Nocne Bestie ~ Rozdział 5
Już po kilku krokach spostrzegli między drzewami ścianę z grubo ciosanych bali i strzechę pokrytą wiązkami gałęzi. Przedarli się przez krzaki i stanęli przed prostą chatą. Drzwi domu, całe podrapane i zakrwawione, były otwarte na oścież. W środku panował mrok.
— Zdaje się, że nikogo tu nie ma — szepnęła kobieta.
— Pytanie tylko — powiedział Niodo przytłumionym głosem — gdzie się podziała matka z dzieckiem. Nie sądzę, żeby byli zdolni do zrobienia takiego bałaganu. — Skierował konia w stronę ogrodzenia wokół domu i nachylił się w siodle. Jednocześnie sięgnął ręką przez ramię i chwycił łuk.
— Co jest? — zapytała wiedźma.
— W tej zagrodzie jeszcze niedawno były świnie. Ślady w błocie są świeże. Może uciekły, ale te kałuże krwi mnie niepokoją. — Łowca zeskoczył z wierzchowca i jednym końcem łuku pogrzebał w ziemi. Kobieta uczyniła to samo.
— Poczekaj chwilę — powiedziała. — Sprawdzę, czy nikt się tu nie ukrywa.
Niodo spojrzał na nią z zaciekawieniem. Wiedźma sięgnęła ręką po księżyc wiszący na jej szyi i przymknęła oczy. Jej ciało przebiegły dreszcze podobne do drżenia, które ogarnia człowieka w chwili rozkoszy. Otworzyła oczy.
— Ktoś tu jest.
— Gdzie?
— Za domem.
— To ten smok — wymamrotał krwawiący mężczyzna, podchodząc bliżej nieznajomych.
— Opisz go — rozkazał Łowca.
— No miał ze trzy metry, jak się patrzy. Cały szary z wielkimi oczami. Na ogonie miał dziwne wybrzuszenie i...
— Widłogon Szary — przerwał mu Kharim, który zakończył właśnie oglądanie śladów wokół domu. — Samica. Wiek około stu lat. Schorowana.
— Jest za domem?
— Nie. Gdy by tam była, to już dawno bylibyśmy martwi.
Niodo poszedł za dom, trzymając łuk przygotowany do strzału. Wiedźma szła o krok za nim, kładąc palce na rękojeści miecza. Ostrożnie minęli róg chaty.
Nagle usłyszeli szelest, a niedaleko nich mignął cień. Mężczyzna błyskawicznie namierzył cel, lecz nie zwolnił cięciwy. Stwór wskoczył w zarośla. Tupot łap szybko umilkł w głębi lasu.
— Cholera! — warknęła kobieta — Zasrany lis!
— Nie denerwuj się. To zwykły, rudy lis.
— Za domem jest coś jeszcze — zmieniła szybko temat. Nie chciała wyjść na bojaźliwą.
Ostrożnie przeszli na niewielkie obejście za chatą.
— Wiedziałem — Kharim wykrzywił usta.
Na dnie wielkiego doła na odpadki leżał smok. Miał, tak jak mówił myśliwy, niecałe trzy metry długości, a jego ciało pokryte było matowymi łuskami, odbijającymi światło księżyca. Nieproporcjonalny łeb pokryty był grubymi jak palec kolcami, a stanowiący połowę długości ciała ogon, zakończony był ostrym jelcem. Osadzone blisko siebie oczy skryte były za prześwitującymi powiekami.
Kharim wiedział, że stwór nie śpi.
— Jest w letargu.
— Co takiego?
— Śpi, lecz gdy tylko wyczuje ciepło innego stworzenia, zaatakuje.
— Nie wziął nas za zagrożenie — stwierdziła wiedźma, podtrzymując rannego chłopa. — Wycofajmy się, póki możemy.
— A moja żona? — wyszeptał.
— Martwa — powiedział chłodno Łowca, wracając się po wierzchowce. — I my też będziemy, jeśli tu zostaniemy. Wynośmy się stąd.
— Dokąd?
— Dzień drogi na północ jest stara świątynia Keglara, bóstwa, które jest czczone przez Waragów. Potrzebujemy broni i zapasów jedzenia. Tam wszystko znajdziemy.
— W drogę — powiedziała wiedźma, wskakując na siodło.
*Sorki, że krótko ale trochę mam na głowie. Jeśli ktoś nie skumał lub się zgubił niech przeczyta całą serię od nowa*
Komentarze (3)
Spadła Ci forma, znów pisałeś na szybko :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania