Potomkowie Paskundera - I - Niewiarygodne odkrycie

Znowuż tam był. Musiał to zrobić, inaczej nigdy by nie odzyskał spokoju. Spoconą i trzęsącą się z przerażenia dłonią zdarł fragment zabytkowej tkaniny. Jego palce nabożnie dotknęły drewnianego klocka, pełniącego funkcję przycisku, gdy w powietrzu rozległ się przeraźliwy trzask. Ledwo zdążył pojąć, że spada, gdy znalazł się w podziemnej komnacie, identycznej jak w jego powtarzającym się od wielu dni śnie. Tym razem to jednak rzeczywistość - stwierdził, podnosząc z ziemi obolałe ciało. Jego oczom ukazał się krajobraz pełen złota i kosztowności. Rzadkie klejnoty, spoglądające na niego niczym piękne i złowrogie oczy pradawnych istot, sprawiły że poczuł się nieswojo. Nagle jego spojrzenie przykuła rzeźba wyglądająca jak posąg jakiegoś pradawnego króla. Ryszard przyjrzał się uważnie kamiennemu obliczu monarchy, które zdało się mu dziwnie znajome. Podszedł bliżej, by zobaczyć lepiej figurę, lecz cały skarb zaświecił nagle niebieskawą łuną, a on odepchnięty jakąś niewidzialną siłą padł nieprzytomny na posadzkę.

 

***

 

Wysoki mężczyzna o pogodnym obliczu i czarnych, nieco przylizanych włosach siedział w pociągu pendolino i popijając poranną kawę, analizował wydarzenia poprzedniego dnia. Wciąż nie potrafił zrozumieć dlaczego śniły mu się te naprowadzające do skarbu sny i czemu bogactwa zaświeciły nagle, gdy jakaś siła go przewróciła. Przecież to wręcz niemożliwe by ten kto je tam ukrył, znał się na polu elektromagnetycznym.

Odwrócił głowę, a jego wzrok spoczął na siedzącej obok urodziwej szatynce, ubranej w dość staromodną suknię wieczorową. Kobieta odwzajemniła spojrzenie, uśmiechając się lekko, lecz po chwili jej oczy rozszerzyły się, a brwi uniosły nieznacznie. Ryszard skupił wzrok na leżącym na półce bagażu. No tak, duża ciężka skrzynia z hebanowego drewna, wysadzana opalami, rzeczywiście mogła budzić zdziwienie.

- Czy mogłabym wiedzieć skąd ma pan tą walizkę? - zapytała niepewnie jego współpasażerka.

- Dostałem od kogoś - odparł krótko.

Kobieta przyjrzała mu się badawczo, lecz po chwili odwróciła głowę. On również nic nie powiedział, lecz temat tego osobliwego przedmiotu sprawił, że znów pogrążył się we wspomnieniach. Prawda była taka, że owa walizka była dla niego jedną z niewielu rzeczy, z którymi praktycznie się nie rozstawał. Odziedziczył ją po swoim ojcu, który zmarł gdy ten był jeszcze dzieckiem.

Westchnął cicho i porzucając rozmyślania, zaczął obserwować przesuwające się przez okno budynki. Po pewnym czasie krajobrazy zaczęły robić się coraz bardziej znajome, a Ryszard odczytał to za znak, że zbliża się do celu. Chwycił walizkę i wysiadł z pociągu.

Gęsta mgła otulała świat niczym welon jesieni. Na peronie panowała cisza, zakłócona jedynie cichym szelestem drzew. Mężczyzna chłonął ją wdychając świeże gdańskie powietrze. Nagle poczuł krople deszczu spadające na jego twarz. Postawił walizkę na ziemi i wyjął z niej parasol, który zdawał się wtapiać swoją szarą barwą w otoczenie. Rozłożył go i ruszył raźnym krokiem w kierunku domu.

Drzwi zamieszkiwanej przez niego kamienicy były zwyczajne i niezużyte, natomiast niegdyś białe - dziś wyblakłe i zabrudzone ściany, nie tworzyły już pozytywnej aury. Ryszard zatrzymał się na chwilę, witając się z budynkiem, a potem wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył nim zamek. Wnętrze budynku prezentowało się już znacznie lepiej i silnie kontrastowało z obrazem opuszczonego bloku, widzianym z ulicy. Mężczyzna wszedł po jasnych, szerokich schodach i zapukał do drzwi swojego mieszkania. Otworzyła mu około pięćdziesięcioletnia kobieta o siwych przetłuszczonych włosach, ubrana w kwiecistą spódnicę. Jej okrągła twarz poorana nielicznymi zmarszczkami rozpromieniła się, gdy go ujrzała.

Ryszard również obdarzył ją uśmiechem.

- Cześć mamo - przywitał się.

- Witaj synku. Tak się cieszę się, że wróciłeś. Bardzo się martwiłam, kiedy usłyszałam w radiu, że leżysz nieprzytomny w szpitalu.

- Oj mamo, przecież ci mówiłem, że to dziennikarze znów coś przekręcili. Kiedy odnalazłem skarb zamku Czocha po prostu na chwilę omdlałem i… Może lepiej wejdę do mieszkania.

- No tak… Masz rację. Jeszcze się sąsiedzi zlecą i Poznańska znów mi zacznie gadać, że korytarz to nie moje mieszkanie.

Wszedł do przedpokoju. Niskie ściany o barwie wyblakłego błękitu ze śladami dawnych zacieków z dachu przypomniały mu o odwlekanym od miesięcy remoncie. Połamany wieszak i rozlatująca się szafka na buty zresztą też.

- Hej braciszku - przywitała go młoda dziewczyna o krótkich hebanowych włosach, ubrana w zwykłe dżinsy i t-shirt.

- Cześć Hania. Mama mówiła mi, że napisałaś o mnie artykuł. Nie uważasz, że to lekka przesada?

- Nie. Na studiach kazali nam napisać artykuł o kimś sławnym, a odnalezienie skarbu Czocha czyni cię taką osobą. A jak w ogóle odnalazłeś ten skarb?

- No właśnie - poparła matka. Przez telefon mówiłeś bardzo mało.

- Dobra, wszystko wam opowiem, tylko wejdźmy najpierw do pokoju.

Salon był niezbyt wielkim pomieszczeniem o pożółkłych ścianach, w którego centrum znajdowała się stara beżowa wersalka. Siadł na niej a jego siostra i matka zrobiły to samo. Hanna posłała mu wyczekujące spojrzenie.

- A więc tak… - zaczął po chwili, lecz umilkł. Nie wiedział jak powiedzieć o swoich snach i dziwnym świetle, które zobaczył przed utratą świadomości.

- A więc tak - powtórzył i tym razem słowa same ułożyły się w całość.

 

- Czyli tak po prostu zacząłeś sobie zdzierać ściany?- zapytała matka.

Kiwnął głową, starając się wyglądać wiarygodnie.

- Nie obraź się, ale wydaje mi się, że coś tu ściemniasz - skomentowała Hanna.

Jego serce przyspieszyło i poczuł, że dłonie zaczynają mu się pocić.

- Kiedy oparłem się o ścianę, wyczułem pod nią jakąś wypukłość - wymyślił na poczekaniu.

Nie zdążył, już zaobserwować czy jego siostra w to uwierzyła, czy też nie gdyż w tej samej chwili rozległ się dźwięk jego dzwonka. Wyciągnął telefon z kieszeni i odebrał połączenie. Z każdą minutą rozmowy jego twarz nabierała coraz bardziej wyrazu zaskoczenia. Pobladł, a oczy zaświeciły mu dziwnym blaskiem.

- Niewiarygodne! - wykrzyknął, gdy rozmowa się już zakończyła.

Matka i córka posłały sobie porozumiewawcze spojrzenie.

- Yyy, synku? Wszystko w porządku? - zapytała pięćdziesięciolatka wpatrując się w jego niespokojną twarz.

Ryszard zaśmiał się.

- Tak mamo. Wszystko w porządku.

- O co chodziło? - dopytała siostra.

- Okazało się właśnie, że w skarbie, który odnalazłem znajdowała się tabliczka z pismem klinowym. Kiedy zbadano ją dokładniej okazało się, że została wykonana trzynaście tysięcy lat temu. Trzynaście tysięcy lat temu, czy wy to sobie wyobrażacie? To odkrycie podważa wszystko co wiedziano o historii pisma.

- To brzmi niewiarygodnie - westchnęła matka.

- Owszem i chyba źle przetłumaczono tabliczkę.

- Czemu tak myślisz? `

- Zapis na tabliczce mówi: Różdżalia wraz z jej poplecznikami od dzisiaj Wirtatami zwanymi wygnana z Ziemi na zawsze już.

- Dziwne - wtrąciła matka.

- No właśnie. Ziemia i świat to podobne wyrazy, może to znaczy wygnani z tego świata, czyli zabici...

- Możliwe. Może to też być fragment jakiejś pradawnej mitologi, albo..

- Dowód na cywilizację pozaziemską - dokończyła Hanna.

- Ufo? Mówisz poważnie? - zdziwił się Ryszard.

- Nie wiem ale wygnani z Ziemi nie brzmi normalnie.

- Oj Hania, jesteśmy poważnymi ludźmi.

Siostra wzruszyła ramionami.

Poważnymi ludźmi? A sny? - odezwało się jego Alter ego. No tak, to wszystko wyglądało coraz bardziej dziwnie.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Aksi1 30.05.2019
    Oto pierwszy rozdział mojej książki. Piszcie proszę swoje opinie i to co mogłabym ewentualnie poprawić, udoskonalić

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania