Poprzednie częściPiękne Rzeczy - 1 - Jestem z Miasta

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piękne Rzeczy - 3 - Prawie do Nieba [koniec]

Lepsza, fajniejsza wersja Google Docs:

https://docs.google.com/document/d/1MZu5NOtSBiRYvSFv8AP9gLDy0fw5SERVP5B9Yj8wChU/edit?usp=sharing

 

Następny dzień, Szósty sierpnia anno domini 2007

8:34, Radom

 

Wspólny poranek, wspólne śniadanie i wspólne pożegnania. Tak to wyglądało w domu radomskich Pociągałów. To był dzień szczególny, choć wyglądał jak każdy inny. Słońce palące wszystko w czerwieni, śpiew ptaków i poranne rozmowy. Rodzina siedziała przy stole i spożywała wspólny posiłek. Uśmiechy, rozmowy — obraz piękny i rozpalający serce. On — Jakub — głowa rodziny i Apollo w ludzkiej skórze. Ona — Anna — niemalże Afrodyta i wspaniała żona. Ich owoc — córka Eurydyka — również niebiańska jak rodzice. Siedzieli razem w błogosławieństwie i radości. Dzielili się miłością i widać było, że są piękną rodziną. Ich dom też był piękny. Nie tak bogaty jak ich szlachetne serca, ale również budzący ekstazę. Rutyna szczęścia wypełniała kolejny już wspólny poranek i tak to trwało.

– Wyruszam – powiedział poważnie Jakub połykając kolejny kawałek jajecznicy. Wszystkim uczestnikom biesiady stanęły serca i umysły spoważniały. Anna była dobrze przygotowana na to słowo, lecz Eurydyka wpadła w dziwny stan zdziwienia i niezrozumienia. Matka ją utuliła, a oczy ojca wyjaśniły sprawę:

– Jadę odwiedzić babcię; nie musisz za mną tęsknić – powiedział jasno i klarownie. Promienie słońce i piżama z delfinami dodawały mu powagi. Scena ta wyglądała pięknie i wzruszająco. Matka i córka w wspólnym uścisku miłości i ojciec z twarzą Apolla, i łzami w oczach. Anna też była na granicy wzruszenia, lecz jej harde serce wypalało nadchodzące potoki łez.

– Nie rozumiem was – powiedziała Eurydyka uciekając od matki i oddalając się trochę – Jesteście dziwni – podsumowała. Stała tak trochę z boku i patrzyła na poruszonych dogłębnie rodziców. Oni zaś, jakby tego nie widząc, nie przejęli się losem córki.

– Ależ nie musisz nic rozumieć, skarbie – powiedział czule Anna i ponownie, niczym drapieżny pyton, owinęła swą córkę matczynymi ramionami. Mała Eurydyka zrobiła się trochę czerwona i równie czule jak swoja matka odrzekła:

– Wariaci – a rodzice oddali się ekstazie, bo słowo to było piękne i wypełnione miłością. Wężowy uścisk zacieśnił się jeszcze bardziej i tak samo obwiązał się wokół szyi Jakuba elegancki krawat w kropki. Wyglądał on bardzo biznesowo; czarne spodnie, biała koszula, kropkowany krawat i twarz Apolla. Warto dodać, że cała ta postać to niemalże dwa metry czystej doskonałości; cudo. I tak już ubrany pokazał palcem na żonę i z szarmanckim wzrokiem powiedział:

– Oczekuj mnie następnego poranka – a zabrzmiało to jak obietnica człowieka prawego, więc Anna mu uwierzyła i odrzekła:

– Niech Nike ma cię w opiece, o mój Apollo – słowa te były wypełnione namiętnością i obietnicą dobrych chwil. Mąż jej już nic nie powiedział, machnął jeno ręką na pożegnanie, i wyszedł. Drzwi się delikatnie zamknęły i dom stracił swego gospodarza. Anna wypuściła wnet Eurydykę i w przypływie miłości spojrzała przez okno. Jakub przemierzył już ogród, otworzył zdradziecką furtkę i był już w środku swego kochanego auta. Był to boski produkt — arcypiękny, czerwony Fiat Multipla. Przekręcił kluczyki, maszyna się rozbudziła i ruszył. Wprawdzie Sosnowiec Górny daleko, ale nic nie powstrzyma stęsknionej duszy. Wiedział, że musi pędzić, że musi biec, bowiem to boskie spotkanie jest mu przeznaczone i tego przeznaczenia dopełni. Jego serce wypełniała niewyobrażalna miłość i wypalająca tęsknota. Musiał dać ujście tym uczuciom, a jedynym miejscem, gdzie mogło do tego dojść był ten jeden dom, do którego teraz zmierzał. Zaczęła się podróż święta i szlachetna, i zaprawdę jej cel był piękny.

– Już za nim tęsknię... – wyjęczała Anna spływając po parapecie. Córka patrzyła na nią tak samo jak przedtem i myślała tak samo jak w tamtej chwili. Wariatka.

 

***

– Szefie, potwierdzam. Jakub wyruszył z domu. Powtarzam. Jakub wyruszył z domu.

– Przyjąłem. Rozpoczynamy drugą część akcji. Zostań na pozycji i obserwuj. Zrozumiałeś?

– Tak jest, szefie. Przyjąłem – zakończyła się rozmowa telefoniczna i Daniel schował już swój telefon w jedną z obmierzłych kieszeni swych spodni. Siedział tak w pobliskich krzakach i obserwował swoimi przegniłymi złem oczami. Zło zawsze się czai pod nosem herosów i było tak samo i tym razem. Szlachetność kontra bluźnierstwo. Obmierzłość kontra piękno. Dobroć kontra zepsucie. Szykował się pojedynek i tylko jedna ze stron czuła jego nadchodzący smak. To właśnie było ich przewagą i tę przewagę chcieli nikczemnie wykorzystać.

 

***

8:48, Sosnowiec Górny

 

– Nasz cel będzie tutaj za około pół godziny. Wkraczamy, przejmujemy i wyczekujemy – powiedział tak, będąc w słowiańskim przykucu, Romahara do swych towarzyszy, a było ich czterech. Siedzieli tak razem, każdy przykucnięty, w kółeczku, jak gwiazda na sowieckiej fladze. A siedzieli tak, bo się ukrywali. Już całkiem niedaleko nich był dom Oli — Pana Tadeusza 18. A ich cel był jasny i klarowny. Szantaż i zabójstwo, bo tak podyktowało przeznaczenie. Żaden członek Zorka–Stars nie miał nic przeciwko; ba, już gorszych zadań się podejmowali. Siedzieli więc tak, z poważnym wzrokiem i nie myśleli zbyt dużo. Roman chce Olę — my pomożemy mu ją zdobyć. Każdy z nich tak myślał i każdy z tego powodu działał. Tą dziwaczną, zachodnią gwiazdę łączyły zaprawdę skomplikowane więzy. Relacja Romana i jego towarzyszy była pomieszana i pogmatwana, ale każdy wiedział o co chodzi i każdy działał jak zagrał czarodziejski flet.

– Jesteś listonoszem, prawda Klemens? – upewniał się Roman.

– Tak, w tej chwili i w każdej chwili – odrzekł Klemens. Dzisiaj, zamiast swojego normalnego stroju, miał listonoszki mundur — niebieski z trąbką. Wyglądał dość dziwnie i pewnie zbyt wiele osób by nie uwierzyło w jego pocztową prawdziwość. Mimo to, kucał pewny siebie i gotowy walczyć o szczęście Romana.

– Ruszaj – wydał rozkaz Romahara. Klemens wstał szybko, zrobił przewrót i był już na chodniku przed domem Oli. Jego towarzysze siedzieli zaś w krzakach i trzymali kciuki za powodzenie akcji ich wąsatego przyjaciela. Otrzepał się trochę z liści i trawy, i rześkim krokiem ruszył w stronę domu Oli. A mieszkała ona w stylu amerykańskim, to jest trawnik przed domem nieogrodzony, garażu brak i całkiem duży dom jak na dwie duszyczki. Klemens pokonał lekko dziurawy chodnik i wcisnął srebrny dzwonek z inicjałami właścicielki domostwa. Lekka ekstrawagancja uderzyła w podświadomość zamachowca, ale ten w moment oprzytomniał, bowiem drzwi już były otwarte i czekała w nich zdrowo wyglądająca pani Pociągała. Mimo wczesnej, niedzielnej pory ubrana już przyzwoicie i gotowa na niespodziewane wypadki, właśnie takie jak ten.

– Znowu poczta? – powiedziała jakby sennie – Już wczoraj dostałam listy, coś jeszcze doszło?

– Tak, tak – odpowiedział w lekkim stresie Klemens – To dla pani – dokończył wyciągając kopertę z zawieszonej na ramieniu torby. Wystawił ją przed siebie i z demonami w oczach patrzył jak niewinne palce Oli dosięgają ich papierowej pułapki. Kobieta złapała list swoją gładką, acz starczą dłonią i wydarzyło się coś czego się nie spodziewała. W kopercie ukryty był specjalnej klasy paralizator i zaraz po dotknięciu papieru jej ciało przeszedł elektryczny dreszcz. Padła jak długa rażona nieszczęsnym promieniem i w drgawkach wyjęczała:

– Julia! – lecz jej głos zaraz ucichł, bowiem Klemens dopadł do niej natychmiastowo i przyłożył jej do twarzy chustę namoczoną silnym środkiem nasennym. Ta, wdychając i przyjmując skórnie niebezpieczną substancję, odpłynęła głęboko i zasnęła snem mocnym. Napastnik odstąpił od niej i machnął ręką sygnalizując swoim towarzyszom, by przybyli na miejsce. Ci wyskoczyli chórem z krzaków i pobiegli prędko w stronę domu Oli. Weszli do środka, zatrzasnęli drzwi i rozejrzeli się nerwowo.

– Znajdźcie jej córkę – powiedział stanowczo Roman. Jego towarzysze, to jest Amadeusz, Klemens, Sergiusz i Aleksy, rozbiegli się po domostwie Pociągałów niczym myśliwy poszukujący pięknej łani. Romahara zaś został przy śpiącej głęboko Oli i złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Jej śpiące wargi nie stawiały oporu i białoruski tancerz mógł się do woli rozkoszować smakiem wybranki swego serca. Według braci Grimm książę zgwałcił królewnę, ale Roman nie chciał się posuwać do tak haniebnych czynów. Wystarczył mu jej słodki, truskawkowy smak i świadomość, że jedyny jego przeciwnik — Jakub — niedługo wyzionie ducha. Był jak rycerz, co zdobył wrogi zamek, uratował damę, a teraz czekał na przybycie okrutnego smoka, aby ostatecznie go zgładzić i zapewnić spokój swej ukochanej. Tak, czuł się dumny, choć jego czyn był piekielny. Całej tej sytuacji przyglądał się milczący portret świętej pamięci ojca Oli. Roman patrzył na niego z uśmiechem, bowiem obraz świadomie nawiązujący do baroku symbolizował jedyną nadzieję nieszczęsnej kobiety. W domu Pociągałów rozległ się huk, jakby strzał z armaty i przywódca Zorka–Stars trochę się zląkł. "Co oni tam wyprawiają!?" – pomyślał stojąc z zaciśniętymi zębami. Po chwili ujrzał olbrzymiego Amadeusza i kruchą postać w jego ramionach; za nim zaś szli pozostali. Zeszli po schodach i byli już przed obliczem Romana. Olbrzym trzymał nieprzytomną Julię, niczym Maryja swego martwego Syna. Pieta współczesna nie zachwycała Białorusina, więc rozkazał położyć córkę obok swej matki, tak jak winno być.

– Co to był za hałas? – zapytał swoich towarzyszy Romahara. Ci zaś machali głowami, przewracali oczami, aż jeden z nich, to jest Klemens, powiedział:

– Nic nie słyszeliśmy. Musiało ci się wydawać, szefie – odpowiedział szczerze i ta szczerość wylatywała z wyszytej na jego mundurze trąbki. Roman wiedział, że jego towarzysz nie kłamie, ale on słyszał. Słyszał wyraźnie i wiedział, że ten dźwięk pochodzi z tego domu. Zastanowił się nad tym chwilę, ale powrócił zaraz do teraźniejszości. Ważne jest to co teraz, a tajemnicze dźwięki zostawia się na później.

– Zwiążcie je – rozkazał i wskazał na dwie nieprzytomne niewiasty. Aleksy, najmniejszy z nich, wyciągnął z swojego dziecięcego plecaczka lnianą linę i podał Sergiuszowi. Ten ubezwłasnowolnił je i obwiązał starannie. Siedziały teraz nieprzytomnie, stykając się plecami i wędrując po krainach marzeń podświadomie wyczekiwały wybawienia, a ono już powoli nadchodziło.

– Szefie, dziewiąta siedem – rzekł Amadeusz patrząc na tarczę swojego zegarka. Romahara uśmiechnął się złowieszczo i powiedział jakby głosem demona:

– Postawcie je na wprost drzwi, trochę bardziej w głębi – jak powiedział tak uczynili. Po chwili niewiasty czekały cierpliwie na wskazanym przez niego miejscu. Uśmiech Romana stawał się coraz bardziej niepokojący i złowieszczy. Rozszerzał swą twarz w diabelskim grymasie, bowiem wiedział, że jego marzenie jest już bliskie realizacji. Jego białoruskie oczy zdawały się błyskać niegodziwością i krzyczały dumnie "victoria!". Zacierał ręce i patrzył niecierpliwie na Olę. Kiedy przyjdzie? Kiedy przyjdzie? Ciągle o tym myślał. Nie było już nic innego, oprócz niej. Pielesze zbrukane krwią świętego syna. Taka była jego wizja i była ona piękna. Nic już go nie zatrzyma i wiedzieli to jego towarzysze patrząc na niego z narastającym niepokojem.

– Weźcie karabiny i ustawcie się naokoło zakładniczek. Gdy tylko tu wejdzie otoczymy go. Zrozumiano, towarzysze? – powiedział żywo Roman.

– Tak! – odrzekli chórem gotowi wykonać każdy rozkaz swojego przywódcy. I teraz Zorka–Stars byli naprawdę gwiazdą. Koroną cierniową, która się zaciska, by zabić i udusić. Byli jak dziki wąż wyczekujący swojej ofiary. Siedzieli niecierpliwie, naelektryzowani. Byli tak różni i tak dziwaczni, ale w tej chwili myśleli o tym samym i w ten sam sposób. Romahara zdobędzie swoje szczęście, Jakub zginie w ogniach piekielnych, a Zorka–Stars ponownie wykona swoją misję i będzie mogła dumnie się ogłosić Brygadą Szczęścia. Czekali na ten moment, cali w pocie, wypełnieni ekscytacją i ekscytacja w końcu znalazła ujście.

DRYYYŃ! Jeszcze raz. DRYYYŃ! Znowuż. DRYYYŃ! Dźwięk dzwonka był niczym najpiękniejszy hymn; oda do radości. DRYYYŃ! Ostatni raz. Zaraz otworzy drzwi. Zobaczy związane kobiety. Wejdzie tu, umrze, sczeźnie, spłonie, wyda ostatnie tchnienie i będzie to tchnienie melodyjne, piękne. Stop. Klamka powoli się rusza, drzwi uchylają się skrzypiąc. Światło dnia wchodzi do królestwa zawiści. I stało się. Drzwi całkowicie otwarte, a w nich Jakub. Widzą jego piękną, prawie dwumetrową sylwetkę i widzą jego dziwny wyraz twarzy. On zaś widzi dwie związane kobiety, jedna z nich to jego matka i nie wie co się dzieje. Stawia pierwszy krok; niepewność dalej go nie opuszcza. Drugi; wkracza do krainy mordu. Trzeci; wie, że musi je ratować. Czwarty, piąty, szósty... — już biegnie. Podbiega do kobiet, próbuje coś zrobić, ale nie wie co tu się wydarzyło. Nagle dotyka go chłód metalu i już wie, że to nie jest normalna sytuacja. Staje powoli, niczym budujący się z wolna wieżowiec. Lufa karabinu nadal towarzyszy tyłowi jego głowy. Stoi tyłem do swego oprawcy i ten mógłby już strzelić, ale nie strzeli. Chce zobaczyć jego twarz, chce poczuć ostatnie tchnienie jego serca.

– Odwróć się – mówi niczym wąż. Głos Romana przeszywa rześkie powietrze poranka. Te słowa brzmią okropnie, jakby sam diabeł przemawiał do świadomości Jakuba. Mężczyzna odwraca się powoli, jakby nie chciał zobaczyć twarzy, do której należy tak podły głos. Stoi już przed obliczem Romana i widzi go w całej okazałości. Mężczyzna w średnim wieku, średniej długości włosy, lekko podkrążone oczy i diabelski wyraz twarzy. Pełen pewności siebie i pogardy. Trzyma karabin i celuje prosto w serce. Nie strzela, straszy. Chce wypełnić Jakuba strachem. Chce zobaczyć jak ta majestatyczna postać upada i umiera. Płonie, niczym wioska najechana przez wikingów i krzyczy tak samo jak palone żywcem dzieci.

– Nie wiesz kim jestem, prawda? – zadaje pytanie Roman. Patrzy na Jakuba szalonym wzrokiem i poszukuje w jego oczach odpowiedzi. Odpowiedz. Odpowiedz. Jakub zaś stoi i milczy pokazując pogardę, ale ukrywając strach. Wewnątrz siebie się boi, ale jego mocarna skorupa nie może okazywać skruchy. Patrzy tak na niego i czeka. Celuje, drżą mu lekko ręce. Po chwili powtarza:

– Nie wiesz kim jestem? – i znowu odpowiada mu cisza. Jakub zdaje się niepokonany i nie ma zamiaru okazywać skruchy. Rozgląda się lekko, prawie niezauważalnie i widzi jak otacza go zabójcza gwiazda. Kiepska sytuacja, a wyjścia nie widać. Roman zaś czeka, drepcze trochę w miejscu, nieznacznie macha nogą i nagle HUK! Oddał strzał. Kula przebiła kolano Jakuba, a on upadł rycząc niczym lew. Jego doskonałe ciało wypełnił nieznany dotąd ból i czuł swój upadek. Klęczał teraz nadal rycząc i trzymając dłoń na krwawiącym kolanie. Był teraz upadłym kolosem, który w swojej bezradności tylko krzyczy, jakby chciał przyzwać bogów, ale oni nigdy nie przyjdą, bo dawno go zostawili.

– Teraz już nie wydajesz się taki duży – powiedział z pogardą Romahara. Napawał się bólem swojej ofiary i był to dla niego widok piękny. Wielki kolos zwijał się z bólu i podświadomie błagał o skrócenie męczarni. Zdawało się, że Roman zaraz wybuchnie śmiechem, ale się powstrzymał.

– Nazywam się Roman Harabec, ale możesz mi mówić Romahara – powiedział. Podniósł lufą swojego karabinu głowę Jakuba, aby ten dokładnie widział swego rozmówcę. Jego twarz wypełniał grymas niewyobrażalnego bólu i zwątpienia. Kto może przyjść na ratunek Herkulesowi?

– Moim marzeniem jest posiąść Olę na własność. Chcę, żeby była tylko moja. Chcę, by zaspokoiła pustkę mego serca i nic mi w tym nie przeszkodzi. Ona jest mi przeznaczona i tego przeznaczenia dopełnia, a ty mnie nie powstrzymasz, bo twoje serce jest zbyt słabe – powiedział zbliżając swą twarz do twarzy Jakuba. Oprócz grymasu bólu na jego twarzy pojawił się gniew. Ucieszyło to Romana. Napawał się jego gniewem i radował nieszczęściem. Jego twarz wykrzywiona była w diabelskim uśmiechu, a uśmiech ten ciągle się powiększał.

– Amadeuszu, daj mi tu tą dziewczynkę – wydał rozkaz Romahara. Jakuba uderzyło zdziwienie. O co mu chodzi? Co ten bluźnierca chce zrobić? I te myśli przebiegły tak szybko przez świadomość radomskiego Apolla, że nawet nie dostrzegł momentu, w którym drobna dziewczyna znalazła się w obmierzłych dłoniach Romana. Klęczał teraz, mniej więcej na wysokości Jakuba, a na kolanach trzymał nieprzytomną niewiastę.

– Wiesz kto to jest? – zapytał przeraźliwie Romahara łapiąc swoją ofiarę za niewykształcone jeszcze w pełni piersi. Ten akt wandalizmu poruszył dogłębnie Jakuba i gdyby nie dziurawe kolano rzuciłby się na niego, niczym wściekły lew.

– Już wyjaśniam. Ta dziewczyna ma na imię Julia. Jest przybraną córką Oli, więc technicznie rzecz biorąc twoją siostrą. Słodko, czyż nie? – powiedział obrzydliwie, a jego ręce wędrowały coraz to dalej w swoich plugawych czynach bezczeszcząc młodociane piersi. Macał je obrzydliwie, ściskał i wyciskał. Jakub się już gotował i przerwał stanowczo ten plugawy proceder swoim donośnym krzykiem:

– Zostaw ją, plugawcze!

– O, nasz lewek w końcu zaryczał! – powiedział z udawanym entuzjazmem Roman i odskoczył od Jakuba zostawiając nieopodal niego nieprzytomną dziewczynę – Panowie, należą mu się oklaski! – i zaczął klaskać podle i jego towarzysze zaczęli, choć bez większego entuzjazmu. A Jakub palił się gniewem i myślał, że zaraz, pomimo ogromnego bólu, powstanie i udusi tego szatańskiego pomiota.

– A wiesz co jeszcze wynika z tego, że jest twoją siostrą? – odpowiedziało mu tylko groźne sapanie Jakuba – Ona też musi zginąć! – i w tym momencie gniew Jakuba osiągnął apogeum. Był jak gorejący wulkan, który swoją magmą wypali wszystko w zasięgu wzroku. Postanowił, że spróbuje wstać. Jego czoło ociekało potem. Próbował powoli wyprostować zranioną nogę, wyprostować się i wykonać choć jeden krok, ale mu się nie udało. Upadł po chwili i znów był bezsilny.

– Bardzo mi przykro, że ci się nie udało, ale musimy już pomału kończyć imprezę – powiedział swoim plugawym głosem Romahara i wycelował karabinem w stronę Jakuba. Radomski Apollo wiedział, że zbliża się nieubłagany koniec. Nie mógł już nic zrobić, nie mógł już nikogo uratować. Nike go zawiodła, a Loki zrobił psikusa. Spotkanie z matką okazało się bramą do piekła i nie mógł tego znieść. Kiedy chciał odkupić swoje winy los się od niego odwrócił i zesłał kolejne nieszczęścia. Anna, Eurydyka, one zostaną bez niego i bez niego będą żyć. Tak samo on żył bez swojego ojca, Endymiona. Los wydał mu się okrutny i niepowstrzymany. Czekał już na swój wyrok, a w myślach odmawiał ostatnią modlitwę do Zeusa. Palec Romana skierował się w stronę spustu i już miał nastąpić ostateczny strzał, ostateczny grom nienawiści, ale...! Niesamowicie mocny cios powalił Goliata, a ten upadł w bólach. Julia, leżąca nieopodal, odzyskała świadomość ledwie kilka chwil temu i niesamowicie prędko zorientowała się w sytuacji i wymyśliła plan działania. Zbliżywszy się nieco wyczekiwała odpowiedniego momentu i uderzyła z całą swoją młodzieńczą siłą. Dobrze, że nie miała świadomości podczas plugawych czynów Romana, bo jej kop w klejnoty na pewno byłby mocniejszy.

Tymczasem, Romahara zwijał się w bólu i patrzył z gniewem na swych towarzyszy.

– Zróbcie coś! Zastrzelcie ich! Dawać! – krzyczał potwornie, niemalże jak człowiek spalony. Oni zaś stali prosto, a ich broń było u dołu. Patrzyli smętnie na to w co obrócił się ich przywódca i zgodnie wiedzieli, że trzeba to zakończyć.

– Brygada Szczęścia nie może egzystować w taki sposób – zaczął swoją wypowiedź Sergiusz – Nie to chcieliśmy osiągnąć, nie do tego dążyłeś. To nie jest szczęście, na które zasługujesz – zakończył i skierował broń w stronę swojego szefa. On zaś zrobił "wielkie oczy", a jego twarz emanowała gniewem. Już miał pociągnąć za spust, tak samo jak przed chwilą Roman, ale znowuż coś przerwało akt zabójstwa.

– Stój! – zakrzyknął Jakub, opierając się o Julię – Nie chcę rozlewu krwi w tym domu – dokończył spokojniej. Sergiusz spojrzał na niego i spuścił z oczu Romaharę. Ten zaś, leżąc na ziemi, wyrwał Sergiuszowi broń z ręki i strzelił natychmiastowo w drzwi. Te się roztrzaskały i wstał prędko z ziemi, i wybiegł z domostwa Pociągałów. Zanim ruszyli jego towarzysze, ale nie mogli go już dosięgnąć. Biegł szybko niczym gepard, przebiegł już cały trawnik przed domem, ale w swoim pędzie zagalopował się za daleko. Jego żądne ucieczki nogi zawiodły go na środek ulicy i tam dokonał swego żywota. Samochód ciężarowy po nim przejechał i nie było już co zbierać. A ostatni dźwięk jaki słyszał to huk, taki sam jak w domu Oli. I odchodząc już do góry Romahara zdał sobie sprawę, że tak chciało przeznaczenie. Usłyszał je, ale nie wsłuchał się w jego głos i poniósł karę. Czerwona plama flaków, kości i ubrań rozlała się po asfalcie i tyle zostało z jego szczęścia.

– Dobrze, że tak skończył – powiedział z lekkim uśmiechem Amadeusz.

– Tak, masz rację – potwierdził Klemens.

I cała Zorka–Stars stało przed domem Pociągałów, domem mordu i patrzyło w niebo. Po chwili się rozbiegli, zniknęli jak mgła i tyle po nich zostało.

Pociągałowie zaś wstrząśnięci dziwacznymi wydarzeniami dochodzili do siebie.

– Co się stało? – zapytała Ola wybudzając się z wymuszonego snu. Pierwsze co ujrzała to zapłakana twarz swego syna i znała już odpowiedź. Wtuliła się w jego greckie mięśnie i tak samo jak on płakała. Julia stała zaś z boku i wiedziała, że nie potrzeba tutaj słów, bowiem miłość mówi więcej niż ludzka mowa. Już nawet krwawiące kolano nie przeszkadzało Jakubowi w odczuwaniu szczęścia. Czuł ból, ale w tamtej chwili poznał jego wartość. Znalazł się ponownie w matczynych ramionach i czuł ich bijące ciepło. Znalazł wreszcie swą zagubioną miłość, zatraconą część siebie. Julia, jako osoba emocjonalna, stała nadal z boku i cicho płakała dzieląc radość tej zatraconej w sobie dwójki. Był to dziwny poranek, pełen bólu, ale też dający wytchnienie w pragnieniach. Każdy odnalazł to czego szukał, nawet Romahara, który zakończył przedwcześnie swoje życie. I to było piękne. Piękny poranek, piękna miłość i piękne rzeczy.

 

KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • betti 03.03.2018
    Przeczytałam. Czasu nie straciłam niemniej były momenty, które powtarzały się, choćby te opisy wyglądu Jakuba i reszty. Jednak nie sugeruj się tymi sugestiami, wiesz, że cenię oszczędność słowa, a w prozie to raczej trudne.

    Pozdrawiam.
  • Pan Buczybór 04.03.2018
    dzięki, że wpadłaś
  • Pasja 04.03.2018
    Zakończenie z happy endem. Jednak szef nie miał pełnej władzy nad swymi ludźmi. Sergiusz jednak był tym ogniwem dobra. Wzruszająca scena spotkania matki z synem. Dobro zwyciężyło. Miłości za nic nie kupisz, ani nie zmusisz. Ona musi przyjść sama.

    Taki drobny szczegół
    Mimo wczesnej, niedzielnej pory... listonosze w niedzielę nie pracują.
    Fajnie i lekko napisane, miejscami ciepło i rodzinnie.
    Pozdrawiam
  • Pan Buczybór 04.03.2018
    tu też dzięki za komentarz

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania