Nie ma takich grzechów, za które nie można odpokutować - rozdział. 5

54. Piętro jak zwykle zachwycało swoimi pełnymi dusz gotyckimi korytarzami. Jeszcze żywi Samobójcy (Zakapturzeni) biegli z miejsca na miejsce by uzyskać informacje o nowym zleceniu bądź dostać fundowaną przez Piekło skromną nagrodę, po wykonaniu jednego z nich.

 

Mimo to byli mniejszością pomiędzy tysiącami mało wartych dusz, które nawet nie dostały błogosławieństwa odpoczynku jako proch, tylko musiały znosić panujący wszędzie rynek pracy.

 

Dla Azazela szkodniki, dla Edgara znikomy tłum, a dla Abigail widownia, która właśnie stała przed nią.

 

Ale przed tym wróćmy kilka chwil wcześniej.

 

---

 

Po intymnym zbliżeniu Demona i jego sługi, Azazel musiał zmierzyć się z tym, że jego nowa pannica musiała zostać wysłana na jej pierwsze zlecenie.

 

Nie był z tym w żadnym stopniu pogodzony, cmokał ustami, tupał nogami, a jego welon loków miotał się niczym gniazdo żmii.

 

- Więc dowiem się wszystkiego na 54. Piętrze tak? - zapytała zniecierpliwiona niewiasta, która już nie mogła się doczekać wyjścia z ciekawej, jednak ostatecznie monotonnej Domeny.

 

- Tak, tak, już zaraz wyruszymy Abigail- Pstryk.

 

Pstryk. Pstryk. Pstryk. Pstryk.PSTRYKPSTRYKPSTRYK.

 

- Czemu. Nie. Mogę. Przenieść. Nas. Na. To. Obrzydliwe. Piętro!!!!??? - krzyknął, w czasie, gdy pstrykał palcami niczym paralityk.

 

Przeważnie sługa na widok swojego wściekłego pana, któremu praktycznie płynęła piana z ust, zestresowałaby się lub spróbowała uniknąć tego typu nastroju.

 

Abigail oczywiście nie była w żadnym stopniu związana z normą i w czasie, gdy Azazel przeklinał cały światek Piekielny, uśmiechała się pociesznie i obserwowała meduzy, które spokojnie pływały w bezgranicznym akwarium.

 

Odwróciła się jednak, by z nieukrywaną ciekawością obejrzeć jak piegi Azazela otworzyły się po raz kolejny i mrugały w niepohamowanej furii.

 

- JAKIM PRAWEM NIE MOGĘ WEJŚĆ DO ZAKONU!?

 

Z tym wrzaskiem wysoki mężczyzna złożył się w kulkę na podłodze a z ust wypływało mu coś pomiędzy szlochem i sykiem.

 

- Już, już mój panie - powiedziała wplątując dłoń w jego loki, jakby jego wahania nastroju miała już na początku dziennym - Przecież i tak nie lubiłeś tamtego miejsca prawda?

 

---

 

Tym sposobem Azazel z niezadowoleniem wysłał Abigail na 54. Piętro, ale dopiero gdy zdążył przekląć Zegar Piekielny, który wybrzmiał w jego Domenie.

 

Abigail, która nie znała takiego pojęcia jak ludzka przyzwoitość bądź odczytywanie atmosfery, w momencie, gdy pojawiła się pomiędzy tłumem wykończonych dusz z uśmiechem przedstawiła się.

 

- Witam wszystkich z Zakonu Cienia! - wykrzyczała donośnie - Me miano to Abigail Williams, sługa Azazela i Gwiazda Salem - ukłoniła się, a w jej oczach odbijały się sztuczne światła placówki.

 

“Sługa Azazela? Czyli plotki były prawdziwe’’ ‘’Przyprawia mnie o ciarki’’ ‘'na 99. Piętrze można stawiać zakłady nie? Ja stawiam, że umrze w przeciągu tygodnia’’ ‘’Ale tygodnia, czasu ludzkiego czy Piekielnego?’’ ‘’Wygląda nie najgorzej, jak lalka’’ ‘’Abigail Williams... nowa, a już przytrafiła się jej nieciekawa misja... ‘’

 

Nie zważając na tłum i szum jaki wywołała swoją osobą, skocznym krokiem ruszyła przez tłoczne korytarze. Z kokieternym uśmiechem przedzierała się przez kolejne dusze.

 

Przed niektórymi się kłaniała, innym zarzucała ręce na szyję, zaś na poniektórych wymuszała piruety.

 

Jakże tutaj urokliwie - pomyślała - jak komicznie - zacisnęła pięść czując jak paznokcie wbijają się w jej gorzejącą skórę - jak...

 

Nudno.

 

Jakie te dusze były mało znaczące. Przeszła obok tak wielu, a żadna twarz nie zapadła jej w pamięć.

 

Zero uśmiechu - mimo, że posiadały drugie życie.

 

Zero kontaktu wzrokowego – mimo, że tak starała się błyszczeć.

 

Zero złości - gdy złośliwie wpadła którejś pod nogi.

 

Zero rumieńca - gdy wyszeptała słodkie słówka, przypadkowej duszy.

 

Zero.

 

Dla niej było to niepojęte.

 

Dla dusz, zaś ona była niepojęta. Dla nich ktoś taki jak Zakapturzony, był anomalią, kimś do którego zbliżenie się mogło oznaczać ponowną śmierć. Byli ekscentryczni, nieprzewidywalni i niepoprawni w swoich manieryzmach.

 

Dlatego pomiędzy rozchodzącymi się plotkami, żadna z nich nie planowała interakcji z dziewczyną. Tym bardziej, że była sługą Azazela, który był znany ze swoich chwiejnych, histerycznych nastroi i chorobliwej zazdrości.

 

Mimo przebrzydłej szarości panującej w towarzystwie, dla Abigail, Zakon dalej był ciekawy. Sklepienie, które się rozpadało z każdym krokiem. Ściany z których schodziła farba. Schody, z których marzyła spaść i rozbić się pomiędzy tłumem, by jej ciało zostało brutalnie podeptane.

 

Może i widziała kościoły z ciekawszą architekturą i łazienki, które bardziej grzeszyły czystością... jednak nie mogła zaprzeczyć, że coś ją tutaj ciągnęło.

 

Może były to dziesiątki drzwi, za którymi znikały hordy dusz albo klapa prowadząca do piwnicy, którą zauważyła pod tysiącami butów. Może kręcone schody, które wydawały się prowadzić nieskończenie w górę... albo inna para stopni, która prowadziła prosto w ścianę.

 

Krocząc przed siebie nuciła sonatę księżycową, nawet nie zauważając, że właśnie minęła się ze swoim przyszłym partnerem, Edgarem, który także jej nie zauważył.

 

Abigail głównie z powodu, że na pierwszy rzut oka wydawał jej się mało interesujący.

 

Edgar głównie z powodu, że poruszał się rutynowo, z myślami będąc na dolnych piętrach.

 

---

 

Biur w 54. było setki, gdyby nie gotycka otoczka, piętro bardziej przypominało korporację niż zakon.

 

- Panno Abigail, czy Pan Azazel – to mówiąc, biurowiec przekręcił oczami - wyjaśnił pani cokolwiek na temat pani roli jako Zakapturzonej?

 

Dziewczyna pokręciła głową, dodając następną łatkę do tragicznej reputacji Azazela.

 

Biurowiec westchnął - domyślał się tego - ba był pewien, że tak właśnie będzie. Mimo to, już od samego wejścia Abigail do jego biura poczuł niewyobrażalny ból głowy.

 

Może to przez jej głośne i teatralne powitanie? Może przez jej rozczarowany wzrok, gdy obejrzała go od stóp do głów? Mogła go boleć nawet poprzez ten nienaturalny gorąc jaki ze sobą sprowadziła, jakby była jakimś chodzącym kaloryferem.

 

Cóż, gorzej być nie może - pomyślał, dziękując Piekielnym otchłanią za zakaz wstępu kozłowi ofiarnemu (Azazelowi) na to piętro.

 

- Zacznijmy od początku - poprzez pani samobójstwo dostała pani szansę, na drugie życie, jako sługa Zakonu Cienia – w popularnym żargonie - Zakapturzona - zaczął monolog - wasze prace polegają na jednym, piętro zgłasza konkretny problem, który zostaję przydzielony do jednej pary Zakapturzo------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Mężczyzna uparcie kontynuował swój wywód, mimo że nie mógł nie zauważyć, że kobieta ani razu nie wróciła wzrokiem do jego osoby.

 

Zamiast skupić się na jego słowach upiornie wpatrywała się w kąt tego przeklętego pomieszczenia i obserwowała jak żywe króliczki z kurzu trącały się z szpary w szparę.

 

To nie tak, że on jej nie rozumiał - to pomieszczenie było straszne. Dwa niewygodne krzesła, które dodawały skoliozy każdemu kto siedział na nim dłużej niż godzinę. Do tego chybotające się biurko i szafki z książkami, do których nie zajrzał nawet na chwilę - ba był pewny, że tamte papiery były zaledwie atrapami.

 

Ale mogła chociaż się na niego spojrzeć.

 

Po chwili pożałował tego pragnienia.

 

---

 

W momencie rozpoczęcia monologu przez zmęczonego pracownika, Abigail się wyłączyła.

 

Dla niej potok słów tak nic nieznaczącej duszy, ledwo rejestrował się w jej podświadomości. Liczyło się dla niej tylko jedno, szum buzującej krwi, który malował jej obraz na czerwono.

 

Była hiperświadoma każdego wrażenia, które budowały się w jej ciele. Czuła niewyobrażalny gorąc, pot spływał z jej rzęs z każdym mrugnięciem, w nosie czuła zapach powoli budującej się juchy. Zaschło jej w ustach i zacisnęła palce, na drewnianych oparciach krzesła.

 

Była w euforii i kontynuowała obserwowanie jak króliczki z kurzu, skakały w rogu brudnego, plugawego biura.

 

Poczuła jak drzazgi, wkradają się pod jej delikatną skórę i topią się w niewyobrażającym gorącu jej krwi.

 

Zapach spalenizny rozpostarł się w pomieszczeniu a kobieta skrzyżowała swe oczy z biurowcem.

 

---

 

Samozwańcza Gwiazda Salem spełniła jego życzenie, gdy zbliżył się do końca wyjaśnień.

 

Porażające dreszcze przebiegły mu przez kręgosłup, gdy puste spodki oczu Abigail wywierciły w nim dziurę.

 

Uczucie było tak intensywne, że złapał się za gardło, jakby chciał powstrzymać wymioty.

 

Dziewczyna powstała, ukłoniła się, zachichotała i z podziękowaniem ruszyła ku wyjściu z Zakonu.

 

Za sobą pozostawiła ślady dłoni, które wypaliły się na zgliszczach krzesła. Wychodząc już nie zwróciła uwagi na pocieszne króliczki z kurzu, które rozpadły się pod jej skoczną podeszwą.

 

Ostatnie słowa mężczyzny rozpaliły w niej płomień, który swoim gorącem dorównywał tylko budzącymi się w niej Stygmatami.

 

‘’8. Piętro - Hohenheim’’ ‘’Ranga 2.’’ ‘’Niebezpieczeństwo wysokie - zgłoszenie możliwej obecności jednego z Grzechów Głównych - Chciwości.’’

 

--------------------------------------------------------------------------

 

Będąc w Piekle każda dusza nie ma wyboru, jak się przyzwyczaić do setek nienazwanych zasad i kaprysów Piekielnego krajobrazu i rządzącego nim prawa.

 

Tak samo jak każdy Zakapturzony, nie ważne czy przepada za ponurym Żniwiarzem czy wręcz przeciwnie – jest zmuszony pojawić się przed nim, poprzedzając każde zlecenie.

 

Tym razem nie jest to oczywiście byle kaprys, tylko pełnoprawna zasada, której dokładne znaczenie jest pełne plotek i niedopowiedzeń.

 

Gdyż jaką wagę dla duszy miałby posiadać pojedynczy pąk maku z płuc Żniwiarza?...

 

Dla niektórych był ostrzeżeniem, dla innych niczym ważnym, niektórzy byli zbyt obrzydzeni, by o tym myśleć... zaś dla trzpiotnej Abigail, oznaczał zaręczyny.

 

--------------------------------------------------------------------------

 

- Miło cię znowu widzieć Abrahamie inaczej, że wolisz bym nazywała cię Arlekinem lub biurowcem? - zaszczebiotała pannica, której nie wzruszył nagły skok z Zakonu do kwiecistego biura.

 

Mężczyzna westchnął, a dziewczyna wyłapała między błyszczącymi dzwoneczkami, stokrotkę w ciemnych lokach, wyciekających zza maski.

 

Abigail bardzo lubiła tą część jego garderoby.

 

Ptasia maska była wyraźnie wykonana ręcznie, z dokładnie namalowanymi złotymi ornamentami, które błyskały razem w melodii błazeńskich dzwoneczków. Oddzielała się od szarawej skóry jego szyi, która znikała w siedemnastowiecznym ciemnym płaszczu i skórzanych rękawiczkach.

 

Dziewczyna widziała dokładnie każdy jego szczegół razem z tym, że owe nakrycie twarzy wydawało się być nie tyle, co częścią garderoby a częścią jego ciała. Jak pasożyt, który wbijał się w jego ponurą otoczkę.

 

Abigail nie interesowało czy pod nią znajdowała się przystojna twarz lub krwawy obraz, ale pragnęła ją zdjąć... własnymi rękami.

 

- Też cieszę się, że cię widzę mój drogi - kontynuowała niezrażona jego obojętną reakcją - ... jednak myślałam, że znajdę się na 8. piętrze?

 

Abraham objął jej delikatną figurę swoimi skrytymi ślepiami. Nie zmieniła się od ostatniego razu, była dalej tak samo czarująca jak i niepokojąca z pojedynczym krzyżykiem zwisającym z jej ucha.

 

Myślami już błądził w scenie, w której liczy każdy z wielu pieprzyków na jej zwłokach, aż jego niepoprawne spojrzenie zetknęło się z jedyną nieprawidłowością, która powodowała u niego dreszcze.

 

Pojedyncze fiołkowe ślepie, które cieszyło się do niego w swojej podobnej lalce otoczce.

 

Służebnica Azazela - pomyślał - Zarazem pech jak i błogosławieństwo. Gdyby kozioł ofiarny i Edgar znajdowali się w pojedynku na bezczelność, musiałbym się mocno zastanowić na kogo postawić.

 

Chociaż w pojedynku na ekscentryczność Abigail biła tą dwójkę na głowę.

 

- Jest to standardowa procedura Abigail Williams, czyżbyś nie słuchała wykładu w Zakonie?

 

- Tajemnica - uśmiechnęła się pokazując zęby - porozmawiajmy o czymś ciekawszym... na przykład w kogo krwi wcześniej grzebałeś i czy możesz też w mojej?

 

- Skąd pomysł, że grzebałem w czyjejś krwi?

 

- Twoje rękawiczki - pokazała na materiał skąpany w świeżej posoce.

 

- Cóż nie mogę zaprzeczyć - wytarł krew w płaszcz - jednak, co do twojej śmiałej prośby, muszę odmówić, gdyż preferuję zwłoki.

 

Chociaż gdyby nie jej ruchliwe manieryzmy i żywa otoczka, z tymi pustymi ślepiami równie dobrze już wyglądała na dobrze utrzymane truchło.

 

Widział ją okiem lekarza oczywiście, była zakażona i był ciekawy jakby wyglądała z jego dłonią na krtani. Gdy po raz kolejny zanurzył się w swoich fantazjach, nie wiedział, że dziewczyna myśli dokładnie o tym samym.

 

- Niestety nie mam prawa umrzeć, chociaż twoja propozycja brzmi bardzo kusząco - oblizała usta, a ciepło jej ciała wypełniło ciasne pomieszczenie - mogę za to zaproponować taniec... chociaż pewnie jesteś na tyle bezczelny by odmówić mi kolejny raz? - wykonała krok w jego stronę.

 

- Chyba znasz odpowiedź Abigail Williams, inaczej, że wolisz bym nazywał cię zakażoną? - odpowiedział i wykonał jeden krok do tyłu.

 

- Jesteś przeuroczy, Abrahamie, żaden z ciebie gentleman - zaśmiała się, kompletnie niezrażona.

 

Dziewczyna ukłoniła się z dumnym uśmiechem, a na jej dłoniach mógł zauważyć rozdrapane paznokciami ślady.

 

- Nigdy się za takiego nie podawałem.

 

- Jestem jednak ciekawa - wykonała następny krok do przodu – co zrobisz, gdy twoje plecy dotkną ściany a odstęp między nami będzie się nieubłagalnie zmniejszał?

 

Niespotykany chichot wydobył się z gardła mężczyzny, powodując u dziewczyny przyjemny skręt żołądka.

 

- Zabiłbym cię... Oczywiście wolałbym uniknąć złości twego pana na taki zwrot wydarzeń - odrzekł, jednak nie mógł ukryć plugawego uśmiechu na ustach, gdy poczuł jak ciernie zaplotły się głęboko na jego płucach, a gęsta jucha wspinała się po ściankach gardła.

 

TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK. TIK. TAK.

 

- Więc zamiast tańca podaruję ci coś innego Abigail Williams, patrząc na to, że goni nas czas.

 

Kobieta oglądała z zapartym tchem jak długie kończyny Abrahama wyłamały się niczym swastyka, malując w jej oczach groteskowy pokaz.

 

Po zdjęciu rękawiczki mogła dokładnie zobaczyć napięte żyły w nadgarstku mężczyzny, które tylko błagały o wydostanie się z kruchej powłoki, która zniknęła głęboko w gardle Żniwiarza.

 

Gdy długimi palcami przedzierał się przez swoje ciało do płuc, druga dłoń chwytała się gardła w impasie. Paznokcie zdrapywały kawałki skóry, zbierając jaskrawą posokę pod ciemną płytkę.

 

- Dla ciebie Gwiazdo Salem - pokłonił się, jakby przed chwilą nie wykonał czegoś wielce niepokojącego, niemożliwego i podniecającego dla oglądającej Zakapturzonej.

 

Pojedynczy kwiat maku został rzucony w stronę dziewczyny, która w zachwycie zakręciła z nim piruet. Spoczęła wzrokiem na mężczyznę, który uklęknął dokładnie siedem metrów od niej i wykaszliwał resztki czarnej posoki z gardła.

 

- Jest to tylko formalność, każdy Zakaptu-

 

- Przyjmuje twoje zaręczyny Abrahamie.

 

W tym momencie Żniwiarz został kompletnie wytrącony z równowagi. Był tak zaskoczony, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że przerwała mu w pół słowa niczym Edgar. Nigdy nie słyszał czegoś tak absurdalnego z ust jakiegokolwiek Zakapturzonego. Wieki jakie spędził w tej pracy nie przygotowały go w żaden sposób na tajfun kobiety, którą była Abigail Williams.

 

- Nie bądź tak zaskoczony mój drogi, za życia dostawałam wiele prezentów od widowni, ale mężczyźni z Piekła biją ich wszystkich na głowę - zaczęła - nie wydaję ci się to romantyczne Abrahamie? Mak prosto z serca, którego pielęgnowałeś w swoim ciele. Oczywiście jesteś moim drugim narzeczonym więc... - kontynuowała swe deluzjonalne mamrotanie.

 

Oczywiście same narzeczeństwo wydawało mu się być wystarczają absurdalne, gdyż w jej logice był zaręczony z każdym Zakapturzonym, któremu był zmuszony dać kawałek swojej choroby. W tym Edgarowi, co powodowało u niego zwrot.

 

Chociaż, samo to było tutaj najmniejszym problemem, ale Abraham nie należał do ludzi myślących bardzo logicznie, dla tego nie miał problemu z samym narzeczeństwem tylko z czymś innym.

 

- Jestem drugi?

 

- Oczywiście do mojego pana należy pierwsze miejsce, chociaż nie miałam okazji by go o tym poinformować...

 

W rytm zniecierpliwionego czasu Abraham odchrząknął, zbierając całą uwagę kobiety.

 

- Jesteś niepoprawną grzesznicą - pokręcił głową - Żegnam i mam nadzieję, że się więcej nie zobaczymy. Don’t Stop Dancing, moja narzeczono.

 

Dziewczyna zniknęła, a Abraham pokręcił głową.

 

- Narzeczony, co? Nie mogę zaprzeczyć, że nie przeszkadza mi ten tytuł, aż tak - uśmiechnął się perfidnie – w końcu jest piękniejsza niż zwłoki jakiejkolwiek prostytutki, której robiłem ‘’sekcje’’... może być nawet bardziej urodziwa niż moja siostra.

 

---

 

Dziewczyny już nie było na 1. Piętrze.

 

Jej nozdrza wypełnił niesamowity odór krwi.

 

- Nie interesuję mnie kim byłaś za życia - zaczął męski głos - kto jest twoim panem, nie obchodzi mnie to czy się boisz lub czy jesteś podekscytowana. Obchodzi mnie tylko zlecenie przed nami i wykonanie go w jak najszybszy sposób. Imię to Edgar Varin of Arc - zapamiętaj, bo nie będę się powtarzał Auroro Willbams.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania