Poprzednie częściPrzejście - część 1

Przejście - część 3

Czułam, że zaraz zwymiotuję ze strachu. Żołądek podszedł mi do gardła i za wszelką cenę chciał się z niego wydostać. Ustami. Leszy szedł w moją stronę a ja przywarłam plecami do ściany. Był tak blisko, że widziałam ślinę zbierającą się w kącikach jego ust. Jak w zwolnionym tempie obserwowałam zbliżającą się moją stronę łapę zakończoną ostrymi pazurami. Wrzasnęłam, Natasza chyba też krzyczała. Nie pamiętam, jak udało mi się obrócić do potwora plecami. W następnej chwili poczułam, jak jego pazury rozdzierają moją skórę. Przez ułamek sekundy nie czułam nic, a w kolejnej całe moje ciało wypełnił ogień. Wrzasnęłam w niebogłosy. Skuliłam się w kącie i zawodziłam. Mój głos przybrał okropną, skrzeczącą barwę. Czułam, jak bluzka nasiąka krwią i przykleja się do ran. Opadłam na kolana i pozwoliłam, by łzy płynęły.

- Pomogę ci dziecko – rozpoznałam głos Nataszy.

Próbowałam odepchnąć jej ręce, ale na niewiele to się zdało. Kobieta pomogła mi wstać i położyć się na łóżku. Drżałam, gdy rozcinała materiał i odrywała go od moich pleców. Z bólu wgryzłam się w poduszkę, tak że pierze zostało mi w ustach. Nie zdawałam sobie sprawy, że to dopiero początek moich katuszy. Na szczęcie zawsze można było zemdleć i tę opcję wybrał mój mózg.

Obudził mnie śpiew ptaków. Dopóki nie poczułam potwornego bólu byłam pewna, że jestem w domu. Ból przyszedł pomału i jak fala zalał całe ciało. Miałam wrażenie, że promieniuje z pleców nawet na końcówki włosów. Jęknęłam, co od razu zaalarmowało Nataszę. Kobieta położyła dłoń na moim ramieniu, a jej obecność przynosiła mi ukojenie. Nie to, co obecność Leszego. Ten potwór, jak gdyby nigdy nic siedział sobie na krześle i strugał w drewnie. Spróbowałam się podnieść, ale od razu gorzko tego pożałowałam. Miałam wrażenie, jakby ktoś na nowo rozrywał moje plecy.

- No już, spokojnie – Natasza popchnęła mnie lekko z powrotem na poduszki – nic ci nie grozi.

Spiorunowałabym ją wzrokiem, gdybym mogła podnieść głowę do góry. Kobieta uklękła tak bym mogła widzieć jej twarz.

- Leszego wczoraj trochę poniosło – rzuciła okiem na towarzysza – i jest mu przykro z tego powodu, prawda?

Mężczyzna wydał jakieś sapnięcie, które chyba miało być potwierdzeniem słów Nataszy.

- I chciałby cię za to bardzo przeprosić, prawda? – mówiła dalej.

- Ehm… - mruknął Leszy. – Nie powinienem dać się ponieść emocjom – przyznał, klękając obok kobiety. – Zrobiłem to tylko dlatego, bo bardzo zależy mi na ratowaniu mojego domu. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

Jeszcze chwilę temu miałam ochotę nabić go na pal, albo podpalić. Obecnie nie żywiłam do nich cieplejszych uczuć, ale przynajmniej nie wyobrażałam sobie jego śmierci. Ta przemowa o ratowaniu domu odrobinę zmiękczyła moje serce. Przerażało mnie to, że zaczynałam wierzyć w realność tego, czego doświadczałam. Ten świat nie wydawał mi się już wynikiem choroby psychicznej a zaczynałam traktować go całkiem poważnie. W moim sercu rodziło się pytanie, dlaczego tata zataił przede mną te wszystkie rzeczy? Teraz było tak jakbym nigdy go nie znała. Byłam na niego wściekła. Nurtowało mnie też pytanie o śmierć Uli a konkretniej czy miała coś wspólnego z tą krainą? Niczego nie rozumiałam i byłam straszliwie pogubiona.

- Załóżmy, że wierzę w realność tego świata – odchrząknęłam. – Jak miałabym się dostać do Złotej Góry? Szczególnie teraz? – wskazałam wymownie na moje plecy.

Natasza strapiona spojrzała na opatrunki, nie mogłam nawet wstać a co tu dopiero mówić o wędrówce. Natomiast w oczach Leszego pojawił się jakiś dziwny błysk. Wyglądał teraz jeszcze bardziej dziko niż przed chwilą i wcale mi się to nie spodobało.

- Dajcie mi chwilę – powiedział i wybiegł z chaty.

Z Nataszą nie wiedziałyśmy, co sądzić o nagłym zniknięciu mężczyzny. Nie było go prawie do wieczora a w tym czasie gospodyni zdążyłam przygotować dla mnie skromny obiad, oporządzić zwierzęta i poopowiadać różne mniej lub bardziej prawdopodobne historie. Pod wieczór udało mi się nawet wstać z łóżka i zrobić kilka chwiejnych kroków. Natasza usadziła mnie na ganku a sama poszła rozwieszać pranie. Z przyjemnością patrzyłam na chodzące po podwórku kozy i kury. Między nimi przechadzał się Miły, stary, siwy kundel. Pies kilkakrotnie przychodził do mnie, bym podrapała go za uszami. W podziękowaniu entuzjastycznie lizał mnie po ręce. Było mi przyjemnie. Lekki, wiosenny wiaterek owiewał moją twarz a promienie słoneczne przyjemnie ją ogrzewały. Natasza, co jakiś czas rzucała w moją stronę zaciekawione spojrzenie i uśmiechała się tajemniczo. Za którymś razem chciałam zapytać ją o co chodzi, ale ten właśnie moment Leszy wybrał sobie na powrót i w dodatku nie był sam. Nieznajomy nie był tak wysoki, jak strażnik lasu, ale wyglądał od niego znacznie dostojniej. Miał długie, blond włosy i bystre spojrzenie niebieskich oczu. Jednak to nie one przykuły moją uwagę, a spiczaste uszy, jak u elfa. Serce podskoczyło mi w piersi. Nieznajomy, albo postanowił nie komentować mojego natarczywego gapienia się albo go nie zauważył. Szedł przez ogród w moją stronę, co nie za bardzo mi się podobało. Miałam dosyć nietypowych osobników na resztę życia. Mimo wszystko starałam się wyglądać naturalnie i nie zacząć uciekać, co w moim stanie wyglądałoby komicznie. Natasza zostawiła pranie i stanęła na ganku obok mnie za co podziękowałam jej w duchu.

- Wymyśliłem – Leszy był bardzo dumny z siebie. – Jak mówiłem wczoraj trochę przesadziłem, dlatego teraz postanowiłem naprawić swój błąd.

Z jego twarzy niczego więcej nie byłam w stanie wyczytać, więc przeniosłam wzrok na Nataszę. Gospodyni wyglądała, jakby miała ochotę rzucić się na Leszego. Jedynie nieznajomy wydawał się być w miarę normalny. Złączył dłonie za plecami i patrzył na mnie z góry. Podświadomie czułam, że musi być kimś niezwykle ważnym. Mówiła o tym cała jego postawa i sposób patrzenia, na który składała się mieszanina wyższości oraz pogardy. Jego spojrzenie mówiło, że nie jestem dla niego ciekawsza od robaka.

- Cieszę się, że wciąż żyjesz, córko Janusza – przemówił do mnie.

Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl:

- Ja chyba też… -zawahałam się.

Natasza wciągnęła powietrze ze świstem a Leszy przewrócił oczami. O co im wszystkim chodziło? Może zachowywałam się, jak słoń w składzie porcelany, ale ten skład był dla mnie całkowicie nowy i nieznany.

- Skoro chcesz pomóc nam – mężczyzna zajął miejsce obok mnie na ławce – ja mogę pomóc tobie.

Owiał mnie przyjemny zapach mięty i kwiatów. Mogłabym tak siedzieć i po prostu podziwiać wygląd, zachowanie i sposób mówienia elfa. On był po prostu idealny.

- Fajnie – odsunęłam się odrobinę – ale w jaki sposób?

Teraz to on przyglądał mi się przez kilka minut. Widziałam jak jego wzrok zatrzymuje się na moim krzywym nosie, piegach i brzydkiej bliźnie na żuchwie. Nos i żuchwa to zasługa mojego starszego kuzyna, Karola, z którym w dzieciństwie spędzałam każde wakacje. Zawsze wymyślał dla mnie wyzwania, którym musiałam sprostać, by móc nazywać się jego przyjaciółką. Twierdził, że nie będzie przyjaźnił się z tchórzem. Stawiane przede mną zadania kończyłam z różnym skutkiem, ale z Karolem przyjaźniłam się do dzisiaj.

Pod badawczym spojrzeniem nieznajomego czułam się niekomfortowo. Paliczki paliły mnie żywym ogniem a w ustach miałam sucho.

- Potrafię leczyć, niektóre rany – oznajmił w końcu. – Na przykład takie zadane przez porywcze stwory z lasu.

Leszy na tę uwagę nie zareagował. Ja zamrugałam dwa razy a potem parsknęłam śmiechem. Szybko pohamowałam się i zagryzłam wargi do krwi.

-Przepraszam – wytłumaczyłam się. –To nerwowo.

Przezornie zakryłam usta ręką, nim zadałam kolejne pytanie.

- Kim pan w ogóle jest, że niby potrafi robić takie rzeczy?

Mężczyzna uśmiechnął się tylko kącikami ust.

- Królem elfów.

Zatkało mnie. Dosłownie, zapomniałam języka w gębie. Spodziewałam się każdej, dosłownie każdej odpowiedzi, ale nie takiej. Przypomniały mi się opowieści taty o ucztach króla elfów i… jakoś inaczej go sobie wyobrażałam. Ponadto nie sądziłam, że postać z opowiadań może być prawdziwa.

- Chodź – rozkazał ciągnąc mnie za rękę – szkoda czasu.

Pozwoliłam się pociągnąć do chatki, gdzie panował półmrok.

- No – ponaglił mnie – rozbieraj się.

Gapiłam się na króla elfów, jak ciele w malowane wrota.

- Ja ci pomogę, dziecino – Natasza żwawo weszła do izby.

Poczułam taką ulgę, że prawie się popłakałam. Kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco i rozpięła guziki mojej koszuli. Ja byłam w takim szoku, że nigdy by mi się to nie udało. Gdy ściągnała opatrunki po raz kolejny tego dnia zagryzłam wargi do krwi. Król elfów położył na moich plecach ciepłe dłonie. Nie bolało. Miałam wrażenie, jakby ktoś zasypywał moje rany delikatnym proszkiem. Jedyne, co czułam to lekkie łaskotanie i jakby ciągnięcie. Przez ból nie byłam w stanie się dzisiaj ani razu wyprostować a teraz stałam prosto, jakbym kij połknęła. To było niesamowite. Wszystko trwało może z pięć minut. Po tym czasie mężczyzna zabrał dłonie z moich pleców. Dotknęłam ich z niedowierzaniem, skóra była całkowicie gładka. Odwróciłam się w stronę króla elfów i równie szybko odwróciłam z powrotem plecami do niego. Zapomniałam, że stałam bez koszuli, chyba nigdy nie spojrzę mu w oczy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania