Mój Adamie - cz. 1
-Mój Adamie ... Ciekawe - powiedział Lewis czytając treść zostawionego wiersza. Oddał go spowrotem komendantowi i zamyślił się.
-O, jest lekarz - wskazał komendant na mężczyznę, który wyszedł roztrzęsiony z łazienki - Chodźmy - mężczyźni ruszyli w stronę doktora Armstronga - Doktorze Armstrong, to jest detektyw Lewis. Razem ze mną poprowadzi tę sprawę. Proszę jeszcze raz opowiedzieć koledze o ofierze.
Lekarz spojrzał na nich zdenerwowany.
-Proszę następnym razem przyjeżdżać na czas. Żadną przyjemnością nie jest dla mnie opowiadanie o ... tym drugi raz ... Zapraszam - powiedział lekarz i ruszył szybko przed siebie do zamkniętego pokoju. Lewis uśmiechnął się lekko, a komendant skarcił go wzrokiem.
Przed drzwiami stało też kilku innych policjantów, pilnujących, aby nikt nie wszedł do środka. Widząc zbliżających się mężczyzn rozstąpili się jednak i wpuścili ich.
W środku unosił się zapach krwi oraz kwiatów. Lewis dostrzegł wiele ich gatunków, stojących na parapetach. Ciemnoniebieskie zasłony były opuszczone, a ofiara znajdowała się na swoim łóżku, do którego ze względu na wielkość pokoju, trzeba było kawałek podejść. Gdy zbliżyli się wystarczająco, detektyw po raz pierwszy w swojej karierze dostrzegł tak zmasakrowane ciało. Ofiara leżała na plecach, z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała. John wzdrygnął się na ten widok. Lekarz zerknął na niego jeszcze raz i zaczął mówić:
-Dwanaście ran kłutych i pięć ciętych. Problem w tym, że kłute zadano najprawdopodobniej nożem kuchennym, a cięte jakimś innym, tępym narzędziem. Dwie rany postrzałowe, jedna przeszła na wylot przez prawy bark, druga ugrzęzła w klatce piersiowej. Na szyi ślady duszenia. Widać też, że został pobity - proszę zwrócić uwagę na oko, policzek i usta.
-Kiedy nastąpił zgon?
-Między trzecią, a piątą dzisiaj. Nie mogę nawet ustalić co było bezpośrednią przyczyną śmierci. To naprawdę ... straszne - powiedział lekarz w sposób lekko wymuszony. Lewis zauważył ten ton głosu.
-Dziękuję, panie Armstrong. I przepraszam za kłopot - powiedział detektyw. Lekarz kiwnął głową.
-Panowie - powiedział po czym wyszedł. Saunders i John spojrzeli po sobie.
-Jak rozumiem zadbaliście już o to, żeby nikt nie opuścił domu? - spytał formalnie Lewis.
-Nie rób z nas idiotów - odparł agresywnie komendant.
-Chodźmy stąd. Musisz mi opowiedzieć o tym wszystkim.
-Ano, muszę. Najlepiej przy szklance whiskey.
Komentarze (12)
No, muszę powiedzieć, że detektyw spostrzegawczy, zwraca uwagę na detale. Cóż, czekam na następny rozdział, a tym czasem, pozdrawiam ;)
Błędów było mało, głównie "spowrotem", w słowniku internetowym poprawna forma to " z powrotem" poza tym rozdział za krótki by wystawić ocenkę, a więc jej nie wstawię.
Czekam na rozdział kolejny.
Przejrzyj sobie zasady zapisu dialogów, bo tu masz pełną dowolność, niekoniecznie poprawną.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania