LBnP XI - Podróż w nieznane - początki
Na zewnątrz już zmierzchało, ale on nie zamierzał wracać. Poharatana lewa dłoń, owinięta w kawałek szmaty leżącej samotnie obok betonowej ściany tunelu skutecznie zabijała jakiekolwiek myśli o powrocie. Zresztą gęsty nocny mrok skrywał wiele niespodzianek, które zapach sączącej się z rany krwi zwabiał do ofiary wyjątkowo szybko. Miał tylko jedno wyjście. Wejście do tunelu nie było od dawna strzeżone. Resztki drutu pod napięciem i trochę żelastwa leżało na zgrabnej kupie z dziesięć metrów wcześniej. Przypominało nieco zejście do metra. Dość szerokie schody prowadziły stromo w pogrążoną w całkowitej ciemności otchłań. W kieszeni podartego płaszcza trzymał swą jedyną przyjaciółkę. Latarka wielkości litrowego kartonu markowej firmy. Jej światło wystarczałoby oświecać kolejny stopień i bezpiecznie schodzić coraz niżej. Po kilku minutach dotarł do właściwego odcinka tunelu. Ten był już nieco węższy. W dwóch wyżłobionych korytach wolno płynęła dziwna niebieskawa substancja o specyficznym zapachu. Ruszył przed siebie pewnie, bez jakichkolwiek obaw. Oprócz jego wieloletniej przyjaciółki towarzyszyły mu szczury plątając się pod jego nogami. Za sobą zostawiał co jakiś czas jednego albo dwa zdeptane na śmierć gryzonie, którymi nie gardzili ich pobratymcy. Tunel wydawał się nie mieć końca. Gdy wsłuchiwał się w rozmowę dwóch grubasów w kostiumach księżniczek, obok wejścia do znanego w tamtej okolicy Teatru Specyficznego, wszystko w jego głowie na podstawie przetworzonych słów odnośnie tego tunelu wyglądało zupełnie inaczej. Pierwszą zauważalną różnicą było brak jakiegokolwiek oświetlenia, o którym jeden z nich wspominał. Wnętrze po około dwustu metrach miało przypominać korytarz szpitalu dziecięcego w trakcie jakiejś imprezy. Inne rzeczy również nie trzymał się kupy. Oprócz kilku metalowych i ostro zakończonych prętów wystających ze ścian co kilka metrów nie było tam niczego. Samo podłoże było wilgotne i usiane robactwem. Szczury miały niezłego nos i nie zapuszczały się tak daleko. Ich panowanie kończyło się po mniej więcej setnym metrze, choć w takich ciemnościach trudno to dokładnie określić.
Po kolejnych niezliczonych metrach zatrzymał się gwałtownie. Nie potrafił iść dalej. Jego nieodparta chęć odkrycia, pójścia w nieznane zdechła w tym momencie. Teraz wiedząc, że czekają go te same metry pogrążone w ciemności i ostatecznie wyjście na powierzchnię gdzie roi się od nocnych maszkar, mniej lub bardziej zapatrzonych w ludzkim mięsie, po prostu usiadł. Wyłączył wszelkie myślenie a jedynym nadal niegwarantującym przetrwania nocy, ale jedynym wyjściem było czekanie na świt. Latarka od kilku minut przejawiała objawy solidnego zmęczenia i spadku wydajności, co objawiało się coraz to słabnącym światłem pochłanianym powoli przez mrok tunelu. Po kolejnej godzinie spędzonej na przerywanym co kilka minut śnie w oddali zauważył mizerne światło. Jego przyjaciółka leżała całkowicie pozbawiona sił obok niego więc miał pewność, że źródłem owej poświaty nie jest. Nabrał przez to na tyle dużo sił, by ruszyć dalej. Tym razem to nieznane aż samo zachęcało go, aby szedł i szedł do skutku. Do tej pory jedynie w jego głowie tworzyły się obrazy, które były napędem pozwalającym się przedzierać przez nieskończoną ciemność. Nagle poświata rozbłysła się kilkakrotnie mocniej niż dotychczas, zmuszając go do gwałtownego zatrzymania się i w rezultacie dość bolesnego upadku. Cały tunel w jednej chwili rozjaśnił się w stopniu zbyt mocnym dla ludzkiego oka. Dopiero po kilku minutach światło straciło na sile. Gdy mężczyzna się podniósł, nie potrafił uwierzyć swoim oczom. Jeszcze niedawno siedział pogrążony w praktycznie całkowitej ciemności, aby za chwilę znaleźć się dziwnym miejscu na kształt mieszanki baru, kawiarni i domu starców. Instynktownie cofnął się kilka kroków, ale drogę powrotną zagrodziła mu całkowicie błękitna, ceglana ściana z wiszącym na niej obrazem przedstawiającym dwóch marynarzy siedzących na plastikowych stołkach dla dzieci i popijających wrzątek.
– Witamy kolejnego gościa — usłyszał za plecami.
Mężczyzna odwrócił się powoli z niesmacznym wyrazem twarzy. Przed nim stała młoda kobieta w czerwonej pidżamie w kratę.
– Gdzie ja jestem? Szedłem sobie spokojnie w nieznane, gdzie prowadziło mnie mizerne światło z oddali, pełen radości i zachwytu, gdy zostałem niepodziewanie oślepiony i trafiłem tutaj.
– Czyż to nie wspaniałe? Kolejny szczęśliwiec w nasz skromnych progach. Dzisiaj polecamy mufiny z sosem porzeczkowym — uśmiechnęła się sztucznie kobieta.
– Nie chcę niczego, tylko wyjścia i kontynuowania wyprawy. A co najważniejsze chcę odpowiedzi na moje pytanie. Co to za miejsce?
– To jest nasz kawiarniano — barowy dom starców, ale od kilku lat również nie lada okazja dla młodych i spragnionych naszych specjałów.
– Spragnionych i młodych? Ja jestem dosyć młody i na razie pragnę, aby moje oczy ujrzały drzwi wyjściowe — Zaczesał palcem swą opadająca blond czuprynę.
– To jest Spadająca Gwiazda. Każdy, kto ma nieco płynu mózgowo-rdzeniowego i jest w wieku zaawansowanym, wie, że to raj dla niego i dla jego styranej duszy. Ale co zrobić lata mijał i kolejny seniorzy wybierali życie z rodziną zamiast u nas. Ach wspaniałe lata pięćdziesiąte. Nasz złoty okres. Niestety czasy się zmieniły i sam rynek staruszkowy już nam nie wystarczał, więc połączyliśmy go z rynkiem młodych.
– To jakiś absurd. Tu nic nie było. Szedłem przez kilkaset metrów w nieznane pełen wigoru z początku i jego zubożałej wersji w końcowej fazie, ale nadal z nadzieją przez ponury, stary tunel. Podsłuchałem tych otyłych gostków przy teatrze. Mówili coś o imprezie w szpitalu dziecięcym czy jakoś tak, ale nic o tym waszym wytworze absurdu - Wymachiwał swymi brudnymi dłońmi w stronę sterylnych, różowiutkich i turkusowych ścian.
– Czy owi osobnicy ubrani byli w kostiumy księżniczek.
- Tak dokładnie tak.
– Czyli wiemy już wszystko. To nasi dostawcy. Przywożą zaopatrzenie głównie sosy owocowe i czekoladowe budynie. Na ich przyjście zmieniamy wystrój naszego raju, bo myślą, że pracują w słusznej sprawie dla chorych dzieci, a przez to nie biorą za to żadnych pieniędzy. Czysta oszczędność.
– I to ma być raj. To bagno absurdu i straconych chwil z życia.
– A pana imię to?
– A co to za pytanie? Po jakiego grzyba wam moje imię. Robicie listę klientów wszczynających kłótnie? Na pewno.
– Nie, ale jest to konieczne, jeśli przekroczy się próg naszego miejsca idealnego.
– Dla mnie jest dalekie od ideału. Ciemności tunelu miały więcej charakteru niż ta knajpa dla ubogiej Barbie. A imię pozostanie w tajemnicy.
– I tak musi pan usiąść, nawet jeśli nic nie zamówi — Kelnerka wskazała na pusty stolik w rogu.
Mężczyzna, choć nadal miał parcie na awanturę, jednak uspokoił się na tyle, żeby skierować się w stronę dziwacznego, plastikowego stolika. Samo krzesło po wygodnym usadzeniu się w nim sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało rozjechać się we wszystkie kierunki. Brak innej osoby przy stoliku, co było jedyną zaletą tego miejsca, zostało dość szybko przerwane przez podstarzałego kominiarza, który widząc samotnego, młodego mężczyznę, bez wahania do niego podszedł.
– Wolne to miejsce? - zapytał z dziwnym uśmieszkiem.
– No ale tylko w praktyce. W teorii jest zajęte od dawna — odpowiedział, próbując spłoszyć staruszka.
– Teoria mnie nie obchodzi. Kominów narysowaną szczotką nie wyczyścisz. Wilhelm jestem a ty młodzieńcze?
– Albert. Albert Stogłowy. Działam pod przykrywką i jestem w trakcie misji, więc muszę być absolutnie sam — kombinował dalej.
– A to nie ma problemu. Ja też z gatunku tych samotnych. Jak się siedzi na kominie fabryki słoików i czyści te olbrzymy to trudno jest rozmawiać z kimś na dole, a partnera do roboty nie chcę. Miałem jednego, ale jak mi tępak zsunął się i wyładował na ciężarówce z gwoździami, to dałem sobie spokój ze współpracą. Swoją drogą ta Spadająca Gwiazda to całkiem przyjemne miejsce. Mieszkam tu od dekady tam na materacu obok tapczanu Zygfryda. Miłośnik jaszczurek, ale wylądował w oddziale klejenia muszli klozetowych. Nie dziwota, że kobita wolała poślubić pasierba i uciec z nim na Bahamy.
– Ciekawa historia. Naprawdę chyba tylko raz ziewnąłem. Ale naprawdę musisz już chyba iść.
– No co ty. Młodzi są tacy interesujący nie to, co my. My już w życiu zrobiliśmy swoje. Tutaj nasze miejsce. A wy nadal macie plany i możecie je rozwijać.
– Ja miałem plany, by ruszyć w nieznane, ale przeszkodziło mi to coś.
Rozmowę przerwała im ta sama kelnerka.
– Skonsultowałam się z głównym szeryfem naszej Spadającej Gwiazdy. Jest całkowicie przeciwny twojemu dalszemu pobytowi tutaj. Jesteś zbyt brudny i wielbisz się w nieznanym.
– Świetna wiadomość. W takim razie proszę prowadzić do wyjścia.
– Chwila, chwila. Już uciekasz. Nasza relacja była naprawdę intrygująca. Nie pozwolę tego zaprzepaścić — Staruszek chwycił za jego, na szczęście zdrową dłoń i ani myślał puścić.
– Człowieku, o co ci chodzi? Jaka relacja? Podszedłeś do mnie znikąd i zacząłeś coś bredzić.
– Proszę natychmiast puścić jego dłoń. W przeciwnym razie zmuszona będę użyć siły.
– Dawaj damulko, spoliczkuj mnie. I tak go nie puszczę. Jest mój — W jego oczach widać było ten specyficzny błysk.
Po chwili rozległ się strzał. Delikatne turkusowe ściany przyozdobiła czerwień krwi staruszka. Padł martwy. Zapadła cisza. Nikt z pozostałych tam nie potrafił nic powiedzieć. Nawet stary błazen cichutko kucnął w rogu. Kelnerka zwróciła się do nich z uśmiechem.
– Kochani podopieczni sytuacja jest już opanowana. Pan Wilhelm potrzebował długiego snu. Cieszcie się dalej naszym rajem i pamiętajcie, że we wtorki budyń czekoladowy jest w większych porcjach.
Po tych słowach jakby nigdy nic wszyscy wrócili do przerwanych czynności. Kobieta zaprowadziła mężczyznę do wyjścia.
– Za tymi drzwiami jest długi odcinek tunelu. Po dwustu metrach będzie się on rozgałęział. Tunel lewy prowadzi do wyjścia, a ten prawy w sumie nikt nie wie. Nikt nie odważył się tam wejść. Twoja decyzja mnie nie obchodzi. Odejdź i nie wracaj.
– Z rozkoszą spełnię ren rozkaz.
Nie wahał się nawet przez chwilę. Ruszył prawym tunelem tam, gdzie nikt nie miał odwagi iść. Towarzyszyła mu jego przyjaciółka, która po krótkim śnie znów nabrała sił.
Komentarze (26)
http://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-linki-do-w934/
"Poharata lewa dłoń," – poharatana
"zgrabnej j kupie z dziesięć" – jakieś "j"
"ale jedna wyjściem " – tu chyba miało być "jedynym"
"Cały tunel w jednej chwili rozjaśnił w stopniu zbyt mocnym dla ludzkiego oka." tu chyba brakuje się "rozjaśnił się"
"aby za chwilę znaleźć się dziwnym miejscu na kształt " tu brakuje "w" – w dziwnym miejscu
"ale drogę powrotną zagrodził mu całkowicie błękitna, ceglana" znikło a - zagrodziła
"Za tymi drzwiami jest dług odcinek tunelu" znikło i – długi
"gdzie nikt nie miała odwagi iść. " a tu "nie miał"
To dopiero Twój drugi tekst jaki czytam i muszę przyznać, że podoba mi się ten abstrakcjonizm. Interesujący pomysł. Tylko teraz ciekawe co było w tym prawym tunelu?
Pozdrawiam:)
Powodzenia, tak czy owak
"Oprócz jego wieloletniej przyjaciółki towarzyszyły mu szczury plątając się pod jego nogami." - 2 x jego razi me oczęta bardziej niż promyczki zaokiennego słońca.
"Inne rzeczy również nie trzymał się kupy." - brak y
"Oprócz kilku metalowych i ostro zakończonych prętów wystających ze ścian co kilka metrów nie było tam niczego." - przeczytaj to zdanie w oparciu o zastosowaną interpunkcję.
Dalej masz zbyt często używane słowo "Metry".
"– Witamy kolejnego gościa — usłyszał za plecami." - w końcu dialog, bo tam wyżej gęsto.
"– Gdzie ja jestem? Szedłem sobie spokojnie w nieznane, gdzie prowadziło mnie mizerne światło z oddali, pełen radości i zachwytu, gdy zostałem niepodziewanie oślepiony i trafiłem tutaj." - dziwny, trochę sztuczny dialog.
"Ale co zrobić lata mijał i kolejny seniorzy wybierali życie z rodziną zamiast u nas." - brak y
"– Teoria mnie nie obchodzi. Kominów narysowaną szczotką nie wyczyścisz. Wilhelm jestem a ty młodzieńcze?" - spoko dialog. W końcu.
Odtąd tekst już lepszy, początek rzeczywiście słaby. Zbyt gęsty opisowo i przez pryzmat zbytnich dookreśleń.
Trochę popłynąłeś. Czuć spinkę.
Jak mówię - druga część tekstu lepsza.
(4)
Ty chyba lubisz absurdy? Jak dla mnie spoko.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania