhu.” Pozdrowił go lord z kosturem, blondyn, lord Tom`Ash.

„Cieszymy się, że wróciłeś cały i zdrowy.” Dodał lord z kręconymi, brązowymi włosami spiętymi w kucyk i grzywką na twarzy.

„Wspaniale, że znowu jesteś z nami.” Dodał czarnowłosy lord, który miał grzywkę zasłaniającą jedno oko.

Kubasa zamurowało (WWG zresztą również)

Spodziewał się wszystkiego.

Oprócz jednej rzeczy, czyli miłego powitania. Przez chwilę stał milczący i gapił się to na jednego, to na drugiego, to na trzeciego lorda. Mieli serdeczne miny i uśmiechnięte twarze.

I wtedy Kubas zrozumiał.

Nie pracował już dla nich, nie był ich popychlem i sługusem. Dorósł i urósł w siłę. Szanowali go za to co dla nich zrobił i kim się stał. Poczuł miłe ukłucie w sercu i w końcu odpowiedział.

„Dziękuje, mi też miło was widzieć, naprawdę.” Uśmiechnął się szczerze.

Lordowie patrzyli jeszcze chwilę, ale w końcu nie wytrzymali i wybuchli śmiechem… i to nie takim serdecznym.

„Kurwa Ździraja miałeś rację, warto było wkręcić chuja, żeby zobaczyć jego reakcję.” Otarł heheszkową łzę lord Tom`Ash a reszta lordów przyznała mu rację.

„Heh, mówiłem.” Dumny z siebie Ździraja poprawił kołnierzyk, mimo, że go nie miał.

Kubas zmrużył oczy, puścił bąka i przyjrzał się mistrzowi, którego szanował i zdążył pokochać, ale czasami sam chciał go zamordować.

„Debil się nabrał.” Lord Ski-O wyprostował się i przestał śmiać, ale zanim to zrobił to lord P.Ter dodał.

„I dodatkowo wygląda jak emos.”

„Też mu to mówiłem.” Dodał Ździraja.

„Chuje.” Podsumował sytuację Kubas.

„Kubas, miło Cię widzieć!” Dopiero po chwili nasz okularnik spostrzegł, że w sali są jeszcze cztery postacie.

Pierwsza z nich była fit blondynką o długich włosach, aureolą nad głową i skrzydłami anioła wystającymi z pleców. Kolejną był dość niski, wyglądający na mniej lat niż miał facet o prostej, czarnej fryzurze i za dużych ubraniach. Miał w ręce butelkę piwa a na dupie spodnie, które prawie mu z niej spadały. Następną był piegowaty młodzieniec o kręconych brunatnych włosach. Chodził w złotych szatach a na głowie miał złotą mitrę (taka czapkę dla papieży). W ręku dzierżył kostur w kształcie krzyża. Ostatnią z nich był chłopak o krzywej mordzie, krzywych zębach, krzywej grzywce postawionej do góry i krzywym spojrzeniu.

Po kolei, byli to Anielica Żywica, profesor Duczman, Młody Papież Cracvs I (czyt. Krakus) oraz… no ten… o... wafel lordów Kupizzz.

„O! Siemano!” Kubas ucieszył się na widok znajomych mordeczek, nawet jeśli nie wszystkie były przyjemne w odbiorze. Podszedł do wymienionej czwórki by dokładniej się im przyjrzeć.

„Cieszę się, że jesteś, nawet jeśli się śmiesznie ubrałeś.” Poklepała po ramieniu Kubasa Anielica. Była ona siostrą głównej antagonistki Kubasa – Diablicy Martwicy i pochodziła z wymiaru Kalangel.

„Masz może przy sobie jakieś piwko?” zapytał Duczman, który mimo, że wyglądał jak zjarany i podpity koleś to był szanowanym profesorem, który pracował parę razy dla lordów…. Nie chwila, on jednak był zjarany i podpity, bo ledwo stał na nogach.

„Niech Colonel Sanders ma Cię w swojej opiece.” Młody papież był wybranym dzieckiem, który przewodził kościołowi KFC na Ziemi.

„No kurwa!” Kupizzz no to po prostu sługa lordów a teraz zamiast witać się z Kubasem, to wycierał rzygi Duczmana, bo ten puścił na niego pawia.

„Co wy tutaj robicie? Nie licząc Kupizzza, bo wiem, że on tutaj pracuje. Czy w takim razie są tutaj BoB, Trini i Rumun?” Zapytał podjarany o innych wojowników dobra, z którymi ramię w ramię walczył niegdyś ze złem.

„Nie pamiętam, żebym dawał urlop Rumunowi od czasów… w sumie to nigdy mu go nie dałem, więc czemu miałoby go tutaj nie być?” Wtrącił się lord Tom`Ash

„Trini i BoB też tutaj są.” Odpowiedziała na pytanie Anielica.

„Ale super! Chce się z nimi zobaczyć i pokazać im jakim się stałem koksem.”

„No to uważaj Kubson.” Duczman przestał się zataczać. „Tak się składa, że ta trójka też nie miała łatwo przez te 3 lata.”

„Co masz na myśli?”

„Oni również ciężko trenowali, i to pod okiem lordów. W dodatku w Komnacie Ducha i Czasu, jak niegdyś Ty.” Dodał papież.

Kubas bardzo chciał porównać efekty treningów. Cieszył się, że wszyscy stali się potężniejsi, ale był pewny siebie i uważał, że i tak przewyższa ich siłą.

„Zajebiście! Ale, że lordom chciało się kogoś trenować to aż mnie dziwi.” Złapał się za podbródek Kubas trochę zdziwiony.

„Nie chciało, ale nie mieliśmy za bardzo wyboru. Uznaliśmy, że nie możemy polegać tylko na tobie i każdy obrońca dobra jest na wagę złota. Poza tym od dawna chciałem przetrzepać skórę Rumunowi. To znaczy potrenować go.” Przyznał lord Tom`Ash

„A ja przyznam, że wytrzymałość przedstawicieli rasy czyśćca a mam na myśli Trini jest dużo większa niż ludzka. Jest świetna do testowania moich nowych paopei, które tworze, szkoda tylko, że wszystkie zabiera dla siebie i nie dzieli się z innymi.” Marudził lord Ski-O.

„A ja zabrałem się za trening BoBa a, że to mięśniak a ja trenerem personalnym nie jestem to wykupiłem mu pakiet 30 płyt DVD z ćwiczeniami samego Mariusza Pudzianowskiego i trochę je podrasowałem na poziom udręka trzynaście.” Opowiedział lord P.Ter.

„A gdzie oni są?” Rozejrzał się nasz runin.

„A no widzisz, właśnie trenują, gdzieś w górach Rolling Stones. Lordowie kazali im ćwiczyć daleko od pałacu, bo ich sparingi niszczyły wszystko wokół.” Wyjaśnił Kupizzz ścierając rzygi z koszulki.

„Brzmi nieźle. Chciałbym się z nimi spotkać, ale zaraz, zaraz… przybyłem by spotkać się z Magdą!” Kubas najwidoczniej przypomniał sobie o głównym celu swoich odwiedzin. „Jest przy Ołtarzu?”

„Właściwie to nie żyje.” Rzekł Lord Tom`Ash. „Mieliśmy Cię powiadomić w liście, ale w sumie olaliśmy sprawę.”

Zanim Kubas dostał wylewu, Anielica Żywica naprawiła sytuację.

„Kubas, oni żartują. Ździraja był tutaj przed tobą i gdy tylko Magda dowiedziała się, że wróciłeś, poprosiła o wolne i ruszyła do twojego domu by się z tobą spotkać.”

„Kurwa, czyli się minęliśmy!? WWG! Zapierdalam z powrotem na chacjęte!”

„Eh…” Wróżka i Kubas zniknęli ponownie.

 

***

 

„Jesteście pewni, że nikt nie dzwonił domofonem!? Jesteście debilami, więc wolę dopytać!” Wrzeszczał na kolegów Kubas po tym jak zapytał czy ktoś był go odwiedzić podczas jego nieobecności.

„Tłumaczymy Ci, że nie.” Odezwał się Włodek a Konrad i Derek kiwali głową dając znak, że zgadzają się z nim.

„No kurna!” Teraz Kubas faktycznie się lekko podkurwił. „Wróżko! Wiesz, gdzie ona jest!?”

„A co ja kurwa trip advisor?” Odburknęła wróżka, gdy tylko się pojawiła, po to by zniknąć z fochem.

„W sumie to przypomniała mi się jedna rzecz.” Spoważniał Włodek a wszyscy nadstawili uszu, nawet zły Kubas. „Nasi starzy mówili, że ktoś się dobijał do nas, kiedy graliśmy w quidditcha.”

„I co nie otworzyli?” Zapytał Konrad, wyręczając w tym Kubasa.

„Bali się, że to komornik, ten sam co w zeszłym tygodniu, który wyniósł im pół mieszkania.”

„To by wyjaśniało brak mojego łóżka.” Kubas spojrzał na swój opustoszały pokój. „Czyli Magda tutaj była, ale byłem zajęty przez wasze pierdolone pseudo-sporty. Szlag, muszę ją znaleźć.”

„Albo faktycznie to był komornik a Magda pomyliła adres.” Zasugerował Włodek, ale Kubas po swoich ostatnich słowach wybiegł z domu, szukać ukochanej.

 

***

 

Kubas w widocznie złym humorze przechadzał się po warszawskiej woli rozglądając się na wszystkie strony. Nie miał pojęcia, gdzie znaleźć Magdę, ale uznał, że skoro jest głównym bohaterem tego opowiadania to i tak w końcu na coś trafi by popchnąć dalej fabułę.

I o dziwo…

…nie mylił się skubaniec.

„No proszę, proszę. Kogo my tutaj mamy!” Nasz bohater usłyszał głos dochodzący z dachu jednego z budynków, koło których przechodził. Był to męski głos.

„Kto tam!?” Kubas zatrzymał się i złapał za rękojeść miecza, który nosił w pochwie na plecach. Spojrzał na górę i zmrużył oczy, żeby widzieć cokolwiek. Postać z dachu podeszła do krawędzi, postawiła jedną nogę na murku i oparła na nim łokieć gapiąc się na naszego runina. Dopiero teraz Kubas mógł chociaż trochę przyjrzeć się tej postaci. Był to śniady, brudny z jedną brwią, nieogolonym ryjem, długimi kręconymi włosami i dziurawą pomarańczowo-czarną bluzą, niewysoki chłopak.

„To żeś mnie kurwa podsumował.” Załamał się osobnik słuchając narratora.

„Ktoś ty i czego chcesz!?” Krzyknął Kubas, że aż pobliskie gołębie odleciały srać gdzie indziej.

„Nie poznajesz mnie co? Nie dziwie się. Ty, mimo że się zmieniłeś to nietrudno poznać twój krzywy ryj i okulary XXXL” Tajemniczy chłopak zeskoczył z dachu na ziemie. Przez chwilę nie odzywał się tylko klęczał w pozycji bohatera. „Kurwa… co ja sobie myślałem skacząc z bloku, moje nogi…” Rzekł przyznając się, że rozkurwił sobie stawy i kolana o fajnym wejściu już nie wspominając.

„Chwila…” Kubas podszedł do obolałego brudasa i przypatrzył się. „Czy ty nie jesteś przypadkiem Gers?”

„A więc jednak mnie rozpoznałeś.” Powiedział dalej nieruchomy.

„Tak bo wbiłeś swoje długie paznokcie w chodnik.”

„No kurwa.” Gers ledwo, ale wyciągnął pazury z betonu.

Gers był jednym z ziomków z którymi Kubas „zadawał” się te 3 lata temu. Pochodził z Hiszpanii i zwali go tipsiarzem, ponieważ posiadał długie i twarde paznokcie. Dodatkowo zapieczętowali w nim kiedyś złą moc samego Ronalda McDonalda co wyruchało mu DNA i od tamtej pory przechodził dziwne transformację pod wpływem emocji. Najbardziej znaną jego przemianą była ta w wilkołaka a raczej w Gersołaka.

„Nie no super, że postanowiłeś się przywitać i nawet ominąłeś kąpiel, żeby się ze mną spotkać, ale trochę jestem zajęty.” Powiedział do Hiszpana Kubas, gdy ten powoli podnosił się na obolałe nogi.

„Hola, hola kolego, nie jestem tutaj, żeby robić za komitet powitalny.”

„To po chuj?”

„Widzisz mam do Ciebie pewną sprawę.”

„To stań w kolejce.” Odpowiedział Kubas tekstem z internetu.

„Dasz mi w końcu powiedzieć czy nie!” Ze złości aż Gersowi rozprostowały się loki.

„Dobra jaja sobie z ciebie robię, zresztą nie tylko ja, bo życie też.” Kubasowi powróciło trochę humoru widząc kolejną znajomą twarz, nieważne jak brzydka by była. Był przyzwyczajony do takiego widoku, bo miał w domu lustro.

„Eh…” Teraz to Gers zaczynał się denerwować.

„To nie ma sensu Gers! Albo mu powiesz albo ja to zrobię!” Kubas ponownie usłyszał głos dochodzący z obok położonych bloków. Spojrzał do góry i zobaczył kolejne dwie postacie. Pierwsza z nich to ta, która zawołała Hiszpana. Była to dziewczyna, dość młoda, ruda, która ubrana była całkowicie w czerwoną zbroję i hełm samuraja. W ręku trzymała katanę. Patrzyła wrednie z pod hełmu tylko trudno powiedzieć czy na Gersa czy na Kubasa (zresztą pewnie na obu). Obok niej stał wyższy od niej, czarnoskóry, szczupły chłopak o neutralnym wyrazie ryja. Ubrany był w prostą, białą koszulkę bez rękawów (żonobijkę) i luźne spodnie. Był krótko przystrzyżony.

„A to kto? Twoi kumple?” Zapytał Gersa Kubas, ale nie spuszczał z nich wzroku. Zamiast niego odpowiedziała krzykiem dziewczyna.

„Nie jestem jego kumpelą!” Odwróciła pogardliwie głowę.

„Co za sucz.” Podsumował Gers któremu zrobiło się przykro. „Samuraj! Czarny! Sam sobie poradzę! Wracajcie do bazy!”

„Ta na pewno.” Teraz to żeński samuraj zeskoczył z bloku, ale w przeciwieństwie do wcześniejszego skoczka, w między czasie odbiła się od kilku parapetów i wylądowała koło bohaterów bez szwanku. Murzyn zrobił to samo nawet z większą gracją i swobodą.

„Nazywaj mnie po imieniu Gers, szczególnie przy obcych gnoju.” Poprosił murzyn. „Jestem Pha Bien, pochodzę z Francji.” Przedstawił się dość grzecznie.

„A ty?” Kubas zapytał dziewczynę, która wycelowała katanę w jego stronę.

„Samuraj zupełnie wystarczy dla takich jak ty. Gers opowiadał nam o tobie, mówił, żeby nie oceniać książki po okładce, ale ja tam widzę, że jesteś chujowy.” Przywaliła z grubej rury wojowniczka. „Zaraz poczujesz smak mojego ostrza!”

„A po co miałbym je jeść?”

„Kurde tak się mówi, co ty ze wsi?” Zapytała Samuraj, mimo że sama pochodziła z Japońskiej wsi.

„Dobra, kurwa ludzie, Gers, czego wy ode mnie chcecie. Może nie usłyszeliście wcześniej, ale jestem zajęty!” Stracił cierpliwość Kubas.

„Jesteśmy Drużyną 45.” Przeszedł do rzeczy Pha Bien.

„Drużyna 45?” Kubas uśmiechnął się i spojrzał na Gersa. „Co to za śmieszna nazwa? Kolejny klub zoofilów?”

„Mówiłem Profesorowi Smaluchowi, żebyśmy nazywali się Power RanGERS!” Zwrócił się do towarzyszy tipsiarz.

„Po moim trupie.” Skomentowała Samuraj a czarnuch się z nią zgodził po czym dodał.

„Jesteśmy grupą założoną przez Profesora Smalucha, młodego geniusza, który poświęcił swój talent i życie na walce ze złem.”

„To chyba nie zbyt dużo, skoro jest młodym geniuszem.” Teraz to Kubas skomentował.

„Kiedyś Gers opowiadał mu o tobie i gdy tylko usłyszał, że jesteś głównym bohaterem opowiadania o niszczeniu zła, postanowił się czegoś o tobie dowiedzieć. Jakimś cudem przeczytał poprzednie części Kubas Adventure i postanowił, że mimo iż jesteś pojebany to przydałbyś się w naszej drużynie.” Wytłumaczył murzyn.

„Wysłał mnie, żebym cię zwerbował, gdy tylko odkryliśmy, że wróciłeś do warszawy.” W końcu wyjawił swój cel Gers.

„A nas, żeby dopilnować by Gers nie spaprał zadania.” Dodała Samuraj.

„Aha i zamiast zaproszenia to chcesz ze mną walczyć?” Zapytał okularnik.

„Minęły 3 lata od ostatniej części tej zjebanej powieści. Profesor prosił, żeby przetestować czy nie zdziadziałeś przez ten czas i żebyśmy sami ocenili, czy nadajesz się do naszej grupy czy nie. Tak więc, gotów czy nie, nadchodzę!” Bez dania czasu na odpowiedź, Samuraj rzuciła się z mieczem na Kubasa. W tej samej chwili Gers zawołał.

„To ja miałem z nim walczyć!” I również rzucił się na Kubasa z łapami na których jak wspominałem znajdowały się długie, ostre paznokcie.

„Dwóch na jednego!? Orz wy w dupę kopani!” Tyle zdążył wykrzyczeć Kubas zanim dosięgły go ciosy.

A jednak, zdołał uniknąć i miecza, i pazurów, mimo, że ataki były silne, szybkie i precyzyjne. Od razu wiedział, że jego oponenci nie żartują i że jak ich zignoruje to dostanie wpierdol.

„Naprawdę nie mam na to czasu!” Kubas był chętny do bitki, zresztą jak zawsze, ale na odnalezieniu Magdy zależało mu oczywiście dużo bardziej.

„To masz problem!” Zawołała dziewczyna zamachując się ponownie mieczem. Gers ponownie zaatakował pazurami, nawet je trochę wydłużył, ale Kubas zgrabnie unikał ciosów.

„Dobra, jak wam skopię dupy to mnie zostawicie? To niech wam będzie!” Kubas podjął rękawice i naładował wokół siebie Worywoku. Poczekał na dogodny moment i wyprowadził uderzenia, ale zarówno Gers jak i Samuraj uniknęli bez problemu i oddalili się na dystans. „No proszę Gers, chyba faktycznie zamiast kąpieli cisnąłeś treningi, twoją koleżankę też bym pochwalił, gdyby nie była takim biaczem.”

„Heh.” Uśmiechnął się Gers. „To prawda, że dużo trenujemy w naszej grupie, ale poczekaj aż się przemienię. Zobaczysz, że koniec końców to ja zostanę głównym bohaterem tej powieści.”

„A ty znowu o tym.” Załamał się Kubas

„Kubas Adventure czy Gers Adventure, nieważne, która z tych nazw będzie prawdziwa, każda z nich sprawia, że chce popełnić rytualne sudoku. Ty się przemieniaj czy rób co tam chcesz a ja go dorwę!” Ruda samurajka podskoczyła do Kubasa i uderzyła mieczem z góry, z nad głowy. Kubas zamiast unikać, przełożył Worywoku do dłoni i zatrzymał miecz klaśnięciem, tuż przed czołem. „Nani!?” Pierwszy raz zadziwił przeciwniczkę.

„Łyso co nie?” Kubas poczuł dumę i zadowolenie z własnych umiejętności i swobodnego, błyskawicznego wręcz kontrolowania Worywoku. Po chwili jednak poczuł uderzenie w bok ciała i to całkiem mocne, co sprawiło, że przewalił się mocno na ziemie. „Ała!” Szybko podniósł się i złapał za posiniaczone ramię. Przyjrzał się co go trzepnęło i okazało się, że był to Gers a raczej Gersołak. Futrzasty wilkołak pizdnął mu z bara. „Kurde, nie sądziłem, że będzie aż tak szybki… Musze się skupić.” Powiedział sam do siebie Kubas i przyjął gardę. Właśnie wtedy zobaczył, że na przedramionach ma ślady po cięciach i krwawi. „Co jest kurwa!?” Nie krył zdziwienia, gdy to zobaczył.

„Lepiej traktuj nas poważnie.” Powiedziała Samuraj i podniosła miecz. „Moja katana – Niemojakuta była wykuta przez kowala imieniem Emosuke. Legenda głosi, że zhańbił się podczas grania w shoguna i kazano mu popełnić sashimi. Nie mógł się jednak zmusić by przebić sobie bebechy, więc stworzył ten miecz by podciąć sobie żyły, dlatego na twoim miejscu uważała bym co łapiesz do rąk.”

„Pani w szkole mówiła to samo, gdy widziała jak Pan woźny zabierał mnie na przerwach do łazienki.” Odpowiedział Kubas masując rany na rękach. „Gdyby nie Worywoku rozłożone na moim ciele to serio wykrwawiłbym się jak jakiś emo a myślałem, że mam ten etap za sobą.” Dla tych co zapomnieli, Kubas zamieniał się kiedyś w emosa za sprawą pieczęci emo, którą ma na karku.

„Co!? A z moich przemian się śmieje jebany hipokryta!” Warknął Gers niskim, chrapliwym głosem.

„To tak samo jak Hipis z naszej drużyny.” Rzekła coś niezrozumiałego Samuraj.

„Po chuj im to mówisz narrator. Zresztą nieważne. Skoro jedno ciacha mieczem a drugie paznokciami to może czas, żebym i ja wyjął broń.” Kubas złapał za miecz i wyciągnął z pochwy.

„Na to liczyłam.” Przyjęła pozycję Samuraj i ponownie rzuciła się z kataną na naszego bohatera. „Ćwiczyłam z mieczem od małego, nie przegram z pierwszym lepszym hipsterem!”

BRZDĘK

Kubas zamachnął się swoją bronią i ostrza zderzyły się, poleciały iskry a Samuraj chcąc nie chcąc zrobiła kilka kroków do tyłu.

„Nieźle! Nawet mnie trochę odrzuciło do tyłu!” Nie traciła zapału dziewczyna. „To będzie piękny pojedynek.” Między nią a Kubasa wszedł czarnuch. „Co jest? Z drogi, bo ciebie też potnę i mam gdzieś, że wszyscy będą mówili, że to rasistowskie.”

„A czym mnie potniesz?” Zapytał Pha Bien pokazując palcem na jej ostrze a raczej jego brak. Z katany została połowa, ostrze zostało przecięte a rudowłosa dopiero teraz to zauważyła.

„Co jest kurwa!? Mój miecz!” Oczy wyszły jej z orbit.

„Heh!” Kubas przez chwilę milczał, bo czekał aż jego przeciwniczka sama ogarnie swój przypał, ale trochę jej to zajęło, bo jedyny przypał na jaki zwracała uwagę to jego morda. „Byle jaka katana nie ma szans z najlepszym mieczem świata! Ex-Caliburem!” Po tych popisalskich słowach podniósł miecz do góry by pokazać go w świetle słońca. Dopiero potem ogarnął, że przy czarnym lepiej nie machać wartościowym świecidełkiem.

„Wal się narrator.” Oburzył się Pha Bien

Miecz, który dzierży nasz bohater był najpotężniejszym ostrzem stworzonym na ziemi, ponieważ wykuto go z przetopionych Nokii 3310. Był więc niezniszczalny a każde inne ostrze, które chciało się z nim zmierzyć, po prostu pękało, jak to było też i w tym przypadku.

„Nie ważne jak mocny jest ten sword, jeżeli nas nie trafi to nie ma znaczenia.” Popisał się taktycznym podejściem Gersołak. „Prawda Samuraj?”

„Nie, ja już nie walczę.” Odpowiedziała na spokojnie dziewczyna po czym schowała resztki swojej katany do pochwy.

„Co? Ale jak to? Tak się wymądrzałaś.” Pytał ponownie pchlarz.

„Muszę iść naprawić katanę, róbcie sobie co chcecie.” Powiedziała po czym bez pożegnania ani słowa uznania w stronę Kubasa odeszła w pizdu. Nasz okularnik spodziewał się pochwał a został zignorowany niczym ja, gdy zgłosiłem się po zasiłek socjalny dla bezdomnych.

„Niezłe cacko, ten miecz.” Przyznał Pha Bien, gdy kończył odprowadzać wzrokiem ich towarzyszkę.

„Nawet się nie waż!” Kubas cofnął się dwa kroki i wtulił miecz w siebie chcąc go chronić, ale zapomniał, że jest ostry i zranił sam siebie. „Ała, kurwa znowu to zrobiłem…”

„To co teraz? Mieliśmy sprawdzić czy przykoksił a na razie tylko raz zamachnął się mieczem.” Gers zwrócił się do czarnego kolegi, ale to nie on odpowiedział na jego pytanie.

„Może będziesz miał okazję psie.” Kubas, Pha Bien oraz Gersołak odwrócili się by zobaczyć kto jeszcze ma pojawić się w tej scenie.

***

 

Na końcu ulicy, na której działa się scena, stała postać, która ubrana była w kucharskie wdzianko oraz charakterystyczną, wysoką czapkę szefa kuchni. Postać ta nie była zbyt wysoka i nie wyróżniała się niczym szczególnym.

„Czego chcesz? Spierdoliłeś z planu master chefa?” Zaczął Gersołak.

„Z psami nie gadam, co najwyżej je podaje na talerzu, chociaż takiego gówna jak ty to bym nawet wrogom nie podał.” Odpowiedział uprzejmie pulchny kucharz.

„Orz ty chuju!” Wywarczał Gers. Kubas chciał się odezwać, ale postanowił się nie wtrącać i posłuchać, jak debile obrażają się nawzajem. Miodem na jego uszy było, jak obrażali się inni i nie trafiało na niego. „Przeproś, bo dostaniesz prztyczka w nos!”

„Prztykali to cię penisami po mordzie.” Kucharz okazał się niezły w riposty.

„Nie no nie wytrzymam. Mogę mu zajebać?” Spojrzał wilkołak na czarnucha a ten tylko ruszył ramionami, bo nie obchodził go pierwszy lepszy npc, szczególnie jak nie miał portfela. „Świetnie! Już po tobie!”

Gersołak naprawdę był zdenerwowany więc postanowił się nie cackać tylko od razu rozpędzić i zaatakować kucharza. Kubas, Pha Bien a tym bardziej sam Gers zdziwili się, ponieważ gdy tylko ten ostatni miał zadać cios, kucharzyna prawym sierpowym wbił pchlarza w beton.

JEB

„Gdybym dobrze widział to uznałbym, że pierwszy lepszy ziom z ulicy zajebał w chuj szybkiego Gersołaka jednym ciosem.” Kubas poprawił okulary.

„O dziwo dobrze widzisz. Ten ziomuś…. Musi być szybszy niż Gersołak, a o ile nie lubię Gersa to przyznać muszę, że w tej formie jest bardzo szybki.” Przejął się czarnuch i pierwszy raz przyjął gardę, odkąd pojawił się w tej powieści. „Coś jest z nim nie tak.”

„Co ty nie powiesz!” Okazało się, że kucharz już znajdował się za czarnuchem i jemu też przyjebał z całej siły.

A raczej zrobiłby to, gdyby nie to, że Kubas złapał jego rękę w ostatniej chwili. Gdy tylko Pha Bien to zobaczył, odsunął się dwa kroki od typa i Kubasa.

„Ktoś ty? Szukasz pracy?” Zapytał Kubas dziwnego człowieka, gdy ten wyrwał się z ręki naszego bohatera.

„Jestem Speede i jedyne co musisz wiedzieć to to, że mam za zadanie zabrać cię ze sobą, nie ważne czy po dobroci czy siłą.” Wytłumaczył kucharz.

„Kurwa! Nigdzie nie idę! Muszę znaleźć Magdę!” Kubasowi wrócił wkurw.

„Rozumiem, niech będzie siłą.” Speede w jednej chwili zniknął, ale tak naprawdę zaczął przemieszczać się tak szybko, że był ledwo dostrzegalny ludzkim okiem. Miał w planach zaatakować Kubasa prosto w ryj, ale to Kubas wyprowadził cios i przywalił mu po mordzie. „Cooo!?” Kucharz złapał się za ryj, ale nie zdążył policzyć wybitych zębów, bo Kubas podskoczył, przyjebał mu z kopa z półobrotu w łeb i ten się już nie obudził szczególnie, że jego dusza poszybowała do ołtarzu złych dusz.

„Łatwizna.” Kubas zorientował się, że cały czas trzyma miecz w ręce więc w końcu schował go do pochwy na plerach. „A wy co? Też chcecie wpierdolu czy dacie mi spokój?” Zwrócił się do murzyna i Gersa, który nastawiał sobie szczękę. Ten drugi nie chciał tego przyznać, ale został przewyższony zarówno w szybkości jak i w sile przez jakiegoś nieznajomego fagasa, a Kubas nie miał z nim najmniejszych problemów.

„No przyznam, że trochę się polepszył.” Gersołak powrócił do swojej ludzkiej, niekoniecznie ładniejszej postaci.

„Za to ty jesteś bardziej chujowy niż byłeś Gers.” Skomentował Kubas. „Powiedzcie temu Smoluchowi, czy jak mu tam, że jeżeli chce mnie zaprosić do jakiegoś klubu czy coś to niech wyśle zaproszenie a nie kurwa czarnucha, psa i laskę przed okresem.”

„Zmywamy się Gers, sprawdziliśmy co mieliśmy sprawdzić.” Zadecydował Pha Bien i wycofał się w głąb miasta. Gers zrobił to samo.

 

***

 

„Kurwa a teraz co!?” Jeśli mało wam dziwnych postaci, które pojawiły się w tej części to słuchajcie na co Kubas wpadł niedługo po ostatniej potyczce. Wystarczyło, że przebiegł kilka przecznic a pojawiło się przed nim drzewo z zarysem ryja na korze. W dodatku poruszało się i gadało niskim, głębokim głosem.

„Jam jest Macent. Nie mogę uwierzyć, że pokonałeś Speedego. Był najsilniejszym z Krzykaczy.” Zanim jednak Kubas zdążył odpowiedzieć, zza drzewa wyszły dwa dziwne humanoidalne stworki. Oba były mniejsze od Kubasa i chodziły w kosmicznych kombinezonach. Wyglądały jak ufoludki, jeden miał żółty ryj a drugi zielony. Oboje mieli wytrzeszcz oczu. Żółty odezwał się pierwszy.

„Speede zdziadział i myślał tylko o tym jak wrócić na tron. Nigdy nie walczył w naszej sprawie.” Po nim odezwał się zielony.

„Jestem Astor a to jest Cosmac. Naszym celem jest Cię porwać.”

„Eh…” Kubas złapał się za głowę i już chciał krzyknąć jakiś komentarz, ale powstrzymało go pojawienie się kolejnych trzech osób.

Tym razem osób, które znał.

„Nie martw się Kubas, my zajmiemy się tą trójką.” Powiedziała jedna z tych osób damskim głosem. „Super, że jesteś, bo od razu coś się dzieje!”

Podekscytowana dziewczyna miała białe skrzydła oraz aureolę nad srebrno-szarymi, długimi włosami z grzywką opadającymi na czoło.

„Ty jesteś Trini!” Wykrzyczał Kubas, który poznał starą koleżankę. Nie było mowy o pomyłce, wyżej wymienione atrybuty były dość charakterystyczne. Trini była z rasy czyśćca, tak samo jak Anielica Żywica.

Olewając nowych adwersarzy, Trini odwróciła się do Kubasa i pomachała witając się. Kubas zauważył, że bardzo się zmieniła, urosła i wyładniała. Ale ani słodka buzia, ani wąska talia, ani duże cycki nawet na chwilę nie sprawiły, że Kubas zapomniał o swojej ukochanej Magdusi.

„Trini! Ale ty się zmieniłaś!” Kubasowi troszkę powrócił humor, gdy zobaczył znajomą mordeczkę.

„Dzięki Kubas, wszyscy mieszkańcy Kalangel wyglądają zajebiście, bo płynie na nas łaska samego boga zdrowia Sei Fitnessa. To zajebiste, bo nawet nie musimy dbać o formę.” Dodała zadowolona, podnosząc głowę z dumą. Ubrana była w obcisły, granatowy bezrękawnik a wokół pasa miała zawiązaną białą szatę, którą nosi się w jej wymiarze.

„Ta, takim to dobrze.” Powiedziała druga osoba, którą Kubas również rozpoznał od razu. Rude włosy, niebiesko-czerwono-żółta bluza, szczotka do zamiatania w ręku oraz mina jakby za kilka sekund miała się powiesić. Piegowaty ryj wskazywał na Rumuna. Ten nie zmienił się prawie w ogóle, może tylko tym, że urosły mu włosy, które spinał w mini kucyk z tyłu głowy.

„Też urosłem kurwa!” Krzyknął rudzielec

Olewając wafla lordów, przechodzimy do trzeciej osoby, której również nie sposób było od razu nie rozpoznać. Przypakowany prawie jak Pudzianowski, w granatowym sportowym kimonie bez rękawów o czerwonej skórze, wysoki.

To musiał być BoB.

A jeżeli kogoś nie przekonałem to wystarczy spojrzeć na jego włosy i „twarz” a raczej ich brak. Głowa tak jak skóra była cała czerwona a zamiast ryja był jedynie czarny znak zapytania (tzn. „?”)

„Trini, BoB!” Kubas zbliżył się do przyjaciół. „O kurczę, ale przypakowałeś.” Zwrócił się do mięśniaka macając mu ramię po pedalsku. BoB zawsze był większy od Kubasa i to akurat się nie zmieniło.

„Kurwa a mnie olał chuj!” Rumun znowu coś krzyknął, ale jebać go zresztą jak zawsze. „Widać moja rola dużo się nie zmieni w tej serii.” Dodał.

„Co tutaj robicie? Podobno byliście w trakcie treningu czy coś a przynajmniej tak mi powiedzieli w pałacu lordów.” Zauważył Kubas.

„No tak, ale gdy usłyszeliśmy, że przybyłeś to poprosiliśmy Wróżkę Wali Gruszkę by nas do ciebie przeniosła. I chyba wpadliśmy w idealnym momencie.” Powiedziawszy to BoB zrobił krok do przodu i zacisnął pięść gotowy by nieść rozpierdol.

„No tak po prawdzie to idealnie by było chwile temu, żebyście rozjebali Gersa i jego nowych kolegów, ale niech wam będzie. Słuchajcie super was widzieć i tak dalej, ale naprawdę chce odnaleźć Magdę a jakieś typy nie wiadomo czy z kosmosu, czy z kuchni, czy ze świata fantasy się do mnie przyjebały a jestem w warszawie dopiero pół dnia. Lecę jej szukać, bo mam coraz gorsze przeczucia. Widzimy się potem!” Kubas machnął do towarzyszy i zostawił ich z drzewem i ufoludkami.

„Zaczekaj! No i pobiegł.” Naburmuszyła się Trini. „Nie zdążyłam powiedzieć, że wygląda jak debil w tej nowej fryzurze i ubraniu.”

„Spokojnie, pewnie o tym wie.” Rumun zrównał się z BoBem i złapał swoją szczotkę w dwie ręce, tym samym był gotów do walki.

„Pewnie masz rację, a jak nie to w końcu trafi na jakieś lustro.” Do szeregu dołączyła Trini, jak zawsze pewna siebie.

„Możemy was rozpierdolić czy najpierw macie jakieś dialogi przygotowane? Bo główny bohater już spierdzielił i tak.” Zapytał BoB poklepując wesoło pięść.

„Mamy przygotowane.” Odpowiedział drzewiec. „Ale spokojnie, tylko tyle, że naszym celem jest dorwanie tego okularnika. Nie wiem kim jesteście, ale zajmiemy się wami w parę sekund i wrócimy do naszej głównej misji. Poznacie potęgę Krzykaczy. Astor! Cosmac! Zabić ich!”

Dwójka kosmitów stanęła przed drzewem po czym wyciągnęli coś co wyglądało jak kosmiczne pistolety rodem z science-fiction. Odwrócili się do siebie plecami i wycelowali lufy w bohaterów dobra, pewni siebie.

„Strach obleciał?” Zapytał ten z zielonym ryjem.

BoB spojrzał na Trini, Trini na Rumuna, Rumun na BoBa, BoB na Rumuna, Trini na BoBa, Rumun na Trini. Dziewczyna uśmiechnęła się i wyciągnęła swoją pukawkę, która wyglądała jak metalowe działo, prawie większe od niej. Zamachnęła się nim i włożyła je pod pachę dzięki czemu dała radę wycelować nim w obsranych na ten widok kosmoludków. Nagle ich pistoleciki wydały się małe i niegroźne.

„Skąd ona to wyjęła!?”

„I co to kurwa za działo!?”

Zapytali głośno kosmici, wytrzeszczając oczy jeszcze bardziej niż normalnie.

„To moje ulubione paopei – Kwiat Destrukcji 2.0!” Odpowiedziała zadowolona Trini w chwili, gdy na końcu jej broni zaczęła się ładować jakaś energia. Na samej lufie widniały cztery metalowe wypustki, które przypominały płatki kwiatów.

W roli przypomnienia, paopei to były potężne artefakty tworzone hobbystycznie przez Lorda Ski-O za pomocą jego runy kreacji i mocy samego Colonela. W rękach zwykłej osoby nie były zbyt przydatne, ponieważ bardzo wycieńczały organizm, no chyba, że po latach treningu. Trini jednak była z rasy Kalangel, dużo bardziej wytrzymałej od ziemian przez co używała ich bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. We wcześniejszych częściach używała pistoletu, który strzelał wybuchowymi wiązkami. Działo, które teraz miała było tym samym pistoletem tylko bardzo ulepszonym. Stąd nazwa 2.0.

„Papa.” Dodała uroczo po czym wystrzeliła kilkoma wiązkami o kolorze czerwono-różowym. Te po zderzeniu się z czymkolwiek eksplodowały i ani kosmici ani nawet drzewo za nimi nie były tutaj wyjątkami.

BUM SRU TRACH

Oprócz przeciwników, wyparował też kawałek ulicy i budynków.

„Nie mówcie nikomu, że to ja.” Trini skitrała gdzieś działo zadowolona.

„Kuuuurna Trini znowu to zrobiłaś!” Zdenerwował się BoB. „Ja też chciałem powalczyć!”

„A ja tam się cieszę, że nie musiałem kiwnąć palcem.” Dodał Rumun.

„Oj tam, oj tam, to i tak były słabiaki.” Powiedziała dziewczyna a dosłownie chwilę później coś wyrosło z ziemi i związało naszych bohaterów w sekundę lub dwie. „Co jest!?”

Okazało się, że z pod ziemi wyrosły gałęzie i to one trzymały teraz obrońców dobra.

„Lepiej zacznijcie mnie doceniać.” Usłyszeli z pod ziemi powolny, niski głos, taki sam, jakim posługiwał się wcześniej drzewiec. Gałęzie zaczęły owijać się wokół szyi i dusić związańców.

„Skubany, zdążył się ukryć pod ziemie!” Ledwo wykrzyczał Rumun.

„No i dobrze, w końcu ja coś zrobię.” BoB nie przejął się tym, że macały go gałązki, tylko napiął się i rozerwał je samymi mięśniami. Następnie podszedł kilka kroków do przodu, rozejrzał się i rzekł. „Tu będzie dobrze.”

„Możesz się pospieszyć?” Poprosili Rumun i Trini, którzy dalej byli duszeni.

„Dobra, dobra.” BoB podniósł rękę po czym napiął się i ręka wydała się bardziej napakowana, jeszcze bardziej niż normalnie. „Likwidejszyn!” Krzyknął po czym z całej siły przypierdolił napakowaną pięścią w ziemie. Rozpieprzył wszystko pod sobą oraz kilkanaście metrów w głąb. Gdy opadł gruz, zobaczyli rozerwanego na strzępy drzewca, który ukrywał się pod ziemią. Gałęzie, które oplotły bohaterów, rozpadły się niczym Związek Radziecki.

Ulica, na której toczyła się walka, jeszcze bardziej została rozwalona, szczególnie, że ostatni atak rozkurwił też podziemne rury doprowadzające wodę do mieszkań.

„Nie mówcie nikomu, że to ja.” Poprosił BoB.

Każdy z przeciwników rozleciał się na kawałki, nowe moce czy tam zabawki naszych bohaterów zdały egzamin (nie licząc Rumuna, który nic nie zrobił). Nic tu po mnie, czas dogonić Kubasa.

Dopiero gdy oddalałem się od tego miejsca, zobaczyłem, że ślad w ziemi po ostatnim ataku BoBa, przypominał znak „?”, taki sam jak na jego ryju. Kolejne trzy dusze wystrzeliły do ołtarza w pałacu lordów.

 

=================================================

Zamek Dressora

=================================================

 

Kubas parę godzin chodził po warszawie. Na początku był wkurwiony, potem zaniepokojony, ale teraz zrezygnowany i smutny. Usiadł sobie na ławce gdzieś w parku za halą mirowską by pogrążyć się w przykrych dla niego myślach.

„A może Magda nie wyszła po to by się zemną spotkać tylko po to by ode mnie spierdolić? Może już mnie nie lubi?”

„Kuuuubas!” Znajomy głos wołał głównego bohatera. Okazało się, że to Włodek, Konrad i Derek darli do niego japę i biegli w jego stronę. Niestety Kubas był na tyle smutny, że nie ucieszył go ich widok. Nie wiedział jednak, że posiadali cenne informacje. „Nareszcie cię znaleźliśmy!”

„Czego chcecie? Nie widzicie, że jestem zajęty smuteczkowaniem?”

„Myślałem, że karmisz gołębie.” Dodał Derek, ale nikt go nie usłyszał.

„Słuchaj Kubas! Wiemy chyba co się stało z Magdą!” Przedstawił sprawę Włodek a Kubas na samą wzmiankę o swojej ukochanej, wstał i się pobudził.

„Mów co wiesz!”

Włodek wyjął z majtek czy tam z dupy coś, co wyglądało jak list. Wręczył mu go a Kubas zaczął czytać na głos.

„Witaj chłopcze,

Pokonałeś moich ludzi, dlatego czas, żebyśmy i my się zmierzyli. Żeby Cię zmotywować, zabrałem coś co jest dla Ciebie najważniejsze. Czekam na Ciebie w Dressorze.

Nie pozdrawiam.”

„Czyli Magda została porwana!?” Kubas z jednej strony ucieszył się, że dziewczyna, którą kochał nie uciekła na wieść o jego powrocie. Przeraził się jednak, że może grozić jej niebezpieczeństwo. „Dressora? Gdzie to jest?” Zwrócił się do kumpli z tym pytaniem.

„Dressora to zamek a dokładniej zamek w Malborku.” Wyjaśnił Konrad żydek.

„To czemu się tak dziwnie nazywa teraz?” Dopytywał chowając list do kieszeni.

„Podobno ktoś przejął zamek siłą i władze miasta nie mogą nic na to poradzić. Przemienił jego nazwę na Zamek Dressora.” Ponownie odpowiedział Konrad.

„Jak dla mnie może się w sumie nawet nazywać Zamek Kundelbury. Uratuje Magdę choćby nie wiem co!” Kubas był gotowy do działania.

„A my Ci pomożemy! Jak za starych czasów!” Ucieszyli się jego przyjaciele.

 

***

 

Kubas był w paskudnym humorze, nie dość, że wróżka nie przybywała na jego wezwanie to jeszcze żaden z kolegów nie chciał pożyczyć mu kasy na bilet do Malborka. Już na pierwszej stacji dostał mandat, drugi zresztą podczas tego dnia. Chłopaki jechali nocnym pociągiem, tak by nad ranem być na miejscu. Przyjaciele Kubasa spali, ale on za bardzo stresował się sytuacją Magdy. Patrzył więc bezradnie w okno. Inaczej wyobrażał sobie swój powrót do warszawy.

W przedziale, którym jechali chłopcy znajdował się też jakiś bezdomny, skulony w rogu żul, przykryty ciemnym płaszczem. Jebało od niego nie tylko alkoholem, ale i zazwyczaj tym czym no śmierdzą włóczędzy. To pewnie dlatego Włodek wybrał ten przedział ku niezadowoleniu reszty paczki.

„Nie śpisz Kubas?” Włodek ziewnął, zdjął okulary i przetarł oczy.

„Jakoś nie mogę.”

„Masz jakiś pomysł kto mógł porwać Magdę?” Zapytał ospały Włodek. Derek i Konrad którzy jednym okiem spali a drugim czuwali przysłuchiwali się rozmowie, ale nie chciało im się w niej uczestniczyć.

„Wiesz co, jakieś dziwaki dzisiaj się na mnie uwzięły i gadały coś, że chcą mnie porwać. Może porwali Magdę by mnie dorwać?” Kubas próbował złączyć fakty.

„Brzmi logicznie.” Zgodził się Włodzimierz.

„Tak, tylko w sumie nie słuchałem co gadali i nie mam pojęcia kim byli, oprócz tego, że pojebami. Eh...” Kubas westchnął i oparł się na ramieniu, dalej gapiąc się za okno.

Nagle jednak coś zaniepokoiło chłopaków. Stało się strasznie zimno i to do tego stopnia, że przy każdym wydechu była charakterystyczna para. Kubas zobaczył jak szyba obok niego zaczęła się pokrywać cienką warstwą lodu, zresztą, gdyby nie przetarł i nie chuchnął na swoje okulary to te również podzieliły by jej los. Nawet pusta butelka wódki koło żula pokryła się szronem. Bohaterowie nie zdążyli podzielić się uwagami na temat tych zmian, ponieważ nagle coś otworzyło drzwi do kabiny i stanęło w przejściu.

Było to coś potwornego.

„To przecież!” Przeraził się Włodek.

„Demotywator!” Dokończył Kubas.

Był to paskudny zakapturzony potwór, unoszący się w powietrzu. Wysysał wszystko co dobre. Demotywatory zajmowały się pilnowaniem więźniów w Azkabanie a przynajmniej robiły to, kiedy Azkaban jeszcze istniał. Kubas chciał wstać i krzyknął coś w stylu, „co on tutaj robi” albo „co jest kurwa” ale nie zdążył, bo nie wiadomo, dlaczego, urwał mu się film.

 

***

 

„Omg co się dzieje?” Kubas złapał się za bolący łeb i podniósł się z podłogi. Dalej było zimno, ale już nie tak jak wcześniej. Gdy się rozejrzał, zobaczył, że stoją nad nim jego zmartwieni koledzy a nawet wcześniej wspomniany bezdomny (chociaż nie był zmartwiony). Obok niego, na jednym z miejsc siedział Demotywator. Kubas zerwał się na równe nogi i chciał się napierdalać albo uciekać, ale Włodek go uspokoił.

„Spokojnie to nie Demotywator.” Włodek wskazał gestem na „potwora” a gdy Kubas przyjrzał się dokładniej to zobaczył, że to po prostu jakiś metal, brudas w czarnym płaszczu o długich czarnych włosach. Zresztą przypominał trochę żula, obok którego usiadł.

„Walcie się.” Obraził się metal, bo jak opowiadał chłopcom, gdy Kubas był nieprzytomny, często mylono go z tym potworem.

„Ale jak to? To, dlaczego zrobiło się tak zimno? I czemu zemdlałem?” Odpowiedzi udzielił mu żul a raczej jak się okazało - drugi metal.

„Przejebałeś się na zamrożonej podłodze i jebnąłeś głową w oparcie. A co do nagłego zimna i zjebanej klimatyzacji… naprawdę nigdy nie jechałeś PKP?”

„Ale… ja słyszałem krzyk. Krzyk kobiety, gdy mdlałem.” Kubas złapał się za bolącą głowę.

„To dlatego, że akurat jak mdlałeś to zajrzała do nas pani z kawą i herbatą i zobaczyła na ziemi twój ryj. Nic dziwnego, że krzyknęła.” Opowiedział Derek a Kubas wrócił na siedzenie.

„Niech wam będzie. A tobie Panie polecam zmienić wygląd, chyba że szukasz pracy w domu dziwadeł.” Zwrócił metalowi uwagę Kubas, ale ten odpowiedział mu tylko.

„I nawzajem.”

„Już niedługo świta, jeszcze trochę i będziemy w Dressorze Kubas.” Powiedział Włodek.

„Jedziecie do Dressory? Do tego zamku?” Zdziwili się metale.

„Tak a bo co?” Zapytał Konrad. Każdy z pasażerów wrócił już na swoje miejsce.

„Nie wiem po co tam jedziecie, ale uważajcie na siebie, to przeklęte miejsce od kiedy zyskało nowego Pana.” Metale spuścili głowy w żalu.

„Czemu? O co chodzi?” Dopytywali chłopcy.

„Nawet my, Brudasy z Ekstraklasy polegliśmy w walce z nimi. Dwójka naszych dalej jest w szpitalu.” Okazało się, że dwaj metale podróżowali razem, tylko jeden spędził dużo czasu w sraczu. „Nie chcemy o tym gadać, powiem jedynie, że jeśli nie potraktujecie ich poważnie, skończycie źle.”

Nikt nie odważył się zapytać o nic więcej. Kubas od początku traktował sprawę serio, bo chodziło o Magdę, ale dopiero teraz jego przyjaciele poczuli lekki strach i kolejnego bąka Włodzimierza.

Dotarli na miejsce

 

***

 

Z dworca do zamku nie było zbyt daleko, ale trochę im się zeszło, bo każdy z bohaterów musiał się jeszcze wysrać przed akcją w kiblu, bo w pociągu były za duże kolejki. Lżejsi w nastroju i w jelitach wyruszyli na zamek. Podejrzane było to, że gdy doszli do głównego wejścia, nikt na nich nie czekał a bramy były otwarte.

„Podejrzane.” Rzekł Kubas rozglądając się za kimś do bicia. Odważnie wszedł na teren zamku a reszta ruszyła za nim.

Trochę zajęło im pałętanie się po zamku. Nie było żadnych wskazówek, szyldów, znaków oraz przewodników wycieczek. Chłopcy zastanawiali się nawet, czy ktoś ich nie robi w chuja a miejsce to jest już opuszczone. Mieli się jednak zaraz przekonać, że takie myślenie było mylne. Doszli bowiem na dziedziniec zamkowy a tam, czekał na nich istny komitet powitalny złożony z dresów różnej maści. Od napakowanych byczków, po wychudzonych łysoli. Każdy z nich jednak ubrany był w dres z różną ilością pasków, od jednego do maksymalnie trzech.

„Chyba pomyliliśmy miejsca.” Konrad schował się za Kubasem, bo przypomniał sobie średnio miłe wspomnienia jakie miał z dresami.

„Wręcz przeciwnie, teraz przynajmniej wiem, czemu ten zamek nazywa się Dressora. To forteca dresów!” Wykrzyczał Kubas a odpowiedział mu ktoś, kto wyszedł na jeden z zamkowych balkonów. Był wysoko, ale miał idealny widok na plac i wszystkich zebranych.

„Zgadza się! Witajcie w Zamku Dressora!” Postać ta również była dresem, ale jednak różniła się od pozostałych. Przede wszystkim miała walcowaty hełm, na którym z przodu wymalowano cztery pionowe kreski. Dodatkowo posiadała naramienniki jednak obszyte białym dresem by pasowała do reszty. Na plecach zarzuconą miał pelerynę. Jednakże rzeczą najbardziej rzucającą się w oczy były paski na dresie.

Nie jeden.

Nie dwa.

Nie trzy…

Tak, zgadza się. Aż cztery czarne paski, takie same jak wymalowane na hełmie. Bohaterowie od razu wiedzieli, że to on jest tu szefem. Hierarchia pasków się zgadzała. On jest panem tego miejsca.

„Ktoś ty!? Czego chcesz i gdzie Magda!?” Wykrzyczał Kubas a dres-szef odpowiedział.

„Nazwałeś ją Magda? Uroczo…” Rzekł bardziej do siebie niż do okularnika po czym dodał już głośniej. „Jestem Ortalionowym Rycerzem i to ja stworzyłem to miejsce. A raczej przejąłem, bo nie ja zbudowałem ten zamek. Jak widzisz to baza dla wszystkich dresów a ja mam nad nimi władzę.”

„Ortalionowy Rycerz? Czy nie o nim wspominali dresy z naszego podwórka?” Zapytał Derek.

„Dokładnie tak!” Nagle oczom naszych bohaterów ukazały się znajome dresy, tylko cali obandażowani. „Szefie, to ten w okularach nas tak załatwił, mimo że mecz był uczciwy i zgodny z księgą dresiwa zwaną też księgą ulicy.” Kubas tylko na chwile spojrzał na łysoli, których kilkadziesiąt stron temu sponiewierał po czym znowu wrócił do darcia japy nawzajem z rycerzem.

„Gdzie jest Magda!” Wykrzyczał coraz bardziej zły.

„Spokojnie, spokojnie.” Odpowiedział Rycerz. „Żeby ją odzyskać, musisz przyjąć nasze wezwanie. Pokonałeś moich ludzi, ta zniewaga krwi wymaga! Drogie dresy! Do dzieła!” Wydał rozkaz wódz w hełmie a Kubas podwinął rękawy.

„Po moim trupie!” Główny bohater zebrał Worywoku wokół rąk, trochę się pochylił by zaprzeć się na ziemi. „Kubas Barrage!” Wyprowadził ręce do przodu jakby uderzał w powietrze po czym wysłał dziesiątki jak nie setki pocisków mocy. Kilka sekund trwało aż cały oddział dresów leżał na łopatkach. Oberwało się znowu nawet rannym dresom z wcześniej.

„Zajebiście! Wyszło Ci nawet lepiej niż wcześniej!” Ucieszył się Konrad, który właśnie przestał się bać.

„Bo wtedy użyłem jednej ręki a teraz dwóch. Ta technika jest świetna na takie płotki.” Odpowiedział Kubas i spojrzał na swojego następnego przeciwnika – Ortalionowego Rycerza. Ten jednak złapał się za głowę a raczej za hełm, gdy zobaczył, że jego mała łysa armia poległa w parę chwil po czym krzyknął.

„Co tyś kurwa zrobił!?” Wykrzyczał to w taki sposób, że Kubas się trochę zdziwił. „Ty debilu miałeś nas pokonać w meczu quidditcha! Chcieliśmy rewanżu!”

„Aha...” Kubasa trochę zamurowało, ale w sumie to mało obchodziło go w jaki sposób wygrał. „Oddawaj Magdę, bo inaczej spokojniej zrobi się na polskich ulicach” Po tych słowach wycelował ręką w leżących i rannych łysoli.

„Dobra, dobra! Już schodzę, ja pierdole!” Zastraszony Rycerz, krętymi korytarzami zszedł na plac. Dopiero gdy stanął naprzeciwko bohaterów, zobaczyli, że jest od nich sporo większy. „Nie umiesz walczyć honorowo.”

„Dobra Kubas weź mu też zajeb to się nauczy pokory.” Poprosił grzecznie Derek.

„Kubas? Nazwałeś go Kubas?” Rycerz pochylił się by przyjrzeć się mordzie głównego bohatera i o dziwo nie porzygał się na ten widok. „Tak! Te gogle, ta blizna! Ty naprawdę jesteś Kubas!”

„Ta a bo co?” Kubas już nie wiedział, jak reagować w rozmowie z rycerzem.

„Jestem twoim największym fanem!” Wykrzyczał radośnie Rycerz a wszyscy bohaterowie wykrzyczeli jednocześnie.

„Co kurwa!?”

„No tak! Jesteś moim wybawicielem!” Ortalionowy Rycerz nie krył radości. Było widać, że jest podekscytowany nawet jak nie widziało się jego ryja.

„Ale czekaj, jak to?” Dopytywał Kubas.

„Widzisz, kiedyś byłem zwykłym dresem, wiadomo normalka, biłem młodszych i słabszych, zabierałem im kieszonkowe, piłem piwo na ławeczce, wiadomo… W końcu bagiety mnie dorwały, coś tam pojebały z dokumentacją i zamiast do pierdla, wrzucili mnie do Azkabanu. To były ciężkie dni aż w końcu Kubas zrobił tam rozpierdol. Ja wykorzystałem ten chaos i uciekłem! Wszystko dzięki tobie! Od tamtej pory jestem twoim wielkim fanem, przeczytałem nawet pierwsze siedem części Kubas Adventure! Swoją drogą mogę autograf?” Kubas podrapał się po głowie i nawet trochę zawstydził, bo rzadko zdarzało się, że ktoś go lubił. Gdy podpisywał książki, zastanawiał się, czy powiedzieć mu, że za rozjebaniem Azkabanu to on odpowiadał tylko w małym stopniu. Rycerz kontynuował „Szósta część to moja ulubiona, bo nawet pojawiam się przez krotką chwile!”

„Serio? Niby gdzie?” Dopytywał Konrad a Ortalionowy Rycerz pochylił się z egzemplarzem i zaczął wertować strony.

„Zobacz, strona 50, o jest… cytuje”

„Więźniowie świętowali i byli z siebie dumni, ale chyba nie wiedzieli za bardzo co dalej robić. Wielu z nich stało z wymalowanymi kartkami przed kamerami z żądaniami, ale chyba nie ogarnęli, że to nie kamery tylko czujniki dymu.”

„Jestem jednym z nich, to o mnie chodzi między innymi!” Powiedział z dumą a Kubas zastanawiał się, czy jego fan doczytał te część do końca. W końcu jednak otrząsnął się.

„Ej, ej! A Co z Magdą! Oddawaj ją!” Wróciła złość, ale trudno było gniewać się na jedynego fana we wszechświecie.

„A no wiadomo, gdybym wiedział, że chodzi o ciebie to nie robiłbym całej tej szopki, chociaż dzięki temu mogłem się z tobą spotkać i ci podziękować za ratunek.” Ortalionowy Rycerz wyjął z zza pleców połamaną szczotkę i wręczył Kubasowi. „To urocze, że nadałeś jej imię. Moja drużyna w qudditcha – Drech Ole! też nazywa miotły po czymś co lubi, moja nazywa się „wpierdol” ale chyba zmienię na „Kubas”, na twoją cześć.”

„Co to jest?” Kubas odebrał od niego połamaną miotłę

„No twoja miotła, którą moje dresy połamały ci na głowie, spokojnie spotka ich za to kara. Dla zawodników quidditcha takich jak my, nasza szczota jest cenniejsza niż życie nie?” Poklepał Kubasa po plecach rycerz z dresu śmiejąc się w niebo głosy.

Koledzy spojrzeli się na twarz Kubasa. Nie było na niej złości a rozczarowanie i smutek. Również poklepali go po plecach i bez komentarza chcieli opuścić zamek, ale nagle na murach pojawiły się czarne postacie. Było ich kilkanaście.

„Kto to?” Starał się dojrzeć Włodek a Kubas ponownie odzyskał zmysły, szczególnie, że Ortalionowy Rycerz zaczął mu drzeć się do ucha.

„To Demotywatory! Znaleźli mnie!” Przeraził się dres.

„Spokojnie to nie Demotywatory, tylko brudasy z ekstraklasy, taka drużyna, teraz rozumiem, że quidditcha. Pewnie też chcą rewanż.” Wyjaśnił Kubas, który złapał się za głowę i rozmasował sobie skronie. Dopiero gdy czarne postacie zaczęły latać nad nimi, Kubas zmienił zdanie. „O… a może to jednak Demotywatory.”

„Ratuj się kto może!” Zarządził Ortalionowy Rycerz po czym ukrył się w zamku. Niestety jego ludzie nie byli w stanie się ruszyć co Demotywatory postanowiły wykorzystać. Kubas i reszta uciekli do bramy, którą weszli.

„Co się tutaj wyprawia?” Kubas coraz bardziej się załamywał, bo nie dość, że nie znalazł Magdy to jeszcze stracił kupę czasu i dostał mandat na darmo.

„Wracajmy do warszawy Kubas. Na pewno wszystko się ułoży.” Pocieszał go Włodek, bo widział, że ten jest na skraju załamania.

„A kupicie mi bilet?” Zapytał z nadzieją.

„No domyśl się.” Odpowiedział Konrad, niszcząc jego naiwne oczekiwania. Nagle jednak usłyszeli jakiś znajomy głos

„A co wy tutaj robicie?” Bohaterowie odwrócili się i zobaczyli młodego chłopaka, który był ubrany w oczojebny żółty uniform organizacji TURKS. Co gorsza jego japa była znajoma. Na jego ramieniu znajdował się metalowy naramiennik ze znakiem jednego banana. Znaczyło to, że był dopiero rekrutem w tej grupie.

Organizacja Turks to była taka grupa, która zajmowała się zwalczaniem zła na świecie.

„Ty jesteś Oluś!” Krzyknął Derek, który rozpoznał ryj starego przyjaciela. Oluś trzymał się kiedyś z paczką Kubasa, dopóki nie postanowił dołączyć do wyżej wymienionej organizacji.

„Gnój.” Pomyślał Kubas.

 

***

 

Tym czasem w pałacu trzech lordów w górach Rolling Stones trzej lordowie wypytywali swojego wafla Rumuna o szczegóły ostatniej potyczki.

„Wiadomo coś o tych dziwadłach, które chciały coś od Kubasa?” Dopytywał lord Tom`Ash bardziej z ciekawości niż przejęcia.

„Tak, jeden to Gers, kojarzę gnoja.” Odpowiedział Rumun.

„Nie pytam o waszych starych kolegów pojebów tylko tych co chcieli porwać Kubasa debilu.” Sprostował lord.

„No właśnie nie za bardzo, bo jak to mają w zwyczaju, Trini i BoB najpierw rozkurwiają na miazgę a potem zadają pytania, nie oczekując odpowiedzi.” Odpowiedział rudy.

„Ciekawe, a tak naprawdę to nie.” Oznajmił lord Ski-O a lord P.Ter ziewnął.

„A gdzie Kubas? Dalej szuka Magdy?” Zapytał Rumun, ale lordowie wzruszyli ramionami. Odpowiedziała mu dopiero Wróżka Wali Gruszka, która pojawiła się obok niego.

„Kubas aktualnie odzyskuje swoją szczotkę do gry w quidditcha czy coś.”

„O... zadziwił mnie. Myślałem, że tylko ja dbam o swoją szczotkę, w końcu to Bambus 2000, najnowszy model.” Pogłaskał swą szczotkę Rumun.

Gdy tylko WWG się pojawiła, lord P.Ter ją zapytał.

„Wróżko, sprawdziłaś co ze strażniczką ołtarza Magdą? Jeszcze nie wróciła a parę złych dusz wpadło w między czasie do Ołtarza Złych Dusz. Młody papież robi co może pod jej nieobecność, ale wspominał coś, że niedługo ma rytualne testowanie nowego zestawu kubełka w KFC i nie będzie dostępny.” Ołtarz Złych Dusz to był taki specjalny ołtarz, który wyglądał jak wielka butla wódki co wsysał złe dusze, które poległy na ziemi. Dzięki temu były pod wiecznym nadzorem strażniczki ołtarza i co za tym idzie, lordów.

„Tak, właśnie przybyłam zaraportować co się z nią dzieje i Kubas nie będzie zadowolony.” Odpowiedziała przejęta.

 

=================================================

Porwanie

=================================================

 

„Mówiłem wam już kiedyś, żebyście nie kręcili się w podejrzanych miejscach. Dużo się zmieniło, bez Kubasa jesteście jedynie frajerami, zresztą z nim również.” Rzekł Oluś pouczając kolegów, bo nie zauważył jeszcze, że Kubas był z nimi. Konrad postanowił to wykorzystać.

„A weź Oluś powiedz nam, co ostatnio mówiłeś o Kubasie, bo zapomnieliśmy.” Poprosił uprzejmie a Kubas nadstawił uszu.

„Proszę Cię bardzo, chodziło mi o to, że żaden z niego bohater tylko pozer, nie to co organizacja TURKS. Zapomnijcie o nim, to ciota.” Powiedział dumny i dopiero teraz spostrzegł o jedną osobę więcej niż zazwyczaj. Przypatrzył się i rzekł. „Żartowałem, to dzięki niemu odnalazłem swoją drogę życia i to mój najlepszy przyjaciel.” Kubas podszedł do Olusia i jebnął go w brzuch, że ten się aż skulił i popuścił w portki.

„Mi też miło cię widzieć gnoju. Co tutaj robisz?” Zapytał puszczając w niepamięć ostatnie słowa dawnego przyjaciela.

„Kubas, miło cię widzieć. Kiedy wróciłeś?” Zapytał zdziwiony Oluś, który nie pokazywał po sobie, ale tak naprawdę ucieszył się na widok bohatera oraz tego, że w końcu może złapać oddech po jego ciosie.

„Wczoraj, ale odpowiedz na pytanie.” Nie odpuszczał Kubas.

„No to ogólnie podróżowałem pociągiem ze swoim oddziałem, ale zupełnie przypadkiem zobaczyliśmy przez okno zgraje Demotywatorów, które leciały w tę stronę. Postanowiliśmy zobaczyć o co chodzi i na chwilę zatrzymaliśmy się w Malborku. A, że jestem najmłodszym stopniem to mnie wysłali bym ogarnął co się dzieje a reszta poszła na obiad.” Odpowiedź zaspokoiła ciekawość Kubasa.

„Jechałeś pociągiem ze swoim oddziałem? Mam nadzieje, że nie masz na myśli pułkownika Jamesa? Zależy mi, żeby nie wpierdzielał się jak zawsze w moją historie.”

„Obawiam się, że tak, trafiłem do jego oddziału, bo to on mnie trochę tak wprowadził do Turksów a nikt inny mnie nie chciał wiec za karę przyłączyli mnie do niego.” Przyznał Oluś a reszta chłopaków zachichotała.

„A gdzie jechaliście?” Zapytał Derek.

„Do Trójmiasta. Może nie wygląda, ale jesteśmy w trakcie pościgu.” Odpowiedział Oluś masując siniaka na brzuchu.

„No nie wygląda” Zauważył żyd.

„A co się dzieje?” Mimo, że Kubas cały czas był pochłonięty zaginięciem Magdy to pytanie wydobyło się z niego samo jakby automatycznie.

„Gonimy jakiegoś złola aż od warszawy. Koleś popierdziela na koniu, ale szybszy jest niż formuła jeden. Zdecydowaliśmy się użyć pociągu, ale i tak nam spierdzielił. Nasi agencji dowiedzieli się, że ten tajemniczy osobnik zaprzestał ucieczki w trójmieście. Tam mamy zamiar go dorwać.” Wyjaśnił swoją misję Oluś a Demotywatory odleciały z zamku.

„Czemu tak właściwie przyleciały tutaj Demotywatory?” Zapytał Włodek.

„Odkąd Azkaban wyjebał w powietrze, nie mają nic do roboty to sobie ustaliły, że będą łapać uciekinierów. Teraz już rozumiem czemu tutaj są. Nie wiem, czy wiesz, ale według nich, ty również spierdzieliłeś z Azkabanu Kubas.” Okularnik zbytnio się nie przejął szczególnie, że wiedział, że latające potworasy raczej chciały dorwać Ortalionowego Rycerza a nie jego. Nie wyprowadził jednak Olusia z błędu, bo nie chciał by schwytali rycerza. Miał co do niego plany powołania własnego fanklubu, ale dopiero gdy spotka się z Magdą. Postanowił więc wrócić na tory poprzedniego tematu.

„A co to za tajemniczy koleś i co odjebał w warszawie, że go gonicie?”

„Nie widzieliśmy go. Wiemy tylko to co dowiedzieliśmy się od naocznych świadków. Nazywają go Jeźdźcem bez głowy.” Odpowiedział ze zgrozą Oluś.

„Czemu?” Dopytał Derek.

„Podobno zamiast głowy miał dynie, no i jeździł na koniu.” Uzupełnił informację młody Turks.

„Ale co zrobił?” Powtórzył pytanie z wcześniej Konrad.

„Podobno zaczepiał kobiety na ulicy a według świadków, jedną porwał i zabrał za sobą. Stąd nasza interwencja, bo policja nie potrafiła go zatrzymać.” Na słowo „porwanie” Kubas oraz jego koledzy aż się wzdrygnęli. Runin złapał Olusia za ramiona i zaczął nim trząść.

„Kogo!? Kogo porwał ten dziwak!?” Krzyczał Olusiowi w ryło, plując na niego. Ten wycierając z twarzy ślinę rękawem odrzekł coś co nie spodobało się Kubasowi.

„Wiemy tylko, że porwana nazywała się Magda.”

 

***

 

„Kubas, słuchasz mnie? Nie możesz z nami jechać!” Oluś złapał w końcu Kubasa za ramię. Gdy tylko wspomniał o Magdzie, Kubas wystrzelił jak rakieta i pobiegł w stronę stacji. Włodek, Oluś, Derek i Konrad ledwo go dogonili. „Reszta wyjaśniła mi o co chodzi z Magdą podczas biegu, ale nawet jeśli chodzi o tą samą Magdę, nie możesz z nami jechać!” Oluś mówił stanowczo.

„Ale czemu kurwa!?” Kubas w końcu zareagował.

„To prywatny pociąg organizacji. Tylko my mamy wstęp do tej maszyny.” Kubas i reszta stali na stacji, ale schowani za róg jednego z budynków. Pociąg wyglądał normalnie, przypominał nawet Pendolino chociaż był żółty jak uniformy żołnierzy i faktycznie kręcili się przy nim tylko ludzie w mundurach Turksów.

„Muszę się dostać do Trójmiasta! Muszę ratować Magdę! Czuje w kościach, że chodzi o nią, to nie przypadek!” Wykrzyczał bardziej z rozpaczy niż złości nasz bohater.

„Skoro musisz to czemu nie poprosić wróżki o pomoc? Czy to dlatego, że nie pracujesz już dla lordów?” Zapytał ze szczerą ciekawością Oluś, ale na odpowiedź czekali też inni koledzy, którym znudziło się już bieganie w te i we te.

„Nie wiem czemu. Jak teraz biegłem to ciągle darłem się by przybyła, ale nie ma odzewu. Akurat jak jest potrzebna.” Już wcześniej Wróżka Wali Gruszka nie dawała znaków życia i to, dlatego chłopcy użyli pociągu. Może się obraziła, ale po prostu nie chciała oglądać ich ryjów. „Innymi słowy mam zamiar pojechać tym pociągiem, choćbym miał rozwalić wszystkich twoich kolesi z pułkownikiem na czele.” Po tych słowach Kubas rozejrzał się jeszcze raz tym razem by wypatrzyć wspomnianego runina. Nie dostrzegł go jednak.

„Eh… Jak zaczniesz tutaj jatkę i to z pułkownikiem to nie dojedziemy dzisiaj na miejsce.” Oluś podrapał się po głowie a potem po dupie. „Dobra mam plan. Czekają na mnie i mój raport, zagadam ich a wy wbiegnijcie do wagonu i ukryjcie się w kiblu. Ja przekonam wszystkich, że tak się skabaliłem w tym WC po kebabie, który jadłem wczoraj wieczorem, żeby nie wchodzili tam do końca trasy jeśli im życie miłe. Smród Włodka umocni moją wersje. Zapukam trzy razy, gdy dojedziemy na miejsce. Może być?”

Plan Olusia nie spodobał się nikomu poza Włodkiem. Kubasa jednak przekonało to, że dzięki temu jak najszybciej dojedzie na miejsce oraz że nie dostanie znowu mandatu. Zadecydowali więc, że to jest ich najlepsze wyjście. Gdy tylko Oluś odłączył się od ekipy do swoich, po chwili pociąg zatrąbił a Turksi pospiesznie weszli do wagonów. Byli gotowi do drogi. Gdy zobaczyli, że Oluś macha do nich ręką, szybko acz z pochylonymi głowami pobiegli w jego stronę i wskoczyli do wagonu a następnie od razu do WC. Konrad zablokował drzwi chociaż nie wiem jakim cudem, bo tam było tak ciasno, że jeden chłopak leżał na drugim. Włodek uznał, że nie będzie powstrzymywał gazów, ponieważ pomoże to w kłamstwie Olusia. Jego towarzysze zaczęli się zastanawiać, czy są w stanie wstrzymywać oddech przez kilka godzin.

Po chwili walkę o przetrwanie przerwały dwa wydarzenia. Pociąg w końcu ruszył to po pierwsze i to dość szybko. Oluś coś wspominał poza książką, że Turksi mają różne sposoby poruszania się i to w każdym kraju. Po drugie, Kubas usłyszał głos za drzwiami i to znajomy.

„O Oluś, dobrze cię widzieć.” Głos należał do pułkownika Jamesa. Kubas przyłożył ucho do drzwi chociaż tak naprawdę od początku miał w nie wbity ryj przez ciasnotę. Nasłuchiwał dalej. „Posłuchaj Olek, bo to bardzo ważne, zaraz zaczniemy ostateczną rozprawę na temat naszego przeciwnika i jak go pojmać i potrzebujemy twojej pomocy.”

„Naprawdę?” W głosie Olusia była radość, ale tylko przez chwilę.

„Tak, nie możemy tracić cennego czasu i od razu zasiadamy do naszego planu. Musisz przebić się do wagonu restauracyjnego i przynieść nam Coca cole i coś do żarcia.” Wydał polecenie pułkownik.

„Niech przyniesie orzeszki!” Krzyknął ktoś z oddali.

„I weź też orzeszki.” Powtórzył James, poklepując Olusia po ramieniu jakby zlecał mu misję tak ważną jak pilnowanie prezydenta. „Idź już.”

Oluś potulnie poszedł wykonywać misje a James powrócił do swoich ludzi.

„Co tam gadali?” Szeptał Konrad do Kubasa.

„Że Oluś to pizda na posyłki a nie żołnierz i że mają plan jak dorwać tego dyniogłowego. Zamknijcie ryje, bo chce posłuchać co mówią.” Ale niestety James i reszta siedzieli za daleko. Kubas wytężał słuch, ale na darmo a dodatkowo poprukiwanie Włodka nie pomagało. „Kurwa no, muszę podejść bliżej.” Koledzy chcieli go powstrzymać, ale nie zdążyli. Kubas otworzył drzwi i wyjrzał przez szparę. Niestety mało to pomogło, bo przed kiblem był tylko korytarzyk. Kubas kucnął i wyszedł z toalety. Konrad ponownie zamknął za nim drzwi. Chłopaki ucieszyli się, że jest mniej ciasno i że wiatry Włodka częściowo wyleciały z kibla. Kubas natomiast powolutku, po cichutku zakradł się do wagonu obok i ukrył za jednym z siedzeń. Miał teraz nie najgorszy widok na pułkownika, chociaż od tyłu. Gdy tak na niego patrzył, przypomniał sobie jak walczyli ramie w ramie 3 lata temu. Udawał, że go nie lubi, ale prawda jest taka, że bardzo go szanował i traktował trochę jak autorytet. Możliwe nawet, że nie zdawał sobie z tego sprawy, ale chciał być taki jak on. Ładny, fajny i pojawiać się akurat w odpowiednie momenty jak prawdziwy bohater. Kubas jednak nie miał czasu zastanawiać się nad ich relacją, bo sprawa z Magdą zajmowała pierwsze miejsce w jego głowie. Fotele za którymi się ukrył były na tyle blisko, że słyszał wszystko co mówią Turksi.

„O kurwa co tak jebie? Nie wyrzuciliśmy jakiegoś ciała po akcji?” James skrzywił się, dostał odruchu wymiotnego i złapał się za nos. Jeden z jego ludzi odpowiedział.

„Oluś mówił, że przegrał walkę z wczorajszym kebabem. Nie sądziłem, że siedzi w nim taki szatan.” Pierdy Włodka spełniły swe zadanie.

„Będzie trzeba wymienić cały wagon.” James otworzył okno i odkasłał. „Ale wracając do rozmowy to uważam, że Kubas już nie wróci. Moim zdaniem już dawno gryzie glebę i gwałcą go hieny na jakimś pustkowiu. Dobrze, że autor przychylnie patrzy na moją propozycje zrobienia ze mnie głównego bohatera.”

„Co kurwa?” Wkurzył się Kubas, ale udało mu się powstrzymać wypowiedzenie tej uwagi na głos.

„No pewnie tak, ale czy nie mieliśmy rozmawiać o planie złapania tego jeźdźca bez głowy?” Przypomnieli mu jego ludzie.

„A co tutaj dużo mówić? Strzelę w gnoja z kuli ognia i po skurwysynie. Zobaczycie, wieczorem będziemy pić na molo.” James oparł się na fotelu i wyjrzał przez okno.

James tak samo jak Kubas był runinem. Znaczyło to, że posiadał moc runa. Kubas posiadał moc szału, wściekłości natomiast pułkownik moc ognia. Jego run nazywał się Hisaki a jego znak znajdował się na jego prawej dłoni, po zewnętrznej stronie. Władał niszczycielską mocą.

„No ale pamięta pan pułkowniku, że on ma ze sobą zakładnika, te dziewczynę.” Odświeżyli mu pamięć podwładni.

„A no fakt. No to plan pozostaje bez zmian tylko najpierw uratujmy cywila.”

Gdy Kubas przysłuchiwał się rozmowie, nagle poczuł ukłucie na pośladku. Zesztywniał i osunął się na podłogę i od razu zaczął dygotać i telepać się jak potłuczony. Z ust toczyła mu się piana, ale nie użył szału bojowego. Po prostu dostał w dupę z paralizatora.

Hałas zaalarmował Jamesa i jego ziomków. Podeszli by zobaczyć co się dzieje. Pułkownik od razu rozpoznał sparaliżowanego chłopca, wijącego się na podłodze. Mniej więcej w tym samym momencie, pociąg zatrzymał się.

Bohaterowie dojechali na miejsce.

Okazało się, że Kubasa postrzelił jeden z Turksów, który akurat przechodził przez przedział. Zanim którykolwiek z żołnierzy zdołał coś powiedzieć, James rozkazał.

„Zbierajcie się, ja się nim zajmę.”

Stał nad Kubasem i poczekał aż wagon będzie pusty. Gdy Kubas tak leżał na plecach, mógł mu się przyjrzeć w końcu bliżej. James w ogóle się nie zmienił. Jego czarna czupryna połyskiwała na tle ostatnich promieni słońca wpadających przez okno. Pułkownik nie zatracił nic ze swojego młodzieńczego wyglądu i oczywiście dalej był przystojny w tym swoim żółtym, charakterystycznym uniformie z metalowym naramiennikiem. Kubas był na tyle blisko by zauważyć, że widnieją na nim 4 ikonki w kształcie banana. Co prawda jego ludzie nazywali go wcześniej stopniem pułkownika, ale teraz miał pewność, że nie awansował przez te 3 lata. Kubas nie wiedział o tym, ale organizacja Turks nie miała lekko przez te 3 lata. Zdrada marszałka, który okazał się pracować dla Diablicy Martwicy sprawiła, że trzeba było przeorganizować całą administrację grupy. Skończyło się tym, że Turksi przestali posiadać zcentralizowany ośrodek władzy w Ameryce. Nowy marszałek nie został wybrany a władzę przejęli pułkownicy rozsiani po świecie. James postanowił wybrać centralną Europę, pewnie przez wzgląd na stare czasy. Kubas podczas swojej 3 letniej podróży nieraz widział jak Turksi zwalczają zło, ale pułkownika nie spotkał aż do teraz. W końcu James pochylił się nad głównym bohaterem uśmiechnięty. Trudno było przewidzieć, czy ucieszył się na widok Kubasa czy śmiał się z tego, że jest sparaliżowany i popuścił w spodnie.

„No proszę, proszę. Takiego pasażera na gapę się nie spodziewałem. A ty pewnie się nie spodziewałeś, że spotka cię taki przypał w sensie nie licząc tego na mordzie. Zapewne zdajesz sobie sprawę o naszym celu, dalej niszczysz zło prawda? Ale nic z tego, nie odbierzesz mi laurów.” James kopnął Kubasa w brzuch i ten przeturlał się pod fotele. Następnie wziął jakiś koc czy coś co akurat było pod ręką i przykrył go nim. „Pozdrów krewnych.” Już miał odchodzić, ale postanowił jeszcze wykorzystać sytuację i kopnąć Kubasa w ryło. Złamał mu nos i wykrzywił okulary. W widocznie lepszym humorze wysiadł z pociągu i dołączył do swoich.

 

***

 

Kubas leżał pod kocem jakieś 15 minut. Powoli odzyskiwał czucie w kończynach, ale za mało by wydostać się z pod koca. Dopiero jego koledzy, którzy odważyli się wyjść z klopa pomogli mu wstać.

„Co ty spać poszedłeś?” Zastanawiał się Konrad, gdy ściągali z niego koc. „Czemu ten koc jest obszczany?”

Kubas otrząsł się i starał się coś powiedzieć, ale język mu się plątał. Wyraźnie był zły. W końcu jednak udało mu się wysłowić.

„Zajebie go.” Gdy poczuł, że może się normalnie poruszać, wyminął kolegów i wyskoczył z pociągu. Nogi miał jeszcze jak z waty i przyjebał głową w chodnik. Gdy podniósł się ponownie na nogi, zauważył nad sobą Wróżkę Wali Gruszkę.

„Kubas! Posłuchaj, wiemy, gdzie jest Magda! Szybko, musisz ją uratować! Jest w Trójmieście!” Powiedziała wyraźnie zaniepokojona, ale nie wiem czy sytuacją czy obitą mordą Kubasa. Ten jedynie wskazał na tablicę z nazwą przystanku i wróżka szybko ogarnęła, że są już na miejscu i to bez jej pomocy. Ucieszyła się z przezorności Kubasa, ale trochę też zasmuciła, że nie może spełnić swojej powinności. Nie zdradziła jednak nikomu swoich emocji tylko dodała. „A no to, skoro już tutaj jesteś to powodzenia. Zabrano Magdę do doków, pospiesz się.” Wróżka chciała już zniknąć, ale pomyślała, że może jednak się do czegoś przyda. „Nie możesz pokazać się Magdzie z takim obitym ryjem. Nawet gdy jest normalny to strach się bać.” Wróżka przyłożyła różdżkę zakończoną świecącą gwiazdką do mordy bohatera i użyła zaklęcia naprawy. Coś tam błysło i zadowolona wróżka zniknęła. Dosłownie w tym momencie Włodek, Konrad i Derek dołączyli do Kubasa. Ten ostatni spojrzał na niego i zauważył poprawę.

„O Kubas, naprawiłeś okulary.”

Okazało się, że zaklęcie wróżki naprawiło okulary Kubasa a ryj dalej miał obity o złamanym nosie nie wspomnę.

„Pospieszmy się! Straciłem za dużo czasu a mimo, że nie powinno to aż mnie skręca na samą myśl, że to pułkownik uratuje moją ukochaną a nie ja.” Kubas ruszył biegiem w stronę portu. Pomimo tego co powiedział, to wiedział, że co jak co, ale pułkownikowi może powierzyć bezpieczeństwo Magdy. Bardzo jednak chciał być księciem, który uratuje swoją księżniczkę. Nawet jeśli miał być jak książę z downem.

Gdy tak biegł przez miasto zastanawiał się czy pułkownik wzmocnił się przez te lata tak jak on. Szybko jednak z rozmyślań wybudziły go odgłosy strzałów. Włodek zawołał i wskazał palcem przed siebie.

„Spójrzcie!” Pokazywał on na coś co wyglądało jak człowiek na koniu z tą różnicą, że miał on zamiast głowy dynię z wyrytą mordą prawie tak jak na Halloween. Był tam jednak tylko na chwilę, ponieważ od razu wskoczył na budynki niedaleko. Jego koń okazał się szybki i skoczny, tak jak wspominał Oluś. Przepędziły go strzały żołnierzy Turksów, którzy prowadzili za nim pościg. Wszystko stało się tak szybko, że Kubas nawet nie zauważył czy Magda była razem z dyniogłowym.

„Szybko!” Krzyknął i nie patrząc na swoich towarzyszy pobiegł za bezgłowym jeźdźcem razem z Turksami. Gdzieś podczas pościgu napotkał Olusia. Rozmawiali w biegu.

„O Kubas, w końcu jesteś. Gdzie byłeś? Nie mogłem cię znaleźć w wagonie.”

„Szybki ten skurwiel. Nie dziwie się, że był tutaj długo przed wami.” Olał uwagę Olusia. „Co z Magda?”

„Niestety jest razem z jeźdźcem. Zakrywa ją swoją peleryną. Przez nią pułkownik nie może użyć swoich mocy.” Wyjaśnił młody Turks.

„No tak bo te salwy z karabinu są mniej zabójcze od kuli ognia. W ten sposób nigdy go nie dogonimy!” Złościł się Kubas a jego blizna od dawna już pulsowała krwistym czerwonym kolorem. Tyle złości przez całą te część się uzbierało, że Kubas miał poczucie nagromadzenia Worywoku jak jeszcze nigdy wcześniej. No może nie licząc dnia jak Ździraja po pijaku skleił mu pośladki super klejem jak spał a rano dał środek na przeczyszczenie.

„Spokojnie, nie biegamy po całym mieście bez planu. Podzieliliśmy się na kilka grup i zaraz zagonimy go na molo w Sopocie. Tam nie będzie miał już, gdzie uciekać!” Kubas nie miał ani ochoty, ani czasu rozmyślać czy plan żołnierzy się powiedzie. Wyprzedził Olusia, swoją grupę i resztę Turksów. Rozpędził się wściekły i parł przed siebie jak buldożer niszcząc po drodze przystanki i samochody. Okazało się, że jak Kubas chce to też potrafi być dość szybki.

 

***

 

Okazało się też, że plan się powiódł z jedną różnicą. Porywacz na koniu faktycznie zapędził się na molo, jednakże zamiast całego oddziału Turksów, drogę powrotną zastawił mu sam Kubas. Przybył tutaj jako pierwszy. Na początku okularnik się zmartwił, ale potem pomyślał, że będzie miał okazję się wykazać i uratować dziewczynę.

„Magda! Jesteś tam!?” Wykrzyczał trochę wściekły a trochę zatroskany. Zbliżył się do przeciwnika kilka kroków i zobaczył przez chwilę dziewczynę o przymrużonych oczach i zgniło brązowych włosach. Miała zaklejoną buzie taśmą klejącą. Chciała wyrwać się z objęć dyniogłowego, ale ten szybko ją szarpną i ponownie ukrył pod swoją czarną peleryną. „Wypuść ją!” Kubas zebrał energię wokół ręki, gotowy do ataku na odległość.

„Na twoim miejscu bym tego nie robił, chyba, że chcesz, żeby się jej coś stało.” Odezwała się dynia na ludzkim ciele. Kubas anulował atak i stanął sparaliżowany swoją bezradnością. „Ty jesteś Kubas tak?”

„Zgadza się śmieciu! Nie wiem co chcesz zrobić, ale nie masz, dokąd uciec!”

„Niestety masz słuszność. Przynajmniej na razie.” Dynia odwróciła się i spojrzała na morze. Zobaczyła na horyzoncie statek, który płynął w ich stronę. Kubas również dostrzegł plamkę na horyzoncie.

„Orz ty chuju! Tak to sobie obmyśliłeś!” Kubas wiedział, że musi coś zrobić, bo inaczej będzie stał jak kołek, dopóki jeździec nie spierdoli sobie okrętem w pizdu, razem z Magdą. Odwrócił się by zobaczyć czy Turksi zdążyli do niego dobiec, ale niestety dość znacznie ich wyprzedził. Statek podpływał coraz bliżej. Teraz Kubas już widział, że był to wielki piracki okręt.

Nie miał czasu na myślenie więc postanowił zaryzykować.

Błyskawicznie zebrał energię w ręce i wystrzelił prosto w dyniową głowę krzycząc.

„Kubas Cannon!”

Pocisk jednak nie doleciał do celu, ponieważ nie oderwał się od ręki. Właściwie to w ogóle energia jakby wyparowała.

„Co!?” Kubas nie rozumiał co się stało. Popatrzył ślepo na dłoń, ale po chwili postanowił spróbować ponownie. Znowu zebrał Worywoku i uderzył w powietrze raz jeszcze.

Znowu nic.

Zanim zdążył coś wykrztusić z siebie, ktoś był tak miły, że udzielił mu odpowiedzi na jego zmartwienia.

„Nic z tego. Nie użyjesz Worywoku. Nie Ty.” Kubas obrócił się i ujrzał, że na molo stoi kolejna osoba jednak gdzieś w połowie. W każdym razie za nim.

Postać ta ubrana była w czarny, długi płaszcz, który w miejscu, gdzie powinien być suwak oraz na końcówkach, wysoko postawionego kołnierza wyszyta była fioletowym paskiem. Płaszcz jednak miał urwany jeden z rękawów przez co trzymał się na jednym tylko barku niczym toga. W tej odsłoniętej, owłosionej ręce trzymała coś na kształt kostura lub włóczni a na głowie widniał słomiany kapelusz jacy noszą chińczyki i zasłaniał mu mordę. Warto było wspomnieć, że był też bardzo wysoki.

Innymi słowy wyglądał jak wielki, bardzo podejrzany mnich.

„Ktoś ty!? I o co ci chodzi z tym, że nie użyje swoich mocy!?” Wykrzyczał Kubas do nowo przybyłej postaci. Mnich odpowiedział, ale nie musiał krzyczeć by nasz bohater go usłyszał. Miał niski, wręcz nie ludzki głos, taki jak świadkowie w telewizji, którym zmieniają głos w by zachować ich anonimowość a jednak bardzo czysty.

„Jestem twoim naturalnym wrogiem. Odkąd zdobyłeś moc szału, nieźle sobie radziłeś, ale to się kończy wraz ze spotkaniem mnie. Nie użyjesz swoich mocy, ponieważ Ci na to nie pozwolę.”

„Co ty?” Kubas nie rozumiał nic z paplaniny tajemniczego kolesia. W końcu odezwał się dyniogłowy.

„Pan Dalay! Całe szczęście. Myślałem, że ten okularnik mnie dorwie zanim statek tutaj przybędzie.” Te słowa wystarczyły by Kubas zrozumiał, że nowy przybysz gra w drużynie wroga. Teraz ma dwóch przeciwników, jego moc szwankuje a statek jest coraz bliżej. W dodatku Magda wzięta jest jako zakładnik. Pomimo całej pewności siebie, którą miał po tych trzech latach treningu w końcu pomyślał pierwszy raz, że ma kłopoty, chociaż dalej bardziej zamartwiał się o Magdę niż o siebie.

I nagle spostrzegł, że jest jeszcze nadzieja! (sam nawet zacząłem się trochę martwić). Otóż żołnierze Turksów dobiegli na brzeg i ustawili się w pozycji do strzału. Czekali jedynie na rozkaz. Gdzieś tam byli też koledzy Kubasa i być może pułkownik.

„Nareszcie!” Pomyślał Kubas. Był gotowy zerwać się i ruszyć w stronę jeźdźca by siłą wyrwać Magdę a następnie skoczyć z nią do wody by nie oberwać od ostrzału żołnierzy. Miał zamiar wystartować, gdy tylko otworzą ogień.

A jednak nie doczekał się, żołnierze celowali, ale żaden nie wcisnął spustu.

„Co jest?” Kubas wyczuł, że coś nie gra. Mnich zwany Dalay ruszył powolutku w jego stronę i ponownie wyjaśnił co się stało swoim niskim głosem.

„Nie wystrzelą, są w zasięgu mojej Miralo. Zresztą ty też.” Dopiero gdy mnich zbliżył się bardziej do Kubasa, zauważył bardziej różnicę we wzroście.

„Miralo? O chuj ci chodzi?” Dopytywał.

„Miralo. W waszym języku można to nazwać Aurą Spokoju. Tam, gdzie sięga moje Worywoku, tam działa moja aura.”

„Worywoku? Niemożliwe!” Kubas wiedział, że autor lubił wprowadzać runinów i spodziewał się tego już dawno, ale zaprzeczył z innego powodu. Jego runa Sourei była bardzo podatna na wyczuwanie Worywoku. Gdyby przeciwnik był runinem a tym bardziej gdyby użył mocy runa, Kubas wyczułby to na kilometry.

„Jeżeli zastanawiasz się, dlaczego nie wyczuwasz mojej mocy, odpowiedź jest ta sama – Miralo. Aura spokoju tępi zmysły szczególnie w przypadku słabych umysłów jak ci żołnierze za mną. W przypadku runinów jednak, utrudnia a nawet blokuje kontrole Worywoku.” Wyjaśnił mnich po czym zatrzymał się kilka kroków od Kubasa. Nasz bohater nie zastanawiał się czy ziomuś kantuje czy nie, ale prawda jest taka, że faktycznie coś blokuje jego techniki. Podświadomie spróbował przełożyć Worywoku po ciele i przychodziło mu to z wielką trudnością. Dalay myślał, że przez te parę sekund Kubas ma mętlik w głowie, lecz ten wskazał na niego palcem i rzekł.

„Ty musisz mieć runę Ochitu – runę Spokoju!” Mnich zaskoczył się tą dedukcją szczególnie, że była poprawna a Kubas zjebany.

„Brawo. Powiedziano mi, że jesteś raczej debilem.”

Kubas pamiętał, że istnieje 20 run. Powstały one z ciała złego boga – Ronalda McDonalda, który poległ przy walce z bogiem dobra Colonelem Sandersem. Runy powstawały w parach przykładowo: ogień-woda, siła-umysł, niebo-ziemia itd. Kubas wiedział, że skoro on posiada runę szału, ktoś musi posiadać runę spokoju. Poza tym na samym początku nazwał się jego naturalnym wrogiem, nie mogło być więc mowy o pomyłce. Podczas swoich podróży, razem ze Ździrają obmyślali strategię na innych runinów (w tym na pułkownika, ale miałem o tym nie mówić) jednak zawsze mieli problem z runą spokoju. Kubas wiedział, że przeciwnik ma przewagę. On używa siły złości i wkurwu a on te emocje może powstrzymywać przez co też i jego moce. Gdy zdał sobie z tego sprawę, faktycznie jakby był bardziej spokojny niż wcześniej.

„Nie sądziłem, że Worywoku zadziała na innego runina.” Nagle wyskoczył z uwagą dyniogłowy i Kubasa nawiedziła pewna myśl. Pułkownik opowiadał mu, że gdy walczyli ze zdradziecki marszałkiem Maliną, który również był runinem i używał runy umysłu by kontrolować innych ludzi, nie mógł on używać swoich technik na innych runinów, bo broniły ich własne Worywoku. Dalay był poukładanym i kulturalnym mnichem więc i na tą uwagę od razu odpowiedział.

„Moja runa jest wyjątkiem, ponieważ jej działanie polega na usypianiu mocy i emocji a co za tym idzie Worywoku. Tak osłabiona osoba staje się bardziej podatna i tak w nieskończoność. Kubas używa mocy szału więc moje moce działają na niego jeszcze lepiej. Nie pokona mnie.”

„Ach tak?” Kubas zerwał się, ale nie w stronę swojej ukochanej tylko w stronę mnicha i przyjebał mu z pięści w ryj chociaż musiał podskoczyć, żeby sięgnąć. Cios był mocny jednak miał w sobie minimalne pokłady Worywoku. „Koleś, skoro nie mogę użyć Worywoku, dojebie ci siłą własnych mięśni.” Cios przekrzywił Dalaya do tyłu a słomiany kapelusz osunął się na ziemie. Dopiero teraz Kubas zobaczył twarz swojego przeciwnika i zdziwił się. Otóż miał on podłużny ryj paskudnej lamy z wytrzeszczonymi oczami i to prawie nie owłosionej. Z pyska, w który trafił Kubas wystawały ostre zębiska. „O boże, ale z ciebie paskuda! Czym ty kurwa jesteś? Lamą?” Mnich wyprostował się i złapał za bolący siniak na ryju. Patrzył z góry na Kubasa.

„Jak już to demonem lamą. Lamim demonem. Zwą mnie Dalay Lama.” Po tych słowach mnich zamachnął się swoim kosturem, ale Kubas kucnął i uniknął ciosu. Zanim jednak Lama opuścił kostur, wypowiedział zaklęcie „Ashwagandha.” Po tych słowach Kubasa zamroczyło i przewrócił się na ryj – nie pierwszy raz w tej części. „Ta technika rozluźnia twoje mięsnie, kiedy dostanie się do nich moje Worywoku.

„Kurwa!” Rzekł Kubas, który miał trudność, żeby się podnieść. Faktycznie mięśnie odmawiały posłuszeństwa i to wszystkie, bo mięśnie zwieraczy również, więc zesrał się w spodnie.

„Poleż sobie spokojnie Kubas.” Lami demon podniósł swój kapelusz i zakrył brzydki pysk, przeszedł koło Kubasa i podszedł do jeźdźca. Chwilę stali w milczeniu i patrzyli, jak Kubas robi wszystko by się podnieść, ale bez skutecznie. W końcu okręt z piracką flagą i wielkim napisem FILETTO dopłynął do molo a z jego pokładu wychylił się jakiś wąsaty pirat z dużym, przechlanym nosem i dużym pirackim kapeluszem na głowie. Na jego ramieniu siedziała zielona papuga. Zaczął drzeć japę do czekającej na niego dwójki.

„Kurwa Finn! Jak zmieniacie plan to nie powiadamiajcie mnie w ostatniej chwili! Byłem przycumowany w Gdyni tak jak się umawialiśmy.”

Jeździec bez głowy okazał się mieć na imię Finn a dokładniej mówiąc Magmu Finn, jeśli wierzyć zapiskom autora. Odpowiedział.

„Wybacz Kapitanie Crook! Nie sądziłem, że te turkusy zapędzą mnie w kozi róg. Gdyby nie pan Dalay Lama to by mnie dorwali.” Po tych słowach koń, na którym siedział Finn dał susa do góry i wskoczył na pokład. Lama natomiast powoli zaczął lewitować i również dostał się na pokład.

„Magda nie!” Wyciągnął ledwo rękę w ich stronę jakby chciał ich dosięgnąć.

„Wynośmy się stąd.” Rzekł kapitan po czym stanął za sterem a statek oderwał się od molo i ruszył w otwarte morze. Zanim odpłynął daleko, coś mignęło i poleciało w stronę statku.

JEB!

Kubasa przeturlał wybuch

Okazało się, że stał teraz przy nim pułkownik James i to on spowodował wybuch swoim Fire Ballem. Kula dosięgnęła statku i rozjebała olbrzymią część rufy. Kapitan Crook złapał się zrozpaczony za głowę.

„Mój statek! Orz ty chuju, coś ty zrobił!” James odgarnął efekciarsko włosy.

„A to dopiero początek.” Zaczął tworzyć kolejną kule ognia w ręce.

„Cholera! Dlaczego jeszcze nie zniknęliśmy tak jak to było w planie!? W tym tempie zatopią moją Filetto!” Krzyczał kapitan uszkodzonego statku.

„Musimy odpłynąć dalej od miasta. Cały czas jesteśmy w zasięgu mojego Miralo, a jeśli je dezaktywuje, Turksi zasypią nas salwą pocisków i rakiet.” Wyjaśnił spokojnie Dalay a dyniogłowy zadał inne pytanie.

„Skoro wszędzie jest aura spokoju, dlaczego runin ognia w nas strzela?”

„Wspominałem wcześniej, moja aura działa na słabe umysły. W dodatku całą uwagę skupiałem na powstrzymywaniu Kubasa. Używanie mocy run nie jest takie łatwe jak się wydaje.” Wyjaśnił po raz któryś z kolei mnich.

„Zatopi nas!” Kapitan wyrywał sobie włosy, gdy zobaczył, że James wystrzelił kolejną kulę w ich stronę.

„Fire Ball!” Wszyscy usłyszeli jego głos i wszyscy zobaczyli kulę ognia w powietrzu. Jej kolor odbijał się na powierzchni morza. Aż nagle!

Statek nagle zniknął a kula ognia poleciała daleko w pizdu by wylądować i zgasnąć w morzu.

„Co!?” James wytrzeszczył oczy i nie mógł uwierzyć, że nagle statek rozpłynął się w powietrzu.

„Magdaaaaaaaa!” Gdy tylko statek wyparował, Kubas odzyskał wszystkie siły. Zerwał się na nogi i podbiegł do końca molo po czym zaczął krzyczeć imię swej ukochanej. Jednak przerwał mu głos mnicha dobiegający nie wiadomo skąd.

„Jeżeli zależy ci na tej dziewczynie, odnajdź nas i ją uratuj. Pamiętaj jednak, że nie będziemy czekać wiecznie.”

=================================================

Kubas i tajemnica magicznego wywaru

=================================================

 

Kubas i jego koledzy siedzieli na kamiennej ławeczce przed drzwiami do głównej sali lordów. Po całej akcji w Sopocie, wróżka zabrała ich do pałacu, lecz zanim doszło do spotkania gospodarzy z głównym bohaterem, radziła mu trochę odsapnąć i poukładać myśli. Całe ratowanie Magdy okazało się wielką klapą, nie tylko dla Kubasa, ale również dla Turksów i samego pułkownika Jamesa. Gdy jeszcze byli razem na molo, wymienili kilka żałosnych spojrzeń i pomimo, że każdy miał dużo do powiedzenia drugiemu, milczeli. Oficer powrócił do swoich a Kubas został przeniesiony do pałacu lordów. Zanim jednak to się stało usłyszał co mówił James cicho pod nosem, nie był tylko pewny czy do niego, czy do siebie.

„Niech się gotują na drugą rundę.”

Słowa te wypowiedziane kilka minut wcześniej wyryły się w nim bardziej niż ostatnie słowa, które wypowiedział Dalay Lama. Koledzy, którzy patrzyli na Kubasa nie odzywali się chociaż chcieli go pocieszyć. Wiedzieli, jak przeżywał całe to poszukiwanie i porwanie Magdy. A jednak na jego twarzy nie było smutku, złości ani rozpaczy a wielkie skupienie. Zanim zapytali, czy robi gówno na ławkę czy już mu przeszło, drzwi do sali lordów stanęły otworem. Kubas wyprostował się i pewnym krokiem wszedł do środka. Lordowie rozpoczęli rozmowę.

„Wróżka opowiedziała nam co się stało ze strażniczką ołtarza.”

„Oraz jak dostałeś wciry.”

„Czyli ogólnie o twoim przypale.”

Kubas jednak nie zwracał uwagę na dokuczliwości i przeszedł do rzeczy.

„Dobra, co mam zrobić, żeby ją uratować?” Teraz to lordowie zdziwili się postawą Kubasa. Myśleli, że zastaną go z żałosnymi tekstami a zastali jedynie z żałosnym ryjem. „Zrozumiałem, że smuty i wkurwianie się, nie przybliży mnie nawet o krok do Magdy. Co mam zrobić, żeby ją odnaleźć?” Na jego twarzy była pełna powaga.

„Cieszymy się, że jesteś zmotywowany. Nam też zależy na odzyskaniu strażniczki, bo bez niej ołtarz złych dusz jest zagrożony. Moglibyśmy zatrudnić nową osobę, ale pewnie zażądała by umowę o pracę a nas jeszcze nie pojebało.” Wytłumaczył lord P.Ter.

„Niestety nie wiemy za bardzo nic o napastnikach.” Dodał lord Tom`Ash.

„Wiemy jedynie, że przybyli do warszawy z innego wymiaru, bo nie wyglądali na ziemian a poza tym zniknęli tak nagle jakby wyparowali z naszego wymiaru do innego.” Zdradził swoje założenia lord Ski-O.

„Myślę, że porwali Magdę po to by mnie dorwać.” Wtrącił się Kubas. „Mówili na początku coś, że przybyli by mnie porwać, ale wszyscy z tego co wiem skończyli gryząc glebę.” Lordowie skinęli głową na jego stwierdzenie a lord Tom`Ash odpowiedział.

„Dokładnie tak samo myślimy. Nie mogli poradzić sobie z tobą to chcą cię dorwać w inny sposób. Jednak dalej nie wiemy, kto, po co i dlaczego chce cię dorwać a jedynie to, że nie mają dobrych zamiarów, bo po ich pokonaniu, ich dusze znalazły się w ołtarzu, czyli to złe typy.”

„Narobiło Ci się wrogów, jeszcze za czasów, gdy robiłeś dla nas.” Nie ukrywał prawdy lord Ski-O.

„Tylko, że Kubas chyba nigdy nie miał na pieńku z użytkownikiem runy spokoju przynajmniej, jeśli wierzyć temu co mówił Ździraja.” Zauważył lord P.Ter – „Poza tym dziwny kucharz, kosmici, gadające drzewo, upiór bez głowy… znasz ty ich w ogóle?” zwrócił się do Kubasa.

„W życiu nie widziałem tych zjebów, ale nie obchodzi mnie kim są i czego ode mnie chcą, bo ja chcę jedynie ratować Magdę i skopać im dupę. I muszę się spieszyć, bo znając życie pułkownik chce mnie uprzedzić tylko po to by mi utrzeć nosa.”

„Ale od czego zacząć?” Odezwał się Włodek, bo razem z resztą ruszyli dupę z korytarza i podeszli do Kubasa.

„Nic nie zdziałamy, póki ich nie znajdziemy. To powinno być naszym priorytetem. Jednak obawiam się, że nie ma ich na ziemi, wtedy byśmy ich odnaleźli za pomocą miecza.” Lord Ski-O wskazał na ostrze, które Kubas miał na plecach. Ex-Calibur potrafił wskazać miejsce, które się poszukiwało, jednak tylko wtedy, gdy znajdowało się w tym samym świecie co jego dzierżyciel „Poza tym wyczulibyśmy wroga, w końcu jesteśmy lordami.”

„Tak jak wyczuliście Diablice Martwice?” Chciał powiedzieć Konrad, ale przypomniał sobie, że może i jego życie jest żałosne, ale to jedyne jakie ma i woli je zachować. Kubas zamyślił się, ale na szczęście na krótko po czym zaskoczył pytaniem lordów.

„Ile potrzeba czasu, żeby runa pojawiła się na świecie po tym jak runin zginie?” Gospodarze popatrzyli to na niego, to na siebie po czym lord Tom`Ash uraczył go odpowiedzą.

„To zależy, bo to bardzo losowy proces. Moc run to po prostu nieskończona energia pozostawiona, bo bogu Ronaldzie McDonaldzie, która, gdy kumuluje się długo w jednym miejscu, najczęściej w jakimś minerale albo kamieniu, tworzy runę. Gdy runin umiera, Worywoku, czyli ta energia ulatnia się z ciała na wszelkie strony po to by kiedyś ponownie nagromadzić się w jakimś miejscu i dać runę. Może to trwać czasami parę lat a czasami setki a przynajmniej tak nam się wydaje.”

„Ale Turksi stworzyli przecież urządzenie, które może wyssać moc runa z runina prawda? Wysysacz czy coś takiego. Tak dorwali Super Banana, zresztą Ździraja też stracił tak swoją runę.” Drążył temat Kubas.

„No tak. Nie wiem jak to dokładnie działa, ale domyślam się, że wysysa całe Worywoku z ciała. Powoduje to ten sam efekt co utrata całej mocy podczas walki, czyli śmierci runina. Z tą różnicą, że moc w urządzeniu tworzy od razu kolejną runę, bo energia jest już w jednym miejscu. Czemu pytasz?” Zastanawiał się lord Ski-O

„Myślę czy ktoś nie użył podobnej sztuczki.” Zadziwił odpowiedzą lordów i swoich kolegów, którzy w sumie i tak nie rozumieli połowy rozmowy.

„Dlaczego?” Zapytał lord P.Ter, ale ciekawość męczyła wszystkich.

„Bo zniknięcie tego statku wyglądało prawie identycznie jakby ktoś użył mocy runy przestrzeni.” W końcu odpowiedział Kubas a lordowie od razu zrozumieli co ma na myśli. Nie zdziwiło ich to, że to on wpadł na taki pomysł, ponieważ to właśnie Kubas miał bardzo dużo styczności z mocą tej runy w przeszłości.

Moc runy Supess pozwalała na przenoszenie do innego wymiaru, nawet tak wielkich obiektów jak okręt. Jednakże i Kubas i lordowie dobrze wiedzieli, że użytkownik tej runy – Valerian zginął trzy lata temu podczas bitwy warszawskiej i to nie za sprawą Wysysacza a po starym, klasycznym wpuszczeniu wpierdolu przez naszego wybrańca.

„Sugerujesz, że to sprawka nowego runina, który posiada runę przestrzeni i współpracuje z porywaczami?” Zapytał, któryś z lordów. „To, dlatego zastanawiasz się nad możliwościami powstawania run od nowa?”

„Powiedziałem tylko, że znikniecie statku wyglądało podobnie. Nie wyczuwałem tam żadnego Worywoku, ale z drugiej strony moje zmysły były zagłuszane przez moc Dalay Lamy. Eh…” Złapał się za głowę Kubas.

„To co mówisz o dziwo ma sens.” Rzekł lord Tom`Ash. „Jednak wydaje mi się, że to nie możliwe, że runa odtworzyła się w naturze jedynie w 3 lata. Znaczy no jest to możliwe, ale bardzo, bardzo nieprawdopodobne. Czy to przy użyciu runy czy innych sposób, zgadzamy się, że przenieśli się do innego wymiaru i dlatego nie użyjemy Ex-Calibura.”

„To co mam zrobić?” Kubas, mimo że zmotywowany to nie wiedział co dalej począć.

„Skup się Kubas, ale tak normalnie a nie jak na sedesie. Nikogo z nich nie kojarzyłeś? Nie zdarzyło ci się najebać jakimś kosmitom, klubowi kucharzy albo piratom?” Zapytał lord Tom`Ash trochę dlatego, że sami nie mieli już pomysłów jak odnaleźć porywaczy.

„Mówiłem, że nie… chociaż czekajcie.” Kubasa olśniło. „Kiedyś, dawno temu byłem w takim wymiarze, gdzie byli piraci i z tego co pamiętam to razem z niejakim Kapitanem Colą nakopaliśmy jakimś piratom.” Bohater odwoływał się do części czwartej.

„To już coś! Zapytajmy go o tego pirata-porywacza.” Napalili się koledzy Kubasa a sam bohater ucieszył się, że nie będzie bezczynnie siedział na dupie i dodał.

„Z tego co pamiętam to ten wymiar nazywał się morze wiatrów.” Przypomniał sobie Kubas.

„Użyjemy naszego portalu by tam się dostać.” Lordowie posiadali portal, którym można przemieszać się do innych wymiarów. To właśnie między innymi dzięki temu portalowi, Kubas mógł wystąpić w Turnieju Trójmaczgicznym, który odbywał się w innym wymiarze czy dostać do wymiaru Kalangel. Również dzięki niemu Trini i Anielica Żywica podróżują sobie między swoim wymiarem a ziemią. „Zawołajcie profesora Duczmana. Przyda się do ogarnięcia portalu oraz Rumuna by go wyszorował na połysk… znowu” Zarządził lord Tom`Ash.

 

***

 

Trochę to trwało, ale udało się doprowadzić portal do porządku i do sprawności. Lordowie zadecydowali, żeby przenieść go przed pałac. Był to wielki, metalowy pierścień, prawie taki sam jak w Star Gate. Rumun kończył szorować skubańca a profesor Duczman dorwał się do konsolety oraz kolejnego piwka i oznajmił, że znalazł koordynaty potrzebne by wysłać Kubasa do świata piratów.

„Jesteś pewien, że się nie pomyliłeś?” zapytał zmartwiony Kubas, ponieważ widział, że Duczman obalił już dwa czteropaki żubra.

„Tak.” Powiedział Duczman, zrzygał się na konsolę i opadł na ziemie nieprzytomny, obijając głową jeszcze o panel.

„Skoro mamy takie technologie, które przenoszą do innych wymiarów.” Odezwał się Derek. „To czemu nie użyjemy tego portalu by dostać się tam, gdzie udali się porywacze?” Jak możecie się domyśleć, profesor raczej nie zdołał mu odpowiedzieć, za to Rumun już tak.

„Jeżeli nie znamy nazwy wymiaru, to nic z tego nie będzie.”

„Nie traćmy czasu.” Powiedział Kubas po czym wbiegł do portalu. Jego koledzy zrobili to samo a Rumun wkurwił się, bo znowu musi sprzątać wymiociny Duczmana.

 

***

 

Morze Wiatru było światem, w którym wyspy zrobione były z pieczywa a zamiast wody, oceany zrobione były z masła. Bohaterowie pojawili się w mieście, gdzie budynki zrobione były z twardego, czerstwego chleba. Włodek zastanawiał się czy istnieje jakiś świat zrobiony z samych bananów albo mlecznych produktów.

„Gdzie jesteśmy?” Zapytał się zlękniony Konrad, ponieważ oprócz tego, że miejsce wyglądało dziwnie to jeszcze kręciło się tutaj mnóstwo typów z pod ciemnej gwiazdy w tym właśnie piratów.

„To pirackie miasto Buttertuga. Już raz tutaj byłem.” Kubas przypomniał sobie swoją przygodę w tym miejscu, ale w całości skupiony był na swoim celu. Nie zatrzymując się, przeszedł ulicami miasta i wszedł do karczmy. Jego ziomki pospiesznie pobiegły za nim, bo wiedzieli, że Kubas to ich jedyna gwarancja bezpieczeństwa w tym ponurym i niebezpiecznym miejscu.

W środku karczmy było jak było. Wszędzie schlani piraci, smród, jakieś gówno na talerzach i barman z krzywym nosem. Kubas rozejrzał się i wypatrzył to czego szukał. Mężczyznę w średnim wieku, w czerwonym fraku i czapce kapitana o tym samym kolorze. Miał długie czarne włosy, wąsy i kozią bródkę. Zamiast jednej dłoni miał błyszczący hak. To był właśnie kapitan Morgan Cole, którego wszyscy nazywali Kapitanem Colą. W świecie Kubasa był twarzą rumu o tej same nazwie co jego imię, ale tutaj był heroldem dobrego smaku coca-coli i to właśnie cuba libre było w jego szklance. Nie mogło być mowy o pomyłce.

„Witaj kapitanie.” Kubas podszedł do niego i poklepał go po plecach przyjacielsko. Morgan o mało nie wylał swojego drina.

„Znamy się?” Popatrzył na Kubasa ze zdziwieniem.

„No mordeczko nie pamiętasz mnie? To ja Kubas!” Przysiadł się do pirata a jego koledzy stanęli za nim.

„Nie no pierwsze cię widzę koleś.” Kapitan wyglądał na zestresowanego. Zanim jednak Kubas zdążył coś dodać, do jego stolika podeszły cztery postacie. Po ubraniach można było stwierdzić, że to również piraci. Jedną z tych postaci była kobieta-piratka i to ona odezwała się pierwsza.

„Zobaczcie kto się dosiadł do naszego Kapitana. Jakiś pojeb.”

„Kapitanie, co to za dałn?” Zapytał kolejny z nowoprzybyłych, wyłysiały, starszawy i z krzywym, siwym wąsem.

„Nie wiem, nie znam go. Koleguje się tylko z fajnymi osobami.” Kapitan nie przyznawał się do starego znajomego. Normalnie Kubas by się nie dziwił, ludzie często nie przyznawali się, że znali jego ryj, ale nie miał ochoty na żarty. Za dużo miał do stracenia.

„Kurwa Kapitanie, chuj mnie obchodzi, czy mnie pamiętasz czy nie potrzebuje twojej pomocy!” Kubas walnął pięścią w stół, automatycznie przekładając ze złości do niej trochę energii. Stół rozpadł się w drzazgi jednak kapitan zdążył w ostatniej chwili zabrać swojego drinka. Popatrzył na Kubasa i zrozumiał, że nie zjawił się tutaj by powspominać stare czasu.

„Dobra chuj, niech stracę. Co tam słychać u ciebie młody? I dlaczego tak śmiesznie wyglądasz?”

„I kim jest twoja załoga” Zadał pytanie jeden z piratów, którzy stali obok. Wysoki ze śniadą karnacją.

Kubas przedstawił siebie i swoich kolegów, ale nie będziemy o tym opowiadać, bo wszyscy ich znamy i mamy w dupie. Przyszła kolej na przedstawianie piratów czym zajął się sam Kapitan Cola.

„A więc to są członkowie mojej załogi. Ta dziewczyna to Alexandra Koff, dzielna piratka z za granicy. Ten staruch to Zbigniew Polo, były kupiec, teraz pirat pod moją komendą. Ten wysoki co wygląda, jak arab to Ori Ginewald Alphonse – znany pirat na morzu wiatru. Ten ostatni co się nie odzywa to Hop. Nie ma języka w gębie więc nic nie mówi.” Po przedstawieniu kolegów, kapitan dopił drinka i otarł wąsy. „Każdy z nich próbuje mi dorównać, ale jeszcze wiele lat minie, zanim ktokolwiek będzie tak popularnym piratem jak Kapitan Cola. Ale miałeś opowiedzieć co cię do mnie sprowadza.”

Kubas zaczął od tego, że znał dziewczynę Magdę. Następnie opisywał ich płomienny romans chociaż nikt nie uwierzył w jego słowa, zresztą chyba sam opowiadający również nie. Na koniec dodał, że jakieś podejrzane typy zajebały jego pannę do innego wymiaru i chcą ją odnaleźć. Sprawdzają każdy trop a jednym z nich jest pirat, który pomógł w porwaniu.

„Ciekawe, ciekawe. Załóżmy, że naprawdę jakaś dziewczyna cię polubiła, chociaż myślę, że zmyślasz. Opowiedz o tym piracie.” Zainteresował się Kapitan, oparł na krześle i zakręcił wąsa. Jego towarzysze również przysłuchiwali się opowieści okularnika.

„Hmm no to w sumie był niski, brodaty, brudny z dużym kinolem i papugą na ramieniu.” Powiedział co wiedział Kubas.

„No to jak większość piratów, szczególnie NPCtów.” Stwierdził Zbyszko Polo.

„Chyba nazywał się Huk albo Crook… albo chuj. Nie pamiętam.” Runin próbował przypomnieć sobie więcej informacji.

„Obawiam się, że nie słyszałem o takim piracie. A wy?” Zwrócił się kapitan do swoich ludzi, ale ci pomachali głową na „nie”

„Jego okręt. Nazywał się Filetto! Jestem tego pewien.” Gdy Kubas leżał na molo i bezradnie patrzył, jak zabierają jego ukochaną, mógł jedynie wbić wzrok w odpływający okręt. Bardzo dobrze zapamiętał wypisaną nazwę na statku. Niestety i to nie pomogło.

„Niestety nie słyszałem o statku z tak chujową nazwą. Nie to co moja Czarna Pizda.” Pochwalił się okrętem kapitan.

„No to dupa! Dalej nie wiemy kim byli porywacze i gdzie zabrali ukochaną.” Kubas wkurzył się i wstał. Odszedł dwa czy trzy kroki w stronę wyjścia, ale Kapitan Morgan zatrzymał go.

„Zaczekaj Kubas. Może nie znam tego pirata, ale będę w stanie ci pomóc.”

„Serio?” Odwrócił się do niego z nową nadzieją. Kapitan wstał i poprawił kołnierzyk oraz kapelusz. Odpowiedział.

„Tak… tylko powiedz mi… czego tak naprawdę pragniesz?”

 

***

 

Gdy w końcu Rumun wyczyścił rzygi profesora Duczmana, który dalej leżał najebany przy portalu, otarł pot z czoła i stwierdził, że jego robota tutaj jest skończona i musi się chwile poopierdalać. Dosłownie chwilkę później, z pałacu lordów wyszły Anielica Żywica oraz Trini. Zbliżyły się do portalu.

„Czyli tutaj go przestawili. Dla nas to bez różnicy, wracamy do Kalangel.” Zarządziła Anielica Żywica a Trini niezadowolona posłusznie szła za nią.

„Nic z tego.” Powiedział Rumun, gdy przechodziły koło niego. „Portal jest aktywny, ale prowadzi do innego świata. Kubas ma tam questa.”

„Coś ciekawego?” Zainteresowała się Trini, bo słyszała o tym, że porwali Magdę i przypale Kubasa na molo.

„Nie tym razem, ale musicie poczekać aż wróci. No chyba, że zamykamy portal i zostawiamy go tam uwięzionego na zawsze.” Zasugerował Rumun, ale Anielica poprosiła by ich nie kusił. „No jak tam chcecie.”

Nagle Duczman dostał drgawek i znowu porzygał się na ziemie czy tam chmury.

„No kurwa! Człowieku, ile można!” Rumun zezłościł się na pijaka.

„Chyba nie docierają do niego twoje krzyki.” Zauważyła Anielica, bo jedyne co zrobił Duczman to obrócił się na drugi bok.

„Gnój!” Znowu krzyknął Rumun.

„Krzyki!” Wykrzyczała tym razem Trini a Rumun i Anielica spojrzeli na nią zdziwieni.

„A ty czego się drzesz?” Zapytała Anielica Żywica.

„Krzyki! Ci, których rozwaliliśmy z BoBem mówili na siebie Krzykacze!” Przypomniała sobie Trini i widocznie była z tego duma. Rumun złapał się za brodę i chwilę pomyślał.

„Faktycznie coś takiego mówili.” Przyznał jej racje.

„Czy jesteście pewni!?” Zapytała Anielica z olbrzymim zdziwieniem i przerażeniem na twarzy. Złapała Trini za ramiona i spojrzała jej w oczy. Była roztrzęsiona.

„Tak, tak, ale co ci Anielico? Znasz ich?”

„Obym się myliła. Szybko, do lordów!” Zawsze spokojna i opanowana Anielica zerwała się i wróciła do pałacu. Ciekawska Trini ruszyła za nią a Rumun nie chcąc sprzątać wymiocin, również do nich dołączył.

 

***

 

Kubas, Włodek, Konrad oraz Derek znaleźli się na pokładzie Czarnej Pizdy – statku Kapitana Coli. Oprócz nich i kapitana byli tu już tylko jego piraci przedstawieni trochę wyżej. Ekipa wypłynęła na otwarte morze.

„Zgodziłem się wypłynąć z wami, bo powiedziałeś, że możesz mi pomóc. Co teraz?” Dopytywał Kubas.

„Tak a poza tym pytałem cię też, czego naprawdę pragniesz.” Ponownie zapytał kapitan, który stanął za sterem. Widocznie wcześniej nie dostał odpowiedzi, ale teraz Kubas odpowiedział.

„Oczywiście, że ją uratować.”

„W takim razie posłuchaj mnie. W naszym świecie istnieje pewien artefakt a dokładniej kompas, który wskazuje to, czego najbardziej pragniesz. Z nim odnajdziesz swoją ukochaną.” Wytłumaczył mu Kapitan Cola a Kubas od razu się napalił.

„Zajebiście! Gdzie go znajdę!?”

„Zdobyć go nie jest łatwo. Ja sam go pragnę, ale znajduje się w pracowni Doktora Peppera. To szalony naukowiec z innego świata, który przybył tutaj w celu stworzenia najlepszej mikstury na świecie. W tym celu zdobył recepturę coca-coli jednak nie pełną. Stara się zrobić jej klona, ale jeszcze mu to nie wyszło. Ja i moja załoga nie zdołaliśmy go okraść to znaczy zabrać mu kompasu, ale z tobą Kubas, może się nam udać!”

„W takim razie do boju!” Kubas zacisnął pięści uśmiechając się.

„Właśnie tam płyniemy. Zbierzcie się to zdradzę wam plan.” Wszyscy podeszli do kapitana. „Jego pracownia to istny labirynt nie tylko pułapek, ale i dziwnych ochroniarzy. Ostatnio jak tam byliśmy to Hop stracił język.”

„O boże to potworne” Skomentował Konrad.

„Spokojnie, odgryzł go sobie jak wypił sok z gumi-jagód, który znalazł w pracowni. Debil.” Dodał Ori.

„Podzielimy się na 4 grupy i każdy wejdzie innym wejściem. Ktoś na pewno odnajdzie kompas i powiadomi innych za pomocą tego.” Kapitan wskazał swoim hakiem na cztery pistolety. „To są race, trzeba je wystrzelić do góry. Gdy reszta to zobaczy, wycofa się. Każda grupa będzie złożona z dwóch osób. Dzięki temu nawet jak ktoś wpadnie w pułapkę, jego towarzysz mu pomoże.” Taki oto przedstawił plan sam kapitan statku i w sumie nikt nie zaprotestował, mimo że Konrad, Derek i Włodek bardzo chcieli. Powstrzymali się w ostatniej chwili, ponieważ nie chcieli zawieść Kubasa.

„Zginiemy.” Stwierdził Wietnamczyk.

 

***

 

Kapitan Cola zajął się podziałem na grupy. Alexandra mimo protestów skończyła w drużynie z Włodkiem. Derek poszedł razem z Hopem. Konrad i Ori stworzyli kolejną grupę a sam Kapitan Cola połączył siły z Kubasem. Zbyszko Polo został pilnować statek.

„Mam nadzieję, że chłopakom nic się nie stanie.” Zamartwiał się Kubas, ale nie tak bardzo jak o Magdę. Już jakiś czas temu dopłynęli na wyspę, na której była pracownia doktora Peppera. Wyglądał jak opuszczony bunkier oczywiście zrobiony z chleba, ale takiego ciemnego, razowego. Kapitan nie kłamał, gdy mówił, że jest kilka wejść. Każda para podążyła inną drogą. Nie kłamał też, gdy mówił, że korytarze są wypełnione pułapkami. Każda z grup miała duże problemy by przejść bezpiecznie, ale to nie pułapki stały się głównym zmartwieniem naszych bohaterów.

„A to kto?” Kubas i Kapitan napotkali na jakiegoś kolesia, który czekał na nich w jednej z sali laboratorium.

„Nie wiem, ostatnio go nie było.” Kapitan wyjął swoją szablę, bo zauważył, że podejrzana postać również sięgnęła do kieszeni. Jednak zamiast broni wyjęła fiolkę z miksturą, wypiła ją i beknęła. Nie minęło dużo czasu, gdy zaczął mieć drgawki po czym jego ciało zaczęło się dzielić i to na wiele, wiele części. W końcu przed Kubasem i kapitanem stanęło dziesiątki tych samych kolesiów. „To mikstura podziału! Słyszałem o niej! Cholera nie damy radę aż tylu!”

„Chyba ty. Kubas Barrage!” Kubas wyprostował ramiona i zaczął strzelać serią pocisków, już któryś raz z kolei w tej części. Trwało to chwilkę a wszystkie klony rozpuściły się a oryginalny przeciwnik leżał i kwiczał, bo dostał pociskiem w ryj. Ucieszony kapitan podszedł do leżącego i przyłożył mu hak do ryja.

„Gadaj! Gdzie jest kompas?”

 

***

 

Derek i pirat Hop dotarli do pomieszczenia, które przypominało kuchnię. Wietnamczyk poświęcił trochę czasu, żeby znaleźć coś do jedzonka. Hop chciał mu powiedzieć, że to zły pomysł, ale no nie powiedział, bo nie mógł. W końcu z jednej z szafek wyszedł jakiś mały, biały pies. Na początku był przyjacielski, ale potem zawarczał na dwójkę bohaterów. Gdy ci chcieli go ominąć, pies podskoczył i to tak wysoko, że dotknął sufitu. Następnie odbił się od niego i poleciał prosto na Dereka, wbijając mu głowę w brzuch. Ten skulił się i na podłodze zwijał z bólu.

„Co to za kundel?” Wybełkotał a Hop przeraził się.

„Ten pies wypił sok z gumi-jagód! Widzę, że ma resztki w swojej misce!” Wykrzyczał Hop a tak naprawdę to nie, tylko pomyślał po czym sam oberwał od psa. Pieseł odbijał się od ścian jak gumowa piłka i co chwilę trafiał to w Dereka to w Hopa. W końcu jednak kundel poślizgnął się i wpieprzył w jakieś meble. Hop wykorzystał te chwilę i złapał go za szyję. Okazało się, że kundel poślizgnął się na zupie Pho, którą Derek nosił w słoiku. Wylała się, gdy upadł na ziemie.

„Och nie! To moje ostatnie resztki, teraz będę głodny!” Wykrzyczał Derek po czym podejrzanie spojrzał na ich zwierzęcego przeciwnika.

***

 

„Jezu.” Alexandra Koff, którą Włodek nazywał Koff Ola ledwo przeżyła podróż przez korytarze, ale nie przez pułapki tylko wiatry Włodka. Udało im się wejść do większego pokoju, którego zastosowania nie znam, bo może żadnego niema. „Człowieku co ty jadłeś.” Zanim Włodek odpowiedział, coś zaatakowało piratkę i ta padła ranna na ziemię. „Ahh.”

„Co jest!?” Przeraził się Włodek i podszedł do niej.

„Cholera, że też padło na nas.” Koff Ola złapała się za ranę. „To mikstura niewidzialności. Nasz wróg już tutaj jest! Uważaj!” Dziewczyna odepchnęła Włodka dzięki czemu nie oberwał on tylko ściana za nim.

„To jak go pokonać?” Zapytał Włodek a Koff Ola wyjęła pistolet na race i wystrzeliła przed siebie.

PUFF

„O właśnie tak.” Pomimo ran uśmiechnęła się a czerwona struga poleciała z lufy. Raca nie trafiła w cel, ale wbiła się w ścianę. Przez chwilę dawała jaskrawe, czerwone światło, które sprawiało, że było widać zarys niewidzialnej postaci. Zastanawiałem się po chuj im te race, skoro weszli do budynku, ale widać jedna się przydała. Niewidzialny się zmartwił, bo piratka wyciągnęła drugą spluwę, tym razem normalną i wycelowała przed siebie. Ból jednak dał o sobie znać i nie mogła wycelować poprawnie. Strzeliła, ale spudłowała.

Raca zgasła a przeciwnik ponownie stał się niedostrzegalny.

„Kurwa! Każda grupa miała tylko jedną racę!” Dziewczyna była wściekła. „Uciekaj młody!” Krzyknęła do Włodka, ale ten trzymał w ręku fioletową żarówkę, którą wyciągnął ze swojej torby. „A to co?”

„Ultrafiolet!” Włodek rzucił żarówkę i cały pokój spowił się w fioletowym świetle. Ich wróg ponownie stał się widzialny.

„Teraz nie spudłuje!” Koff Ola tym razem wycelowała poprawnie i postrzeliła przeciwnika.

 

***

 

Kubas i Kapitan szli jeszcze trochę korytarzem aż w końcu doszli do głównej sali. Ten pierwszy zastanawiał się.

„Ej skoro jesteśmy w podziemnym bunkrze to na chuj nam te race?”

„Dobra zamknij się. Jesteśmy na miejscu.” Kapitan Cola zobaczył ruch w cieniu po czym przed dwójką bohaterów pojawił się jakiś dziad z białą brodą prawie do ziemi. Miał łysa łepetynę i czarną togę.

„Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz Kapitanie Cola. Mam nadzieję, że zamierzasz mi podarować recepturę coca-coli.” Odezwał się dziad.

„Nigdy!” Kapitan wycelował szablą w dziada. „Doktorze Pepper, oddawaj kompas!”

„Nigdy!” Tym razem to doktor krzyknął.

„To może się wymienicie i każdy będzie happy?” Zasugerował Kubas.

„Nigdy!” Krzyknęli oboje.

„Gdy stworzę coca-colę, nazwę ją swoim imieniem i zdobędę bogactwo i sławę. Stworzyłem tyle mikstur, ale to coca-cola jest istnym arcydziełem. Nie przestanę, dopóki tego nie zrobię.” Wyznał dziad po czym dodał. „A kompasu nie oddam, użyłem go po to, żeby tutaj trafić, gdy poszukiwałem najlepszy napój na świecie. Co prawda go nie używam, ale jestem psem ogrodnika i nikomu go nie oddam.”

„O ty chuju.” Kubas poklepał się w pięść i zrobił kilka kroków do przodu. „Sami go sobie weźmiemy.”

„Może i pokonaliście moje króliki doś… to znaczy moich strażników, ale nie myślcie, że to byli moi najlepsi ludzie. Oto moi najlepsi strażnicy! Asteriks! Obeliks!”

Przydupasy Doktora Peppera przybyły natychmiast. Jeden był małym wąsatym blondynem a drugi był wielkim, rudym grubasem, który z ryja przypominał trochę aktora Gerarda Depardieu i to ten odezwał się pierwszy.

„Jesteśmy tak jak chciałeś Panoramiksie.”

„Ty gruby debilu! Miałeś nie używać mojego imienia tylko nowej ksywki!” Nawrzeszczał na niego Dr. Pepper. „Nie ważne. Pozbądźcie się ich!”

„Tak jest.” Asteriks (czyli ten mały) wyjął manierkę i wychlał ją do końca. Dostał drgawek, Parkinsona i Touretta jednocześnie, a gdy skończył się telepać wyjął swój miecz wystrzelił jak z procy. Zaatakował kapitana tak szybko, że gdyby nie to, że miał wcześniej wyjętą szablę, nie zdołałby się obronić. Miecz i szabla zderzyły się, ale impet był tak duży, że szabla pirata rozpadła się na części a on sam wbił się w ścianę za nim.

„Co jest kurwa!? Co on wypił!?” Kubasa zadziwiła siła i szybkość Asteriksa. Doświadczenie w walce jednak sprawiło, że ujrzał on kątem oka, że grubas (czyli Obeliks) równie szybko zbliżył się do niego i również chciał go zaatakować tylko z pomocą pięści. Kubas skrzyżował ramiona by się obronić, nawet przełożył do nich trochę Worywoku, ale i tak gruby przyjebał mu tak mocno, że i on skończył w ścianie. „Uhh!”

„Cholera! To magiczny napój! Słyszałem plotki.” Bohaterowie odkleili się od ściany a kapitan dokończył. „Zwiększa ich siłę, szybkość i wytrzymałość.”

„I cholesterol, dlatego wycofuje go z produkcji.” Dodał Panorami… to znaczy doktor Pepper.

„Ale przecież ten gruby nic nie wypił.” Zauważył Kubas.

„Kiedy był mały, jego matka wrzuciła go do wrzątku, bo nie stać jej było na aborcję. Znaczy chciałem powiedzieć, wpadł do wywaru z magicznym napojem. Od tamtej pory jest wiecznie najebany.” Odpowiedział za rudego doktor.

Asteriks i Obeliks ponownie rozpędzili się i chcieli zaatakować. Kubas pierwszy raz pomyślał, odkąd przybył do świata morza wiatrów, że musi potraktować przeciwników poważnie. Przełożył więc moc do głowy, jego znak na czole zaświecił na czerwono po czym zamachnął się głową.

„Hammer Head!” Pięść Obeliksa I głowa Kubasa zderzyły się. Naszemu bohaterowi aż się zamroczyło przed oczami, ale zablokował cios ku zdziwieniu Obeliksa.

Asteriks ponownie zaatakował mieczem, ale jego atak nie wypalił.

„Co jest?” Mały wąsacz spojrzał na swój miecz i zobaczył, że jego ostrze jest złamane a Kapitan Cola wyjaśnił, dlaczego tak się stało.

„To dzięki temu.” Kapitan pokazał mu swój hak. „Może i mi przyjebałeś, ale zdążyłem połamać ci miecz moim hakiem.”

„No to przyjebie ci bez broni.” Asteriks nie przejął się stratą ostrza, ale zanim mu zajebał, spostrzegł, że do pomieszczenia wbiegło więcej osób.

Włodek i Koff Ola a także Derek i Hop przybyli by dołączyć do zabawy. Brakowało tylko Konrada i Oriego.

„Jest was więcej, ale nic to wam nie da.” Nie przestraszył się przewagą liczebną przeciwników ani doktor Pepper ani jego ochroniarze. Jedynie Obeliks się zmartwił i zapytał.

„Chwila a co z Idefiksem?”

„Z czym?” Zapytał Derek przeżuwając coś w buzi.

„Hop!” Kapitan Cola krzyknął do swojego podwładnego a ten zrozumiał go bez słów (szkoda, że to nie działa u nich odwrotnie). Wyjął swoją szablę i rzucił do kapitana a ten mając ją już w ręku, wykonał cięcie w tors Asteriksowi. Nic mu jednak nie zrobił. „No kurwa.”

„Włodek!” Tym razem to Kubas krzyknął do swojego podwładnego.

„Co?” Odpowiedział Włodek a Kubas się wkurzył, że jego najlepszy przyjaciel nie rozumie go bez słów. Pomyślał, że wytresuje go później. Wzrokiem wskazał mu jego torbę i Włodek dopiero ogarnął o co chodzi. W ostatniej chwili Kubas podbiegł do kapitana i zakrył mu oczy.

„Taiyooken!” Włodek wyjął żarówkę i oślepił wszystkich w pomieszczeniu. Jedynie Kubas i kapitan zachowali zmysł wzroku.

Włodek posiadał torbę z wybuchającymi żarówkami, które zwały się Pociskami Edisona. Były one paopei więc każde użycie wyczerpywało Włodka i tak też było w tym wypadku. Nasz prostokątno-ryjny bohater już dawno nauczył się wykorzystywać je nie tylko do ataku, ale i do oślepiania.

Po chwili jednak Asteriks i Obeliks odzyskali wzrok. Gdy byli oślepieni, Kubas i Kapitan Morgan zamienili się miejscami. Teraz to Kubas atakował Asteriksa a Kapitan Obeliksa.

„A masz!” Kapitan Cola zamachnął się mieczem i chciał dźgnąć grubasa. Ten jedynie się zaśmiał i skomentował jego starania.

„Naprawdę myślisz, że mi coś zrobisz? Nawet dla Asteriksa było to jak podrapanie kota.” Mimo tych słów, Kapitan nie zaprzestał ataku i co więcej przebił go mieczem bez większych trudności. „Coooo!?” Krzyknął zdziwiony Obeliks, ale również Asteriks i doktor Pepper. Grubas złapał się za dziurę w brzuchu po czym osunął się na ziemie martwy.

„Obeliks!” Krzyknął zdziwiony Asteriks przez co nie uniknął ataku Kubasa.

„Hammer Head!” Kubas ponownie naładował energię wokół głowy, tym razem jednak dużo więcej i przypierdolił Asteriksowi w ryj. Nie zabiło go to, ale połamało nos i zęby. Malec padł na ziemie z wąsami całymi we krwi.

„Jakim kurwa cudem!?” Złapał się za głowę Panoramiks. „Miałeś mówić doktor Pepper!” Teraz to już po tobie to chuj mi zrobisz, będę sobie opowiadał, jak chce. „Jakim cudem miecz zadziałał na Obeliksa, on był jak czołg!”

„Gdy byliście oślepieni, zamieniłem się mieczami z kapitanem.” Rzekł Kubas po czym odebrał od niego swój miecz. „Ex-Calibur przetnie wszystko a już na pewno grubasa w rajtuzach.”

Wszyscy nasi bohaterowie zapędzili w kąt doktorka i powoli się do niego zbliżali. Ten wiedział, że już po nim więc padł na kolana i zaczął błagać o życie. Kubas wyszedł naprzód i podstawił mu miecz do gardła. „Oddam wam kompas obiecuje, tylko nie zabijajcie mnie, proszę!” Krzyczał ze łzami w oczach.

Kurwa wszyscy drą japę w tej części, ja pierdole…

„Niby czemu mam cię nie zabić, skoro ty chciałeś zabić nas.” Igrał z życiem przyszłej ofiary Kubas.

„Jak mnie zabijesz, nigdy nie znajdziesz kompasu, jest głęboko schowany.” Przytoczył argument Panoramiks.

„Znalazłem.” Kapitan Cola wyjął magiczny kompas z pierwszej szuflady, do której zajrzał.

„Oszczędź mnie to dam ci swoją najlepszą miksturę.” Spanikowany druid czy tam doktor wyjął z kieszeni malutką, szklaną fiolkę z białym płynem w środku.

„A co to jest?” Kubas zainteresował się miksturką.

„To mikstura, którą doiłem znaczy warzyłem kilka lat, nazywa się Felix Fellatio. Jej druga nazwa to płynne szczęście. Kto ją wypije, przez krótki okres czasu ma mega fuksa i szczęście na 99 poziomie.” Opowiadał z dumą Panoramiks albo przynajmniej opowiadałby z dumą, gdyby nie ostrze na jego szyi.

„W chuja mnie robisz. Gdyby to działało, sam byś to wypił i spierdolił.” Kubas przytoczył słuszną uwagę.

„W sumie to nawet chciałem, ale no… jakby to… o wiem... nie przepadam za tym smakiem. Jak mnie oszczędzisz to mikstura jest twoja.” Kubas chętnie przyjął prezent i przyjebał butem w ryj druida by ten poszedł spać. Panoramiks nie zdążył i myślę, że nie chciał powiedzieć Kubasowi, że miał niegdyś przyjaciela Felixa, któremu wszystko się udawało. Miał szczęścia jak powietrza. Druid chciał od niego tego szczęścia troszkę przejąć więc za namową jego kolegi, umawiali się po nocach i Panoramiks ciągnął mu dru.. zresztą nieważne. W każdym razie nie dziwie się, że tego nie wypił. Kubas natomiast otworzył flakonik i troszkę siorbnął mikstury.

„Hmm… jakby znajomy smak.” Kubas schował resztę, ucieszył się, że dostał pićko oraz że odnaleźli kompas. Już mieli wychodzić z bunkra aż w końcu Włodek zauważył, że brakuje Konrada.

„Hej gdzie jest Konrad?” Zapytał na głos.

„Cieszę się, że zapytałeś.” Na te słowa czekał pirat Ori, który wpadł do pomieszczenia, trzymał związanego Konrada i przykładał mu nóż do szyi. „Wasz kolega jest na mojej łasce.”

„Co ty odwalasz Ori Gin Al?” Wszyscy byli w szoku, szczególnie jego kapitan.

„Dołączyłem do twojej załogi tylko po to by pomścić swojego brata, Sindbada, którego zajebałeś kilka lat temu zresztą przy pomocy tego tutaj.” Wskazał brodą na Kubasa. „Gdy pojawił się niespodziewanie, wiedziałem, że muszę zacząć działać. Teraz to wy stracicie to co dla was ważne. On pójdzie na pierwszy ogień.”

Kubas zmartwił się, że Konrad może zostać ranny albo nawet zginąć na jego oczach więc powiedział.

„Wybacz Konrad, jesteśmy przyjaciółmi, ale Magdę lubię bardziej. Kubas Cannon!” Okularnik od niechcenia strzelił z pocisku energii i trafił Oriego zanim ten zadał cios Konradowi. „O kurwa, ale fuks, ta mikstura naprawdę działa!”

 

=================================================

Odprawa

=================================================

 

Kubas i reszta powrócili do miasta Buttertuga i razem z piratami (oczywiście bez zdrajcy Oriego) podeszli do portalu, którym się tutaj dostali. Kapitan Cola wręczył okularnikowi kompas i poklepał go po ramieniu po przyjacielsku. Kubas krzyknął z bólu, bo się pirat zapomniał i poklepał go hakiem.

„O kurwa sorry Kubas, ciągle mi się to zdarza, szczególnie jak walę ko…walę szoty. Pamiętaj, żeby mi potem oddać ten kompas. Chce odnaleźć mityczne Pradrzewo Coli i stworzyć z jego drewna nowy okręt, godny miana statku Kapitana Coli.”

„Spoko.” Kubas nie za bardzo słuchał, odkąd kompas wpadł w jego ręce, bo od razu wskoczył do portalu. Włodek, Derek i obrażony na wszystkich Konrad zrobili to samo.

Po drugiej stronie portalu, czekał na niego Rumun w towarzystwie wróżki i Ździraji. Ten ostatni stał koło nieprzytomnego Duczmana i gdy tylko zobaczył Kubasa przekazał mu nowe wieści.

„Hej Kubas w końcu jesteś. Wiemy kto zabrał Magdę, gdzie ją zabrali i jak się tam dostać.”

Kubas jakoś nie ucieszył się na słowa mistrza tylko popatrzył na kompas w ręku, następnie na przyjaciół po czym znowu na kompas.

„Ja pierdole.” Kubas wyjebał niepotrzebny mu już kompas w portal by powrócił w ręce kapitana.

 

***

 

Rozmowa przeniosła się do głównej sali lordów i prowadzona była już przy ich udziale. Natomiast koledzy Kubasa zostali odesłani do swoich domów do warszawy.

„Kiedy ty wygłupiałeś się z kolegami, my dowiedzieliśmy się co nieco o porywaczach.” Rozpoczął Ździraja a Kubas niecierpliwie dopytywał.

„To kim oni są? Gdzie są? Gdzie jest Magda? Ratujmy ją natychmiast!”

„Zluzuj poślady Kubas. Musimy poczekać aż Duczman wytrzeźwieje i odzyska przytomność. Bez niego nie dostaniesz się do Magdy.” Kontynuował mistrz.

„Niech zgadnę. Znowu musimy użyć portalu.” Kubas złapał się za głowę i trochę się uspokoił.

„Tak, ale nie tego lordów. Musimy użyć specjalnego portalu, bo miejsce, do którego zabrali Magdę jest zapieczętowane. Zwykłe portale na nic się zdadzą.”

„Dobra… Opowiedzcie mi wszystko co o nich wiecie, może się to przydać, gdy będę spuszczał im wpierdol.” Lord P.Ter rozpoczął przekazywanie informacji.

„Osoby, które przybyły na ziemie w celu porwania cię to Krzykacze.”

„Krzykacze? Myślałem, że mówili tak o sobie, bo darli japę.” Odpowiedział Kubas, ale wszyscy go olali.

„Kontynuując” Odchrząknął lord P.Ter „Dawno temu istniała pewna grupa złoli a nazywała się Organizacja Wrzask. Złożona była z runinów.”

„Wow serio?” Zadziwili Kubasa tą informacją.

„Serio. Ich cele nie były znane nie licząc jednego. Zwerbować jak najwięcej runinów do grupy.” Teraz to lord Tom`Ash mówił. „Poszukiwali runinów oraz samych runów, chcieli je zdobyć za wszelką cenę.”

„To byli pieprzeni terroryści.” Dodał swoje Ździraja a Kubas zobaczył, że jego master stracił zimną krew. „Żeby zdobyć runy, posuwali się do zamachów i morderstw. Napsuli nam wiele, wiele krwi w tamtych czasach.”

„Czyli mieliście już z nimi do czynienia tak?” Wysnuł wnioski Kubas z zachowania i tekstów Ździraji.

„Można tak powiedzieć. Potem ci opowiem.” Ździraja wycofał się a lordowie kontynuowali swoje. Do głosu powrócił lord Tom`Ash.

„Otóż Wrzask składał się z samych runinów, ale wykorzystywał wielu najemników i przydupasów. Takie osoby nazywano właśnie Krzykaczami.”

„To by się zgadzało.” Kubas przerwał lordowi. „Tę lamę z runem, reszta traktowała z szacunkiem. Wiem, bo mnie nigdy nikt tak nie traktował.” Wtrącił się Kubas.

„Przerwij mi jeszcze raz to potraktuje cię, ale błyskawicą” zagroził lord Tom`Ash. „A więc jeżeli nasze założenia są prawdziwe, Magda została porwana przez Krzykaczy, czyli ludzi organizacji Wrzask. Najprawdopodobniej przenieśli się do wymiaru Las Nachos.”

„To była ich kryjówka, te kilkanaście lat temu.” Wtrącił Ździraja.

„No to, skoro wiemy, gdzie szukać to nie mam więcej pytań. Jak tylko ten pijak się obudzi, wyruszam!” postanowił Kubas. „Ale chwileczkę, skoro oni działali kilkanaście lat temu, to co nagle mają wielki come back, czy jak?”

„No właśnie to jest jedna wielka, niewiadoma. Wiele złego działo się wtedy, ale koniec końców, grupa ta została rozwiązana. Musiała powrócić w nowym składzie, ale myślę, że jedno jest pewne.” Ździraja, wróżka, Rumun i lordowie spojrzeli na Kubasa. „Chcą dorwać ciebie ze względu na twoją runę.”

 

***

 

Profesora Duczmana udało się postawić na nogi dopiero następnego dnia. Kubas miał czas, żeby odpocząć więc odesłano go do domu, gdzie spędzał czas z Włodkiem. Trochę rozmawiali o jego podróżach, ale Kubas skupiony był tylko na myśleniu co będzie jutro. Nie bał się, ale troszkę był zmartwiony tym, co dowiedział się o swoich przeciwnikach. Jeżeli to runini, to będzie trudna przeprawa. W dodatku ten cały Dalay Lama posiada runę spokoju z którą Kubas teoretycznie nie ma szans. Nasz bohater był pewny siebie jednak podczas swoich wędrówek nigdy nie spotkał bardzo potężnego przeciwnika (nie licząc zdradzieckich troskliwych misiów… jebane skurwiele). Innymi słowy zastanawiał się jak sobie poradzi w poważnej walce. Zmartwienia przerodziły się w ekscytacje. Wtedy Kubas zasnął.

Podczas gdy Kubas odpoczywał, lordowie zorganizowali spotkanie z pułkownikiem Jamesem na które wysłali Ździraję. Turksi pomimo starań nie mogli odnaleźć Krzykaczy ani Magdy. Jednak portal, którego nasi bohaterowie potrzebowali by dostać się do wroga, stał w starych magazynach Turksów w opuszczonej, głównej bazie w Ameryce. Poproszono więc pułkownika by go im wydał. Jak można było się domyśleć, chętnie się zgodził i dał tylko jeden warunek.

Idzie z Kubasem.

Lordowie i reszta mieli nadzieje, że pułkownik wspomoże ich i tym razem, dlatego opowiedzieli mu co wiedzą o Krzykaczach, wymiarze Las Nachos i organizacji Wrzask.

Gdy Kubas smacznie spał, portal został przeniesiony niedaleko jego bloku, a dokładniej na boisko zrujnowanej szkoły podstawowej do której chodził kiedyś nasz bohater. Gdy się obudził, czekali przy nim Włodek, Derek, Konrad oraz Wróżka Wali Gruszka.

„Jesteś gotowy Kubas?” Zapytała chociaż znała odpowiedź.

„Zapierdalamy.” Odpowiedział

 

***

 

Na boisku przy portalu zebrali się dosłownie wszyscy. Nie licząc obrońców dobra, których Kubas kojarzył, były tutaj też oddziały Turksów chociaż dużo mniej liczne niż przy bitwie warszawskiej. Gdy Kubas szedł przez boisko razem z jego kolegami i wróżką widział Rumuna i Kupizzza. Następnie Ździraję, Anielicę Żywicę i Trini. Potem dostrzegł Młodego Papieża Cracvsa oraz jego najlepszego człowieka, księdza – ojca Cliffa, którego kojarzył z przednich części. Z osób, z którymi nie zdążył się przywitać po powrocie do warszawy spostrzegł też Nigo – blondyna, który kiedyś był przydupasem lordów, ale w sumie to olał gnoja. Następnie na czele wojsk Turksów stał James oraz Oluś. Ten pierwszy nie odezwał się, tylko skinął głową do Kubasa. Przez chwilę okularnik bał się, że zacznie wypominać mu porażkę w trójmieście, ale niepotrzebnie. Oboje chcieli uratować Magdę tylko każdy z innego powodu. Lordowie byli nieobecni, ponieważ jako boskie persony, nie mogły schodzić na ziemie. Zło, przed którym broniły ich Góry Rolling Stones mogło być dla nich zabójcze, ale Kubas tak naprawdę myślał, że mają to wszystko gdzieś i dlatego nie przybyli. W końcu Kubas doszedł do panelu sterowania portalem, gdzie Duczman kopał i uderzał konsoletę. Obok niego stał BoB, który trzymał profesorowi piwko, gdy ten „naprawiał” portal.

„I co wszystko działa?” Zapytał Kubas i jakby w jego odpowiedzi podniszczony portal się włączył.

„W sumie działa, ale brakuje mu pełnej mocy. To staroć.” Wytłumaczył profesor odbierając piwko od BoBiego

„To problem?” Zapytał Kubas.

„Nie.”

„No i zajebiście.” Na taką odpowiedź liczył Kubas.

„Tylko energii starczy jedynie by przeszło przez niego siedem osób.”

A więc plan zmasowanego ataku na Wrzask poszedł w pizdu. Po tych słowach Kubas spojrzał do tyłu by mieć pewność, że wszyscy usłyszeli. Trochę zszokowany przerzucał oczami po znajomych mordkach zastanawiając się kto będzie mu towarzyszył w tak niebezpiecznej misji.

No to się porobiło.

A najgorsze, że ja pewnie będę musiał iść z nimi.

Mam jakieś złe przeczucia.

Puszczam teaser.

Kogo wybierze Kubas? Jaka jest historia Zakonu Feniksa? Co spotka naszą siódemkę w Las Nachos? Jakie runy posiadają wrogowie? I czy uda się uratować Magdę? To wszystko okaże się w następnej części, czyli Kubas Adventure Shippuuden 2 i Zakon Feniksa.

W mordę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania