Nie ma takich grzechów, za które nie można odpokutować - rozdział. 6

Wije się, wije się, ściska mnie, ściska mnie, nie mogę oddychać, to boli, to boli, jestem głodny, jesteśmy głodni, czemu on jest taki okrutny. Czy te bajki jakie słyszę, gdy zamykam oczy są prawdziwe? Czy te słowa i potworny głód są tylko iluzją? Czuję ból po raz kolejny, a kolce wyrywają mnie z ciepłego, duszącego kokonu.

 

Po raz pierwszy oddycham.

 

Po raz pierwszy widzę.

 

I po raz pierwszy płaczę, że urodziłem się na tym świecie.

 

--------------------------------------------------------------------------

 

Belzebub o 8. Piętrze.

 

‘’Ah mówisz o tej farmie? Naprawdę, naprawdę urocza, tyle bydła w jednym miejscu, że aż miło się patrzy.’’

 

Azazel o 8. Piętrze.

 

‘’Zablokowali mi tam wejście tylko z jakiegoś głupiego kaprysu, byłem tam zaledwie raz. Raz! Zaledwie dekapitowałem mu głowę i już coś wielkiego’’

 

Kuba Rozpruwacz o 8. Piętrze.

 

‘’Pełno królików doświadczalnych do mojego użytku, aż ciężko nie skorzystać z tylu kawałków mięsa leżących dokoła. Niestety moje ciało odrzuciło jeden z nich, gdy próbowałem go sobie wczepić, ale cóż, w moich żyłach płynie wystarczająco parszywej krwi.’’

 

--------------------------------------------------------------------------

 

- 8. Piętro. Hohenheim. -

 

Abigail nie wiedziała, co spowodowało u niej drganie palców. Może był to ostry odór juchy w gęstym powietrzu. Ciemne chmury, które nie mogły zdecydować się czy zaczną w końcu płakać. Widok podniszczonych budynków w oddali, które przypominały jej Salem. Może były to poczerniałe ślady, które malowały ścieżkę w dziecięce wzory, albo krzaki róż, które oddzielały się swoją żywością koloru.

 

Mimo tych myśli, wystarczyło zobaczyć jak Gwiazda Salem kłania się przed niczym szczególnym, by dojść do konkluzji, że jej podekscytowanie wywarło się z tysiąca spojrzeń kierowanych w stronę Zakapturzonych.

 

Tysiące spojrzeń bez oczu, które by je dały.

 

- Panie Edgarze. Niegrzecznie tak przeinaczać imię damy, nazywam się Abigail Williams i nie życzę sobie takich błędów, nawet jeśli jest pan uro-

 

- Nie interesuję mnie twoja opinia - przerwał jej w pół słowa - dlatego-

 

- Co, ci się stało w twarz? - odbiła piłeczkę tym razem przerywając mu w pół zdania.

 

- Nie twoja sprawa.

 

- Jesteśmy partnerami, chyba mam prawo wiedzieć? - uśmiechnęła się kokieteryjnie.

 

- Nie na długo - prychnął i ruszył ku Pałacu, który oddzielał się od całego piętra swoją okazałością.

 

Abigail zachichotała, gdy pozostało jej oglądać plecy swojego partnera.

 

- Jest taki nieśmiały - pomyślała i skocznym krokiem ruszyła za Edgarem.

 

Czuła jak jego wzrok pada na bujającym się krzyżyku, który dalej ironicznie prezentował się na jej uchu. Sam kolczyk dla niej nie znaczył za wiele, był zwyczajnie dodatkiem, który trafił do niej przez przypadek.

 

Jeśli przypadkiem można uznać znalezienie dłoni wystającej z ziemi, która w swojej martwocie zaciskała go swoimi cienkimi palcami.

 

Jest to jednak opowieść na inny czas, gdyż niestety Abigail nie lubi opowiadać o swojej przeszłości.

 

- Podoba ci się? - zapytała się mężczyzny, na co ten zacisnął popękane usta.

 

- Nie. Tylko przypomina mi piętno.

 

- Piętno?

 

- Dość pytań - fuknął i poprawił bandaż na szyi - zamczysko jest przed nami. W nim siedzi nasz zleceniodawca, książę Hohenheim.

 

Owe zamczysko a dokładniej pałac, prezentował się wysoko nad starymi domostwami, oddzielając się kompletnie od burego krajobrazu 8. Piętra.

 

Na pierwszy rzut oka budynek wyglądał dostojnie w swojej barokowej otoczce, jednak wystarczyło się przyjrzeć i iluzja powoli zaczynała się rozpadać.

 

Od nędznej, zakurzonej fasady, na której bluszcz układał się w nienaturalne wzory. Do wyłamanych witraży przedstawiających nie wiadomo co. Sam budynek wywoływał u dziewczyny przyjemne dreszcze.

 

- Nie wydaję ci się, że ten Pałac wygląda jak żywy? - zapytała się Abigail, przecierając oczy.

 

Edgar zmrużył swoje jedyne oko i pokręcił głową.

 

- Masz schizofrenie? - zapytał się kompletnie poważnie.

 

- Nie jesteś w ogóle czarujący Edgarze – odpowiedziała spoglądając na gmach, który była pewna, że przed chwilą pulsował.

 

Edgar zmarszczył brwi na jej komentarz i zatrzymał się gwałtownie na dziedzińcu przed bramą pałacową, powodując, że rozglądająca się trzpiotka wpadła na jego plecy.

 

Dla niego nie była to pierwsza misja na 8. Piętrze, gdyż parę lat temu został wezwany by pozbyć się szkodników atakujących tutejszy króliczo-podobny gatunek pijawek.

 

Dlatego nie był zaskoczony, odurzającym odorem krwi na piętrze, gdyż sklejone juchą futro iepuras’i często wydzielało właśnie taki zapach. Aczkolwiek od pojawienia się w Hohenheim do wejścia na dziedziniec, gdzie zwykle przebywało ich najwięcej, nie zauważył ani jednego iepuras’a w zasięgu wzroku.

 

Tym bardziej że te przeklęte szkodniki uwielbiały się przyczepiać do kostek swoimi gębo otworami, pełnymi ostrych kłów.

 

Tymczasem nie było ich, nie skradały się pomiędzy wszechobecnymi krzakami róż, nie skakały po dziedzińcu i był pewien, że nie widział ich przy tych obrzydliwych drewnianych chatach.

 

Mężczyzna westchnął, gdy tępy ból zaatakował jego skronie, kiedy rozglądał się w poszukiwaniu jakiejś niepoprawności w otoczeniu, mimo to oprócz braku tych pasożytów nie widział żadnej zmiany.

 

Brzydki pałac, wieża, dziedziniec, róże, prawie niesłyszalny odgłos pulsu, który rozbrzmiewał w całym Hohenheim.

 

Edgar nie mógł dokładnie zaznaczyć źródła niepokoju jaki rozlał się w jego żyłach i powodował, że każde piętno na jego ciele próbowało się wydostać ze skóry

 

Może to ja mam schizofrenie?! - pomyślał, zupełnie poważnie.

 

- Wiesz Edgarze... tak stoimy przed tą bramą - zaczęła - i nie widzę żadnego powitania nadchodzącego w naszą stronę. Czuję tyle spojrzeń na sobie, a nikogo w pobliżu, bardzo nietaktowne z ich strony.

 

Mimo, że wspomniała o czymś, co normalnie zaniepokoiło by każdego człowieka, dziewczyna wydawała się tylko lekko zawiedziona. Bez grama trosk oglądała pałac w poszukiwaniu jakiejkolwiek sylwety w rozbitych oknach i szparach. Podskakiwała w miejscu próbując przyjrzeć się wieży, która nienaturalnie wzbijała się ku górze, górując nad całą wioską. W jej oknie mogła tylko dojrzeć jaskrawo czerwoną firanę, która bujała się wesoło, pomiędzy szarymi chmurami.

 

- Skąd czujesz ten wzrok? - zapytał się Edgar, który nie był aż tak czuły na spojrzenia innych.

 

- Z całego piętra, dziesiątki ślepi skierowanych na nas - wyraziła, a pieprzyki na jej twarzy zanurzyły się w głębokim rumieńcu - jest to tak wiercące uczucie, że aż mam ochotę tańczyć przed tą całą widownią.

 

Mówiąc to zacisnęła swoją drobną dłoń na nadgarstku Edgara, malując jego białą koszulę w czerwone wzory z rozdrapanej rany. Mężczyzna nawet się nie wzdrygnął, mimo gorączkowej temperatury jej dotyku, która powoli ozdabiała jego skórę bąblami.

 

- Panie Edgarze, czym jest to piętro?

 

Nawet nie zdążył odpowiedzieć. Zamaszystym krokiem wysunął się przed dziewczynę w ochronnym geście. Jakby w zgodzie z jej głosem, obydwoje usłyszeli głośny pisk, poprzedzony gruchotem kości.

 

Z nieba właśnie spadły zwłoki.

 

Czarna jucha wymalowała bruk w dziecinne wzory. Głośny trzask wzbił się w powietrze, gdy kości zwierzęcia, ścisnęły się ciasno przebijając delikatne mięśnie w mięsistej kompozycji.

 

Edgar zdążył tylko prychnąć, gdy jego białą koszulę pokryła gęsta posoka pasożyta.

 

- Co do jasnej cho-

 

- Jaki uroczy! - przerwał mu pobudzony głos - Czym to jest?

 

Nie zdążył nawet dokończyć swojego wywodu, gdy dziewczyna bez wahania podniosła zimne szczątki królika i przytuliła je do piersi. Jej zgorączkowane dłonie scaliły się z puszystym mięsem, powodując, że zniknęły w nim aż po nadgarstek.

 

Gdyby Edgar miał okazje się skupić na owym wydarzeniu jego delikatny słuch wyłapałby odgłos wrzącej krwi, nad którą panował aromat spalonego mięsa.

 

Potrawka z Królika ala iepuras.

 

- To jest iepuras - westchnął - normalnie są bardziej... żywe.

 

Obserwował z niesmakiem jak dłoń dziewczyny wychodzi przez skwaszony otwór gębowy stworzenia, który był jedyną cechą pasożyta, która odróżniała go od zwykłego królika.

 

- Iepuras... jaki urokliwy! - podskoczyła ściskając zwłoki.

 

Pocałowała kawałek, który mógłby być głową stworzenia, malując usta makabryczną szminką.

 

Pewnie właśnie tak wyglądałam w dniu mojej śmierci - pomyślała z nostalgią - Ile bym dała by poczuć się jak to przesłodkie stworzenie z żebrami wbitymi w gardło. W każdym razie... - zachichotała.

 

Spojrzała się na mężczyznę i z zainteresowaniem zauważyła, że krew, która ozdobiła jego koszulę, kompletnie zniknęła. Następnie spojrzała się na puchate zwłoki i kawałek czaszki, która zapadła się do środka.

 

Wbiła głowę zająca na ostro zakończone ogrodzenie i zaczęła się śmiać.

 

- Panie Edgarze - rechotała - nie uważasz, że przypominasz w tej chwili tego ''pasożyta’’?

 

Dziewczyna nie wiedziała, co wydawało jej się bardziej komiczne. To jak zmarszczył brew, czy może jak zacisnął zęby, próbując zaprzeczyć, ale nie mając do tego słów?

 

- Czyli uważasz, że jestem urokliwy? - zapytał się, kompletnie poważnie - kretynko - dodał.

 

- Urokliwy? Skąd taki wniosek.

 

- Wydaje mi się, że właśnie tego określenia użyłaś wcześniej - wskazał na nadzianego królika - na tym pasożycie - fuknął.

 

- Nie wydaje mi się... - uśmiechnęła się dokuczliwie – teraz jesteś taki skory do rozmowy, nie śpieszymy się już?

 

- a widzisz, żeby brama się otworzyła? - zbliżył się - niestety, jeśli gospodarz piętra jej nam łaskawie nie otworzy - dotknął palcem jej kolczyka – to nie mamy prawa przez nią przejść..., tym bardziej że sprofanowałaś zwłoki jednego z pupilów księcia.

 

- Taki jesteś prawy Edgarze? Nie wydajesz się zbytnio przejęty - kontynuowała.

 

- Nie mówimy o mnie, tylko o tobie oblubienico Azazela - złapał za krzyżyk - Uważasz że jestem urokliwy tak?

 

To była jej kolej by się zagotować. Czuła jak sklejony juchą uniform przylega do jej ciała, gdy Edgar zapomniał o pojęciu przestrzeni osobistej. Z tak bliska mogła się dokładnie przyjrzeć jego niecodziennej (nawet na standardy Piekła) aparycji.

 

Ciemne jak popiół kosmyki miotały mu się po twarzy. Popękane usta, skrzywiały w kapryśny wyraz. Biała koszula przylegała do jego ciała w kontraście do jej ciemnego okrycia.

 

Prawa strona lica mężczyzny, zapadała się do środka, niczym popękany wazon, pozostawiając mu zaledwie jedno oko i jedno ucho. Pęknięcia wchodziły ciekawsko na jego nos i kącik ust, malując na bladej cerze ciekawą strukturę.

 

To wszystko na sam koniec dopełniało całkowicie czarne oko. Pojedyncze ślepie bez nakreślonej tęczówki, źrenicy i twardówki. Wyglądało jak z typowego filmu grozy typu B – jednak w przeciwieństwie do tych tworów, powodowało u dziewczyny przyjemne dreszcze.

 

- Tak. Właśnie tak uważam Edgarze.

 

- To świetnie kretynko - przycisnął ją do ogrodzenia i wyrwał krzyżyk z jej ucha - w takim razie mi to wybaczysz. Na kolana, mamy towarzystwo.

 

--------------------------------------------------------------------------

 

Coś tutaj jest cholernie nie tak - było myślą przewodnią, która towarzyszyła Edgarowi od momentu pojawienia się w Hohenheim.

 

W momencie, w którym Abigail nabiła głowę iepurasia na bramę, delikatny słuch Edgara, załapał ciekawą barwę. Oprócz odgłosu pulsu, który był czymś chronicznym na 8. Piętrze i chichotu jego parterki był pewien, że usłyszał coś jeszcze. Pomruk należący do mężczyzny, który nie był księciem Hohenheim.

 

Jeden z Grzechów Głównych - Chciwość.

 

Czyżby naprawdę miał takiego pecha, by przegrać w piekielnej loterii i natrafić na właśnie niego? Grzech, którego tytuł był dodawany do dużej ilości zleceń, bo potrafił oszukać Piekło w swojej lokalizacji?

 

Edgar mógł policzyć ilość pęknięć na swoim ciele a i tak było ich mniej niż liczba zleceń z fałszywym dopiskiem Grzechu Chciwości.

 

W swojej dwudziestoletniej karierze Zakapturzonego nie napotkał go ani razu i przeklinał siebie, że nie mógł teraz wydrapać sobie gardła i skończyć jak ten pasożyt, którego dziewczyna właśnie porównała do jego osoby.

 

Wolałby umrzeć, jednak nieprawidłowości w tym miejscu kontynuowały doprowadzać go do pasji. Czuł jak piętna w jego ciele próbują wydostać się ze skóry w wręcz agonalnym wrażeniu. Milimetr po milimetrze, penetrując jego tkankę w poszukiwaniu świeżego powietrza.

 

To uczucie było znośne tylko dlatego, że piętna z przyjemnością pochłonęły krew tego przeklętego pasożyta, która rozbryzgała się, gdy postanowił spaść tuż przed nimi.

 

Brama nie została otwarta, w powietrzu unosiło się więcej zapachu krwi niż wcześniej. A ciemne chmury nad ich głowami tylko przypominały mu o jego bezużytecznym stygmacie.

 

Stygmaty - błogosławieństwa Piekła, które nadawały samobójcy unikatową umiejętność.

 

W czasie szermierki słownej z nową Zakapturzoną, zdążył przyjrzeć się jej dłonią i poczuć na własnej skórze emanujący z nich gorąc. Zdolność zarazem ofensywna jak i defensywna, co zauważył, gdy złapała za jego nadgarstek. Używała go instynktownie – ba, był pewien, że ta kretynka nawet nie wiedziała, że to było właśnie stygmatem.

 

Nie był zazdrosny – przez lata swojej pracy w tej przeklętej dziurze widział wiele Zakapturzonych z niesamowitymi bądź użytecznymi umiejętnościami. Widział także, jak wielu z nich umiera na pierwszym zleceniu, po dwóch, po trzech, po dziesięciu.

 

Zazdrościł im.

 

On jako jeden z najdłużej żyjących Zakapturzonych nie miał takiej łaski.

 

Jego stygmat kpił sobie z niego, więc używał zamiennika - Piętna, działały one na zasadzie równej wymiany. Kawałek ciała, organu, duszy za szansę do kontrataku.

 

Piekło po prostu nie pozwalało mu umrzeć.

 

- Uważasz, że jestem urokliwy tak? - zapytał się, trzymając w palcu jej kolczyk.

 

Wziął głęboki oddech i poczuł w swoim ciele topiący organy gorąc.

 

- Tak. Właśnie tak uważam Edgarze.

 

Musiał zacisnął usta, by się nie roześmiać, gdy żar w klatce piersiowej zaczął naciskać mu na żebra. Gdy znak pod bandażem zabierał mu oddech w duszącym uścisku zmuszającym do reakcji.

 

Nienawidził tego.

 

Nienawidził klątwy, którą postawił na nim jego pan.

 

Nienawidził Piekła, nienawidził Belzebuba i przede wszystkim nienawidził siebie.

 

Gdy przycisnął drobną Abigail do płotu, gorąc jej ciała wbił tysiące szpilek w kręgi jego kręgosłupa. Jej rumiana twarz, była za bardzo skupiona na nim, by słyszeć szelest dziesiątek repulsywnych stworzeń ukrywających się pomiędzy krzakami róż.

 

Jeśli jej pan Azazel był kozłem ofiarny, to Belzebub był nieludzkim skretyniałym szkodnikiem.

 

- To świetnie kretynko. W takim razie mi to wybaczysz.

 

Edgar Varin of Arc zmuszony do życia, sięgnął po kolczyk dziewczyny i wyrwał go bez chwili zawahania.

 

- Na kolana, mamy towarzystwo.

 

Cała sytuacja trwała zaledwie kilka sekund.

 

Abigail poczuła ból wyrwanego kolczyka i osunęła się na kolana, w odpowiedzi na nieznający sprzeciwu głos jej partnera.

 

Mężczyzna ścisnął krzyż w swoich palcach i zbliżył go to bandaża. Jednym ruchem zdarł z siebie opatrunek okazując żarzące znamię w kształcie skolopendry, które wiło się niczym animowany tatuaż na jego skórze.

 

Chmury zostały rozerwane, z nieboskłonu spadł deszcz, który nie znał żadnej litości.

 

Z krzewów róży wybiegły abominacje – czerwone plamy, które bezlitośnie kierowały się w ich stronę. Kawałki mięsa. Zszyte ze sobą iepurasie, które nie przypominały niczego oprócz pragnących umrzeć wybryków natury.

 

Zakapturzony wziął głęboki oddech, ucałował krzyż.

 

Z jego gardła wydobył się pomruk.

 

I Edgar zaśpiewał.

 

‘’Dies iræ, dies illa

 

Solvet sæclum in favilla

 

Teste David cum Sibylla’’

 

Głosem tak delikatnym, brzmieniem tak aksamitnym. Wypełnionym takim męczeństwem, że Abigail Williams, gwiazda Salem, poczuła jak po jej policzkach spłynęły ciepłe strugi.

 

Operowe brzmienie zadrżało niebiosami. Crescendo tonów wchodziło coraz wyżej, gdy jego wypełniony emocjami chorał postawił czarną kurtynę nad całym piętrem.

 

Jego lament mógłby być porównany do śpiewu Orfeusza za Eurydyką.

 

Pełen rozgoryczenia, zdający sobie sprawę, że jego łkanie nie było warte ceny jakiej zapłacił.

 

Gwałtownie w powietrzu wydobył się syk, gdy z zapadłej czaszki mężczyzny wykrzesał się płomień. Błękitnawy płomyk, poruszył się nęcąco - doprowadzając do dalszego rozpadu jego ciała.

 

Skolopendra na jego gardle wskrzesiła więcej ognia, gdy Edgar wykonał ruch w stronę oszołomionych zszytych kawałków mięsa.

 

- Na stos, płońcie w wiecznie dziewiczych płomieniach Inferna.

 

Kreatury zapaliły się, dołączając do niebiańskiego dźwięku w agonicznej kakofonii.

 

Miotały się po dziedzińcu w torturze, przypominającej palenie czarownic w Salem. Do momentu, w którym nie został z nich tylko proch.

 

Brama się otworzyła.

 

--------------------------------------------------------------------------

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania