Pokaż listęUkryj listę

Opowiw *** Między nami Torturniakami

Trochę zmieniona wersja

------------------------------

   

 

⚡Prolog⚡

   

Kap, kap, kap.

Trzy kropelki krwi szybują uroczo na podłogę, rozbryzgując wilgotne trio na boki, z cichym szumem miniaturowej fontanny. Po chwili dołącza czwarta, piąta, szósta… aż w końcu czerwona wilgotna wstążeczka, ciurla miarowo, rozmaczając żółtawego, z lekka przypieczonego naleśnika. Z uwagi na apetyczne bombardowanie, rozwija zawinięcie samoistnie, niczym rozkwitający kwiat, odsłaniając różowy farsz.

 

***

–– Ależ kochanie. Na miłość wnętrzności, zapomniałeś kim jesteśmy? Walnij mu wreszcie młotkiem w palec i odetnij ucho, bo doprawdy od tej przejmującej ciszy głowa mi pęka.

–– Znowu masz migrenę kochanie? Ojej, przepraszam. Widzę po twojej buzi, że musisz bardzo cierpieć. Młotek połamałem na kości udowej, pamiętasz? To były śpiewne wrzaski, dopiero jak mu język wyrwałem…

–– Ty zawsze zrobisz coś głupiego. Bez języka tylko głupawo szumiał. Nie pomyślałeś o tym? Profanator tradycji od siedmiu nieboleści.

 

***

Ogród przylegający do niewielkiej, aczkolwiek schludnej posesji, niczym szczególnym zaimponować nie może. Trzeba jednak uczciwie przyznać, iż pewne doznania zapachowe spoczywają na solidnych podstawach odczuwania. Charakterystyczna woń przecudnych kwiatów, pomieszana z inną wonią, słodkawo mdlącą, robiłaby zapewne wrażenie, na wyczulonych obcych nosach.

 

Wszystkie rośliny są owym zapachem przepełnione, po same czubki wzrastania. Postronny obserwator, dostrzegłby zapewne, że nikogo z obecnych tutaj, tego typu doznania nie rażą. Wręcz przeciwnie. Widać anielskie uśmiechy na ogorzałych, czystych twarzach.

 

***

–– Dziecko drogie. Znowu naleśnik na podłodze. Tatuś tak bardo harował z uśmiechem, by zerwać skalp, ten cudowny krwawy strzęp, a ty zamiast rozkoszować uszka wrzaskami, to odcięłaś sisiolka i spłaszczyłaś jądro dziadkiem.

–– Przecież tatusiowi nie odcięłam i nie spłaszczyłam.

–– Co z tobą kochanie? Nie o tatusiu mówię. Nasz gość trochę pojęczał i to wszystko. A później zemdlał. Tyle razy my oba z ojcem ciebie uczyli, że tortury to długotrwałe dzieło sztuki. Mają być artystycznie przemyślane, by dłużej trwały. Im więcej wrzasków i błagań o litość, tym większy szacunek dla tradycji rodzinnej i naszej radości.

–– Przepraszam mamo. Co mam zrobić z nadzieniem? Pobrudzone, a nie chcę dostać zakażenia.

–– Tatuś złapie nowego. Mam nadzieje, że przyłożysz myślenie do praktycznej nauki. Posiłek to tylko produkt uboczny. Nie możemy jak niewychowani barbarzyńcy marnować jedzenia, wyrzucając do kubłów.

 

–– My nie mamy kubłów.

–– To taka metafora.

–– A co to metafora?

–– Jak byś z wiersza wyrwała wnętrzności i próbowała skosztować ze zrozumieniem.

–– A... teraz wiem. Też by wrzeszczał?

–– Gdybyś z autora, to tak.

–– Mamo, ale ja już trochę zjadłam mózgu. Masz może raphacholin?

–– Babcia ma. Tylko teraz zajęta. Obdziera ze skóry nowy nabytek dziadka. Podupadł chwilowo na zdrowiu.

–– Kto? Ten co wyje z tęsknoty za skórą?

–– Nie. Dziadek teraz chorowity. Miał tylko tyle sił z racji gorączki, że mu oczy wydłubał, nerwy przegryzł… i tak jak ty, zmiażdżył jądra. To już nie to co kiedyś. Brakuje mu cierpliwości. Starość nie radość. Chyba słyszałaś rozkoszne hałasy. Niebo w uszach. Tylko krótkotrwałe, niestety.

–– Nie słyszałam, bo mam za dużo miodu.

–– Żałuj, dziecko, żałuj.

–– Zadrasnęłam sobie paluszek.

–– Bieda tyś. Na pewno cię boli. Przemyję wodą utlenioną i ucałuję maleństwo.

 

***

Gdyby dokładniej obejrzeć ogród, dostrzec by można, wiele misternych ozdób wiszących na drzewach oraz między jelitami grubymi, schnącymi w powiewach ciepłego, przytulnego zefirka. Splecione w urocze warkoczyki, stanowić będą liany do huśtania, ku uciesze rozkosznego dziecka.

 

Można też zauważyć zauważyć, dorodne łańcuchy z białych czaszek. Dużych, średnich i malutkich. Porozwieszane między drzewkami jabłonek i wiśni, stanowią przeurocze studium ozdobnicze. Ich szare kościane twarze, ładnie wyglądają na tle różowego i białego kwiecia, jednocześnie będąc schronieniem dla ptactwa wszelakiego.

 

Wiele w oczodołach uwiło swoje gniazda, w których wychowują pisklęta. Wystające, pocieszne łebki, przypominają ludzkie oczy, które kiedyś patrzyły, lecz później zostały wydłubane na żywca łyżeczką. Przyznać trzeba, że dokładnie umytą, by zakażenia uniknąć, co by mogło biesiadnika przegryzającego gałkę oczną, zaatakować. 

 

***

–– Mamo!

–– Co mi powiesz?

–– Babcia rozpalony pręt włożyła jemu… no wiesz gdzie.

–– Oj… chyba kłamiesz. Żadnych wrzasków nie słyszę?

–– To przez dziadka. Podciął mu za szybko gardło laubzegą, chociaż babcia wstrzymywała rękę.

–– Temu bez jąder?

–– Nie. Nowego już mają. Fajowy to widok. Babcia ma czerwone okulary, z których ścieka, bo chciała patrzeć z bliska, wyduszając jednocześnie flaki z wiewiórki…

–– Co! Z wiewiórki? To wbrew tradycji. Biedne zwierzątko. Nie wiedziałem, że moi teściowie tacy podli, bez sumienia. Tradycja schodzi na psy.

–– Ależ mamo. To moi dziadkowie. Nauczyli mnie w tajemnicy, różnych sztuczek, co zwiększają skalę jęków. Lubię ich. A kupisz mi miniaturowe koło do łamania? Obiecałaś. Pamiętasz?

–– Pamiętam, bo zapytałaś, gdy wyrywałam paznokcie, ale w sumie byłam zawiedziona. Tylko jęczał, dureń jeden. Nic sobie robił, z mojego braku artystycznych doznań. Muszę pogadać z dziadkami, skora tacy utalentowani.

 

–– Pękanie kości jest fajniejsze. Jak strzelanie kukurydzy.

–– No cóż dziecko. Nie wszystkie narzędzia możemy tobie kupić, tym samym spowalniając praktyczne wykształcenie, podcinając korzeń tradycji. Trening czyni mistrza. Ech… przepraszam za banał. Tak mi przykro. Może kiedyś jak wygramy: Coroczny Konkurs na Najlepsze Tortury.

–– Spoko mamuś. Czujesz jak cię przytulam miłością? No nie płacz już. I tak cię kocham. A tatuś gdzie?

–– Poszedł po nowego... ale już chyba wraca. Słychać pozytywne jęki.

–– Widzę mamo. Ciągnie go po drutach kolczastych, całkiem gołego. Raz na brzuchu, raz na plecach, Skóra tak fajosko postrzępiona czerwienią. Nawet flak wykukuje. Spójrz mamuś. Sisiolek cały w strzępach. Ja nie mogę. Zaraz go upiekę.

 

–– Dziecko. Co ty gadasz. Gołego przedwcześnie? A jak go przeziębienie dorwie, to za szybko straci wartość.

–– Lubię kukiełki w ogródku.

–– Wiem, skarbie. Podejdź, to cię pogłaskam. A co tu masz? Powiedz mamusi.

–– Paluszek. Odcięłam sekatorem, ale wolniutko dusiłam, żeby dłużej jęczał.

–– Zuch dziewczynka. Rączka cię nie boli?

–– To był cienki paluszek, mamo.

 

***

Gdyby przejść po wypielęgnowanej ścieżce, można by odczuwać równomierne zgrzytanie, gdyż kawałeczkami kości, została dróżka zasłana. A to z uwagi na schludność i porządek, by nie bałaganić po bokach, przewracając szkielety w kolorowych czapeczkach, sukienkach i wstążkach na piszczelach. Niektóre ubranka są jeszcze wilgotne, gdyż prześwitujące resztki mięska, przemoczyły jedwabny materiał.

 

Kolorowe ptaszki często przylatują w to miejsce, na dożywianie. To prawda. Niektóre biedne umierają, zadławione strzępkiem, kości, sukienki lub innego wdzianka, ale z zasady tutaj ptaszki nikt nie płoszy, gdyż wiele miłości jest, ku pokrzepieniu tradycji rodzinnej. W każdym najmniejszym rozpalonym pręcie, w samym środeczku ciepłej bułeczki.

  

  

⚡Epilog⚡

 

–– Wreszcie doszliśmy do tego słynnego miejsca, owianego złą sławą. Proszę wycieczki spojrzeć. Kiedyś w tym miejscu, ludzie torturowali ludzi, bez żadnego zarządzania, płacenia podatków, odpowiedniej wydajności… jednym słowem... tak na łapu capu. Rozpizdrzaj i tyle!

–– A teraz?

–– A teraz sami państwo widzicie. Wspaniały instytut badawczy wyrósł. Specjalnie na odludziu, by czynniki zewnętrzne nie absorbowały za bardzo, by uczeni mogli odpowiednio skupić mózgi na swoich badaniach. Chyba są państwo ciekawi, co kryją te mury. To jedyna taka okazja, specjalnie dla wycieczek. No jak? Ciekawi? Chcecie tam wejść?

 

–– Jasne, że chcemy.

–– No to świetnie. Proszę za mną.

–– A możemy liczyć na więcej doznań poznawczych?

–– Bez obaw. Naturalnie. Ta placówka kryje w murach, niezwykle wykształconych pracowników. Nadzwyczaj sumiennie wykonują swoje obowiązki, które dają im wiele radości.

–– To fajnie, gdy można pogodzić, to co ulubione z pracą.

–– O tak. Niewątpliwie.

–– Tylko czy w takim razie, znajdą dla nas czas?

–– Ależ oczywiście, proszę wycieczki. Bardzo chętnie wdrożą oczekiwanych gości, w zawiłości tematu.

Średnia ocena: 2.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Lechosław_Kerner 2 tygodnie temu
    Eleganckie, zabawne bardzo dobre. Długie ale warto. Mają ludzie talenta, gratuluję i zazdroszczę w Chuj! Mega fajne! Jeszcze raz sobie przeczytam, a co mi tam!
  • Dekaos Dondi 2 tygodnie temu
    Lechosław_Kerner↔Dzięki:)↔Lubię pisać trochę dziwne teksty. A ostatnio, bez zaimka: się.
    Pozdrawiam🤠:)
  • Piotrek P. 1988 5 dni temu
    Pamiętam ten zabójczo alternatywny utwór 🤯 😆! Jak dobrze pamiętam, to wcześniej widziałem już dwie wersje. Jeśli tak, to ta jest już trzecia. Strasznie surrealne, he he he! 😂

    👾 👾 👾 👾 👾, pozdrawiam 😱
  • Dekaos Dondi 4 dni temu
    Piotrek P.1988↔Dzięki:)↔Dobrze pamiętasz!🤯 ↔Trochę znowu zmieniłem👾
  • Dekaos Dondi 4 dni temu
    Pozdrawiam🤠:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania