Gorzki smak nieśmiertelności. - Rozdział 2

— Czego chcesz ? — Ilinora przetarła oczy i wzięła głęboki oddech. Widok Sybelli był ostatnią rzeczą, którą miała ochotę oglądać zaraz po przebudzeniu. Siostra jednak nie miała zamiaru od tak dać jej spokoju.

— Skąd masz tego konia ? W dodatku osiodłanego ? — Sybella wydała z siebie groźne dla uszu piski co rodzice zwykli nazywać pytaniami. Ilinora pokręciła tylko głową.

— Nie twoja sprawa. Jest mój. — odpowiedziała krótko i podniosła się z miejsca uświadamiając sobie, że człowiek leżący w grocie na pewno już się obudził. Zgrabnym ruchem ominęła Sybellę i umyła twarz zimną wodą, która spoczywała w porcelanowej misie obok jej łóżka. Wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się lekko widząc letnie słońce i konia pasącego się w ich ogrodzie. Palcami przeczesała długie włosy, a następnie uplotła z nich ciasny warkocz.

— I tak czekają cię tłumaczenia. Matka jest wściekła o to, że nie było cię na celebracji. — Sybella prychnęła i odwróciła się na pięcie. A niech sobie idzie. Pomyślała Ilionra i westchnęła. Wczorajsze spotkanie z księciem też wcale jej nie uspokoiło. Mało tego. Ta głupia namiastka elfa — Enzo, prawie ją upolował. Skrzywiła się na samą myśl. Kilka chwil później tłumaczyła się wściekłej matce. Nie znosiła kłamać, ale nie mogła jej powiedzieć, że pomogła człowiekowi, i że ten koń nie należy do niej tylko być może pochodzi z jakiejś innej krainy.

— Posłuchaj mnie Ilinora. Nie wolno ci opuszczać tak ważnych świąt jak celebracja lata! Nie wolno ci się błąkać samej po Puszczy kiedy słońce już zaszło! Po prostu nie wolno! — Matka nerwowo stąpała po kuchni. Wzrok Ilinory spoczywał na kwiatach, które wcześniej nazrywała Sybella.

— Słyszysz co do ciebie mówię?! Dziecko drogie! Mogło ci się coś stać! — Poczuła żelazny uścisk delikatnych dłoni na swoich ramionach, po chwili zaglądnęła w oczy matki.

— Umiem o siebie zadbać. Tata nauczył mnie wszystkiego. Nie martw się mamo. — skinęła głową i uśmiechnęła się tylko uspokajająco.

— Przypominasz ojca w każdym calu. Jesteś tylko znacznie ładniejsza. I pamiętaj. Po zmroku możesz chodzić po ogrodzie, a nie po Puszczy. Zjedz kanapkę z marmoladą wiśniową. — Mama podsunęła jej pod nos talerz z kanapkami. Ilinora z lekkim uśmiechem zaczęła jeść. Miała jednak wrażenie, że jedzenie po prostu rośnie jej w ustach. Kilkanaście minut później korzystając z nieuwagi matki wymknęła się do ogrodu i podeszła do konia. Poklepała go po szyi.

— Zaraz jedziemy do twojego właściciela. Mam nadzieję, że czeka na nas. — przemówiła w spokojnym elfickim języku.

— Ilinoro... — usłyszała zza pleców spokojny głos ojca. — To piękna klacz. Skąd ją masz? — Tata uśmiechnął się lekko. i przejechał dłonią wzdłuż białej grzywy konia. Klacz? Ilionra zamrugała oczami i zaśmiała się cicho. Uświadomiła sobie, że cały czas przemawiała do konia w nieodpowiedni sposób. Zwierzę jednak wyraźnie ją polubiło.

— Znalazłam ją. W Puszczy. Jeśli odnajdę właściciela to ją zwrócę. Obiecuję. — Skinęła głową i wsiadła na konia. Kilka chwil później jechała już w stronę wodospadu.

 

 

Thranduil siedział naprzeciwko ojca i jadł śniadanie. Oropher przyglądał mu się uważnie. W jego synu coś najwyraźniej się zmieniło. Był znacznie weselszy i spokojniejszy. Czyżby któraś dama skradła jego serce? Nie to nie możliwe. Jest za wcześnie. Oropher z uśmiechem pokręcił głową.

— Ojcze jadę do Puszczy na polowanie. Gdybyś mnie potrzebował wyślij posłańca. — Książę podniósł się i palcami przeczesał jasne włosy. Przerzucił przez ramię łuk i wybiegł z zamku. Tym razem nie miał ochoty iść w towarzystwie kolegów. Chciał sam nacieszyć się chwilą relaksu, poczuć letni wiatr i zasmakować odrobiny wolności. Wsiadł na konia, którego przygotował mu jeden ze strażników i popędził przed siebie. Kiedy mijał wodospad, przy którym poprzedniej nocy spotkał najpiękniejszą istotę w puszczy zadrżało mu serce. Pierwszy raz w swoim życiu poczuł coś takiego. Uśmiechnął się lekko i odjechał dalej. Kiedy tylko zniknął za zakrętem na horyzoncie pojawiła się Ilinora. Młoda elfka zeskoczyła z konia i prowadząc klacz za uzdę przywiązała ją do drzewa rzucającego cień na leśne jeziorko. Wzięła głęboki oddech nie miała dziś przy sobie łuku, ani strzał. Dziś była całkowicie bezbronna, prawie tak samo jak człowiek leżący za ścianą wody. Przełknęła głośno ślinę, uspakajając się w duchu. Zgrabnym ruchem przecisnęła się przez szparę przy skale i natychmiast przywarła plecami do wilgotnej skały. Człowiek siedział i wpatrywał się w nią ciemnymi oczami. Tak jakby prosił o pomoc, ale dlaczego nic nie mówił? Czy był zdziwiony, czy to jej lekarstwa oszołomiły go na tyle by nie mógł nic powiedzieć? Jego szorstka broda wydawała się być ciemniejsza niż zwykle, a czarne włosy tańczyły koło jego twarzy, klatka piersiowa unosiła się miarowo, a na białej koszuli, którą mu ubrała nie było ani śladu krwi. Udało się go uzdrowić w pełni.

— Kim jesteś ? — z jego ust w końcu wydobył się niski i stanowczy głos. Ilinora zadrżała ze strachu. Jeśli on wziął ją za wroga to nikt jej teraz nie pomoże. Zamrugała oczami i powiedziała cicho:

— Mam na imię Ilinora. Uratowałam cię. Twój koń przywiódł cię do Mrocznej Puszczy, krwawiłeś. Ktoś cię zranił. Umarłbyś gdybym.. — przechyliła na bok głowę i oderwała się od lodowatej skały. Zerknęła w oczy mężczyzny, z których oprócz strachu wyczytała ulgę i wdzięczność.

— Gdybyś mnie nie znalazła. — powiedział dość cicho ukrywając na moment twarz w dłoniach. Kim był ? Dlaczego jeszcze jej się nie przedstawił ? W głowie Ilinory rodziło się coraz więcej pytań. Kucnęła i wyciągnęła trochę jedzenia, które udało jej się przynieść tu wczoraj.

— Jesteś głodny ? Przyniosłam jedzenie już wczoraj w razie gdybyś się obudził. — zerknęła na niego. Mężczyzna podniósł wzrok i skinął głową. To dobry znak. Miał apetyt. Podała mu więc rogalik z budyniem, który wcześniej upiekła jej matka i trochę wody.

— Pewnie zastanawiasz się kim jestem.. Co tu robię.. Jesteś elfem ? No tak jesteś elfem. Jak mogłem tego nie zauważyć. Masz szpiczaste uszy. — Na twarzy mężczyzny pojawiło się zakłopotanie. Jadł, a Ilinora obserwowała każdy jego ruch. Dokładnie przeżuwał każdy kęs jedzenia, tak jakby nigdy nie miał w ustach czegoś takiego. Zastanawiała się czy mu smakowało.

— Nic nie umknie twojej uwadze. Owszem. Mam w głowie miliony pytań. I jeśli masz ochotę, to proszę udziel mi na nie odpowiedzi. — Obdarzyła go po raz pierwszy lekkim uśmiechem. A w jego czarnych oczach pojawił się błysk światła. Zyskała sobie jego zaufanie.

— Dobrze więc.. Nazywam się Erdoan. Jestem prawowitym władcą królestwa położonego niedaleko gór mglistych. Znamy się bardzo dobrze z elfami z Rivendell, moja matka była elfką i pochodzi stamtąd, jednak po śmierci ojca zniknęła. Nadal utrzymujemy z nimi dyplomatyczne stosunki. Mój opiekun Joseph kazał mi odjechać jak najdalej z królestwa, ponieważ mój doradca uknuł spisek, by pozbawić mnie życia. Po raz ostatni widziałem go na dziedzińcu. Wbił mi nóź w brzuch... — instynktownie złapał się za brzuch, gdzie jeszcze wczoraj miał dość poważną ranę. — ... później prawdopodobnie zabił Josepha. — tutaj spuścił głowę i zacisnął pięści. — Kiedyś wrócę do zamku. I pomszczę wszystkich, którzy oddali za mnie życie. — powiedział stanowczo. Ilinora nie wierzyła własnym uszom. Spisek.. Zdrada. Gdyby ktoś postąpił tak tutaj od razu zostałby zamknięty w najniższych celach pałacu na wieki.

— To przerażające. — zdołała wydusić. Wyciągnęła delikatną dłoń i ułożyła na jego ramieniu. Poczuła jak pod skórą zaciskają się jego mięśnie. Drżał. Wyczuwała jego strach i bezradność. Został wygnany z własnego królestwa co oznaczało, że był księciem. Klacz i niejaki Joseph uratowali mu życie w ostatniej chwili. Właśnie klacz. Uśmiechnęła się lekko na myśl o koniu.

— A jak ona ma na imię ? — zapytała patrząc na niego wielkimi błękitnymi oczyma.

— Ona ? — Erdoan na początku prawie jej nie zrozumiał. Nie pamiętał, że z królestwa wyjechał na białej klaczy, która właśnie teraz pasła się na trawniku przy leśnym jeziorku.

— Chodzi mi o konia. Jest piękny. Nim też się opiekowałam.

— Szarotka ? O tak. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Nie wiem jak mam Ci dziękować za wszystko co dla mnie zrobiłaś. — Erdoan ponownie spuścił głowę. Nie miał nawet jak się odwdzięczyć komuś kto uratował jego nędzne życie. Obserwował Ilinorę, która zaczęła chodzić po grocie. Przez ścianę wody, zaczęły przebijać się promienie słońca. Jej długie ciemne włosy, zaplecione w luźny warkocz wesoło podskakiwały, a jej twarz mieniła się wraz z promieniami słońca. Była elfką, najpiękniejszą elfką jaką kiedykolwiek widział. Nawet w jego królestwie nie było kobiety, która byłaby taka jak Ilinora. Przez tę chwilę uświadomił sobie, że w jego wybawczyni jest tyle dobra i ciepła ile zdoła pomieścić każdy człowiek na ziemi. Mogła go zostawić i uciec, a pomogła mu i uratowała go.

— Wspominałeś, że twoja matka była mieszkanką Rivendell ? — Ilinora zerknęła na niego kątem oka. Czuła na sobie jego wzrok wiedziała, że ją obserwuje.

— Owszem. Joseph mówił, że była piękna. Odeszła z miłości, kiedy ojciec umarł... Nie pamiętam tego wyraźnie. Nie umiałem jeszcze wtedy chodzić. — zatem był półelfem. Ilinora pierwszy raz spotkała się z takim połączeniem. Erdoan nie miał spiczastych uszu. Nie wyglądał jak elf, a jednak nosił w sobie ich namiastkę.

— Muszę wracać. Uważaj. Nie wychodź poza Dąb. Zajmij się koniem. Wrócę wieczorem.

— Już idziesz ? — Erdoan zerknął na nią i podniósł się z miejsca. Chwycił delikatnie jej dłoń i ucałował jak przystało na króla. Przypomniało jej to Thranduila, który zawsze robił tak damom na balkonie pałacu podczas powitań ważnych gości z innych elfickich rodów. Uśmiechnęła się najszerzej jak umiała.

— Wrócę. Teraz naprawdę muszę iść. Do zobaczenia, Erdoanie. — wzięła dłoń i przecisnęła się w szczelinie. Nie oglądając się za siebie wbiegła w głąb puszczy. Nie przestawała myśleć o sprawie Erdoana. Jak ktoś mógł dopuścić się czegoś takiego jak zdrada… Idąc przed siebie nie zauważyła wystającego kamienia, o który zaraz się potknęła. Byłaby upadła, gdyby nie czyjeś silne ramiona.

— Witaj Ilinoro. Znów ratuję cię z opresji. — Uniosła wzrok i zobaczyła, że znajduje się w ramionach Thranduila. Natychmiast mu się wyrwała i ukłoniła się.

— Co ja ci mówiłem o ukłonach poza pałacem ? Są zbędne. — Książę posłał jej ciepły uśmiech. A na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Czerwone rumieńce. Serce znów zaczęło bić jej szybciej.

— Wybacz. Zapomniałam. Nie musiałeś mnie ratować. Upadłabym i tyle. — wzruszyła ramionami i przysiadła na jednym z kamieni. Rozbolała ją kostka, chciała ją rozmasować.

— Akurat byłem w pobliżu i zobaczyłem, że idziesz prosto na tę pułapkę. — Thranduil wskazał palcem skałę. Ilinora znów coś knuje. Pomyślał i zachichotał. Wczoraj po zmroku chodziła po Puszczy, dzisiaj spotkał ją tu wczesnym rankiem. Nie chciał jednak jej wypytywać. Zerwał stokrotkę rosnącą przy skale, na której siedziała dziewczyna i podał jej ją. Ilinora zamrugała oczami i wzięła kwiatuszek.

— Ja... dziękuję. — skinęła głową zaskoczona nagłym darem od księcia. Podniosła się, czując rażący ból w kostce znów by upadła gdyby nie ramię Thranduila.

— No i widzisz ? Ratuję cię po raz trzeci! Chyba skręciłaś kostkę. Gdzie twój biały koń ? Wsadzę cię na niego. — Zanim się spostrzegła Thranduil niósł ją już na rękach.

— Nie ma potrzeby wasza wysokość… — zaczęła, a chłopak gwałtownie przystanął.

— Przypomnij sobie co mówiłem o waszej wysokości. — skinął głową i ruszył dalej.

— To samo co o kłanianiu się ? — zapytała niepewnie i zachichotała. Nie pozbędzie się go, zwłaszcza kiedy powie mu, że nie ma dziś konia.

— Tak. Gdzie ten koń ? Powinnaś poleżeć. — A niech to! pomyślała Ilinora. Nie zdoła wymknąć się dziś w nocy z domu. Nie będzie miała jak.

— Szarotka nie była moja. Oddałam ją właścicielowi. —odpowiedziała krótko. — A teraz bądź łaskaw i postaw mnie na ziemi. Dojdę do domu sama. —poprosiła, uśmiechając się dość sztucznie.

— Nie ma mowy! W takim razie jedziesz ze mną do pałacu. Zajmiemy się twoją nogą. Przy okazji wstąpimy do twojego domu. Poinformuję twojego ojca osobiście, że spędzisz parę godzin u mojego osobistego uzdrowiciela. — Thranduil stanowczo skinął głową. Co? Ilinora skrzywiła się. Jaki pałac! On oszalał? Upadł na głowę? Ilinora chciała znaleźć się w domu jak najszybciej. A jeśli pojawi się tam z księciem to pojedzie prosto do pałacu, ponieważ ojciec z uprzejmości się zgodzi.

— Posłuchaj mnie Thranduil. Moja matka umie uzdrawiać. Zawieź mnie do domu i już. — poprosiła i zamachała mu przed oczami stokrotką, którą wcześniej jej dał. Wiedziała jaka będzie jego odpowiedź. Z irytacją zerknęła na biszkoptowego konia i skrzywiła się. Thranduil posadził ją w siodle, sam usiadł za nią.

— Nie złość się. A teraz wybacz. Muszę cię objąć.

— Pfff, łapy precz. — powiedziała krzywiąc się na samą myśl. Westchnęła tylko kiedy Thranduil ułożył dłoń na jej płaskim brzuchu i spojrzała przed siebie.

— W prawo. — Powiedziała i przełknęła ślinę. Mimo wszystko nie była to tak okropna podróż na jaką się zanosiło. Nie wiedziała dlaczego, ale jego dłoń paliła ją przez materiał jedwabnej bluzki.

 

 

W mgnieniu oka znaleźli się przy domie jej rodziny. Sybella widząc z kim przyjechała siostra zaczęła piszczeć.

— Mamo! Mamo! Książe wiezie Ilinorę! Mamo! Tato! — Starsza siostra podskakiwała jak szalona zaczęła biegać tam i z powrotem. Wplotła we włosy najpiękniejszą różę, zaciskała usta by były bardziej czerwone. Ilinora widząc to dostawała białej gorączki.

— Nie ruszaj się. — powiedział Thranduil i zgrabnie zeskoczył z konia. Matka spojrzała pytająco na młodszą córkę, ojciec już skłaniał się nisko, a Sybella trzepotała rzęsami jak najęta.

— Pańska córka upadła. Spotkałem ją w Puszczy i prawdopodobnie ma skręconą kostkę. Zabiorę ją do pałacu. Jeśli Pan wyrazi na to swoją zgodę. — Thranduil uśmiechnął się do jej ojca. Sybella otworzyła usta ze zdziwienia. A jej młodsza siostra skrzywiła się. Kłamca, pomyślała.

— Pałac ? Ilinora ? Ona się nie nadaje do... — w tym momencie matka chwyciła Sybellę za rękę, a ta się zamknęła. Ilinora spojrzała na całą sytuację z niedowierzaniem.

— Ależ Wasza wysokość… Ja umiem uzdrowić moją córkę. — kobieta skinęła głową uśmiechając się ciepło do Ilinory.

— Ja jednak nalegam by zobaczył to mój uzdrowiciel. Uszkodzenie może być poważne. — Thranduil zerknął kątem oka na Ilinorę i posłał jej zadziorny uśmiech.

— Skoro książę nalega... — ojciec uśmiechnął się ciepło. — ...niech zbada ją królewski uzdrowiciel. — co ? Nie tato nie. W Ilinorze coś się przełamało. Dziwne, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Twarz Sybelli poczerwieniała ze wściekłości. Thranduil szybkim ruchem wsiadł na konia.

— Odwiozę państwa córkę dziś wieczorem. Lub jutro rano. W pałacu będzie bezpieczna. — Thranduil znów dotknął dłonią jej brzucha.

— Do zobaczenia mamo, do zobaczenia tato. — zdołała wydusić i lekko się skrzywić. Thranduil po raz kolejny pokrzyżował jej plany. Tylko czego od niej chciał ? Wiedział, że jej matka potrafi uzdrawiać, dlaczego więc zabiera ją do pałacu ? Westchnęła ciężko myśląc o Erdoanie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Rosa 19.05.2016
    Ale robi się ciekawie! Tworzysz klimat, że serce rośnie a oczy nie odklejają się od komputera! Fantastyczne to jest :) piszesz naprawdę bardzo dobrze :) zazdroszczę :)
  • Katja 20.05.2016
    Dziękuję za miłe słowa! Ja jednak mam wrażenie, że ten tekst jest okropny o_O w każdym razie twój komentarz sprawił mi ogromną przyjemność!
  • Kociara 20.05.2016
    Coraz ciekawiej się robi :) elfka będzie musiała zapewne wybrać któregoś z książąt :D bardzo mi się podoba :) 5
  • Katja 20.05.2016
    Och tak, a może pojawi się ktoś jeszcze? :) Nie mam pojęcia do czego doprowadzi mnie moja wybujała wyobraźnia ;p dziękuję za komentarz! ♥ xoxo

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania