Na gwiezdnym szlaku - Rozdział 2: Narada

Rozdział 2

Narada

 

Pokładem zakołysało, kiedy cztery podesty Oriona zetknęły się platformą lądowiska. Antares przesunął palcem po czterech przełącznikach na suficie kokpitu, blokując podesty w podłożu i wyłączył silniki dźwignią na słupku pomiędzy iluminatorami kokpitu. Sięgnął do zasobnika przy pasie i wyjął mały mikrofon osobisty ze słuchawką wyposażoną w zaczep zakładany na ucho. Przełączywszy częstotliwość na kanały łączności wewnętrznej Bagramu, odgarnął włosy i założył go na prawe ucho. Mikrofon umieścił jak najbliżej ust. Następne otworzył lewe okienko kabiny, wstał z fotela pilota i wszedł do głównego pomieszczenia statku.

- Co to do cholery miało być? – zapytał Lars Hartigan, zdjąwszy słuchawki wstając od konsoli dolnego działka obrony pokładowej Oriona – Otwarty atak. Bez wypowiedzenia wojny, wyrażenia agresji, bądź nawet zaniepokojenia, czy w ogóle czegokolwiek? Co oni chcieli przez to osiągnąć?

- Nic dobrego – odpowiedziała mu Tali, również wstając od konsolety drugiego działka, zablokowawszy je w pozycji wyjściowej – Ktoś, kto był w stanie wysłać taką liczbę bezzałogowych stateczków z zadaniem zaatakowania Sojuszu w ten sposób, musi być naprawdę potężny i zdeterminowany.

- Albo niesamowicie głupi – przerwał jej wychodzący z kokpitu Antares.

- To też, ale trzeba dociec tego, kto to zrobił i dlaczego, aby skutecznie zareagować.

- Ewidentnie maszyny bezzałogowe, widzieliście co było na wirażu przy okręcie dowodzenia? – powiedział Lars.

Hitphist podszedł do stołu i wyjął trzy kubki, nalał do nich ulubionego napoju quarianki. Ziemskiego wynalazku, nektaru z pomarańczy. Do jednego z nich włożył słomkę. Pełne, podał członkom swojej załogi.

- Fakt. Czegoś takiego jeszcze nie było – powiedział – Ciekawe co powiedzą dowódcy. Zarządzili poszukiwanie szczątków.

- Nie mamy innej możliwości – rzekła rzeczowo Tali biorąc od niego kubek z rurką – Musimy dowiedzieć się jak najwięcej z tego, co uda się zgromadzić. Założę się, że zaraz zostanie wysłana delegacja do turian. Z odpowiednimi zarzutami.

- Już polecieli – powiedział Lars – wystartowali kiedy my wlatywaliśmy do doku – Z pewnością taka jest procedura, ale to bez sensu. Będą ich podejrzewać, a oni nas, to nie ulega wątpliwości, ale to nie mogli być turianie - dodał stanowczo - Mieli wiele okazji na atak o wiele wcześniej. To nie oni. Jak mówił Antares, głupszego posunięcia z ich strony nie mógłbym sobie wyobrazić.

Kapitan duszkiem wchłonął zawartość swojego kubka, odłożył go i otworzył rampę wejściową. Lars oparł się o stół, pociągając z garnuszka, a Tali udała się na górny pokład, sprawdzić dane nawigacyjne.

- Co ty o tym wszystkim myślisz? – Hitphist spojrzał na przyjaciela i założył ręce na piersi.

- Nie ma znaczenia co myślę – odpowiedział Lars i wbił wzrok w podłogę – Wszystko dopiero się okaże. Hackett będzie musiał zorganizować naradę. Możliwe że wiedzą coś, czego my nie wiemy. Teraz wyjawią, jeśli coś zataili, albo przedstawią plan działania na chwilę obecną – spojrzał na tymczasowego dowódcę – Ty masz jakieś sugestie?

- Raczej nie. Uważam, że to jakaś bojówka, albo piraci – powiedział Antares i dodał głośniej, by quarianka go usłyszała - Tali? Jakie jest twoje zdanie?

- Nie mam pojęcia. Nie wiadomo nic, a należy dowiedzieć się wszystkiego. Ale jestem podobnego zdania co ty. Myślę, że żadna regularna armia nie zdobyłaby się na coś takiego w środku konfliktu, w tak niesprzyjającej okolicy jak rodzina Hildy. Kto, lub cokolwiek to było, nie widzę w tym motywu. Jakiego bojówkarza byłoby stać na tyle maszyn bezzałogowych?

- Za pół godziny odbędzie się odprawa. Załogi regimentu i dowództwo personelu bazy proszone o obowiązkową obecność. Powtarzam, za pół godziny odbędzie się odprawa. Załogi regimentu, i personel bazy proszone o obowiązkową obecność. Dziękuję - rozległ się głos z głośników bazy.

- No tak, najlepsze i zarazem jedyne, co mogli w tej sytuacji zrobić. Czekają nas zmiany. Duże zmiany. Jestem ciekaw co wymyślą – powiedział Hartigan. Również odłożył swój kubek i wyprostował się.

- Dajcie mi chwilkę, już kończę – rzekła Tali.

- Wy idźcie, ja muszę jeszcze coś sprawdzić - zarządził Lars - Przygotuję ci raport, Antaresie. Proszą regiment, więc coś planują. Będziesz wiedział ile pocisków i paliwa będzie do uzupełnienia, a spróbuję załatwić to wszystko od razu, na poczekaniu.

- Jak chcesz. Na początku pewnie i tak nie będzie nic ciekawego. Będę opóźniał aż przyjdziesz. Sprawdź tylko zasoby, raport biorę na siebie. Tali, zaczekam na ciebie – odparł się Hitphist.

Kapitan odwrócił się i wyszedł na rampę, zszedł po niej, rozejrzał się. Reszta regimentu już zadokowała na swoich lądowiskach. Personel Bagramu krzątał się pomiędzy maszynami, inni ludzie i nieludzie zbiegali po schodach na platformę lądowania.

Dobiegały go najróżniejsze głosy i krzyki. Z prawej strony dostrzegł na galerii centrali jednego z kontrolerów lotów głównego doku bazy. Ów człowiek trzymał w ręce kubek. Antares podniósł kciuk w rękawicy bez palców. Gest został odwzajemniony. Nie znał kontrolera, ale wiedział, że tak powinien zrobić. Wiedział, że takim jak on, zawdzięcza sprawną dyspozycję każdego okrętu w Bagramie oraz to, że wszystkie starty i lądowania przebiegają bezproblemowo i bezwypadkowo. Piloci często dziękowali kontrolerom za pomoc i wskazówki przy starcie, czy lądowaniu. Po chwili obok niego pojawiła się Tali.

- Idziemy? – spytała.

- Idziemy. Lars, spotkamy się na odprawie.

- Jasne, w porządku. Za chwilę przyjdę – odrzekł Hartigan z wnętrza statku.

Poszli razem wzdłuż platformy głównego lądowiska. Mijali statki regimentu. Ludzi którzy przy nich pracowali. Służby porządkowe przeciągały po podłożu węże z paliwem łącząc je z wylotami zbiorników okrętów. Jedni tankowali, inni przyjmowali raporty od dowódców jednostek, a jeszcze inni uzupełniali amunicję w pierwszej kolejności w magazynach tych okrętów, które wystrzelały prawie wszystkie naboje. By nie były bezbronne w przypadku kolejnego ataku. Ruch na pokładzie przypominał mrowisko. Antares i Tali przeszli obok Malawi, gdzie Yarilo, gestykulując usiłował wytłumaczyć coś tankującemu jego statek kapralowi.

- Nie spóźnij się na odprawę! – krzyknął Antares.

Yarilo był człowiekiem przyzwoitego wzrostu, prawie dokładnie takiego jak Antares. Nosił długie, najczęściej rozpuszczone, jasne włosy i nie mniej jasną brodę połączoną z wąsami. Miał niebieskie oczy, które teraz błyszczały drapieżnie w ostrym świetle lamp lądowiska i reflektorów pokładowych Malawi. Podobnie jak wielu w Bagramie, miał na sobie czarną bluzę i założoną na nią kamizelkę taktyczną w kamuflażu miejskim. Identycznie zakamuflowane spodnie wpadały w wysokie, oficerskie buty. Podwinął rękawy bluzy i oparł dłonie w czarnych rękawiczkach bez palców na ładownicach kamizelki. Usłyszawszy głos Antaresa przestał kłócić się z kapralem. Wyprostował się i przekroczył przewód paliwowy. Po czym rozejrzał i uśmiechnął, zauważywszy Hitphista idącego z quarianką.

- Teraz już nie muszę! Zmienili dowódcę regimentu, mogę już wszystko olać! – zawołał uśmiechając się szeroko - Ogarniemy się, pozbieram moich i wpadnę. Tam się zobaczymy – odparł, odgarnął włosy za uszy i wrócił do rozmowy z kapralem.

Tali przewróciła oczami, Antares pociągnął ją za rękę i poszli dalej. Zaczęli wspinać się na schody prowadzące do wnętrza przepastnej asteroidy. Dotarłszy do ich szczytu zostali otoczeni przez wiele osób. Wychodzili oni z tamtejszych pomieszczeń i wchodzili doń, ktoś biegł trzymając w dłoni zestaw meldunków albo rozkazów. Ktoś z kimś rozmawiał, gestykulując jeszcze impulsywniej niż Yarilo. Tak szli przez Bagram, zatrzymując się dopiero przed drzwiami windy. Gdy się otworzyły, weszli do środka, po czym Tali wcisnęła prawie najwyższy guzik, drugi od góry na konsolecie w ścianie windy. Oprócz nich, w windzie nie było nikogo. Gdy ruszyła, quarianka skrzyżowała ręce na piersi, spojrzała w jadowicie zielone oczy Hitphista i powiedziała:

- Lars twierdzi, że bankowo nie zaatakowali nas turianie. Ale jak nie oni to kto? Batarianie? Asari? – powiedziała przestępując z nogi na nogę - To nie mógł też być zwykły atak piratów. Nie znam żadnej organizacji, która mogłaby sobie pozwolić na takie zamówienie jednostek bezzałogowych i przeprowadzenie takiego natarcia. Zdolny do tego byłby jedynie Cerberus, ale przecież przestał istnieć. A jeśli nawet, co by na tym zyskali?

Antares musiał przyznać jej rację. Przy pierwszym rozumowaniu faktycznie popełnił błąd.

- Cała nasza nadzieja w szczątkach. Jeżeli nie uda się z nich nic wyciągnąć będziemy w nosie - mówiąc spojrzał na nią - Oby zebrali odpowiednią ilość tych śmieci. Nie mamy tutaj naukowców, którzy będą w stanie dokładnie je zbadać. Ktoś będzie musiał je przewieźć do laboratorium specjalnych służb badawczych.

- Możliwe, ale może się okazać, że to będzie za mało. Lars dobrze mówił, czekają nas poważne zmiany w harmonogramach, co się już zaczęło. Roszady na stanowiskach. Yarilo nie jest dowódcą regimentu!

- Rzeczywiście, musieli znaleźć kogoś innego, albo mają dla nas zadanie i chcą podzielić regiment - Antares podrapał się w potylicę - Teraz trzeba będzie planować każdy krok jeszcze ostrożniej niż dotychczas. Okazuje się, że można zaatakować jedną z głównych baz Sojuszu i nie zostać wykrytym.

- Nie wiem co jest gorsze. Fakt ataku, czy to, że nie mamy pojęcia kim jest napastnik. To już nie są przelewki. Do załatwienia tej sprawy będzie potrzebne coś więcej niż polityka i pusta demagogia. Wydaje mi się, że w końcu impas został przełamany. Kto wie, może wyniknie z tego coś więcej prócz tkwienia w miejscu i bombardowania się nawzajem odpowiednio spreparowanymi informacjami. Tak jak to do teraz się odbywało.

- Zgadza się. Też mam nadzieję, że przez to coś zacznie się dziać cokolwiek. Że piloci których straciliśmy w bitwie, nie umarli na próżno. Dzięki temu może uda się w końcu zażegnać kryzys w gromadzie – po raz kolejny musiał przyznać jej rację, kiwając głową.

Na takich spekulacjach spędzili większość czasu podróży na wyższe poziomy Bagramu. Po dotarciu na właściwy poziom winda się zatrzymała i rozsunęły się jej drzwi. Jedyni pasażerowie opuścili ją i skierowali się w prawo. Na końcu korytarza była główna sala odpraw, ukryta za dźwiękochłonnymi drzwiami, które były zrobione z ciemnego szkła wzmacnianego stalą. Tutaj było zdecydowanie mniej tłoczno, ale wyczuwało się napięcie nie mniejsze niż niżej. Nikt tej sytuacji nie rozumiał. Każdy był zainteresowany, co rozkażą dowódcy Sojuszu i jak zareaguje reszta sił zebranych w rodzinie Hildy. Co powiedzą turianie? Asari? Jak to będzie wyglądało w mediach? W samym Bagramie było wielu dziennikarzy, wieści roznosiły się szybko. Ale Hitphist dotąd z żadnym z nich nie rozmawiał i nie zamierzał rozmawiać. W milczeniu kroczyli do sali odpraw wzdłuż korytarza, w którym światło lamp zawieszonych na ścianie kładło ponure cienie na podłodze. Gdy doszli do końca, Antares pchnął drzwi i przepuścił przed sobą Tali.

- Dziękuję – zamruczała, przechodząc przed nim.

Kapitan wszedł za nią i zamknął za sobą ciężkie drzwi. Nie byli pierwsi. Czekała na nich już prawie cała ekipa z Normandii. Główna sala odpraw Bagramu była dość dużym, kwadratowym pomieszczeniem. W każdym jego rogu podłoga była podwyższona, tworząc dwa poziomy na których były ustawione siedziska. Po pięć w każdym rogu. Trzy na poziomie wyższym od podłogi i dwa na jeszcze wyższym, tak aby wszyscy mieli dobry widok na ustawiony na środku terminal umożliwiający wyświetlanie trójwymiarowych map, czy planów. Po przeciwnej stronie wejścia znajdowały się drugie drzwi, również z ciemnego szkła, którymi wchodzili najwyżsi oficerowie, bądź interesanci. Po przeciwnej stronie również, było coś na kształt mównicy. Sala była takiej wielkości, aby przemawiający nie musiał wrzeszczeć, by być usłyszanym przez wszystkich, a przy tym, aby słuchaczy mogło być tam jak najwięcej. W budowie tego pomieszczenia znaleziono złoty środek.

Gdy weszli, kilka osób poczęło ściskać Antaresowi dłoń i witać się z Tali. Pierwszy był sierżant Jason Hudson, szczupły, młody człowiek, o długich, jasnobrązowych, sięgających ramion włosach. Hudson zastąpił Garrusa Vakariana na stanowisku artylerzysty Normandii. Następnie Joker, jej pilot i aktualnie dowódca. Jak zwykle z brodą i w swojej czapce z daszkiem, oraz towarzysząca mu EDI, sztuczna inteligencja fregaty Jokera, o żeńskiej osobowości, pod postacią srebrnego robota przedstawiającego kobietę. W sali odpraw było jeszcze kilka osób, których Antares nie znał. W najciemniejszym kącie siedział ktoś, kogo zarysów nawet nie dostrzegał. Było mroczno, aby to, co będzie wyświetlane, było dobrze widoczne. Następnie wszedł Yarilo i jego ludzie. Był z nim porucznik sztabowy Kay Sanders, trzeci oficer Malawi, zasymilowany turianin. Przywitawszy się, Kay zrobił miejsce dla zastępczyń dowódcy. Pierwsza z nich, do Hitphista i quarianki podeszła porucznik Jenniffer Larsson, młoda, czarnoskóra dziewczyna. Jej kręcone włosy były spięte białą opaską, a ciemne oczy błyszczały w półmroku panującym w sali. Następnie Ves Sanchez, asari, podobnie jak Larsson była w randze porucznika. Sanchez do perfekcji opanowała sztukę walki dwustronną elektropałką, a z wrogami na odległość radziła sobie używając ciężkiego pistoletu, klasy M-77.

Elektropałka jest oburęczną bronią biała, budowaną ze stopu akmuo. Wewnątrz drzewca znajduje się bateria, oraz generator pola elektromagnetycznego, które nadawały broni jej bojowe właściwości, a także sprawiały, że na końcach szpikulców jarzyły się niebieskie iskry. Elektropałka jest zakończona emiterami paraliżujących impulsów elektromagnetycznych, dzięki którym podczas walki porażano przeciwników z bardzo dużą siłą, jednak rzadko miała miejsce sytuacja, gdzie przeciwnik ginął już po pierwszym ciosie. Niektóre modele pałek były zdolne do neutralizowania osłon energetycznych, ale większość była zwykłą bronią do walki wręcz. Wyprodukowano wiele wersji elektropałek, ale największą popularnością cieszyły się krótkie, jednostronne odmiany. Jednostronna elektropałka znajdowała się na podstawowym wyposażeniu żołnierzy Cerberusa.

Perfekcji, jaką osiągnęła Sanchez, Antares był całkowicie pewien. Na jednym ze szkoleń dla wojsk piechoty i dla oddziałów powietrzno-desantowych, gdzie szkoliła się wtedy Larsson, nauczano też walki wręcz i bronią białą. Wykładowcą była oczywiście Sanchez. Aby zaprezentować skuteczność elektropałki, dowódca szkolenia poprosił asari o pokaz. Hitphist przekonał się na własne oczy, że opowieści nie były wyssane z palca.

Asari uważane są za najbardziej szanowaną rasę w galaktyce. Można więc w łatwy sposób stwierdzić, że od początku stanowią jedną z największych sił politycznych w mgławicy. Ich rodzimą planetą jest Thessia. Budową są bardzo podobne do ludzi. Sprawia to, że pancerze i ubrania stworzone dla ludzi mogą być także noszone przez asari. Ich skóra występuje w różnych odcieniach niebieskiego, aż do fioletowego. Kolor zielony nabiera skóra chorej asari. W miejscu włosów znajdują się faliste struktury chrzęstne, połączone z czaszką, które tworzą grzebień. Są one sztywne, choć zachowują pewną elastyczność, a nie wiotkie, jak niektórzy uważają. Wiele z asari posiada tatuaże na twarzach, o różnych wzorach i barwach. Niektóre z nich posiadają znaczenia, które przypominają ludzkie brwi. Asari charakteryzują się jedną płcią. W oczach ludzi są z wyglądu bardzo podobne do ludzkich kobiet, ale nie określa się szczegółowo ich płci. Rozmnażanie między dwoma przedstawicielami tego gatunku, zachodzi w wyniku swoistej partenogenezy, w czasie której każda asari przekazuje potomstwu dwie kopie swoich genów. Drugi zestaw zmienia się w wyniku wyjątkowego procesu zwanego zespoleniem. Ze związku, w którym jest asari, zawsze rodzi się asari. A ze związków asari z asari rodzą się, tak zwane, czystokrwiste asari. Rasa ta posiada doskonale działający system regeneracji komórkowej. Chociaż ich leczenie nie zachodzi tak szybko jak u innych gatunków, potrafią dożyć tysiąca lat. Mające około stu lat, uważane są w społeczeństwie za dzieci

Sanchez wyglądała jak wszystkie asari. Była smukła, z gładkiej, urodziwej twarzy można było wyczytać, iż mogła mieć równie dobrze dwadzieścia jak i trzysta dwadzieścia lat. Czoło i policzki miała ozdobione jasnoczerwonym wzorem tatuażu, który zaczynał się w zewnętrznych kącikach oczu, a jej skóra była intensywnie niebieska. Po dłuższej chwili dotarł Lars.

- Paliwo i amunicja już uzupełnione, wszystko w porządku – powiedział do Antaresa po powitaniach.

- Dziękuję – odparł Hitphist – Były jakieś problemy?

- Nic z tych rzeczy. Gra muzyka. Orion jest sprawny i gotowy.

Gdy Lars skończył mówić, otworzyły się drzwi po przeciwnej stronie. Wyszło z nich troje ludzi. Pierwszy szedł admirał David Anderson, czarnoskóry oficer, zastępca Hacketta. Weteran Wojny Pierwszego Kontaktu. Jako drugi kroczył właśnie admirał floty, Steven Hackett. Dowódca ogromnie doświadczony, starszy człowiek, jak nikt inny zasługujący na godność głównodowodzącego siłami Sojuszu. Twarz poznaczoną zmarszczkami ozdabiała blizna. Ostatnim był niemłody mężczyzna, ale młodszy od Andersona i Hacketta. Miał ciemnie, lotnicze okulary, brązowe włosy średniej długości i twarz pokrytą bujnym zarostem, a na głowie kowbojski kapelusz. Był to Johnny de Mayo. Człowiek, którego kariera wysokiego oficera rozwijała się bardzo szybko, sprawnie i niezwykle błyskotliwie. Obaj admirałowie mieli na sobie granatowe mundury z dystynkcjami Sojuszu, a de Mayo mundur piechoty. Gdy weszli do sali, zdjął okulary i włożył do kieszeni na sercu. Anderson i de Mayo usiedli najbliżej generatora na środku, a Hackett stanął za katedrą.

Zebrani otoczyli czytnik na środku. Nikt z przybyłych nie usiadł. Tali stała blisko Antaresa, który złączył dłonie za plecami.

- Witajcie – zaczął admirał – Zwołałem nadzwyczajną naradę w związku z wydarzeniami sprzed ostatnich kilkudziesięciu minut. Uprzedzając pytania, nie zostaliśmy zaatakowani przez turian, batarian, ani przez żadne z przedstawicielstw w gromadzie. Napastnikiem jest ktoś zupełnie i całkowicie z zewnątrz. Co więcej, zaatakowano nie tylko nas, ale i wszystkie siły w rodzinie Hildy. Prawie bez wyjątku. Przechwyciliśmy inne meldunki. Najmocniej oberwaliśmy my i turianie, ale prócz tego, bandycki atak zdążył dosięgnąć także asari, czy salarian.

Turianie oczywiście podejrzewają nas, również wysłali oddział swojego wywiadu do Bagramu, który pewnie zaraz tu będzie. Ich agenci wywiadowczy minęli się z naszymi – tu przerwał i rozejrzał się po sali, spojrzenie jasnoniebieskich oczu zatrzymało się na moment na każdym z zebranych – Takie są fakty. Zostaliśmy zaatakowani przez dotąd nieznanego wroga, który użył bezzałogowych, niedużych, dość licznych jednostek. Wszystko jest w mediach, szaleje tam burza. Extranet przepełniony jest w większości bzdurami, co nie zmienia faktu, że niedługo zacznie się panika. Zwłaszcza tutaj, gdzie i bez tego sytuacja jest napięta. Naszym zadaniem jest możliwie szybko i skutecznie zdemaskować napastników, a co za tym idzie odpowiednio zareagować. Ale żeby mogło do tego dojść, potrzebna jest stu procentowa pewność. Na razie zostały wzmocnione patrole, a okręty i baza przygotowane na zarówno następny atak, jak i na oblężenie. Nasz główny okręt osłony, jednostka klasy Ontario, C-2 Quaro będzie okrętem flagowym. Ja będę z jego pokładu zarządzał głównym trzonem akcji i sprawami dyplomatycznymi. Tam zastępować mnie będzie major Severite. Admirał Anderson zastąpi mnie w Bagramie, a jego, generał de Mayo, którego oficjalnie mianowałem członkiem sztabu. Razem ze mną i Davidem, Johnny będzie przewodniczył sprawom wywiadu. Talent dowódczy wykazał wcześniej, wiele razy i sądzę, że zasługuje na to stanowisko, gdzie jest potrzebny. Czy ktoś ma jakieś obiekcje?

Wzrok Hacketta ponownie obiegł zebranych w sali odpraw. Nikt się nie odezwał.

- Cieszę się – podjął spokojnie admirał – Mam wam jeszcze coś do powiedzenia. Czeka was kilka roszad w składach statków regimentu. Stanowisko w Bagramie obejmie porucznik sztabowy, Lars Hartigan, który będzie oficerem wykonawczym. Przejmie dowództwo w centrali. I jeszcze jedno. Udało mi się znaleźć odpowiednią osobę na stanowisko kapitana dla Normandii.

Antares drgnął i spojrzał w kierunku, gdzie siedziała dotąd, nie rozpoznana przez niego osoba. Postać, w kącie którą brał za asari wstała i faktycznie nią była. Ponadto, była dobrze Tali jak i Antaresowi znana.

- Hej, spójrz, to Aeona! – szepnęła mu do ucha Tali chwytając go za rękę.

Aeona Tamriel wyszła z cienia, i stanęła przed Hackettem, trzymając ręce złączone za plecami. Gdy próbowała się uśmiechnąć, co słabo jej wychodziło, na jej soczyście niebieską twarz wypłynął rumieniec. Wcześniej była przydzielona do załogi Oriona na kilka misji zleconych Hitphistowi i Tali przez Przymierze i radną asari. Przez ten czas wszyscy troje zaprzyjaźnili się ze sobą i podtrzymywali przyjaźń także po rozstaniu, wymieniając od czasu do czasu wiadomości. Ostatnie, wykonane przez nich zadanie, dało Aeonie awans do stopnia starszego kapitana w szeregach Przymierza i komandosek asari, do których należała również Sanchez.

Mimo proponowanych im za wykonanie tego zadania, promocji, ani Tali, ani Hitphist tychże nie przyjęli. Nie chcieli więcej niż to, co mieli. Ich stopnie też były raczej formalnościami. Oboje byli wolnymi strzelcami.

Aeona, jak wszystkie asari wydawała się młoda, również była smukła, a na twarzy, niedaleko zielonych oczu, na policzkach i czole także miała tatuaże, koloru bieli. Mimo podobieństwa, była od Sanchez zupełnie inna. Tamriel była bardzo zdolną biotyczką. A Ves nie miała w sobie wielu biotycznych zdolności, co nadrabiała niebywałą umiejętnością walki elektropałką.

- Starsza kapitan Aeona Tamriel obejmie stanowisko dowódcy Normandii – kontynuował Hackett – I zostanie dowódcą regimentu. Zastępować ją będą kapitan Yarilo i kapitan Hitphist. Odpowiadacie przed sztabem Sojuszu. Przede mną, Davidem i Johnnym, poprzez centralę i Larsa. Mam dla was zadanie. Zaraz pokażemy wam to, co udało się zebrać z maszyn napastników.

Hackett zwrócił się do Andersona. Ten podniósł się i postawił na blacie w środku sali jakąś skrzynkę wypełnioną lekko zielonkawym złomem i zaczął mówić.

- To są materiały, jakie udało się znaleźć. Tu zwracam się do załóg jednostek SLR Orion i SRT Malawi. Orion zabierze materiał i wystartuje jako pierwszy. Do was należy misja znalezienia wszelkich informacji o tym - wskazał na zawartość skrzynek - co to jest, skąd pochodzi i z czyjego polecenia zostało stworzone. Malawi wyleci kilka godzin później. Yarilo, waszym zadaniem będzie bezpośrednio asystować Orionowi i ubezpieczać go. W odwodzie będzie Normandia. W razie gdyby kapitanom było potrzebne więcej ludzi albo sprzętu. Joker i Aeona mają być gotowi do wylotu w każdej chwili. Na każdy sygnał z Oriona, albo Malawi. Cała operacja jest nieoficjalna. Ta narada też...

Drzwi, którymi wchodzili członkowie regimentu otworzyły się z hukiem. Do sali odpraw, równym, żołnierskim krokiem wkroczyło pięciu uzbrojonych turian. Pierwszy szedł samotnie, reszta za nim, w dwóch parach. Piloci i żołnierze Sojuszu rozstąpili się, robiąc gościom miejsce. Momentalnie do sali wbiegło również kilku strażników, celując w turian karabinami.

Turianie są wyżsi i szczuplejsi od ludzi, mierzą około dwóch metrów wzrostu. Posiadają dwa długie, grube palce i jeden przeciwstawny, każdy zakończony pazurem. Ich najbardziej wyróżniającą cechą jest metalowy pancerz, który wytworzył się drogą ewolucji. Co więcej, wygląd turian zdaje się wskazywać wiele podobieństw do ptaków i dinozaurów co może stanowić genezę ich pochodzenia. Średnia długość życia jest porównywalna do ludzkiego. Od czasu Wojny Zjednoczenia, turianie zwykli nosić na twarzach zawiłe tatuaże określające kolonię pochodzenia, choć nie wiadomo do końca, które znaki, którą konkretnie symbolizują. Znaki te mogą mieć różne barwy. Tatuaże turiańskie różniły się znacznie od delikatnych i subtelnych ozdób asari.

Ojczyzną turian jest Palaven, zaatakowany i spustoszony zaraz po Ziemi przez Żniwiarzy. Ich głos również jest łatwo rozpoznawalny, ma pewien charakterystyczny, wibrujący, tembr. Słyną szczególnie z umiejętności i przeszkolenia militarnego, stanowią największą część sił Przymierza. Są raczej gatunkiem drapieżników. Dysponują skierowanymi do przodu, uważnymi oczami, które sprawiają wrażenie, jakby zapewniały im wyjątkowo bystry wzrok. Z kolei zęby i szczęka przypominają odległe cechy najbardziej rozwiniętych gadów, takich jak krokodyle i niegdysiejsze mięsożerne dinozaury. Poza tym pazury na palcach rąk i nóg wydają się zdolne do rozrywania ciała. Lekka budowa tej rasy wskazywałaby także na zdolność szybkiego przemieszczania się.

Po sali przeszedł pomruk. Ludzie szeptali między sobą. Antares rozpoznał dwóch z przybyłych turian. Jeden im przewodził, a drugi był w ostatniej parze. Jako pierwszy, do pomieszczenia wkroczył sam prymarcha turian, Adrien Victus we własnej osobie. Drugim ze znajomych turian, okazał się Garrus Vakarian, członek ekipy Sheparda i były artylerzysta Normandii. Garrus miał na twarzy granatowe tatuaże, Victus jasne, prawie białe.

- Zamknijcie drzwi – rozkazał prymarcha – Mam sprawę do omówienia z dowódcami Sojuszu.

Hackett skinął na strażników, a ci opuścili karabiny i wyszli z sali zamykając za sobą drzwi. Każdy z obecnych, wyjąwszy admirałów Sojuszu, miał broń. Tali pochyliła się dyskretnie i odpięła sprzączkę pochwy sztyletu, który nazwała Przedświtem, przypiętej do lewego buta. Hitphist spojrzał na nią i gdy ich spojrzenia trafiły na siebie, pokręcił głową. Sam oceniał szanse. Niezauważalnym ruchem sprawdził, czy pistolet łatwo wychodzi z kabury na prawym udzie. Podobnie postąpiła większość członków Sojuszu w sali. Atmosfera zgęstniała.

- Czemu zawdzięczamy tą wizytę?– zapytał Hackett, opierając się łokciami o mównicę.

Victus był turiańskim generałem, podobnie jak Anderson, weteranem Wojny Pierwszego Kontaktu. Służył w turiańskiej armii przez większość swojego życia, miał silny charakter i był najważniejszym dowódcą turiańskich żołnierzy. Pomimo jego niewątpliwych zasług i osiągnięć, jest uważany za dość kontrowersyjnego przywódcę z powodu niekonwencjonalnych metod działania. Obaj głównodowodzący przez chwilę piorunowali się spojrzeniami, po czym milczenie przerwał turianin:

- Czemu? Ty już wiesz czemu. Wszyscy, zresztą, wiecie - dodał z przekąsem - Chodzi przecież tylko o atak na zgrupowanie moich oddziałów w tej gromadzie! – warknął.

Założył ręce na piersi, przybyli z nim turianie wykonali identyczny ruch. Wszyscy równocześnie stanęli w lekkim rozkroku, tupnąwszy lekko, założyli ręce za plecami – Wiem, że oberwaliśmy nie tylko my. Podobnie jak Sojusz, też przechwyciliśmy kilka rozmów – ciągnął prymarcha, spojrzawszy Hackettowi w oczy, admirał wytrzymał spojrzenie - Zaatakowano też asari, salarian i chyba wszystkich. Co ty planujesz? Bez zapowiedzi? Bez wypowiedzenia wojny? Czym aż tak wam zaszkodziliśmy? Czy mam to czytać za zwykłą zaczepną napaść?

- Powoli – Hackett wyprostował się – Moje jednostki nie zbliżyły się do waszych. Poza tym mieliśmy chyba umowę. Póki co trzymamy się swoich rewirów i wszyscy są zadowoleni. Ktokolwiek dokonał tego ataku, to nie był żaden z moich ludzi. Ale z pewnością żądasz dowodu. Dostaniesz go. Admirale Anderson, nasz status teraz i w przeciągu trzech minionych godzin.

Gdy Hackett skończył, zszedł z mównicy i usiadł obok de Mayo. Wsparł podbródek na złączonych dłoniach opartych na kolanach i obserwował Andersona. Czarnoskóry admirał podszedł do generatora, na blacie którego wciąż leżał pakunek z kawałkami statków napastników. Wyjął z niego większy, połyskujący bladą zielenią i pokazał go Victusowi.

- To zebrane przez naszych naukowców szczątki maszyn napastników. Nie myśl, że nas oszczędzili – mówił Anderson.

Wrzucił dzierżony metal do pojemnika i kładąc go na podłodze, poza zasięgiem wzroku turianina. Uruchomił terminal. Nad blatem pojawiła się trójwymiarowa mapa aktualnych pozycji jednostek Sojuszu z centralnie usytuowanym Bagramem. To są nasze główne okręty liniowe – tu admirał wskazał na trzy duże symbole okrętów wokół bazy – Quaro, okręt flagowy Sojuszu – największa ikona – dwa wspierające, Teksas i Wiatr – dwie mniejsze – A to stan przez ostatnie trzy godziny aż do teraz – Anderson włączył symulację, oczywiście w przyspieszonym tempie. Widać było sam początek ataku. W jednej chwili duże kropki zaczęły formować szyk obronny, między nimi zaczęły przemykać drobne ikonki myśliwców, a z Bagramu wylatywały inne. Dużo innych – Trzy średnie symbole to nasze statki zwiadowcze – mówił dalej Anderson – Kierowały kontratak naszych myśliwców – tu pokazał kilka małych kropek podążających za większymi pomiędzy tymi całkiem dużymi oznaczającymi okręty liniowe – Ta symulacja przedstawia wszystkie nasze jednostki od rozpoczęcia ataku przez nieprzyjaciela, aż do teraz. Jak widać, wszystkie przez cały czas są w obrębie rubieży Bagramu. Regiment zwiadowczy jest tutaj. SLR Orion tu, SSV Normandia i SRT Malawi tu i tu. Także nawet jeśli faktycznie chcielibyśmy was podejść podstępem, nie bylibyśmy w stanie przeprowadzić takiej operacji w ukryciu. Bez statków zwiadowczych, które jako jedyne, o czym wiecie, są w naszej flocie wyposażone w systemy maskujące, każda próba zostałaby natychmiast wykryta - symulacja się skończyła, a admirał dodał – Podejdź, prymarcho. Sprawdź. Upewnij się, że te dane nie są w żaden sposób przekształcone, ani spreparowane. Proszę. To archiwalny zapis wydarzeń, jakie miały miejsce w Bagramie i okolicach przez ostatnie dwie, do trzech godzin.

- Potwierdziłeś, admirale – powiedział po chwili Victus.

- Co potwierdziłem? – spytał Anderson.

- Nie jestem idiotą. Zdaję sobie sprawę z tego, że to z pewnością nie jest wina Sojuszu. Moim zadaniem było jedynie się tego upewnić. Teraz wiem już wszystko poza jednym – kontynuował turianin – Tożsamość napastników. To dotyczy wszystkich w tym układzie. Tylko patrzeć, a zacznie się wyścig szczurów po te dane. Będziemy się nawzajem zwalczać aby je zdobyć. Może się okazać, że kopia będzie tylko jedna. Tak się zaczynały wojny, panie admirale.

- Co pan sugeruje? – Hackett wyprostował się w fotelu i wstał.

Prymarcha rozejrzał się po zebranych.

- Ja? Gdzieżby. Liczyłem, że to Sojusz wyjdzie z jakąś propozycją.

- Czego pan oczekuje? – zapytał de Mayo również wstając.

- Zakładając, że panowie przystaną na moje apelacje, jestem w stanie zaryzykować i opowiedzieć się za… nazwijmy to wspólną operacją wywiadowczą. Wtedy uda się dotrzeć do zamachowców, wydaje mi się, że bezpieczniej a przede wszystkim, szybciej.

- Wspólna operacja? – powtórzył Anderson.

- To za dużo powiedziane. Powiedzmy, że będzie to chwilowa współpraca obronna przeciwko wspólnemu wrogowi. Życzyłbym sobie jedynie wymiany wywiadowczych informacji prewencyjnych. Chodzi tylko i wyłącznie o uniknięcie, lub skuteczne odparcie kolejnego, niezapowiedzianego ataku, który mógłby się okazać groźniejszy w konsekwencjach niż poprzedni. Niesie też większe ryzyko interwencji z zewnątrz. A tego, ufam, nie życzylibyście sobie, podobnie jak my. Podobnie jak my, nie lubicie gdy ktoś wpycha się w wasze sprawy. To nasza rzecz, to my ją zaczęliśmy i wyłącznie między naszymi rasami powinno się ją zakończyć. W natarciu Sojusz i turiańskie służby wywiadowcze będą działać całkowicie osobno. Kto pierwszy znajdzie i przywiezie do rodziny Hildy potwierdzone dane na temat napastnika, udowadniając tym samym swoją niewinność w tej sprawie, otrzyma sporny kawałka gromady. Takie jest moje stanowisko w tej sprawie. Wspólna będzie tylko i wyłącznie obrona. Proste. Dla dobra funkcjonariuszy.

- Jesteście gotowi po tym fakcie zawiesić broń? – zapytał Hackett.

- Wtedy konflikt będzie uznany za oficjalnie zakończony. A sporny teren przyznany wedle zasług – odparł Victus uśmiechając się wrednie – Co odpowiecie?

- Zgodzić się na tę propozycję Sojuszowi trudno – powiedział po chwili namysłu Hackett – Dzięki temu otrzymamy obopólny zysk. Przede wszystkim znajdziemy odpowiedzi istotnie szybciej i w razie ataku odnotujemy mniejsze straty, poprzez wspólne działania tu, w obronie. Ale i tak do odnalezienia tych danych będziemy zmuszeni ze sobą rywalizować. Co może okazać się bardziej problematyczne niż dotychczasowy konflikt.

- Zgadza się, ale wtedy będzie konkurencja tylko pomiędzy Sojuszem i turianami. Nikim więcej. A po znalezieniu informacji konflikt, zostanie uznany za rozwiązany. Takie są warunki.

- Więc, jeżeli przystaniemy na waszą propozycję, bez względu na to, kto dowiezie potrzebne informacje, druga strona ma się bezpretensjonalnie zrzec dyskusyjnej części gromady. Skoryguj mnie prymarcho, jeśli źle rozumuję – podsumował de Mayo.

- Wedle założenia – potwierdził Victus skinąwszy głową – Uda się składniej obronić nasz interes, a rywalizacja przyspieszy znalezienie dowodu i zakończenie sporu. Moim zdaniem, to lepsze rozwiązanie, niż siedzieć każdy w swoim kącie i czekać na kolejny atak.

Na dłuższą chwilę w sali odpraw zapanowała cisza. Wszyscy trawili słowa generała, przenosząc wzrok z jednego dowódcę na drugiego. Ci, trwali bez ruchu, czekając na odpowiedź drugiego.

- Zgadzacie się na całkowite zamknięcie sprawy po przywiezieniu potwierdzonych danych? – przerwał milczenie Anderson – I strona przegrana nie będzie wszczynać kolejnego konfliktu?

- Dokładnie tak. Po rozwiązaniu zagadki i po przyznaniu właścicielowi części Hildy, przegrana strona nie będzie wnosić żadnych sprzeciwów. Jeżeli nie chce wywołać otwartej wojny. A do takiej, z pewnością wkroczy Rada, a razem z nią resztą Przymierza. Jesteście mądrymi ludźmi, wiecie czym to grozi. Co odpowiecie? – Victus rozejrzał się po twarzach zebranych - Co odpowiecie? - powtórzył.

- Właśnie. Rada - zapytał de Mayo, podchodząc bliżej - Co z Radą? Muszą zostać poinformowani, że doszło tutaj do porozumienia.

- Można uzyskać audiencję na Cytadeli i poprosić o patronat. I tylko o patronat. Nic więcej. Bez jakichkolwiek interwencji do czasu zakończenia konfliktu. Żadnego mieszania się w tę sprawę innych sił. Nawet Rady – odpowiedział stanowczo prymarcha.

- Ogólny zamysł jest bardzo praktyczny – powiedział Anderson – Sojusz ma już i tak umówioną rozmowę z Radą, która odbędzie się za trzy dni. Jeśli reszta dowódców przystanie, wasza propozycja bezzwłocznie wejdzie w życie. Jeżeli Rada zostanie przekonana, że sprawa zostanie załatwiona przez nas, nie będzie dysponować własnych sił - Anderson wymienił spojrzenie z Hackettem - Dowiedzą się o tym, co prawda, po rozpoczęciu operacji, ale nie powinni się mieszać, zanim nie będą znali szczegółów. Z pewnością dotrą do nich informacje o mobilizacji. I to całkiem szybko. Będą zadowoleni, jeśli zechcemy im to wyjaśnić, nawet jak nastąpi to po fakcie – skończywszy zwrócił się do głównodowodzącego – Admirale?

- W imieniu Sojuszu, w imieniu moich ludzi, przystaję - powiedział Hackett - Kto pierwszy zdobędzie te dane, dostanie część rodziny Hildy. Defensywa tutaj, w zapalnym miejscu będzie organizowana wspólnie, na bazie wymiany informacji mających na celu utrzymanie bezpieczeństwa w gromadzie. Sprawa zostanie przedstawiona Radzie za trzy dni, na naszej audiencji, na którą zostaną zaproszeni dowódcy turiańscy. Jeżeli wyrażą aprobatę. Przedstawimy radnym nasze stanowiska i to, że jest szansa na zakończenie kryzysu w rodzinie Hildy. Co wy odpowiecie?

Atmosfera nieco się rozładowała, dało się słyszeć ściszone rozmowy wśród zebranych. Mimo to Hackett i Victus nadal pozostawali w centrum zainteresowania.

- Rad jestem to słyszeć – odparł turianin – Zatem zaczynamy. Założenia wchodzą w życie. Czy tak? A więc to nowy początek. Niech wygra lepszy – prymarcha spoważniał - W drogę tedy. Do gwiazd, admirale.

- W rzeczy samej. Obyśmy się na szlaku nie spotkali, prymarcho - oznajmił złowieszczo de Mayo - Obyśmy się nie spotkali. Szlak będzie teraz jeszcze bardziej niebezpieczny.

- To wszystko, co miałem do powiedzenia. Dziękuję - ciągnął dalej Victus - Prawdę rzekłeś generale. Obyśmy się nie spotkali. Jednakże. Zostawię tutaj mój kontakt. Garrusa Vakariana, przez niego przekażę informacje, jeśli coś zostanie przez nas wykryte. Obecność przyjaciela z pewnością nie będzie wam przeszkadzać. Garrus wchodził wcześniej w skład załogi Normandii.

- Istotnie, nie będzie – kiwnął głową Anderson.

- Świetnie się składa. To by było na tyle. Bądźcie ostrożni. Szlak jest zdradliwy. Zwłaszcza teraz – ponowny uśmiech Victusa wyglądał ponuro – Powodzenia.

- I tobie, przyjacielu. – odpowiedział Hackett odwzajemniając uśmiech. Niemniej chłodny.

Prymarcha ponownie rozejrzał się po sali. Reszta jego przybocznych ponownie stanęła na baczność. Następnie, czterej stojący w kolumnie turianie zrobili po kroku w bok, dwóch w prawo, dwóch w lewo, rozstępując się i robiąc przejście dla dowódcy. Całość została wykonana bez słowa, w idealnym porządku. W milczeniu Victus skinął lekko głową, odwrócił się i ruszył przechodząc pomiędzy swoimi ludźmi. Ci, uczynili szybki w tył zwrot i równo poszli za nim. Prócz Garrusa. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi przyciszone rozmowy przybrały na intensywności i natężeniu. Admirałowie wymienili kilka zdań, po czym Hackett ponownie stanął za katedrą. Widząc, że ma coś do powiedzenia, głosy ucichły całkiem. Admirał stał chwilę niezdecydowany, wodząc wzrokiem po sali. Rozejrzał się i powiedział:

- Słyszeliście wszystko. Nie ma potrzeby ani sensu niczego powtarzać. Wiecie jakie zadanie nas czeka. To, co zdarzy się w najbliższej przyszłości zadecyduje o pozycji Sojuszu, a przez to, o pozycji ludzi w przestrzeni Hildy. Poprzez media, również w przestrzeni Cytadeli i w wielu innych miejscach. Waży się nasza reputacja. Musimy wyjść z tej sytuacji z twarzą, możliwie także z tarczą. Mówię możliwie, gdyż chcę uniknąć strat. Wolę stracić tę część rodziny Hildy niż stracić żołnierzy, pilotów i negocjatorów – na chwilę przerwał – Trzeba pokazać się, możliwie z jak najlepszej strony. Nie warto czekać na odpowiedź Rady. To potrwa, a działać trzeba natychmiast. Turianie też bezzwłocznie zaczną mobilizację. My zaczniemy najszybciej, jak to będzie możliwe. Tak jak było to mówione wcześniej. Wytyczne zadania nie zmieniają się. Statek regimentu, w asyście dwóch innych będzie szukać danych, a reszta utrzymywać przestrzeń Bagramu po naszej stronie. Całą operację oznaczymy kryptonimem Heavy Metal. Garrusie, miło mi was powitać ponownie w naszych szeregach.

Wszyscy zebrani w sali utkwili oczy w Vakarianie. Do Garrusa podszedł Kay i położył mu rękę na ramieniu.

- Witaj z powrotem, bracie - powiedział.

- Jestem turianinem, tożsamość mam we krwi, ale Sojusz mam w sercu. Wynik tego konfliktu może być mi obojętny. Tak czy inaczej, skończy się na korzyść turian, bądź ludzi. Dzięki temu mam komfort wyboru - powiedział Garrus, kierując swoje słowa do wszystkich zgromadzonych - Celem nas wszystkich jest zakończyć spór szybko i bez niepotrzebnych strat po każdej ze stron. Zostały tu podjęte decyzje, które to umożliwią. Zdecydowałem. Tak, jak obecny tutaj Kay. Masz moje wsparcie, admirale - turianin skinął lekko głową przed Hackettem - Mimo, że przybyłem tutaj z Victusem, zamierzam zostać i działać na korzyść Sojuszu, jak dawniej, kiedy służyłem pod Shepardem. Jednocześnie wykonam rozkaz prymarchy. Jeśli turianie namierzą napastnika, przekażę informacje oficerowi operacyjnemu.

- Plan zakłada pojmanie porywaczy - powiedział Kay - Podejmujemy się właściwych działań. Nikt nie ma podstaw by postawić nam jakiekolwiek zarzuty - wyjaśnił.

- Rad jestem z waszej lojalności wobec Sojuszu i wobec nas. Nawet nie wiecie jak bardzo. Dziękuję – podjął Hackett – Garrus zostanie przydzielony do załogi Normandii, jako oficer wykonawczy i zastępca kapitana. Co się tyczy misji. Orion wylatuje o godzinie czwartej, czasu lokalnego Bagramu. Macie ponad czterdzieści minut na przygotowanie maszyn do lotu. Reprezentujcie nas godnie. Załatwcie to jak należy. Zróbcie to dla Sojuszu, dla swoich przyjaciół, bliskich. Dla wszystkich, którzy są nam przychylni. Tyle słów bożych na dzień dzisiejszy. Bądźcie ostrożni. Powodzenia i do statków! Do gwiazd.

- Tak jest! – odpowiedzieli chórem.

Uczestnicy narady w głównej sali odpraw Bagramu udali się w stronę drzwi z ciemnego szkła i powoli zaczęli opuszczać pomieszczenie.

- Niech Bóg ma was w swojej opiece – mruknął pod nosem Hackett patrząc za wychodzącymi.

 

 

- Trochę żałuję, że tak wyszło – powiedział Antares, kiedy w towarzystwie Larsa i Tali wracał na pokład startowy - Naprawdę dobrze się nam z tobą pracowało. Cieszyliśmy się kiedy nam cię przydzielili – dodał. Quarianka przytaknęła.

- Też byłem rad. Ale teraz będziecie mogli przynajmniej sobie ode mnie odpocząć – Lars wyszczerzył zęby w uśmiechu – Widocznie tutaj przydam się bardziej. Stanowicie zgrany zespół. Dacie sobie radę. Bez niczyjej pomocy. Znajdziemy napastnika, a później się zobaczy. Jako oficer wykonawczy zrobię wszystko, żeby to, co uda wam się znaleźć, trafiło do odpowiednich osób bez chwili zwłoki.

- Nie wątpię. Niemniej, szkoda.

- Będziemy w kontakcie przez cały czas tego zadania. Pozbieram swoje rzeczy z pokładu, żebyście mieli dość czasu na przygotowania przed odlotem.

Schodzili już po schodach wiodących na platformę lądowiska. Każda ekipa rozchodziła się w stronę swojej maszyny. Yarilo, Sanchez, Kay i Larsson do Malawi. Tali, Hitphist i Lars do Oriona. Joker, EDI i Hudson w stronę rękawa który prowadził do śluzy Normandii. Aeona gdzieś straciła się w tłumie. Prawdopodobnie została jeszcze w sali, odbierając od Hacketta indywidualne instrukcje. Reszta z kolei, zaczęła szybki przegląd techniczny statków. Musiały być całkowicie sprawne.

Lars się pakował. Krążył po pokładzie zbierając rzeczy. Hitphist siedział w kokpicie statku, sprawdzał odczyty ze skanerów. Tali robiła to samo w małej maszynowni połączonej z ładownią i garażem, który znajdował się zaraz za głównym pomieszczeniem załogi. W luku garażowym stał humvee, mały, wielozadaniowy samochód terenowy. Orion nie był statkiem wielkości myśliwca, dlatego nie było możliwym wszędzie nim wylądować. Dlatego pojazd taki jak humvee był bardzo praktyczny. Podobny znajdował się na pokładzie Malawi. Humvee Oriona miał na dachu zamontowany karabin maszynowy w obrotowej wieżyczce. Oprócz tego sprawdzał się też jako samochód badawczy, poszukiwawczy, czy transportowy. Antares umieścił na jego wyposażeniu wiele przydatnych urządzeń. Tali zadbała o właściwe połączenia systemów nawigacji, łączności i usprawniła je. Tak samo zresztą było na Orionie. Cała instalacja statku, pliki, nawigacja, mapy, systemy celownicze czy maskujące, łączność i silniki były wciąż ulepszane i doskonalone. Wszystko było odpowiednio przerobione przez quariankę, tak aby dawało sto procent, a czasami i więcej swoich możliwości. Dlatego Tali znała statek doskonale, który przez te zabiegi niejednokrotnie prześcigał jednostki które całkiem niedawno schodziły z taśm produkcyjnych. Quarianie byli niezrównanymi inżynierami i konstruktorami. Przez co, również w humvee i Orionie były najnowsze programy nawigacyjne, zaktualizowane mapy czy dane radiowe. A całość, zarówno samochodu jak i statku, naprawdę rzadko sprawiała problemy. Gdy coś się psuło, Tali zaraz wiedziała co może być przyczyną. Humvee był wyposażony w przestarzałą, klasyczną, manualną skrzynię biegów, bo Hitphist był zatwardziałym tradycjonalistą. Nauka jazdy czymś tak anachronicznym, biorąc pod uwagę nastałe czasy, poszła quariance jednak bardzo sprawnie. Po jakimś czasie dorównała Antaresowi umiejętnościami. Nie inaczej było w przypadku pilotowania Oriona. Oboje znakomicie się uzupełniali. Często zmieniali, raz jedno z nich prowadziło statek, drugie strzelało z działka obrony pokładowej a czasami odwrotnie. Podobnie było również w walce. Stanowili bardzo zgrany zespół. Rozumieli się bez słów.

Kiedy kapitan upewnił się, że w kokpicie jest wszystko w porządku chwycił wolant i sprawdził jeszcze czy gładko daje się prowadzić. Zabezpieczył spusty i stery w pozycji wyjściowej i wstał z fotela. Rzucił jeszcze okiem na wskaźniki i wyszedł z kokpitu, idąc pomiędzy dwoma rzędami siedzeń, w nim się znajdujących. Kokpit Oriona był zaprojektowany dla dwojga pilotów oraz posiadał za fotelami dla nich, jeszcze dwa miejsca pasażerskie. Gdy kapitan znalazł się w głównym pomieszczeniu Oriona, skierował się w lewo gdzie mieli stół oraz siedzenie dookoła niego, zaaranżowane tak, by razem zajmowały jak najmniej miejsca. Tam też była lodówka i miejsce do przechowywania żywności i wody. Oraz, jak łatwo się domyślić, wszelkie narzędzia kuchenne, typu urządzenie do gotowania i oczyszczania tlenku wodoru. Naprzeciwko bardziej rekreacyjnej wnęki okrętu, były dwa biurka. Na każdym mieścił się monitor zespolony z klawiaturą i parą joysticków podobnych do tych, których dwa zestawy znajdowały się w kokpicie, by z obu miejsc pilotów można było utrzymać kontrolę nad maszyną. Te dwa stanowiska były stacjami obsługi zdalnych, dwulufowych działek obrony pokładowej. Jedno z nich znajdowało się na przykryciu okrętu, obok kabiny nawigatora, a drugie na spodzie, pod pokładem. Pola ostrzału obu działek uzupełniały się wzajemnie. Prócz dwóch głównych, większych dział pilota i kilku ładunków wyrzucanych bomb, było to całe uzbrojenie statku.

Całość głównego pomieszczenia była urządzona bardzo sprytnie, by zapewnić dogodne warunki mieszkania, podróży i walki w jego wnętrzu. Wszystko było kompaktowo skonstruowane. Po drugiej stronie wejścia do kokpitu miała swoje miejsce łazienka. Sanitariat tak przygotowany, aby być całkowicie bezpiecznym dla quarianki, mającej coraz silniejszy, ale wciąż delikatny organizm i system immunologiczny. Następnie, prostopadle do stacji kontroli działek, było ustawione trzecie biurko. Terminal osobisty kapitana i quarianki, który stanowił główną stację łączności, mającej odnogi w każdej części statku. W kokpicie, kabinie nawigatora, ładowni, przy konsolach każdego z działek. Sieć ta, podłączona była tak, by można było z każdego z tych miejsc prowadzić korespondencję wewnątrz statku, jak i z odbiorcą spoza maszyny. Na tym biurku mieściło się także miniaturowe laboratorium badawcze, z którego często korzystała Tali, badając różne, gromadzone przez nich materiały, zbierając dane i odczyty. Wszystko było zamontowane precyzyjnie i zawsze był utrzymany porządek wśród instrumentów i narzędzi. Zaraz obok tego blatu, przymocowana do ściany była drabinka, prowadząca do kabiny nawigatora, usytuowanej wyżej niż główny pokład i do koi dla załogi. Te, wisiały u sufitu nad konsolami działek i połową, w miarę pustej przestrzeni na środku pomieszczenia. Ta pusta, prostokątna przestrzeń nie była gigantyczna, ale przy tym wygodna, a wnętrze przytulne i ciepłe. Dla zalecanej ilości czterech osób załogi, mogło być nieco przyciasno, dla dwóch było idealnie. Po drugiej stronie biurka, jeszcze obok drabinki, w tej samej ścianie o którą opierały się blaty z konsolami działek, były drzwi prowadzące do luku garażowego i ładowni, kończącej się stanowiskiem dostępu do silników. Tak więc, na statku było wszystko co potrzebne. Antares i Tali zagospodarowali nawet odrobinę miejsca, by w ścianie za stołem, nad siedzeniami, zainstalować akwarium, gdzie hodowali kolorowe rybki. Odwiedzając różne miejsca kupowali zwierzątka. Aktualnie w akwarium pływało osiem rybek.

Kapitan Hitphist oparł się o stół. Lars kończył się pakować. Jego torba leżała obok na blacie, już zapięta.

- Masz wszystko? – spytał przyjaciela.

- Tak. Idę obejrzeć nowe stanowisko i kwaterę.

- W porządku. Wpadniesz jeszcze przed odlotem? – skinął głową Antares.

- Postaram się. W razie, jakbym nie zdążył, pozdrów Tali. Trzymajcie się.

Lars wyszedł. Antares przeszedł przez pomieszczenie i usiadł w obrotowym fotelu przy terminalu osobistym. Po dłuższej chwili w przejściu do garażu pojawiła się Tali. Podeszła do niego, położyła mu dłoń na ramieniu i zapytała:

- I jak? Tutaj wszystko już gotowe? Gdzie jest Lars?

- Już wyszedł, ale może wróci jeszcze przed samym odlotem. Tak. Wszystko sprawdzone i gotowe. Proszę, zobacz – Hitphist podniósł datpad z raportem z blatu przy którym siedział i wręczył go quariance – Części, które mamy zbadać są zabezpieczone w skrzynce w ładowni. Akumulatory dziewięćdziesiąt dwa procent, paliwo dziewięćdziesiąt jeden. Amunicja sto. Lars ją nam uzupełnił po powrocie.

Tali przeczytała krótki raport, sporządzony przez Antaresa na podstawie zebranych odczytów. Podeszła do drugiego z blatów, tego, gdzie były stanowiska strzelców i włożyła datpad do pojemnika na biurku, pomiędzy ekranami sterowania działkami obrony pokładowej. Oparła się o pulpit, splotła dłonie na piersi i spojrzała na Hitphista siedzącego przy terminalu osobistym załogi.

- Wszystko dobrze?

- Tak – odparł lakonicznie – A u ciebie? – zapytał patrząc na nią.

- Też. Więc jesteśmy dobrze przygotowani. Coś jeszcze będzie potrzebne? O czym myślisz? – zapytała.

- Zastanawiam się. Musimy dotrzeć do kogoś, kto się na tym zna. Specjalisty od części i awioniki statków. Zielonkawe poszycie, uważam za co najmniej dziwne, więc najlepiej by było znaleźć kogoś nietypowego. Sucha kalkulacja może w tym przypadku zawieść. Potrzebny nam ktoś, kto będzie mógł na to spojrzeć szerzej.

- Szukamy opętanego? – na jej twarz wpełzł uśmiech.

- Hobbysty - odparł, po czym coś przyszło mu do głowy - Tali, a quarianie?

- Na pomoc quarian raczej nie mamy co liczyć, dla nas liczą się systemy, urządzenia. Nie samo poszycie, które teraz stanowi dla nas punkt wyjścia - przerwała i westchnęła - Spodziewałam się, że Aeona, jako dowódca regimentu zwoła jeszcze jedną, mniejszą naradę i ustali kierunek odlotu.

- Też na to liczyłem. Mamy jeszcze trochę czasu. A ona na pewno ma wiele do zrobienia. Poczekajmy, może wpadnie.

Hitphist miał rację. Po chwili ktoś zapukał w poszycie ich statku. Tali odwróciła się. Świeżo mianowana dowódcą regimentu rozpoznawczego, kapitan Aeona Tamriel, stała wyprostowana na rampie. Antares podniósł się i ustawił obok quarianki.

- Nie przeszkadzam? – zaczęła nieśmiało asari.

- Nie, ty nigdy nie przeszkadzasz. Chodź - odparła Tali podchodząc bliżej do asari i zapraszając ją gestem – Fajnie, że znalazłaś trochę czasu - dodała z uśmiechem

- Dziękuję, że tak myślicie - Aeona również uśmiechnęła się ładnie, weszła głębiej do wnętrza Oriona i przywitała się z nimi.

- Chcę wam coś powiedzieć - oznajmiła - Jako przyjaciel i dowódca regimentu. Odnośnie naszego zadania.

- Usiądź proszę – zaproponował Antares - Słuchamy.

Wszyscy troje zajęli miejsca przy stole. Gdy usadowili się wygodnie, przemówiła asari:

- Po pierwsze przekazuję pozdrowienia od mojego oficera wykonawczego - Hitphist i quarianka podziękowali - A po drugie bardzo się cieszę, że jestem tutaj z wami. Od jakiegoś czasu chciałam pójść w ślady Kaya i wesprzeć Sojusz, tak jak Sanchez, ale moja radna się nie zgadzała. Była zdania, że komandoski asari mają służyć asari, albo wyłącznie Przymierzu i stacjonować tylko w zapalnych punktach, lub na Thessi, czy Illium.

- Możliwe, że nie miała innego wyboru. Nie chciała tracić kolejnego żołnierza, tak samo jak prymarcha w przypadku Garrusa – powiedział Antares - Tym bardziej musiało być ci trudniej, Aeono.

- Niby Sojusz jest częścią Przymierza, lecz o jakiekolwiek przeniesienia trzeba sie długo i uporczowie starać - weszła mu w słowo Tali.

- Ty i Garrus musieliście naprawdę bardzo tego chcieć, by przeciwstawić się swoim radnym. Naprawdę wam zależało.

- Antares ma rację – podchwyciła quarianka – To dla nas znaczy bardzo dużo. I dla Sojuszu. Admirał podjął właściwą decyzję mianując cię kapitanem Normandii, a jego twoim zastępcą. Sprawdzicie się, jestem tego pewna.

- Bardzo miło mi to słyszeć – odpowiedziała Aeona, czerwieniejąc nieco i spuszczając wzrok – Ale wątpię czy poradzę sobie z presją. Nie da się zastąpić kogoś takiego jak Shepard. Z drugiej strony nikt nie mówił, że będzie łatwo. Postaramy się zrobić wszystko, żeby się z tego zadania odpowiednio wywiązać. Mimo wszystko cieszę się z tej nominacji. Nie zawiodę was. Jako przyjaciółka i jako dowódca regimentu.

Aeona przełknęła ślinę i wstała. Zaczęła się powoli przechadzać po pokładzie, tam z powrotem, obok miejsca w którym siedzieli.

- Byłam już na Normandii i Malawi z instrukcjami. Powiem wam to samo co powiedziałam im. Zapewne spodziewaliście się, że obmyśliłam jakiś plan. Trzeba znaleźć kogoś, kto będzie w stanie zbadać te szczątki. Tali? A quarianie, mogliby nas wspomóc? Albo Sur'Kesh? Co o tym myślicie?

Odpowiedziała jej Tali, kręcąc głową:

- Rozmawialiśmy już o tym. Raczej nie. Jesteśmy inżynierami, awionika i poszycie okrętów była naszą silną stroną, ale odkąd ponownie osiedliśmy na Rannochu nie nadążamy już za najnowszymi technologiami, a to może okazać się kluczowe. Antares i ja uważamy, że najlepiej będzie zasięgnąć ekspertyzy niekonwencjonalnego konstruktora.

- Przeczuwałam taką odpowiedź. Po naradzie, Garrus podsunął mi pewną myśl - powiedziała Aeona - Wasz stary turiański znajomy zasugerował, że najlepiej będzie zacząć od Illium. Poszukajmy najpierw kogoś, kto może udzielić odpowiednich informacji. Wiecie o kim mówię. Tam zacznijcie.

- Garrus ma rację - stwierdził Antares - Jeśli ona nam nie pomoże, to na pewno będzie wiedziała, gdzie szukać nietypowych osób, które się na tym zajmują.

- W takim razie mamy kurs – podsumowała Tali – Na dobry początek.

- W każdym razie, dostaniemy punkt zaczepienia i w razie potrzeby ustalimy co zrobić dalej - dodała asari - Okaże się, co ona nam powie. Złóżcie jej wizytę. Może zgodzi się na bezpośrednią współpracę. Zna się na tym. Spróbujcie nawiązać z nią kontakt, by spotkanie było pewne. I pamiętajcie, całą tą misję trzeba wykonać subtelnie - Aeona podeszła do rampy - To na razie wszystko, bywajcie w zdrowiu. Czekam na meldunki i wieści – powiedziała jeszcze z uśmiechem – Uważajcie na siebie. Powodzenia.

Hitphist i Tali wstali by ją odprowadzić.

- Tobie też – odpowiedziała quarianka, a po jej słowach Tamriel zeszła po rampie na płytę i udała się w stronę doku swojej fregaty, w drodze odwróciła się jeszcze i pomachała im na pożegnanie.

Antares i Tali już wiedzieli od czego zacząć. Kurs na Illium i spotkanie z Handlarzem Cieni, który widzi i wie wszystko. Z pomocą Sheparda, stanowisko Handlarza przejęła Liara T’Soni. Asari, która razem z Garrusem służyła pod Shepardem na Normandii w Przymierzu. Jeżeli ktoś dysponował informacjami pewnymi i sprawdzonymi, to z pewnością właśnie ona. Pytanie, ile będą kosztowały. Wszystko stanie się jasne po rozmowie z asari, po odwiedzinach w jej biurze, na Illium.

Zbliżała się godzina odlotu z bazy. Orion był gotowy do lotu, zapasy uzupełnione, cel póki co, wiadomy. Zamknęli rampę i rozdzielili się. Tali zajęła stanowisko nawigatora w górnej kabinie statku i zaczęła opracowywać trasę lotu, a Antares usiadł za sterami w kokpicie. Zamknął okienko, które wcześniej otworzył.

- Tali, pokład szczelny. Spróbuję skontaktować się z Liarą – zakomunikował i wybrał odpowiedni kanał, odchrząknął i powiedział głośno i wyraźnie – Anioł Śmierci, dla SLR Orion, Anioł Śmierci dla SLR Orion, mówi kapitan Antares Hitphist. Liara, Liara, słyszysz? – nie było odpowiedzi, odczekał chwilę w ciszy, jaka zapadła na pokładzie i ponowił próbę. Po trzech wezwaniach wciąż nie było żadnego odzewu – Nic z tego nie będzie – powiedziała Tali, a Hitphist wyłączywszy mikrofon.

- Może jest właśnie w gabinecie w Nos Astra. Mamy szansę – odpowiedziała quarianka.

Antares przyznał jej rację i uruchomił silniki. Zwolnił pazury lądownicze w podestach. Ponownie włączył interkom wybrał kanał ogólny Bagramu. Zanim jednak zdążył się odezwać, cała stacja rozbrzmiała twardym głosem Larsa Hartigana:

- Tu centrala, mówi oficer wykonawczy Bagramu. Mamy godzinę czwartą czasu lokalnego. Ogłaszam rozpoczęcie operacji Heavy Metal. SLR Orion do lotu! Macie zezwolenie na start. Meldować gotowość!

- Zgłaszam wylot. Heavy Metal! – odpowiedział Hitphist.

- Zrozumiałem, powodzenia.

Antares, pchnął dźwignię przepustnicy. Orion oderwał się od płyty lądowiska i wzniósł. Kaptian chwycił pewniej wolant, przyciskając pedał przyspieszenia. Ruszyli powoli naprzód. Lewą dłonią dzierżył stery a prawą sięgnął do podsufitki i przełączając cztery manetki, schował podesty do lądowania. Zauważył Larsa stojącego na galerii, tam gdzie wcześniej stał kontroler centrali. Zakręcił on palcem w powietrzu i wskazał nim w wylot głównego lądowiska bazy. Orion kierował się do tegoż właśnie wylotu. Mijając inne maszyny gładko przeszedł przez pole magnetyczne utrzymujące tlen i stałe ciśnienie w bazie. Ludzie machali, niektórzy życzyli głośno powodzenia. Bo też byli Sojuszem. Kiedy okręt regimentu zwiadowczego opuścił bazę i znalazł się już w przestrzeni, przyspieszył.

Wyruszyli na szlak.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania