Poprzednie częściMiłość z koszmarów - Rozdział 1

Miłość z koszmarów - Rozdział 3

Rozdział 3

 

Niedawno się obudziłam i nie mogę uwierzyć w to, że sny mogą się kontynuować. Wyszłam na zewnątrz, całe niebo wyglądało tak, jakby miało się zaraz rozpadać. Trudniej się oddycha, a drzewa i inne rośliny zaczynają schnąć razem z rzeką obok nas.

Zaczyna mi się kręcić w głowie, ale dochodzę do rodziny, która właśnie skończyła jeść śniadanie.

- Ellie? Słabo ci?

- No.. ten koszmar nie daje mi żyć. Wam też tak trudno się oddycha? - zaczęłam patrzeć w stronę naszego miasta. Już lecą

bombardowce, ale widzę, że już zauważyli więc ich nie informuję. Siedzimy spokojnie. Pogodziliśmy się już ze śmiercią.

W końcu i tak nas dopadnie, prędzej czy później.

- Tak. My już zjedliśmy,nie chcieliśmy ciebie budzić. Zaraz ruszamy dalej. - Wszyscy patrzyli w ziemię. Mama wyglądała jakby

miała się zaraz rozpłakać. Widać, że próbuje je powstrzymać, ale z trudem jej się to udaje.

- A może lepiej by było, żeby powiedzieć o tym ludziom w tym mieście co?

- I tak pewnie już o tym wiedzą córeczko. Ale możemy powiadomić parę domów, potem ruszamy dalej. Też musimy siebie ratować.

Pukaliśmy i pukaliśmy. Powiadomiliśmy parę domów, ale niektórzy nie uwierzyli nam, a niektórzy uwierzyli. Ludzie w XXI wieku

są ślepi i durni. Na szczęście są wyjątki.. . Po następnych paru mieszkaniach uznaliśmy, że nie będziemy dalej trzcić energi

na tych ludzi.

- Wystarczy już tego pukania. Wychodźmy stąd, duszno się robi. - Zawołał z niecierpliwością mój ojciec Grzegorz

Wyszliśmy na zewnątrz, ale i tak nie jest lepiej niż w środku. Dym jest wszędzie. Patrzę na niebo i widzę nad nami 3 przelatujące

bombardowce. Długo nie wypuszczają bomb, lecz po kilkudziesięcu sekundach kolejne bombardowce wypuszczają na miasto tyle bomb, że prawie nie widać nieba, a o dziwo nie zostajemy trafieni. To jest jakiś cud.

- Jakim cudem jeszcze żyjemy? - pytam nie mając prawie tlenu w płucach.

- Nie wiem. Ruszajcie się, bo zaraz będziemy martwi. Patrzcie tylko na wulkan zaraz wybuchnie, a przynajmniej tak wygląda.

Tata ma rację wulkan wygląda teraz koszmarnie. W sensie, że naprawdę wygląda jakby miał zaraz wubuchnąć.

- Ale przecież on jest już "nieczynny" - stwierdza Joel - brat.

- Czy ty jesteś ślepy braciszku?

- Hahah... śmieszne wiesz? Nie pyskuj starszemu rodzeństwu młoda ok?

- Ta spoko.. stary.

- Ejejej.. pszestańcie. To nie czas na kłutnie. Ruszajcie się stare dziady.. No już! Jazda! - Tata się coraz bardziej niecierpliwi.

- Joel, oni mają rację. Dym już wydostaje się z wulkanu. Lada chwila eksploduje. - oznajmia załamana mama

W końcu ruszyliśmy w dalszą drogę. Jesteśmy już 4 kilometry od naszego miejsca noclegowego i zauważamy, że nasze wojska lecą już prosto na naszego wroga. Przejechaliśmy jeszcze 2 kilometry i wtedy wulkan wybuchł. My i konie leżeliśmy przez parę minut oszołomieni

Gdy się ocknęłam wszyscy siedzieli próbując złapać równowagę. Tata poinformował nas, że to był dopiero "informujący" nas wybuch, przed prawdziwym wybuchem. Obserwowałam czy ktoś nie potrzebuje pomocy czy coś, ale Joel powiedział, że wszyscy pewnie uciekli już gdzie pieprz rośnie. Na to wygląda. Teraz miasto w którym się znajdujemy wygląda na opuszczone. Wszystkie budynki, wieżowce leżo w gruzach, a roślinność wokół nas, jeszcze żywa, ale niestety tak jakby ponura. Zwierząt nie widać chyba się spłoszyły i wszystkie uciekły. Nasze "skradzione" konie na szczęście nie uciekły. Przynajmniej nie wszystkie. Zostały jeszcze 2 konie . Wstaliśmy i jak najszybciej zaczęliśmy szukać schronienia. Nie sądziłam, że cokolwiek solidnego znajdziemy, ale jeszcze nas szczęście nie ominęło.

- Jest tu coś! Chodźcie! - Woła z radością Joel.

- Rzeczywiście. Dzięki Joel. - chyba pierwszy raz szczerze dziękuję Joel'owi.

- Chyba mamy jeszcze jakieś szanse na przeżycie! Szybko wchodźcie!

Schodzimy schodami prawdopodobnie do podziemi. Stoimy teraz przed jakimiś kolejnymi metalowymi drzwiami z dużą ilością zamków i tego typu zabezpieczeniami. Jest strasznie ciemno, ale świecę komórką i znajdujemy przed drzwiami lampę. Na szczęście na się ją włączyć. Otwieramy z trudem drzwi. Mimo światła z lampy i komórek mojej i brata w miejscu w którym jesteśmy dalej są egipskie ciemności. Po paru minutach udaje mi się dostrzec jeszcze 2 lampy. Włączamy je i teraz widzimy, że jesteśmy już na miejscu. Jest to w miarę duże pomieszczenie.

Te schody do podziemi, to pomieszczenie wygląda jak prawdziwy schron przed wybuchem wulkanu. Ciekawe kto to zbudował. Wszyscy padli na słomę rozłożoną paroma warstwami na podłodze. Jesteśmy wykończeni. Konie zostawiliśmy na zewnątrz, bo zginęłyby tutaj z głodu. Odłożyliśmy plecaki, położyliśmy się na słomie i zasnęliśmy.

 

---------------------------------------------

Dzisiaj wyjeżdżam na 5 dni za granicę,

więc nie będę publikować dalszych

części tego opowiadania jak i innych.

Sory, że nie dodawałam dalszych

rozdziałów w tym tygodniu, ale po

prostu mi się nie chciało chociaż i tak

wiem, że nikt nie czeka na te dalsze

części :P Pozdro :)

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • MrGonzo 09.10.2014
    fajne ale wiesz już jakie mam zastrzeżenia :3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania